30 stycznia, 2007

Malarstwo to kontrowersyjne medium – rozmowa z Tomkiem Kozakiem

Rozpocznijmy od trwającej wystawy w Zachęcie. Jak się czujesz jako wyróżniony artysta?

Muszę przyznać, że traktuję tę sytuację bez przesadnych emocji. Mój udział w tym przedsięwzięciu jest raczej skromny – to w końcu tylko dwa obrazy, i chyba nie są to najbardziej spektakularne rzeczy, jakie namalowałem. Ostatnio jednak Zachęta wyraziła chęć zakupu jednego z nich. Sfinalizowanie tej transakcji byłoby z pewnością miłym wydarzeniem.
Natomiast jeśli chodzi o kwestie artystyczne, to z mojego punktu widzenia ogólna koncepcja wystawy jest dość problematyczna - przypomina trochę Arsenał ’88, który oglądałem jako otumaniony 17-latek – tam natłok obrazów był ogromny i raczej szkodził artystom. Dzisiaj podobnie jest w Zachęcie – odbieram ten projekt jako dość anachroniczny.

Miałeś wpływ na to, które twoje prace zostaną pokazane na tej wystawie?

Nie miałem. To była decyzja kuratora. Nie rozmawialiśmy o wyborze obrazów. Dostałem propozycję i zgodziłem się na nią. To wszystko.



Co byś powiedział na takie określenie – że jesteś psychologiem, Hanibalem Lecterem naszej zbiorowej, polskiej, kresowej podświadomości?

No cóż, to śmiałe określenie. Chyba nie do końca trafne. Ja oczywiście próbuję diagnozować stan polskiej świadomości, ale sądzę, że moje diagnozy mają zasięg nie tylko lokalny. To chyba Heine napisał, że historia Polski jest pomniejszoną historią Niemiec (śmiech). To dla Polaków bolesna konstatacja – ale znaczy ona również, że problem Polski jest automatycznie problemem Europy. W związku z tym działania, które podejmuję mogą być pożyteczne także w globalnej perspektywie. Natomiast jeśli chodzi o postać Lectera, to chciałbym zaznaczyć, że pop-kulturowe odniesienia stanowią tylko jeden z aspektów tego, co robię. W moich obrazach i filmach przywołuję też inne, bardziej ezoteryczne i erudycyjne konteksty. Wobec tego figura Hannibala wydaje mi się dość wulgarną metaforą moich poczynań.

Twoje zainteresowania koncentrują się jednak na ciemnej stronie mocy (historii)…

Hmm… To kolejne popkulturowe porównanie. I kolejna symplifikacja. Powiedzmy jednak, że dla potrzeb krótkiej rozmowy można zaakceptować ten skrót myślowy. Przynajmniej do pewnego stopnia…

Nie boisz się igrania z ciemną stroną mocy?

Pamiętajcie, że ja – niestety, albo na szczęście - nie jestem uczniem czarnoksiężnika, tylko artystą. Nie uprawiam magii, lecz sztukę. Nie jestem doktorem Vernier i nie pragnę przekroczyć granicy między dobrem a złem (śmiech). „Igram” nie tyle z ciemnością, ile z jej wizualną reprezentacją. Wobec tego, nie odwołuję się do tzw. „rzeczywistości”, ale do jej obrazów. Zajmuję się przede wszystkim krytyczną analizą obrazów produkowanych przez współczesną kulturę. Dodajmy: analizą mrocznych obrazów historii. A historia – jak napisał Benjamin – rozpada się właśnie na obrazy, a nie na historie. Moim materiałem są fantazmaty, a nie fakty. Ja nie chcę przekształcać świata, lecz wyobraźnię.

No dobrze, ale mam wrażenie, że w tym wszystkim bardziej pociągają cię obrazy złe niż dobre, mocne niż słabe, wyraziste niż nijakie…

Demonizm otaczającej nas kultury jest jednym z najbardziej uderzających aspektów świata, w którym żyjemy. Wybaczcie, że znowu przywołam Benjamina, ale przecież to właśnie on powiedział, że nowoczesność bezpośrednio łączy się z demonicznością - że cała sztuka współczesna ma tendencję czysto demoniczną. Jego zdaniem pojęcie demoniczności pojawia się głównie tam, gdzie nowoczesność występuje w połączeniu z katolicyzmem. Czy to połączenie może być gdzieś bardziej wyraźne, niż w Polsce? Chyba nie, prawda? W tym kontekście moje zainteresowania wydają się niemal oczywiste…

Jaki wpływ na twoją twórczość miało miejsce z którego pochodzisz? Mówisz, że jesteś „lubelakiem” i za nic byś nie zmienił miejsca zamieszkania.

