17 marca, 2008

Zobaczyć i się ucieszyć - rozmowa z Tymkiem Borowskim

Mamy okazję żyć w naprawdę ciekawych czasach - w przeciągu kilku tygodni mały korytarz warszawskiej ASP będzie świadkiem kolejnego ważnego debiutu. Dzisiaj o godzinie 19 na pierwszym piętrze tej uczelni swoją pierwszą indywidualną wystawę otworzy Tymek Borowski. Tymek podobnie jak wcześniejszy "debiutant"- Paweł Śliwiński jest studentem IV roku w pracowni Leona Tarasewicza.
Czy ostatnie dwa lata to czas kryzysu malarstwa w Polsce? Czy doszło do wyczerpania się pewnej dotychczasowej stylistyki? Nie wiem, zostawmy to. Możemy być świadkami naprawdę ważnych chwil. Dzisiaj na pierwszym piętrze.
Kolejny raz korzystamy z uprzejmości Oli Urbańskiej i prezentujemy rozmowę jaką kilka dni temu przeprowadziła z artystą.

Czy jak zaczynasz malować, to masz jakąś koncepcję?

W części obrazów tak, a w części nie. Albo mam jakiś mały szkic, na którym planuję rozwiązanie plastyczne obrazu. Tak, jak np. w portrecie Sasnala – narysowałem sobie portret, na którym jest wszystko, poza tymi miejscami, gdzie teoretycznie powinien być dany kształt. Później już zacząłem po prostu normalnie malować, mając ogólny zarys tego, jak bym chciał, żeby obraz wyglądał. A np. przy portrecie Achmetowa - chciałem zrobić taką kostkę z głową. Chciałem namalować obraz z geometrycznym kształtem, z którego wyrasta coś organicznego.


Punktem wyjścia są zdjęcia?

Tak. Ale jest tak, że albo się ma klasyczne podejście, czyli malarz ogląda zdjęcie w gazecie i myśli: „tak, to bym namalował”. I czasem tak jest rzeczywiscie, że coś zobaczę i sobie myślę, że bym to namalował. Ale równie dobrze może być tak, że po prostu szukam sobie zdjecia, które by było fajne. Albo wręcz tak, że najpierw przychodzi mi do głowy pewne plastyczne rozwiązanie i potem szukam zdjęcia - już pod nie. Właściwie nie stosuję jakiegoś klucza doboru tych ludzi. Bo już mnie ktoś kiedyś pytał – czym się kieruję jak wybieram? Właściwie nie kieruję się w ogóle. Chodzi o to, żeby malować obrazy. A te rzeczy mogą być mniej lub bardziej przypadkowe.

A dlaczego malujesz tak dużo portretów? Czy to wynika z tego, że malujesz ze zdjęć?


Nie. Chodzi mi o samo malowanie. Podoba mi się malowanie, lubię to, co się dzieję. Z portretami trochę to wyszło przypadkowo. Ze dwa lata temu namalowałem generała, który jest na zaproszeniu. Wcześniej kładłem przede wszystkim nacisk na to, żeby moje obrazy były o czymś. Np. robiłem taki trik, że brałem jakiś obraz z czymś nadrukowanym na podobraziu i malowałem na tej martwej naturze jakieś roślinki. I to miała być taka gra z malarstwem. Później stwierdziłem, że robię to strasznie na siłę – wymyślam sobie subtelną grę z malarstwem - co zresztą jest ultra popularnym motywem, żeby grać z malarstwem, grać z tradycją. Więc potem wziąłem po prostu zdjęcie i sobie namalowałem tak dziwnie jakiegoś kolesia. Namalowałem jego portret. Nie pamiętam, kto to powiedzieł, chyba Braque - ale tu jest taki dobry cytat - że „jak chcę mieć jakiś obraz, to go sobie maluję”.


Czy to są takie obrazy, które chciałbyś oglądać?

Mam wrażenie, że często mi się udaje namalować taki obraz, jaki bym chciał obejrzeć. I chyba w sumie to jest jedna z motywacji.

Jaki powinien być taki dobry obraz? Mówiłeś, że kiedy malujesz obraz, w którymś momencie się zatrzymujesz, żeby go nie już zepsuć. Czyli jest taki moment w obrazie, kiedy on jest dobry...

