31 marca, 2008

Armory Show - kryzys? Jaki kryzys?

„Kryzys? Jaki kryzys?” – pytała na pierwszej stronie gazeta „The Art Newspaper”, komentując sprzedaż prac podczas pierwszych dni targów. Jeśli te targi miały być testem, jak zachowuje się rynek sztuki najnowszej, to ten test wypadł pozytywnie. Prace sprzedawały się bardzo dobrze, galerzyści byli zdumieni ilością klientów, aby dostać się w sobotę na Armory Show trzeba było odstać w kolejce grubo ponad godzinę, a później przeciskać się w tłumie w wąskich korytarzach. Słaby dolar spowodował dużo większą niż zwykle aktywność (i obecność) kolekcjonerów z Europy czy Azji.

Ale oczywiście – jak to zwykle bywa rzeczywistość nie jest tak różowa, jak wygląda na pierwszy rzut oka. Bojąc się kompromitacji galerzyści dobierając ofertę na Armory Show wybierali, jak już pisałem, przede wszystkim „bezpieczne” malarstwo. Dzięki temu było bezpiecznie, ale również… bez fajerwerków. Wpływowy „New York Times” w relacji z pierwszego dnia targów odwołał się nawet do sloganu obecnego na plakatach we wszystkich wagonach metra. Slogan nawołuje do powiadamiania metra i policji o przestępczości, a brzmi „If you see something, SAY something”. I to też prawda o 10, jubileuszowych już targach Armory Show.

Oczywiście można zrozumieć galerzystów, którzy po upadku banku inwestycyjnego Bear Stearns kilka tygodni temu zastanawiali się, czy w ogóle przyjechać do Nowego Jorku, że wybrali bezpieczną ofertę. Mimo tych krytycznych uwag, wiele prac zwróciło uwagę zarówno kupujących, jak i krytyków.
Bardzo ciekawą ofertę przedstawiła galeria Arndt&Parner z Berlina. Przy wejściu do galerii można było zobaczyć znakomitą rzeźbę Thomasa Hirschorna z 2007 roku zatytułowaną „Tool Table”, a przedstawiającą ręce trzymające różne „narzędzia pracy” od książek i traktatów filozoficznych, po młotki, piły. Wszystkie te narzędzia – od zwykłego młotka, poprzez Szekspira, Normana Mailera czy Nietzschego, potrzebne artyście do życia, znalazły się w tej monumentalnej instalacji. Praca została zarezerwowana do jednego z muzeów za 180 tysięcy dolarów.
Wewnątrz stoiska galerii było równie ciekawie. Można było zobaczyć na przykład serię 9 zabawnych i mądrych rysunków z serii „Misbehaving stories” bułgarskiego artysty Nedko Solakova (świetna obecność w Kassel), a także obraz tego artysty ze znakomitą historią na temat dwóch braci.
Z kolei w drugim kącie stała wytatuowana świnia szalonego belgijskiego artysty Wima Delvoye (pisaliśmy ostatnio o jego pomyśle wytatuowania człowieka).

Na stoisku nowojorskiej galerii Lombard Fried Project wyróżniała się ściana złożona z 500 ręcznie narysowanych przez rumuńskiego artystę Dana Perjovschi “pocztówek” z pobytu tego artysty w USA w latach 90. Perjovschi, wtedy początkujący rysownik, przebywał wtedy w Ameryce na stypendium USIA. Efektem tego pobytu jest ten zestaw „pocztówek”, oczywiście jak to u Perjovschiego, z zabawnymi i celnymi uwagami na temat życia, zwyczajów i, oczywiście, sztuki.
Pocztówki robią olbrzymie wrażenie – zostały też zauważone przez targową gazetę „The Art Newspaper” – znalazł się w niej artykuł o artyście i jego projekcie pod tytułem „Dan Perjovschi: rumuńskie pocztówki znad krawędzi”. Perjovschi jest bardzo popularny w USA, miał tu kilka dużych wystaw, choćby w nowojorskiej MOMA czy w Walker Arts Center w Minneapolis. Praca Pejovschiego kosztowała 125 tysięcy euro (została zarezerwowana przez jedno z kalifornijskich muzeów), ale już za 1200 euro można kupić wydaną wtedy książkę (dziś niedostępną na rynku) z dołączonym oryginalnym rysunkiem artysty. Takich książek galeria „wyprodukowała” 50.
David Kordansky Galery z Los Angeles pokazała między innymi rzeźby bardzo modnego obecnie artysty Thomasa Hauseago (jego praca jest również w kolekcji Susan i Michaela Hortów, o czym napiszemy w następnych dniach). Dwie rzeźby tego artysty sprzedały się za 40 tysięcy dolarów w pierwszej godzinie targów.

Na stoisku nowojorskiej galerii Paul Kasmin można było znaleźć dziwną instalację autorstwa Annette Lemieux, zatytułowaną „Come Join In”. Całe stoisko wyglądało jak wielka obora, na ścianach było 18 obrazów stworzonych techniką sitodruku przedstawiających fragmenty zdjęć słynnego amerykańskiego fotografika dokumentującego erę Wielkiego Kryzysu, Walkera Evansa. Na środku stała krowa, zrobiona z włókna szklanego. Na stole było też mleko i szarlotka, którą można było się częstować. Artystka tworząc tę pracę specjalnie na Armory Show, chciała, jak sama mówiła, rozładować nieco nadętą atmosferę targów i przyciągnąć do stoiska zwykłych ludzi. Mogli oni z tej wystawy już za dolara kupić naklejkę na zderzak (jak wiemy rzecz ultrapopularną w USA) z napisem „No Bull”. Z kolei prace wiszące na ścianach były dostępne w cenach do 75 tysięcy dolarów za największą.

Wiele osób uśmiechało się na widok trzech obrazków austriackiej grupy Gelitin na stoisku francuskiej galerii Emanuel Perrotin. Obrazki znanych z „robienia sobie jaj” Austriaków przedstawiały znane wszystkim obrazy (no właśnie – jakie?), z tym że były one wykonane jakby dziecinną ręką z… plasteliny.

Plan B zrobił w ubiegłym roku furorę w Nowym Jorku. W tym roku było już normalnie – nie szturmowano stoiska tej galerii, ale i tak Mihai Pop cały czas rozmawiał z potencjalnymi klientami. Do kupienia na stoisku galerii z Kluż była między innymi wspólna praca Adriana Ghenie i Cipraiana Muresana. Adrian, znany z malowanych w ciemnych barwach „historyzujących” obrazów, namalował obraz przedstawiający młodego Niciolaue Ceausescu, a z kolei Muresan nakręcił i zmontował film o „malowaniu tego obrazu”.
Praca była dostępna tylko dla kolekcji muzealnych za 20 tysięcy euro. Z kolei za pięć tysięcy euro można było kupić inną pracę Muresana – napisany na wspak Manifest Komunistyczny.

Miłą niespodziankę sprawiło też stoisko lipskiej galerii Eiger+Art, znanej w USA przede wszystkim z malarstwa tzw. „szkoły lipskiej”. Tymczasem zamiast kolejnych obrazów Neo Raucha czy Matthiasa Weischera Eiger+Art pokazało wykonane przez Maixa Meyera fotografie modernistycznych budynków z Tajwanu i Niemiec wschodnich.
Zdjęcia te (jak i wideo) prezentowane były na tle tapety, której wzór oparty był na tych modernistycznych utopiach.
Znakomitą pracę Ragny Robertsdottir, islandzkiej artystki średniego pokolenia, pokazała galeria I8 z Reykjaviku. Robertsdottir znana jest z monumentalnych krajobrazów budowanych z kawałków lawy, szkła czy pokruszonych muszelek. Tym razem wydawało mi się, że Robertsdottir pokusiła się o zrobienie fotografii. Dopiero z bliska zobaczyłem, że to co wydawało się wzgórzem jest pokruszoną lawą…
Na przekór galerzystom poświęciłem większą część relacji nie-malarstwu, choć trzeba przyznać, że na Armory Show można było zobaczyć wiele naprawdę dobrych prac malarskich.
Ale o tym w jutrzejszym fragmencie poświęconym pracom polskich artystów na Amory Show, jak również w relacji z dorocznego otwarcia nowej kolekcji Susan i Michaela Hortów ( o tym w następnych dniach).