To fakt. Ale moja niechęć do zmian wynika dziś w dużym stopniu z przyrodzonego lenistwa i niechęci do podróży (śmiech). Kiedyś Lublin był naprawdę klimatycznym miejscem – głównie za sprawą ludzi, którzy potrafili kresową miękkość łączyć z gitowskim wdziękiem i naturalną, drapieżną inteligencją. W ciągu ostatnich lat to się zmieniło. Lublin został opanowany przez fatalny element napływowy, czyli przez mało kulturalnych studentów w brązowych pantoflach ze szpicami (śmiech). W związku z tym atmosfera zmieniła się na niekorzyść. Ale ja wciąż jestem przywiązany do ludzi, których znam od podstawówki, do osiedlowych sklepów, i tym podobnych rzeczy. No i do własnej biblioteki, która jest moją jedyną prawdziwą Ojczyzną! (śmiech) Uff… to mocna deklaracja, no nie?

Co jest dla Ciebie źródłem inspiracji?

Najważniejsze punkty odniesienia to literatura i film. Dziś raczej nie inspiruje mnie sztuka, którą postrzegam głównie jako teatr manipulacji ekonomicznych. Teatr fascynujący – to fakt, ale w kontekście mojej działalności raczej mało stymulujący. Większość moich projektów uruchamia tropy literackie.

Jakie książki stoją na twojej półce?

O rany, to jest niezły galimatias. Mnóstwo literatury młodzieżowej – Nienacki, Minkowski, a nade wszystko Niziurski, którego uważam za genialnego i skandalicznie niedocenionego pisarza. Poza tym dużo klasyków wszelkiej maści – np. Hesse, Mann, Broch, Jünger, Benn, Nietzsche, Adorno. Dalej Polacy – Potocki, Leśmian, Miciński, Witkacy, Borowski. Potem Francuzi – de Sade, Baudelaire, Lautreamont. A do tego całe stosy Harlekinów i kryminałów. Czyli mieszanka typowa dla niepoprawnego marzyciela – zbrodnia, miłość, rewolucja, przygoda i filozofia. A wszystko w bezpiecznym, bibliotecznym wydaniu. W ogóle nie trzeba ruszać się z domu (śmiech).

Często tematami twoich prac są ikony i symbole naszej kultury – z jakimi symbolami kojarzy ci się nasza współczesna Polska?

No cóż, odpowiedź będzie raczej oczywista. Po pierwsze – krzyż i jego odwrócony cień. Po drugie – biały i czarny orzeł. Po trzecie – Chrystus i jego brat: Lucyfer.
Te symbole piętnują moją działalność od chwili, gdy pojawiłem się na ojczystej scenie artystycznej. Moja pierwsza wystawa - w Laboratorium CSW - związana była z projektem found footage pt. „Klasztor Inversus” – czyli z przeróbką „Potopu” i „Pana Wołodyjowskiego”. „Klasztor”, będący specyficzną krytyką dyskursu bogoojczyźnianego, stoi właśnie pod znakiem krzyża i jego odwróconego cienia. Natomiast mój ostatni film - adaptacja tekstów Tadeusza Micińskiego – wyświetla tzw. „góralską swastykę” oraz białego i czarnego orła na tle lucyferycznej tęczy. Ukazuje też - w zawoalowany i przewrotny sposób - ślad Chrystusa. No, a Chrystus jako król Polski, to jest obecnie chyba bardzo aktualny temat, prawda? Temat wręcz polityczny (śmiech).

Wspominałeś o literaturze, jakich bohaterów literackich cenisz najbardziej?