Tak, jest taki moment, ale można to zepsuć. Wtedy trzeba malować dalej, żeby trafić na kolejny dobry moment. Bo samo malowanie – tak mi się wydaję – to nie jest nic skomplikowanego. Tak samo, jak przy robieniu zdjęć: przede wszystkim chodzi o to, żeby wiedzieć, kiedy powiedzieć stop i zrobić to zdjęcie. Wracając jeszcze do tego, dlaczego portrety i od czasu do czasu jakiś pejzaż - to dlatego, że ten temat nie jest zideologizowany. Nie jest tak, że ja maluję motyw, który ma znaczenia polityczne, swoją symbolikę itd. Dla mnie malarstwo to nie jest dobre medium do opowiadania historii. Ja się nie zastanawiam nad tym, co chcę powiedzieć przez obraz. Bo jeżeli ktoś maluje antykapitalistyczny obraz, na którym jest Bush i baryłka ropy i logo McDonalda i jeszcze znaczek dolara, to on coś chce przez to powiedzieć. A moim zdaniem to kompletnie nieskuteczne. Czy ciebie kiedyś ruszyła taka sztuka? Czy zwiątpiłabyś w kapitalistyczny etos po zobaczeniu takiego obrazu?


Raczej nie.

Właśnie, bo sztuka nie działa w ten sposób. Jest taka teza (z którą wychodzi Ranciere – o ile dobrze zrozumiałem, o co mu chodzi), że sztuka może być skuteczna tylko wtedy, kiedy jest niezaangażowana. W momencie, kiedy posługujemy się sztuką zaangażowaną, ona przestaje być po prostu sztuką. Maluję obrazy, które wyglądają tak, a nie inaczej, ludzie te obrazy oglądają i pod ich wpływem inaczej patrzą na rzeczywistość. I może to poszerza ich sposób patrzenia, zmienia ich i powoduje, że zmieniają się także ich decyzje. Te obrazy wpływają na rzeczywistość, ale naokoło. Wydaję mi się, że robienie sztuki polega na robieniu takich dziwnych obiektów, które pozornie nie służą do niczego. I może jest nawet tak, że im ciężej o czymś opowiedzieć, tym lepiej. Jeśli mamy pracę Martina Creeda – to chociaż można starać się wyprowadzić wiele interpretacji - nie da się np. popatrzeć na te jego siedem gwoździ wbitych w ścianę i powiedzieć: „Martin Creed krytykuje tu zachodnioeuropejski konsumpcjonizm”. Bo to jest coś innego. Nazywam to czasem specificzną niewerbalna poezją.

To jest twoja definicja sztuki?

Nie, to nie jest moja definicja sztuki. Jeszcze nie opracowałem definicji sztuki, muszę nad nią trochę popracować i zrobić rysunki techniczne [śmiech]. Bardzo podoba mi się np. definicja Pawła Śliwińskiego, że sztuka to jest coś, czego się nie spodziewasz. Podoba mi się w niej to, że sztuka powinna zaskoczyć samego twórcę. Bo jeśli robię obraz i wychodzi taki, jak go sobie zaplanowałem, to nie jestem z niego jakoś bardzo zadowolony.

A twoje kolejne obrazy cie zaskakują?

Mam nadzieję, że są coraz fajniejsze – tak bym powiedział. To jest też tak, że robiąc jeden, wpadam na coś, co daje mi inspirację do następnego. Niektóre obrazy są takim poligonem. To znaczy – sam obraz jest nieudany, ale przy okazji malowania go zauważam trzy rzeczy, które mogę zrobić z farbą, jakieś trzy zjawiska, które zachodzą na płótnie. I mimo, że obraz nie był udany, to dał mi sporo do myślenia i jakoś napędził następne.


Na wystawie na ASP pokazujesz sporo portretów o tym samym formacie. Czy tworzą one jakiś cykl?

W tych obrazach chodziło mi o to, żeby nie zmieniać historii, żeby historia wciąż była taka sama – to znaczy człowiek, który jest portretowany. Natomiast, żeby cały czas zmieniało się to, jak ja do nich podchodzę. Trochę to było tak, że chciałem się – powiedzmy - wyzwolić...w każdym razie pozwolić sobie na malowanie tak, jak w danym momencie mam ochotę. Bo ja nie mam nic do powiedzenia w tych obrazach. Jeżeli chce się coś powiedzieć, to wydaję mi się, że sensowniej jest to po prostu powiedzieć, niż malować o tym obraz. Ja po prostu robię obraz – i staram się, żeby był dobry. Wiesz, można zrobić dobre żeberka, można zrobić dobry obraz. W tym cyklu jest przezroczystość treści – te obrazy są ciągle o tym samym, lub być może o niczym [śmiech]. Ja w ogóle bardziej lubię taką sztukę, w której nie wiadomo, o co chodzi.

To jak widz ma patrzeć na twoje obrazy?

Jak chce. Jak na nie będzie patrzył, to już kompletnie jego sprawa.


A czy są to obrazy surrealistyczne?