28 marca, 2008

Dominacja malarstwa na Armory Show - bezpośrednia relacja z Nowego Jorku

Wczoraj w Nowym Jorku rozpoczęła się jedna z największych imprez targowych na rynku sztuki najnowszej – dziesiąte już Armory Show. Targi, zwykle odbywające się w lutym, kiedy w nowojorskich „wąwozach” wieje przenikliwe zimno zniechęcając przechodniów do przemieszczenia się dalej niż pięć przecznic, tym razem przeniesiono na koniec marca. Nowy Jork powitał kolekcjonerów piękną wiosenną pogodą.

Po raz pierwszy w historii Armory Show więcej niż połowę stanowią galerie europejskie. Łącznie na 160 galerii z Europy przyjechało aż 85. Nie ma na Armory żadnej polskiej galerii – Europę Środkowo-Wschodnią „reprezentuje” rumuński Plan B, który wywołał wielką sensację na ubiegłorocznej edycji targów.
Na pewno da się zauważyć brak największych nowojorskich galerii na targach – na Armory Show nie wystawiły swoich stoisk tacy giganci rynku sztuki jak Gagosian, Marian Goodman czy Barbara Gladstone, zakładając, że i tak wszyscy kolekcjonerzy w ich galeriach się pojawią. „Jaki to ma sens brać udział w targach w mieście, gdzie masz kilka galerii” – media cytują wypowiedź jednego z wielkich galerzystów. Oczywiście, aby przyciągnąć kolekcjonerów galerie te przygotowały wernisaże w trakcie targów – na przykład w siedzibie Gagosiana w Chelsea wystawę „Biało-czerwona” będzie miał Piotr Uklański.

Natomiast inne nowojorskie galerie są obecne na Armory Show – łącznie jest ich aż 50.
Zdecydowanie zauważalnym elementem targów Amory Show jest dominacja malarstwa. Mało jest ciekawych instalacji, wideo jest prawie niewidoczne, fotografii też nie jest zbyt dużo – dominuje malarstwo – małe i duże. Nie wiem, czy to efekt tego, że Amerykanie zdecydowanie „kochają” malarstwo i taką ofertę przygotowali galerzyści, czy też fakt, że targi Armory Show odbywają się w momencie, gdy wszyscy oczekują większego lub mniejszego kryzysu na rynku sztuki najnowszej i galerie przygotowały „bezpieczną” ofertę malarską.
Temat kryzysu jest obecny w rozmowach kuluarowych, a nawet w targowej gazecie wydawanej przez „The Art Newspaper”. Gazeta ta przeprowadziła nawet ankietę wśród galerzystów, znawców rynku sztuki, a także kolekcjonerów – co sądzą o nadchodzącym Armagedonie. Oto niektóre wypowiedzi:
„My otworzyliśmy galerię w Los Angeles 1994 roku, kiedy był totalny dół na rynku sztuki. Te galerie, które otworzyły się w dobrych czasach nawet nie wiedzą, jak ciężko i nieciekawie jest w czasie bessy” – Tim Blum z galerii Blum&Poe.

„Krytyk Dave Hickey ostatnio napisał, że chętnie obejrzy jak kolejna „bańka mydlana” pęka. Choć nie podzielam jego zdania, to uważam, że trochę przeczyszczenia na rynku się przyda. O Boże, w jakim pięknym, błyszczącym g… utknęliśmy” – John Cheim, z galerii Cheim&Reid.

Ale na razie dalej nie widać kryzysu. Prace sprzedają się bardzo dobrze, kolekcjonerzy zapełnili wczoraj wąskie korytarze między stoiskami galeryjnymi. Większość ciekawych prac sprzedała się już pierwszego dnia. Mimo że polskiej galerii w Nowym Jorku nie ma, to polscy artyści są tu bardzo widoczni. Wilhelm Sasnal, Jakub Julian Ziółkowski, Piotr Janas, Sławomir Elsner, Robert Kuśmirowski, Adam Adach, Wawrzyniec Tokarski – prace tych artystów można było znaleźć na stoiskach na Amory Show.

Ale o tym w następnych naszych relacjach. Będzie również relacja z dorocznego (już po raz siódmy) otwarcia kolekcji Susan i Michaela Hortów, największych nowojorskich kolekcjonerów sztuki najnowszej. Zawsze w czasie trwania Armory Show pokazują oni nowe prace w swoim lofcie w TriBeCa w Nowym Jorku.
Zapraszamy. A tymczasem dla zachęty zdjęcia rysunków Jakuba Juliana Ziółkowskiego oraz obrazów Wilhelma Sasnala. Nie muszę dodawać, że sprzedanych od razu pierwszego dnia.


W przyszłym tygodniu kolejne relacje Piotra z Armory Show. Serdecznie zapraszamy. Na zdjęciach kolejno - kolejka kolekcjonerów przed wejściem, prace Jakuba Ziółkowskiego i zestaw prac Wilhelma Sasnala.

27 marca, 2008

Sztuka na 331/3 obrotów – So Quiet

Wczorajszy post na temat projektowania okładek płyt muzycznych przez znanych artystów spotkał się z dużym zainteresowaniem czytelników ArtBazaar. Wiele osób na własną rękę zaczęło szukać przykładów takiej współpracy. Jest to tak sympatyczny temat, iż prawdopodobnie będzie się pojawiał cyklicznie na naszych łamach.

Na dobry początek nasze wczorajsze odkrycie So Quiet i płyta „Summer and Winter”. So Quiet to projekt muzyczny Tomasza Bienia z Warszawy. Muzyka na pierwszej płycie So Quiet to minimalistyczne granie z elementami elektroniki, pełne różnych akustycznych smaczków.



No i okładka, nasz główny temat - bardzo prosty, pastelowy krajobraz z zarysem kilku postaci autorstwa …… Tomka Kowalskiego. Zaskakujące prawda? Jak jeszcze dodam że na płycie zawarto też teledysk autorstwa Pawła Śliwińskiego i Tymka Borowskiego!

Wspaniałe zestawienie.

Na zdjęcie okładka płyty „Summer and Winter” So Quiet – Gusstaff Records

26 marca, 2008

Okładki singli Baskervilles

Nowojorska grupa Baskervilles powtórzyła już niejednokrotnie wykorzystywany pomysł aby poprosić znanego artystę do zaprojektowania okładki do płyty z własną muzyką. Najsłynniejsze przykłady z historii to projekty Andy Warhola dla Rolling Stones czy Velvet Underground, czy prace Banksego wykorzystane przez Blur oraz Richtera przez Sonic Youth.



Tym razem Baskervilles poprosili 14 artystów aby zaprojektowali okładki do singli jakie były „wydane” tylko w Internecie. Wchodząc na stronę zespołu można było posłuchać muzyki i zobaczyć prace znanych młodych artystów. Jednym z zaproszonych artystów był Wilhelm Sasnal, który stworzył okładkę do singla Moves (udostępniony w Grudniu 2006).