Bardzo bliski jest mi Adrian Leverkühn z „Doktora Faustusa”. Ale też jego „antagonista”, czyli Józef Knecht z „Gry szklanych paciorków”. Oprócz tego, tytułowy bohater „622 upadków Bunga”. Natomiast w kontekście moich ostatnich projektów niesłychanie ważną postacią jest Ariaman z „Nietoty” Micińskiego. No i Tadeusz z tekstów Borowskiego. Poza tym, zawsze utożsamiałem się z Tomkiem Okistem z „trylogii odrzywolskiej” Niziurskiego.

Twoja sztuka wymaga dużego przygotowania erudycyjnego, twoje prace trudno jest odbierać tylko w oparciu o warstwę wizualną – potrzebna tu jest spora wiedza, może nawet słowo przewodnika, który wskaże drogę interpretacji…

Tak, to ważna uwaga. Doskonale opisuje trudności w odbiorze moich prac. Myślę, że moja sztuka opatrzona jest dwiema odstraszającymi pieczęciami. Pierwsza z nich to „pieczęć powierzchni” czyli skrajnie stereotypowa forma obrazu, którą niektórzy określają jako „naiwną” i „prymitywną”, nie odczytując ironii zakodowanej w tej „naiwności” i tym „prymitywizmie”. Pieczęć druga natomiast, jest „pieczęcią głębi”, czyli kłódką u wrót labiryntu znaczeń kryjących się pod powierzchnią obrazu. W tym labiryncie czają się erudycyjne pułapki, które odstraszają odbiorców – bo często najpierw trzeba przeczytać jakąś książkę, albo obejrzeć film, żeby zrozumieć mój obraz. Tak więc te dwie pieczęcie wpływają hamująco na odbiór moich prac, opóźniają też rozwój tzw. „kariery”. Można zatem powiedzieć, że osłabiają siłę mojej sztuki. Jednak z drugiej strony można także powiedzieć, że ją wzmacniają - wytwarzając wybuchowe napięcie między prostacką powierzchnią i ezoteryczną głębią. To napięcie sprawia, że moje prace ciężko skonsumować – zarówno estetycznie, jak komercyjnie. Trudno je oswoić – bardziej przypominają bestie niż domowe zwierzątka, które filister chciałby hodować w swoim salonie (śmiech). I tutaj pojawia się kluczowe pytanie naszej rozmowy – co w blogu archiwizującym rekordy aukcyjne robi artysta, którego potencjał rynkowy jest bliski zeru?

Tu zatrzymamy naszą rozmowę - odpowiedź na pytanie, co w blogu archiwizującym rekordy aukcyjne robi artysta, którego potencjał rynkowy jest bliski zeru już w przyszłym tygodniu. Wtedy też Tomek nas zaatakuje, my się bedziemy bronili. Porozmawiamy o kolekcjonerach, dziennikarzach i rynku sztuki. Zapraszamy

Ilustracje odpowiednio: Niedowiarstwo, akryl na płótnie; Koziołek, akryl na płótnie; W kazamatach, akryl na płótnie

29 stycznia, 2007

Jeszcze o aukcjach w Londynie

W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o obrazie Sasnala i instalacji Uklańskiego na aukcji wieczornej w Christie’s. Dziś o innej aukcji w tym domu aukcyjnym (Post-War and Contemporary Art Day Sale), która odbędzie się 9 lutego.
Jak już pisał Wojtek z NYC (dziękujemy za wiadomość), wystawiony na tej aukcji będzie nieco mniejszy (60x70 cm) obraz Wilhelma Sasnala „Untitled. The books” z 2003 roku, pochodzący z monachijskiej galerii Ruedigger Schoettle. Jego estymacja to 30-40 tysięcy funtów.
Podobną estymację (25-35 tysięcy funtów) ma inny obraz Sasnala "Einsturzende Neubaten", wystawiony na aukcji w domu aukcyjnym Phillips de Pury & Co. Obraz pochodzi z 2002 roku, był wystawiany na wystawie Willego w Kunsthalle w Zurychu w 2003 roku.


To nie wszystko na londyńskich zimowych aukcjach sztuki współczesnej. Na dziennej aukcji wystawiono jeszcze dwie fotograficzne prace Piotra Uklańskiego – „Untitled. Blue Sky” z 2005 roku (w edycji do pięciu sztuk) oraz „Untitled. Waterfall” z 2001 roku (również w edycji do pięciu sztuk).