Myślę, że teraz każdy kto maluje figuratywnie, ale obrazy nie są realistyczne i mają jakiś dziwny nastrój – to wszystkich wrzuca się do worka z napisem surrealizm. To określenie jest moim zdaniem trafione. Myślę, że te nowe zjawiska są symptomem odradzającego się "modernizmu". To sztuka, która nie jest uwikłana w konteksty, nie jest do przeczytania w jakikolwiek sposób. W tym, co nazywa się teraz nowym surrealizmem nie ma tego, czego by się oczekiwało po sztuce współczesnej – te obrazy nie wpisują się w żaden dyskurs, nie poddają się standardowej maszynce do analizowania sztuki. Myślę, że to dobrze, bo w ten sposób znosi się pośrednictwo pomiędzy dziełem a widzem. Teraz jest przecież tak, że przychodzimy na wystawę, wisi jakaś praca, a do niej dołączona karteczka, na której jest napisane jak my to mamy rozumieć. Więc najlepiej - najpierw przeczytać tą kartkę, potem popatrzeć, sprawdzić, zrobić sobie taki test na spostrzegawczość: czy widzę wszystko, o czym jest tu napisane. Zobaczyć i się ucieszyć.

Ale do twojej wystawy też będzie dołączona kartka z tekstem.

Będzie, ale napisanym nie przeze mnie, tylko pożyczonym. To jest tekst Rene Goscinnego z tomu Mikołajek i inne chłopaki, opowiadanie pod tytułem Szachy. Chciałem powiedzieć coś na temat mojego podejścia do sztuki. Przymierzałem się do napisania tekstu i wtedy przypomniało mi się opowiadanie z Mikołajka. Moim zdaniem ono wręcz idealnie - choć w metaforyczny sposób - mówi o podejściu do sztuki, o tworzeniu, także o tym, jaka jest sytuacja sztuki obecnie. Ale też znowu nie chciałbym wskazywać, o czym ten tekst ma mówić. Nie chcę sugerować interpretacji – chodzi, o to, żeby każdy przeczytał to opowiadanie i się zastanowił, jak można by je odnieść do sztuki. Może np. wystarczyłoby zamienić w tekście słowo szachy na słowo sztuka...

Co zafascynowało cię w Duchampie?

Jego podejście do sztuki i do życia, bo to wiąże się ze sobą. To znaczy - nie odbierajmy życia, ani sztuki zbyt poważnie. To było dla mnie zupełnie rewelacyjne, jak przeczytałem jego biografię. Stwierdziłem, że on był dużo bardziej wyluzowany niż wszyscy jego interpretatorzy. To dało mi dużo bezczelności. Mogę zaczynać coś, nie wiedząc jak to się skończy. Nie trzeba wcale wszystkiego z góry wiedzieć. Jeżeli teoria wszystko wyprzedza, to nie będzie niespodzianki.

Dużo zastanawiasz się nad sztuką. Czy uważasz, że żeby się nią zajmować trzeba mieć do tego jakiś bardzo poważny powód?

Nie. Nad naturą sztuki zastanawiam się po godzinach. Można powiedzieć, że to takie moje hobby [śmiech]. Jeśli się myśli nad sztuką za dużo w czasie jej robienia, to usiłuje się ją robić według przepisu, a to przecież nie jest dobrze. Powodem powinno być to, że ktoś chce się sztuką zajmować. To według mnie bardzo dobry powód.

Dziękujemy Oli Urbańskiej za możliwość publikacji rozmowy z Tymkiem. Wszelkie prace dzięki uprzejmości artysty. Kolejno prace to - "Portret Reneta Achmetowa"; "Portret Wilhelma Sasnala"; " bez tytulu (kwiaciarka 01)"; "bez tytulu (pejzaz andaluzyjski 3)"; "bez tytulu (pejzaz andaluzyjski 4)"; "bez tytulu (portret Czeslawa Milosza)"; "bez tytulu (portret marokanskiego sprzedawcy papierosow 3)"; "bez tytulu (zielone U)"

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Podobny do Frydrycha, ale znacznie ciekawszy.

Anonimowy pisze...

jaki tam podobny? porównywanie w tym wypadku jest w ogóle nie na miejscu. oczywiście że 100 razy lepszy.

Anonimowy pisze...

gdyby nie opis można pomylić z Ziółkowskim (JJ), ale to dobry wzór..

Anonimowy pisze...

Do anonima powyzej: mam nadzieje, ze ziolkowski tego nie przeczyta...

Anonimowy pisze...

frydrych lepszy

Anonimowy pisze...

Najlepszy jest Artur Krajewski!

Anonimowy pisze...

To nie jest dobra wystawa. Niestety, szkoda, ale nie jest. Artysta bardzo młody, pewnie się rozwinie. Ale po co tak szybko kreować gwiazdy. Pisanie, że mamy okazję "żyć w naprawdę ciekawych czasach" w kontekście tej wystawy to spore nadużycie. A studentowi prędzej zaszkodzi niż pomoże.

Anonimowy pisze...

A dlaczego niedobra? Morały o studentach moze sobie Pani/Pan schowac do kieszeni.

Anonimowy pisze...

temat kieszeni pozostawmy krawcom. ale przyłączam się do apelu o argumenty - czyli - dlaczego niedobra?