A jaka jest muzyka? Całkiem przyjemna. W klimatach Belle and Sebastian i B-52.

Na zdjęciu projekt Wilhelma Sasnala.

25 marca, 2008

Dominik Art Edition – pierwszy Dom Edycyjny na rynku polskim

W najbliższy piątek w Dominik Art Edition w Krakowie planowane jest otwarcie nowego projektu – wystawy albumu fotograficznego Krzysztofa Zielińskiego. Pomysłodawcą i sprawcą tego i kilku innych projektów jest Adam Dominik – właściciel wydawnictwa, kolekcjoner i miłośnik sztuki. Mieliśmy przyjemność spotkać się z Panem Adamem. Poniżej zapis naszej rozmowy:

Czy Dominik Art Edition to galeria czy dom wydawniczy?

Myślę, że dla określenia działalności Dominik Art Edition ani jedno ani drugie sformułowanie nie jest właściwe. Słowo “galeria” kojarzy mi się z miejscem skupionym bezpośrednio na promocji artystów, którzy są z nią związani i idące za tym wyzwania i ograniczenia. “Dom wydawniczy” to przede wszystkim działalność skupiona na realizacji wysokonakładowych publikacji mających na celu dotarcie do masowego odbiorcy. Tak więc ani jedno ani drugie określenie nie jest adekwatne do formuły Dominik Art Edition, ponieważ podstawą działalności jakiej się podjąłem jest stworzenie możliwości wypowiedzi artystycznej twórcom w sposób mniej konwencjonalny niż ten, do jakiego przyzwyczajono już odbiorców sztuki i kolekcjonerów. Moim zdaniem, najwłaściwszym określeniem jest “dom edycyjny”, gdyż moja aktywność skupiona jest na projektach edycyjnych realizowanych z zapraszanymi przeze mnie do współpracy artystami, których twórczość bardzo cenię.

Skąd pomysł na tworzenie edycji muzealnych tek prac artystów?

To bardzo ciekawe określenie z którym nigdy wcześniej się nie spotkałem. Ciekaw jestem jaka może być geneza powstania zwrotu “edycja muzealna”. Czy takie stwierdzenie bardziej wynika ze statusu artystów zapraszanych przez Dominik Art Edition do wspólnych projektów, czy też z pietyzmu i pieczołowitości położonej na jakość techniczną realizowanych edycji?

Chodzi o jakoś wykonania…

Określenie “edycja muzealna” jest dla mnie wielką zagadką, a zwrotu którego osobiście wolę używać to “edycja”, “teka autorska” bądź po prostu “projekt autorski”.

Co jest waszym głównym celem – promocja poszczególnych artystów czy umożliwienie kolekcjonerom dostępu do pewnych prac artysty?

Jako aktywny uczestnik rynku sztuki kładę akcent na umożliwienie dostępu do twórczości wybitnych artystów jak najszerszemu gronu kolekcjonerów, zarówno tych doświadczonych jak i początkujących. Dobrym przykładem mogą tu być Zofia Kulik i Grzegorz Sztwiertnia, których prace na rynku sztuki są niezmierną rzadkością, a dzięki powstaniu edycji autorskich ich dostępność znacząco wzrosła. Podobnie jest w przypadku Jarosława Modzelewskiego, którego obrazy obecnie uzyskują bardzo wysokie ceny powodując, że dla większości kolekcjonerów stają się one prawie nieosiągalne. A stworzona przez niego teka autorska dziesięciu grafik umożliwia, by w kwocie kilku tysięcy złotych można było cieszyć się jego pracami.

Swoją drogą uważam, że w promocję poszczególnych artystów jak i całej współczesnej sztuki polskiej powinni zaangażować się wszyscy uczestnicy tak zwanego "art world", by sztuki wizualne dla ogółu społeczeństwa nie były równie niezrozumiałe jak zasady gry w krykieta. Na pewno ze swojej strony zrobię wszystko, by poprzez działania Dominik Art Edition wnieść chociaż maleńką cegiełkę w proces popularyzacji artystów których cenię i z którymi pragnę współpracować.
Jakie edycje Pan wydał do tej pory?

Odpowiedź jest bardzo prosta, gdyż są to dopiero początki funkcjonowania Dominik Art Edition. Do tej pory ukazały się: teka dziesięciu grafik Jarosława Modzelewskiego w niewielkim nakładzie piętnastu egzemplarzy, edycja autorska Zofii Kulik złożona z dziewięciu fotografii w nakładzie tylko trzydziestu pięciu egzemplarzy, teka czternastu grafik Grzegorza Sztwiertni w skromnym nakładzie dwudziestu egzemplarzy oraz edycja autorska ośmiu serigrafii Marka Sobczyka w nakładzie trzydziestu egzemplarzy.


Jak słyszeliśmy jest też Pan kolekcjonerem sztuki. Jaką sztukę Pan zbiera?

Uważam, że użycie słowa "kolekcjoner" w moim przypadku jest trochę na wyrost, z uwagi na skromne zbiory jakie posiadam. Moja "kolekcja" skupiona jest na sztuce naszego regionu od lat osiemdziesiątych do dnia dzisiejszego, gdzie największe znaczenie ma kontekstowość dzieła danego artysty, a niekoniecznie sama jego estetyka. Czyli z jednej strony są to obrazy takie jak “Bieg Czerwonych Ludzi” Jarosława Modzelewskiego czy “Obraz publicystyczny” Marka Sobczyka, a z drugiej strony praca autorstwa Kristofa Kintery "Sleeper" niedawno prezentowana w Kunstmuseum w Bonn. Moje zainteresowania kolekcjonerskie na pewno mają i będą mieć w przyszłości odzwierciedlenie w projektach realizowanych przez dom edycyjny. Istnieje spora grupa artystów z Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii których z wielką przyjemnością zaprosiłbym do podjęcia współpracy z Dominik Art Edition.
Wróćmy do edycji... Jakie są nakłady poszczególnych edycji? Od czego zależą?

Decyzje dotyczące wielkości nakładu są zawsze zgodne z indywidualnymi założeniami artysty realizującego swój pomysł. Nie mniej jednak, na pewno nie chciałbym by jakakolwiek edycja, kiedykolwiek przekroczyła nakład pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu egzemplarzy, bez względu na nośność i znaczenie nazwiska danego artysty w sztuce. Według mnie, przekraczając wskazane wielkości nakładu, realizowany projekt przestaje mieć znamiona edycji autorskiej, a przybiera formę „masówki”.

A jak kształtują się ceny takich edycji? Co decyduje o takiej a nie innej cenie?

Cena każdego projektu jest kwestią uzależnioną od znaczenia artysty na rynku sztuki i całkowitego kosztu edycji. Jednocześnie przed ustaleniem ostatecznej kwoty spędzam wiele godzin z ołówkiem w ręku, by móc zaproponować naprawdę atrakcyjną cenę dla każdego konkretnego dzieła. Kwota ta zawsze jest konsultowana z samym artystą. Najczęściej spotyka się ze zrozumieniem z jego strony, z uwagi na fakt że jest formą umożliwiającą szerszą dostępność do jego twórczości.

Jak wasza propozycja została przyjęta przez kolekcjonerów?

Odpowiadając na to pytanie mam dość mieszane odczucia jeżeli chodzi o odbiór realizowanych przeze mnie projektów. Z jednej strony zostałem miło zaskoczony zainteresowaniem kolekcjonerów poza granicami kraju, którzy wykazują dużą chęć posiadania prac artystów z naszej części Europy. Z drugiej zaś strony, w naszym kraju mogę liczyć tylko na niewielkie grono osób oddanych polskiej sztuce współczesnej. Pomimo to, część z powstałych edycji jest dostępna w bardzo ograniczonej ilości. Przykładowo, z piętnastu egzemplarzy teki Jarosława Modzelewskiego możliwych do nabycia pozostało tylko sześć egzemplarzy.
Rynek sztuki najnowszej w Polsce jest dość płytki. Rozumiemy, że nastawia sie Pan na „długi marsz”?