Pierwsza z tych prac, zdecydowanie lepsza (i większa – wymiary 180-230 cm) ma estymację 14-18 tysięcy funtów, a druga 6-8 tysięcy funtów.

Na zdjęciach: Wilhelm Sasnal, Untitled, The books, 2003 i Einstürzende Neubauten, 2002 oraz Piotr Uklański, Unitled. Blue Sky, 2005

26 stycznia, 2007

Jak to jest - być artystką w Polsce? O to pytałeś? - rozmowa z Anną Okrasko (część druga i ostatnia)

Moim zdaniem najistotniejszym problemem w tej chwili w polskiej sztuce jest jej „pokoleniowość”. Dla mnie coraz większym bólem staje się fakt, że jako sztukę młodą w Polsce ciągle określa się sztukę robioną przez trzydziestolatków i starszych.

To prawda.

Po tym całym pokoleniowym zrywie artystów urodzonych w latach 60. i 70., których wypromowali Raster czy Fundacja Galerii Foksal, nie powstała żadna następna propozycja. I tego mi najbardziej brakuje w tej chwili na polskiej scenie artystycznej.
Na przykład ta wystawa w Zachęcie. Nie chcę się wypowiadać kategorycznie, bo jej jeszcze nie dokładnie nie obejrzałam, ale po nazwiskach, które tam są, widać bardzo, że nikt jeszcze nie znalazł jakiegoś pomysłu na artystów z mojego pokolenia. Tego mi zaczyna brakować. Zresztą ta wystawa dotyczyła tylko malarstwa.

Czy widzisz takie osoby, galerie, które mogłyby zająć miejsce Rastra czy Fundacji. Wypełnić, tę dziurę po tym, jak te galerie się rozwinęły, przeszły do innej ligi.

Powiem szczerze, że nie wiem. Wszyscy bardzo zauważyli szybką karierę, jaką zrobiła galeria Lokal_30. Ale trudno mi wyrokować, bo to nie jest moja działka. Bardzo mi się podobała galeria ZOO, ale to taka undergrandowa galeria w bramie i jak rozumiem, nie o to pytałeś.

A Galeria Pies w Poznaniu, F.A.I.T w Krakowie?

No tak, Pies. Dawid Radziszewski ma niesamowitą energię i myślę, że wszystko mu się uda. To bardzo ładna galeria, w starej kamienicy. I myślę, że Dawid ma jakiś tam swój program w głowie i może coś z tego będzie. Tak zróbmy reklamę galerii Pies. Galeria Pies – najlepsza galeria w Poznaniu!

Tak a propos. Kiedyś namalowałaś dwa obrazy z cyklu „Zawsze chciałam malować tak jak inni”. Na jednym z nich było napisane „Nikt nie maluje lepiej niż Marta Kuklik”.


A na dole był dopisek „Matecki nie jest zły”. To się wzięło z rozmowy z Dawidem, który był po trzecim chyba spotkaniu z Przemkiem Mateckim i mówił, że to będzie wielki malarz.

Kto jeszcze ci się podoba? Z młodych artystów.

Z tych młodych? No Marta Kuklik! I żałuję, że obecnie nie mieszka w Polsce ...

A Paweł Susid (choć nie młody) i Basia Bańda, bohaterowie kolejnego obrazu...

W tych obrazach nie chodziło o konkretne prace wymienionych artystów, tylko o najważniejsze kwestie związane z ich twórczością. Susid to wielki mistrz i ja bardzo go sobie cenię. Zbieram na jego obraz.

A co atrakcyjnego widziałaś w Sasnalu i w Basi Bańdzie? Znasz Basię i Sasnala?



Poznałam Basię. Z Basią chodziło o to, że ona właśnie przełamuje tabu. Robi rzeczy, których dziewczynom nie wypada robić.

Używa brzydkich wyrazów?

Świntuszy na obrazach i mi się to w niej podoba, bo to jest ciągle aktem odwagi. A Sasnal. Nie wiem, już nie mówmy o Sasnalu, bo to jest teraz taki mistrz i takie bóstwo, że nawet boję się coś powiedzieć.

Ale też w jakiś sposób jest osobą, która przełamywała pewne stereotypy...