To prawda, że na dzień dzisiejszy rynek sztuki najnowszej w Polsce dopiero się kształtuje i mam świadomość, że działalność której się podjąłem to praca obliczona na wiele lat. Poza tym nie ukrywam, że działalność domu edycyjnego nie jest tylko i wyłącznie skupiona na polskim rynku sztuki. Dlatego też współpracuję z wybitnymi artystami z innych krajów Europy środkowej i planuję uczestnictwo Dominik Art Edition w dwóch znaczących imprezach targowych poza granicami naszego kraju jesienią tego roku. Jednocześnie mam nadzieję, że dzięki incjatywom takim jak np. wasz blog zawiłości sztuki współczesnej i samego rynku sztuki staną się coraz bardziej zrozumiałe dla wszystkich którzy pragną mieć kontakt ze sztuką najnowszą w Polsce.



Dobór artystów sugeruje, iż w kręgach waszych zainteresowań są głównie artyści średniego pokolenia. Czy planujecie edycje prac artystów dopiero wchodzących na salony wystawowe sztuki polskiej?

Dobór artystów zapraszanych przeze mnie do współpracy nie ma nic wspólnego z podziałem pokoleniowym czy rodzajem uprawianej przez nich sztuki. Jest to raczej suma kilku czynników, z których podstawowy to chęć współpracy ze strony artysty. Nie ukrywam także, że istotne znaczenie przy doborze autorów edycji mają moje indywidualne gusta, jak i uczciwość i odpowiedzialność względem odbiorców. Dlatego też projekty realizowane przez dom edycyjny są skupione na artystach co do których jestem przekonany, że zawierucha jednej czy dwóch dekad nie zmiecie ich z piedestału sztuki. Nawet jeśli są to artyści “młodego pokolenia” tacy jak Grzegorz Sztwiertnia czy Krzysztof Zieliński, to ich dotychczasowa twórczość oraz sposób widzenia otaczającego ich świata daje mi pewność, że są to twórcy, którzy już dzisiaj są wymieniani wśród artystów ważnych dla sztuki polskiej i napewno pozostaną w niej przez kolejne dziesięciolecia.
Niech mi wybaczy grono osób uprawiających wyścig “kto kolejny po Sasnalu”, ale ja nie mam zamiaru w nim uczestniczyć i tą przyjemność pozostawiam innym. Znane są przykłady artystów, którzy w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych byli traktowani w Polsce jak gwiazdy a w dniu dzisiejszym ich twórczość jest praktycznie nieznana, a jeśli nawet, to tylko wąskiemu gronu specjalistów interesujących się sztuką danego okresu. Ponadto wiele osób obecnie inwestujących w początkujących artystów często oczekuje również znaczącego wzrostu wartości tych dzieł w najbliższych latach. Przy płytkości polskiego rynku sztuki jest to bardzo niebezpieczna gra, która może mieć konsekwencje wręcz nieodwracalne.
W moim przekonaniu sztuka powinna być przede wszystkim formą przekazu walorów twórczych i estetycznych, a uwarunkowania rynkowe i cenowe powinny być czynnikiem drugoplanowym. Obecnie obserwowane zjawisko wyścigu w poszukiwaniu nowych gwiazd przybiera niejednokrotnie karykaturalną formę, gdzie tematem rozmów o twórczości danego artysty nie jest co ciekawego i wartościowego ma do zaproponowania, a ile, za ile i gdzie sprzedają się jego prace. Mając na uwadze powyższe spostrzeżenia dotyczące rynku sztuki, działalność Dominik Art Edition może wydawać się pewnemu gronu osób konserwatywna i mało ambitna.


Mógłby Pan opowiedzieć jak powstaje taka edycja? Jak rozumiem są w to też włączeni artyści?

Zaczątkiem powstania każdego projektu jest zainteresowanie oraz wyrażona chęć przez artystę do wypowiedzenia się w formie edycji. W konsekwencji jest to w pełni dzieło danego twórcy. Dominik Art Edition sprawuje tylko i wyłącznie opiekę techniczną, mającą na celu zagwarantowanie wykorzystania jakościowo najlepszych materiałów dostępnych w Europie oraz by dany projekt edycyjny oddawał w pełni świat w którym porusza się twórca. Czyli cała koncepcja projektu, jej format, wykorzystana technika są efektem przemyśleń samego artysty, a dom edycyjny spełnia w tych działaniach rolę podobną do instytucji zapraszającej twórcę do zrealizowania w niej wystawy. Każda z edycji jest w jakimś sensie formą mikrowystawy, którą każdy może powiesić w swojej prywatnej przestrzeni.

Część z edycji jest produkowana za granicą. Nie ma w Polsce fachowców, którzy mogliby wykonać te prace?

Niestety w Polsce ciągle brakuje fachowców, którzy mogliby podołać tego typu przedsięwzięciom, a jeśli nawet kilka osób w kraju posiada odpowiednią wiedzę i umiejętności, to ich rzetelność i ceny pozostawiają wiele do życzenia. Dość absurdalną sytuacją jest fakt, że laboratoria fotograficzne w Niemczech są niejednokrotnie tańsze o kilkadziesiąt procent niż ich odpowiedniki w Polsce, nie wspominając już o różnicy w profesjonalnym podejściu do pracy. Podobnie wygląda sytuacja zaopatrzenia w materiały wykorzystywane przy realizacji projektów edycyjnych. W większości przypadków można je kupić bez większego problemu poza granicami kraju, a zaś lokalny rynek serwuje nam problemy związane z logistyką, dostępnością i terminowością realizacji zamówień. Wyjątkami w naszych “dadaistyczno-unijnych” realiach jest świetna współpraca z Cansonem Polska i introligatorką rozumiejącą specyfikę naszych potrzeb. Tak więc, by zaoszczędzić sobie stresu i nieprzespanych nocy z powodu szerzącej się u nas niekompetencji wolę spokojnie realizować projekty od strony technicznej w Niemczech, Czechach czy Austrii. Bardzo ubolewam nad tym stanem rzeczy, ale cóż, taką mamy otaczającą nas rzeczywistość.

Dalsze plany wydawnicze?

Najnowszym projektem jest album fotograficzny Krzysztofa Zielińskiego, którego prezentacja odbędzie się końcem marca w Krakowie. Według mnie jest to bardzo ciekawa propozycja dla osób interesujących się zarówno fotografią jak i sztuką współczesną. Uważam, że Krzysztof Zieliński jest jednym z dwóch, trzech najlepszych fotografów młodego pokolenia jakich mamy w Polsce. Sam projekt jest przekorną grą z odbiorcą. Album fotograficzny zawiera szesnaście oryginalnych fotografii wykonanych w technice lambda plus jedną bardzo atrakcyjną niespodziankę.
Następną zaawansowaną w realizacji edycją, jest projekt tworzony z czeskim artystą Jirim Kovandą będącym jedną z największych postaci światowej sztuki konceptualnej.
Mógłbym dalej wymieniać kilka kolejnych projektów, które powoli i mozolnie są realizowane przez artystów we współpracy z domem edycyjnym, ale najlepszą formą uzyskania szczegółowych informacji na ten temat jest regularne zaglądanie i śledzenie naszej strony internetowej http://www.artedition.info/. Serdecznie zapraszamy.

Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości Dominik Art Editions. W kolejności są to prace Grzegorza Sztwiertni (1-3), Jarosława Modzelewskiego (4-6) i Krzysztofa Zielińskiego (7-9).

20 marca, 2008

Co Ty zrobiłeś dla polskiej sztuki?

„Obym dożyła czasów, kiedy będę spacerować po polskim mieście i z ulicy zobaczę na ścianach w mieszkaniach obrazy i rysunki” – komentarz jednej z naszych czytelniczek będzie mottem dzisiejszego posta.

Co może każde z nas zrobić, aby marzenie czytelniczki Artbazaaru stało się rzeczywistością? Czy wysiłek jednej osoby może coś zmienić? Co możemy zmienić w perspektywie najbliższych dwunastu miesięcy czyli już teraz…

Program Zero Tolerancji – Zero Tolerancji dla opuszczania wystaw w twoim mieście, dla Ciebie i Twojej rodziny oraz przyjaciół. Nie możemy sobie pozwolić aby nas tam nie było. Weekendowe odwiedzanie galerii powinno być nawykiem, zwyczajem, jaki powinniśmy zaszczepić naszym dzieciom. Nie możemy liczyć na zmianę programu edukacji kulturalnej w szkołach – wysiłek edukacji powinniśmy wziąć na siebie. Odwiedzając muzea i galerie sprawiamy, iż konstruktywnie spędzamy czas wolny ale również –płacąc za wejściówki zwiększamy budżet instytucji, zapełniamy z reguły puste przestrzenie galerii komercyjnych, mamy szanse się zobaczyć i być policzonym.

Kupujmy prasę artystyczną – Arteon, Art & Business, Sztuka.pl, - w celach edukacyjnych i ekonomicznych. Niech wydawcy zauważą wzrost zainteresowania tym segmentem rynku. Może pojawią się nowe tytuły, może zainteresują tym reklamodawców a może w końcu zaczną lepiej płacić autorom tekstów.

Zakladajmy blogi – to najtańsza i najbardziej widoczna forma pokazania że jesteśmy. Pokazania jacy są odbiorcy i co ich interesuje. To tez chyba najlepszy sposób aktywizacji różnych lokalnych środowisk.

Kupmy w tym roku jedną pracę – Z jednej strony galerie komercyjne powinny przygotować ofertę w cenach „na studencką kieszeń”. Niech grafika czy limitowana wersja plakatu kosztuje 20, 50 czy 100 zl. Pozwólmy zainteresowanym osobom zrobić pierwszy krok. Tutaj cena nie powinna być wymówką… Jeśli stać nas na więcej kupmy w galerii czy od artysty pierwszy obraz. Pokażmy go znajomym i przyjaciołom.

W życiu zawodowym starajmy się promować sztukę – poprzez wspieranie wydarzeń kulturalnych, zakup prac do wystroju biura czy sponsorowanie instytucji kulturalnych.

Przekażmy 1 % naszego podatku na Fundacje zajmujące się promocja kultury.

................

19 marca, 2008

A w Phillips de Pury - będą prace Sasnala, Bujnowskiego i Uklańskiego

Wczoraj było o polskich akcentach na aukcjach w Christie’s w Nowym Jorku i w Londynie, a dziś aukcja „Under the Influence” w domu aukcyjnym Phillips de Pury, która odbędzie się w Nowym Jorku 31 marca (a więc tuż po słynnych nowojorskich targach sztuki Armory Show). Ten dom aukcyjny jest specyficzny z dwóch powodów: po pierwsze bardzo mocno stawia na sztukę z Europy Środkowo-Wschodniej, z Rosji i z Chin. A po drugie bardzo ściśle współpracuje ze słynnym kolekcjonerem Charlesem Saatchi, który za pomocą tego domu aukcyjnego „odświeża”, nazwijmy to ironicznie, swoją kolekcję.
Stąd systematycznie w ostatnich miesiącach pojawiają się w Phillips obrazy Wilhelma Sasnala prezentowane na londyńskiej wystawie „Triumph of Painting”.
Tym razem będzie to „Untitled” - portret dziewczyny z 2001 roku, inspirowany fotografią Rodczenki. Dzięki niskiemu kursowi dolara jego estymacja nie jest zbyt wysoka – bo 40-60 tysięcy dolarów (90-135 tysięcy PLN). Ciekawe, czy zachęci to kolekcjonerów do zainteresowania się tą pracą, bo należy ona do lepszych prac Sasnala należących do kolekcji brytyjskiego magnata.
Na aukcji będą też wystawione cztery znakomite rysunki (a właściwie malunki) tuszem na papierze Sasnala. Szczególnie ostatni – numer pięć – jest wart uwagi. Ich mankamentem jest wysoka, jak na prace na papierze estymacja. Bo każdy z nich ma estymację na poziomie 25-35 tysięcy dolarów (56-79 tysięcy PLN).


Z kolei bardzo niską estymację 4-6 tysięcy dolarów (9-13,5 tysiąca PLN) ma obraz Rafała Bujnowskiego z serii „Bliźniaki”. Świetnie, skrótowo namalowana praca jest naprawdę okazją tej aukcji.

Z prac polskich artystów nie mogło też oczywiście zabraknąć Piotra Uklańskiego – którego fotograficzny dyptyk „Untitled (Haze)” z 2003 roku (edycja do pięciu sztuk) ma estymację 60-80 tysięcy dolarów (135-180 tysięcy PLN).

Ciekawe tylko, czy kolekcjonerzy, „wykrwawieni” po zakupach na Amory Show, będą mieli jeszcze pieniądze na zakupy na aukcjach. Bo korekta na rynku sztuki najnowszej cały czas czai się za rogiem.

Na zdjęciu: Wilhelm Sasnal (Untitled), 2001; Wilhelm Sasnal, Untitled (Drawings), 2002; Rafał Bujnowski, Untitled, 2003; Piotr Uklański, Untitled (Haze), 2003.

18 marca, 2008

Prace Ołowskiej i Althamera pojawią się na aukcji w Christie's

Prace kolejnych polskich artystów trafiają na międzynarodowe aukcje w największych domach aukcyjnych. Tym razem Christie’s 1 i 2 kwietnia, w Londynie i w Nowym Jorku zorganizuje aukcje sztuki najnowszej, na których będzie można kupić prace nie tylko Wilhelma Sasnala, Rafała Bujnowskiego czy Piotra Uklańskiego (do tego się już „przyzwyczailiśmy”), ale również Pawła Althamera i Pauliny Ołowskiej.
Większość prac (Sasnal, Bujnowski, Althamer i Ołowska) będzie sprzedawana na aukcji 2 kwietnia w Londynie, a jedynie praca Uklańskiego na aukcji nowojorskiej dzień wcześniej.


Praca Pawła Althamera „Bez tytułu” z 2003 roku, to cztery figurki wykonane z satyny, które można dowolnie „ustawiać”. Łącznie takich figurek Althamer wykonał 10 i niektóre z nich można było kupić bodajże pięć lat temu podczas aukcji charytatywnej w Muzeum Narodowym za mniej więcej tysiąc złotych. Teraz te cztery figurki Althamera mają estymację 3-4 tysiące funtów (14-18,5 tysiąca PLN). I raczej należy oczekiwać, że się sprzedadzą, bo w Londynie Althamer ma świetną markę, a możliwość nabycia jego prac należy do rzadkości.


Dosyć niską estymację ma też obraz pojawiającej się po raz pierwszy na aukcjach Pauliny Ołowskiej „Incident After the Concert”. Estymacja tej pracy o wymiarach 100x75 cm to 4-6 tysięcy funtów (18,5-27 tysięcy PLN). Ale należy się spodziewać zdecydowanie wyższej ceny ostatecznej, gdyż obrazy Pauliny Ołowskiej tej wielkości sprzedają się za około 20 tysięcy euro. Taka jest zwykle cena debiutu na aukcjach.


W grudniu na aukcji w Christie’s sprzedał się jeden obraz z serii „Satelity” Rafała Bujnowskiego z 2005 roku (za 2750 funtów, czyli ówcześnie 13.750 PLN). Teraz do kupienia będzie zestaw czterech prac z tej serii (odpowiednio numery 2,8,10 i 12, o wymiarach 30x40 cm każdy). Estymacja tej pracy to 8-12 tysięcy funtów (37-55 tysięcy PLN).
Do kupienia będzie też rysunek tuszem na papierze Wilhelma Sasnala – „Bez tytułu” (wymiary 21x30 cm) z 2002 roku. Estymacja tej pracy to 3-5 tysięcy funtów (14-23 tysiące PLN).


Z kolei dzień wcześniej w Nowym Jorku kolekcjonerzy będą mieli okazję kupić pracę fotograficzną Piotra Uklańskiego. Jego fotografia „Untitled (Pink Sun)” edycja numer 3 z 5 sztuki ma estymację 4-6 tysięcy dolarów (dzięki niskiemu kursowi dolara to w złotych naprawdę mało, bo 9-13,5 tysiąca PLN).


A to nie koniec „polskich” nowości aukcyjnych i możliwości „skorzystania” z taniego dolara. Już jutro oferta innego domu aukcyjnego w Nowym Jorku – Phillips de Pury.

Na zdjęciach: Paweł Althamer, bez tytułu, 4 figurki satynowe (łączna edycja figurek – 10 sztuk), 2003; Paulina Ołowska, Incident After the Concert, olej na płótnie, 100x75 cm; Rafał Bujnowski, Satelity (nr 2,8,10 i 12), 30x40 cm każdy, 2005; Wilhelm Sasnal, Untitled, tusz na papierze, 21x30 cm, 2002; Piotr Uklański, Untitled (Pink Sun), fotografia, ed. 3/5.

17 marca, 2008

Zobaczyć i się ucieszyć - rozmowa z Tymkiem Borowskim

Mamy okazję żyć w naprawdę ciekawych czasach - w przeciągu kilku tygodni mały korytarz warszawskiej ASP będzie świadkiem kolejnego ważnego debiutu. Dzisiaj o godzinie 19 na pierwszym piętrze tej uczelni swoją pierwszą indywidualną wystawę otworzy Tymek Borowski. Tymek podobnie jak wcześniejszy "debiutant"- Paweł Śliwiński jest studentem IV roku w pracowni Leona Tarasewicza.
Czy ostatnie dwa lata to czas kryzysu malarstwa w Polsce? Czy doszło do wyczerpania się pewnej dotychczasowej stylistyki? Nie wiem, zostawmy to. Możemy być świadkami naprawdę ważnych chwil. Dzisiaj na pierwszym piętrze.
Kolejny raz korzystamy z uprzejmości Oli Urbańskiej i prezentujemy rozmowę jaką kilka dni temu przeprowadziła z artystą.

Czy jak zaczynasz malować, to masz jakąś koncepcję?

W części obrazów tak, a w części nie. Albo mam jakiś mały szkic, na którym planuję rozwiązanie plastyczne obrazu. Tak, jak np. w portrecie Sasnala – narysowałem sobie portret, na którym jest wszystko, poza tymi miejscami, gdzie teoretycznie powinien być dany kształt. Później już zacząłem po prostu normalnie malować, mając ogólny zarys tego, jak bym chciał, żeby obraz wyglądał. A np. przy portrecie Achmetowa - chciałem zrobić taką kostkę z głową. Chciałem namalować obraz z geometrycznym kształtem, z którego wyrasta coś organicznego.


Punktem wyjścia są zdjęcia?

Tak. Ale jest tak, że albo się ma klasyczne podejście, czyli malarz ogląda zdjęcie w gazecie i myśli: „tak, to bym namalował”. I czasem tak jest rzeczywiscie, że coś zobaczę i sobie myślę, że bym to namalował. Ale równie dobrze może być tak, że po prostu szukam sobie zdjecia, które by było fajne. Albo wręcz tak, że najpierw przychodzi mi do głowy pewne plastyczne rozwiązanie i potem szukam zdjęcia - już pod nie. Właściwie nie stosuję jakiegoś klucza doboru tych ludzi. Bo już mnie ktoś kiedyś pytał – czym się kieruję jak wybieram? Właściwie nie kieruję się w ogóle. Chodzi o to, żeby malować obrazy. A te rzeczy mogą być mniej lub bardziej przypadkowe.

A dlaczego malujesz tak dużo portretów? Czy to wynika z tego, że malujesz ze zdjęć?


Nie. Chodzi mi o samo malowanie. Podoba mi się malowanie, lubię to, co się dzieję. Z portretami trochę to wyszło przypadkowo. Ze dwa lata temu namalowałem generała, który jest na zaproszeniu. Wcześniej kładłem przede wszystkim nacisk na to, żeby moje obrazy były o czymś. Np. robiłem taki trik, że brałem jakiś obraz z czymś nadrukowanym na podobraziu i malowałem na tej martwej naturze jakieś roślinki. I to miała być taka gra z malarstwem. Później stwierdziłem, że robię to strasznie na siłę – wymyślam sobie subtelną grę z malarstwem - co zresztą jest ultra popularnym motywem, żeby grać z malarstwem, grać z tradycją. Więc potem wziąłem po prostu zdjęcie i sobie namalowałem tak dziwnie jakiegoś kolesia. Namalowałem jego portret. Nie pamiętam, kto to powiedzieł, chyba Braque - ale tu jest taki dobry cytat - że „jak chcę mieć jakiś obraz, to go sobie maluję”.


Czy to są takie obrazy, które chciałbyś oglądać?

Mam wrażenie, że często mi się udaje namalować taki obraz, jaki bym chciał obejrzeć. I chyba w sumie to jest jedna z motywacji.

Jaki powinien być taki dobry obraz? Mówiłeś, że kiedy malujesz obraz, w którymś momencie się zatrzymujesz, żeby go nie już zepsuć. Czyli jest taki moment w obrazie, kiedy on jest dobry...

Tak, jest taki moment, ale można to zepsuć. Wtedy trzeba malować dalej, żeby trafić na kolejny dobry moment. Bo samo malowanie – tak mi się wydaję – to nie jest nic skomplikowanego. Tak samo, jak przy robieniu zdjęć: przede wszystkim chodzi o to, żeby wiedzieć, kiedy powiedzieć stop i zrobić to zdjęcie. Wracając jeszcze do tego, dlaczego portrety i od czasu do czasu jakiś pejzaż - to dlatego, że ten temat nie jest zideologizowany. Nie jest tak, że ja maluję motyw, który ma znaczenia polityczne, swoją symbolikę itd. Dla mnie malarstwo to nie jest dobre medium do opowiadania historii. Ja się nie zastanawiam nad tym, co chcę powiedzieć przez obraz. Bo jeżeli ktoś maluje antykapitalistyczny obraz, na którym jest Bush i baryłka ropy i logo McDonalda i jeszcze znaczek dolara, to on coś chce przez to powiedzieć. A moim zdaniem to kompletnie nieskuteczne. Czy ciebie kiedyś ruszyła taka sztuka? Czy zwiątpiłabyś w kapitalistyczny etos po zobaczeniu takiego obrazu?


Raczej nie.

Właśnie, bo sztuka nie działa w ten sposób. Jest taka teza (z którą wychodzi Ranciere – o ile dobrze zrozumiałem, o co mu chodzi), że sztuka może być skuteczna tylko wtedy, kiedy jest niezaangażowana. W momencie, kiedy posługujemy się sztuką zaangażowaną, ona przestaje być po prostu sztuką. Maluję obrazy, które wyglądają tak, a nie inaczej, ludzie te obrazy oglądają i pod ich wpływem inaczej patrzą na rzeczywistość. I może to poszerza ich sposób patrzenia, zmienia ich i powoduje, że zmieniają się także ich decyzje. Te obrazy wpływają na rzeczywistość, ale naokoło. Wydaję mi się, że robienie sztuki polega na robieniu takich dziwnych obiektów, które pozornie nie służą do niczego. I może jest nawet tak, że im ciężej o czymś opowiedzieć, tym lepiej. Jeśli mamy pracę Martina Creeda – to chociaż można starać się wyprowadzić wiele interpretacji - nie da się np. popatrzeć na te jego siedem gwoździ wbitych w ścianę i powiedzieć: „Martin Creed krytykuje tu zachodnioeuropejski konsumpcjonizm”. Bo to jest coś innego. Nazywam to czasem specificzną niewerbalna poezją.

To jest twoja definicja sztuki?

Nie, to nie jest moja definicja sztuki. Jeszcze nie opracowałem definicji sztuki, muszę nad nią trochę popracować i zrobić rysunki techniczne [śmiech]. Bardzo podoba mi się np. definicja Pawła Śliwińskiego, że sztuka to jest coś, czego się nie spodziewasz. Podoba mi się w niej to, że sztuka powinna zaskoczyć samego twórcę. Bo jeśli robię obraz i wychodzi taki, jak go sobie zaplanowałem, to nie jestem z niego jakoś bardzo zadowolony.

A twoje kolejne obrazy cie zaskakują?

Mam nadzieję, że są coraz fajniejsze – tak bym powiedział. To jest też tak, że robiąc jeden, wpadam na coś, co daje mi inspirację do następnego. Niektóre obrazy są takim poligonem. To znaczy – sam obraz jest nieudany, ale przy okazji malowania go zauważam trzy rzeczy, które mogę zrobić z farbą, jakieś trzy zjawiska, które zachodzą na płótnie. I mimo, że obraz nie był udany, to dał mi sporo do myślenia i jakoś napędził następne.


Na wystawie na ASP pokazujesz sporo portretów o tym samym formacie. Czy tworzą one jakiś cykl?

W tych obrazach chodziło mi o to, żeby nie zmieniać historii, żeby historia wciąż była taka sama – to znaczy człowiek, który jest portretowany. Natomiast, żeby cały czas zmieniało się to, jak ja do nich podchodzę. Trochę to było tak, że chciałem się – powiedzmy - wyzwolić...w każdym razie pozwolić sobie na malowanie tak, jak w danym momencie mam ochotę. Bo ja nie mam nic do powiedzenia w tych obrazach. Jeżeli chce się coś powiedzieć, to wydaję mi się, że sensowniej jest to po prostu powiedzieć, niż malować o tym obraz. Ja po prostu robię obraz – i staram się, żeby był dobry. Wiesz, można zrobić dobre żeberka, można zrobić dobry obraz. W tym cyklu jest przezroczystość treści – te obrazy są ciągle o tym samym, lub być może o niczym [śmiech]. Ja w ogóle bardziej lubię taką sztukę, w której nie wiadomo, o co chodzi.

To jak widz ma patrzeć na twoje obrazy?

Jak chce. Jak na nie będzie patrzył, to już kompletnie jego sprawa.


A czy są to obrazy surrealistyczne?

Myślę, że teraz każdy kto maluje figuratywnie, ale obrazy nie są realistyczne i mają jakiś dziwny nastrój – to wszystkich wrzuca się do worka z napisem surrealizm. To określenie jest moim zdaniem trafione. Myślę, że te nowe zjawiska są symptomem odradzającego się "modernizmu". To sztuka, która nie jest uwikłana w konteksty, nie jest do przeczytania w jakikolwiek sposób. W tym, co nazywa się teraz nowym surrealizmem nie ma tego, czego by się oczekiwało po sztuce współczesnej – te obrazy nie wpisują się w żaden dyskurs, nie poddają się standardowej maszynce do analizowania sztuki. Myślę, że to dobrze, bo w ten sposób znosi się pośrednictwo pomiędzy dziełem a widzem. Teraz jest przecież tak, że przychodzimy na wystawę, wisi jakaś praca, a do niej dołączona karteczka, na której jest napisane jak my to mamy rozumieć. Więc najlepiej - najpierw przeczytać tą kartkę, potem popatrzeć, sprawdzić, zrobić sobie taki test na spostrzegawczość: czy widzę wszystko, o czym jest tu napisane. Zobaczyć i się ucieszyć.

Ale do twojej wystawy też będzie dołączona kartka z tekstem.

Będzie, ale napisanym nie przeze mnie, tylko pożyczonym. To jest tekst Rene Goscinnego z tomu Mikołajek i inne chłopaki, opowiadanie pod tytułem Szachy. Chciałem powiedzieć coś na temat mojego podejścia do sztuki. Przymierzałem się do napisania tekstu i wtedy przypomniało mi się opowiadanie z Mikołajka. Moim zdaniem ono wręcz idealnie - choć w metaforyczny sposób - mówi o podejściu do sztuki, o tworzeniu, także o tym, jaka jest sytuacja sztuki obecnie. Ale też znowu nie chciałbym wskazywać, o czym ten tekst ma mówić. Nie chcę sugerować interpretacji – chodzi, o to, żeby każdy przeczytał to opowiadanie i się zastanowił, jak można by je odnieść do sztuki. Może np. wystarczyłoby zamienić w tekście słowo szachy na słowo sztuka...

Co zafascynowało cię w Duchampie?

Jego podejście do sztuki i do życia, bo to wiąże się ze sobą. To znaczy - nie odbierajmy życia, ani sztuki zbyt poważnie. To było dla mnie zupełnie rewelacyjne, jak przeczytałem jego biografię. Stwierdziłem, że on był dużo bardziej wyluzowany niż wszyscy jego interpretatorzy. To dało mi dużo bezczelności. Mogę zaczynać coś, nie wiedząc jak to się skończy. Nie trzeba wcale wszystkiego z góry wiedzieć. Jeżeli teoria wszystko wyprzedza, to nie będzie niespodzianki.

Dużo zastanawiasz się nad sztuką. Czy uważasz, że żeby się nią zajmować trzeba mieć do tego jakiś bardzo poważny powód?

Nie. Nad naturą sztuki zastanawiam się po godzinach. Można powiedzieć, że to takie moje hobby [śmiech]. Jeśli się myśli nad sztuką za dużo w czasie jej robienia, to usiłuje się ją robić według przepisu, a to przecież nie jest dobrze. Powodem powinno być to, że ktoś chce się sztuką zajmować. To według mnie bardzo dobry powód.

Dziękujemy Oli Urbańskiej za możliwość publikacji rozmowy z Tymkiem. Wszelkie prace dzięki uprzejmości artysty. Kolejno prace to - "Portret Reneta Achmetowa"; "Portret Wilhelma Sasnala"; " bez tytulu (kwiaciarka 01)"; "bez tytulu (pejzaz andaluzyjski 3)"; "bez tytulu (pejzaz andaluzyjski 4)"; "bez tytulu (portret Czeslawa Milosza)"; "bez tytulu (portret marokanskiego sprzedawcy papierosow 3)"; "bez tytulu (zielone U)"

14 marca, 2008

Nowy blog na Obiegu – Art Aktualia

Od wczoraj do rodziny obiegowych blogów dołączył kolejny blog - Art Aktualia Patrycji Musiał i Małgorzaty Mleczko. Zapowiada się naprawdę ciekawie. Liczymy na stały dopływ informacji ze świata sztuki oraz poszerzenie tematyki blogowych dyskusji.

13 marca, 2008

Paulina Sadowska na Świeżo Malowanym

Dzisiaj na stronach Świeżo Malowanego prace Pauliny Sadowskiej. Paulina jest studentką IV roku lubelskiej UMCS. W chwili obecnej trwa jej wystawa „Mis Uszatek – tylko dla dorosłych” w Galerii Kont w Lublinie. Zapraszamy do nas i do galerii.

12 marca, 2008

Targi Młodej Sztuki w Lublinie

W dniach 25-26 kwietnia 2008 odbędą się w Lublinie Targi Młodej Sztuki. Wydarzenie będzie częścią Festiwalu Kultury Alternatywnej "ZdaErzenia".

Projekt polega na stworzeniu tzw. targów sztuki czyli stoisk z twórczością artystów. Artyści sami będą wystawiali swoje prace, aranżowali stoiska, wyceniali prace i je sprzedawali. Ideą przedsięwzięcia jest promocja twórczości młodych artystów działających na terenie Lubelszczyzny. Do udziału w targach zaproszeni są również artyści z innych stron Polski.

Nie ma ograniczeń w tematyce i wykonaniu prezentowanych prac. Zakres ma być możliwie szeroki – od drobnej twórczości poprzez odzież, nadruki na koszulkach, aż po rysunki, grafiki, fotografie, malarstwo, instalacje.

Zainteresowanych prosimy o kontakt z Organizatorami:
Mailowy: info@zdaerzenia.pl
telefoniczny 511044975
http://www.zdaerzenia.pl/

11 marca, 2008

Czy śmieci artysty są sztuką i kto ma do nich prawa?

Śmieciologii artystycznej ciąg dalszy… Tym razem historia nie dotyczy Francisa Bacona, lecz jednej z ikon współczesnej sztuki amerykańskiej – Roberta Rauschenberga, który był pierwszym amerykańskim artystą, który zdobył główną nagrodę na Biennale w Wenecji w 1964 roku.
Historia wygląda tak – agent artysty złożył do sądu na Florydzie dwa pozwy przeciwko galerzyście z Neapolu (ale tego na Florydzie), Robertowi Fontaine. W pierwszym żąda wstrzymania przez jego galerię HW Gallery sprzedaży prac pochodzących ze śmietnika artysty. W drugim informuje władze, że mogło dojść do kradzieży lub też stworzenia falsyfikatów prac artysty.
Jak Robert Fontaine zdobył prace Rauschenberga? Otóż w 1998 roku znalazł je w koszu na śmieci w pobliżu domu artysty w Captiva na Florydzie, gdyż mieszkał w tej okolicy. Były one sygnowane przez artystę.
Na ironię zakrawa fakt, że Fontaine został galerzystą również dzięki specjalnemu stypendium fundowanemu przez Rauschenberga dla uzdolnionych studentów studiujących sztukę.
Wyrok sądu może mieć duże znaczenie dla przyszłości handlu „śmieciami” po artystach w USA. Jaki będzie wyrok sądu w tej sprawie – poinformujemy wkrótce, bo rzecz dzieje się w sądach amerykańskich, a nie polskich, gdzie prawdopodobieństwo wyroku przed upływem trzech lat jest prawie zerowe.

10 marca, 2008

Aukcje w Oknach Sztuki i Desie Unicum

Już w najbliższy czwartek (13 marca) w Warszawie, o tej samej godzinie (19),w odległości kilkuset metrów w linii prostej (dystans dzielący Al.Ujazdowskie od ulicy Marszałkowskiej) odbędą się dwie aukcje – sztuki współczesnej w Desie Unicum oraz aukcja sztuki (XIX i XX wieku) w Oknach Sztuki. Choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że ciekawsza dla nas powinna być aukcja sztuki współczesnej, to większą uwagę zwróciliśmy na aukcję w Oknach Sztuki. Wszystko dzięki obrazom z kolekcji amerykańskiego profesora Wayne Univ. W Detroit, Eugena Ordona – a przede dzięki jednemu obrazowi Jerzego Nowosielskiego „Na plaży” z 1963 roku. Jego cena wywoławcza wynosi 100 tysięcy PLN.


Ten średniej wielkości (72x60 cm) olej na płycie namalowany został w 1963 roku. Potem wyjechał do USA wraz z dwoma innymi obrazami – sceną religijną (duża rzadkość) przedstawiającą chrzest Chrystusa w Jordanie (wymiary 51x35 cm i cenie wywoławczej 65 tysięcy PLN) oraz również ciekawemu aktowi we wnętrzu (79,5x59 cm) z ceną wywoławczą 95 tysięcy PLN. Jednak zdecydowanie polecam scenę na plaży.
Z kolekcji Ordona pochodzi też olej „Nocne kąpiele” Kazimierza Mikulskiego z 1961 roku. Warto zwrócić uwagę na tego klasyka polskiego malarstwa surrealnego, zwłaszcza w kontekście sukcesów młodych malarzy nawiązujących do tego nurtu – Ziółkowskiego, Kowalskiego, Dunala, Borowskiego czy Śliwińskiego.

Choć oczywiście Mikulski, zwłaszcza w takiej formie jak przy "Nocnych kąpielach" (wymiary 60x73 cm i cena wywoławcza 70 tysięcy PLN) broni się zdecydowanie sam. To w końcu klasyk. Naprawdę świetne oko miał Eugene Ordon! Drugi obraz Mikulskiego z 1955 roku – „Samotność” (66x53 cm i cena wywoławcza 65 tysięcy PLN) jest odrobinę słabszy.
W Oknach Sztuki można będzie też kupić między innymi gwasze Zofii Stryjeńskiej czy bardzo ciekawy gwasz z 1950 roku Marka Włodarskiego (cena wywoławcza tej niewielkiej pracy wynosi 6 tysięcy PLN).
Z kolei w Desie Unicum gwiazdą aukcji będzie zapewne bardzo efektowny obraz olejny Teresy Pągowskiej „Żółty pokój” z 1970 roku z ceną wywoławczą 90 tysięcy PLN.

Ciekawy też jest obraz „30.VIII.1060” Stanisława Fijałkowskiego (wymiary 61x50 cm). Cena też nie jest wygórowana – 35 tysięcy PLN, zwłaszcza w porównaniu do drugiej pracy tego artysty. Kolekcjonerzy powinni też zainteresować się assemblage Władysława Hasiora z 1970 roku „Trójca Święta”. Jego cena wywoławcza to 6.500 PLN.
Wysokich cen żądają za swoje prace właściciele obrazu malarza Gruppy, Ryszarda Woźniaka – obraz „Roboty i konie” z ceną wywoławczą 31 tysięcy PLN oraz blacha Twożywa (cena wywoławcza 13 tysięcy PLN). Jednak w Desie Unicum można licytować w dół.
Reasumując – czekają nas dwie ciekawe aukcje, choć w związku z tym, że są o tej samej godzinie – trzeba wybrać. Ja zdecydowanie wybrałbym się na Okna Sztuki.

Na zdjęciach:, Jerzy Nowosielski, Na plaży, olej na desce, 1963; Kazimierz Mikulski, Nocne kąpiele, olej na płótnie, 1961; Teresa Pągowska, Żółty pokój, olej na płótnie, 1970.