Tak. Cała grupa Ładnie to zrobiła. Bardzo cenię też Rafała Bujnowskiego. Do Zachęty na wernisaż poszłam specjalnie, żeby zobaczyć tę jego kolekcję dla córki, ale w końcu tam był taki tłok, że nie obejrzałam tego dokładnie.

Twój projekt „Jak się robi obrazki” też jest nawiązaniem do prac Bujnowskiego. Też takie rzemieślnicze podejście do malowania, do tworzenia, do sztuki...

Tak, tylko jak robiłam ten projekt, to wtedy właściwie prawie nic nie wiedziałam o Bujnowskim. Nie wiem, czy dziś bym zrobiła to samo.

Nie mówiłem o tym w sensie kopiowania, ale podobnego sposobu myślenia. Jak Rafał kiedyś robił różne obiekty, wstawiał je do kiosku Ruchu, tak ty swoje obrazy chciałaś sprzedać na Allegro.

Tak, to prawda. Myślę, że wyznajemy podobną filozofię. Rafał, gdy ktoś się go zapytał czy wierzy w sztukę, powiedział, że wierzy, ale nie jest jej fanatycznym wyznawcą. I mi się właśnie podoba w jego twórczości to, że on eksperymentuje sobie ze sztuką.

Na koniec chciałbym zapytać, w jaki sposób Twoje prace trafiły do książki „Ojciec odchodzi” Piotra Czerskiego?

Byłam w Krakowie na spotkaniu autorskim z Piotrem Czerskim i Dorotą Masłowską. Dorota Masłowska wtedy czytała fragmenty „Pawia królowej”, a Piotr fragmenty „Ojca”. Piotr mówił, że zastanawia ciągle nad okładką. Wtedy po spotkaniu podeszłam do niego i powiedziałam, że jestem z Warszawy i właściwie przyjechaliśmy jakoś mniej więcej w tym samym momencie do Krakowa, kiedy umierał papież. Zaczęliśmy robić o tym prace. Piotrowi spodobały się moje obrazy i w ten sposób trafiły do środka książki jako ilustracje. A okładkę zrobił ktoś inny...

Na zdjęciach obrazy Anny Okrasko z cyklu "zawsze chciałam malować tak jak inni" : "Nikt nie maluje lepiej niż Marta Kuklik", 2005, 50x70 cm, akryl na płótnie i "Chcę być Susidem, Sasnalem i Basią Bańdą", 2005, 24x18 cm, akryl na płótnie

25 stycznia, 2007

Wywiady z artystami

Bardzo lubimy czytać wywiady z artystami a także często sami takie rozmowy przeprowadzamy, dlatego też chcielibyśmy zainteresować osoby odwiedzające nasz blog rozmową z Magdaleną Abakanowicz oraz książką wydaną przez Korporację Ha!art i Krytykę Polityczną zbierającą wywiady, jakie z różnymi artystami przeprowadził Artur Żmijewski.

Wywiad z Magdaleną Abakanowicz znaleźć można na stronie portalu artinfo.com. Jest to dość krótka rozmowa przeprowadzona przy okazji otwarcia „nowego” Grant Parku w Chicago, gdzie nasz rzeźbiarka umiejscowiła swoją instalację pt. Agora.

Książka Artura Żmijewskiego nosi tytuł „Drżące ciała. Rozmowy z Artystami”. Zebrano w niej liczne wywiady z polskimi artystami nurtu krytycznego, m.in. z Pawłem Althamerem, Katarzyną Górną, Andrzejem Karasiem, Grzegorzem Kowalskim, Katarzyną Kozyrą, Zbigniewem Liberą, Jackiem Markiewiczem oraz Joanną Rajkowską.

Z ciekawostek okładka książki została zaprojektowana przez Twożywo.

24 stycznia, 2007

Christie's w Londynie: Sasnal i Uklański w cieniu Bacona

Wracamy na „pierwszoligowe” aukcje w Londynie i od razu rozpoczynamy silnym uderzeniem, zarówno jeśli chodzi o polską sztukę, jak i o światową. Na wieczornej aukcji w domu aukcyjnym Christie’s (Post War and Contemporary Art. Evening Sale) 8 lutego sprzedawany będzie jeden obraz Wilhelma Sasnala oraz „część” słynnej pracy Piotra Uklańskiego „Naziści”.
Jednak licytacja tych prac odbywać się będzie w cieniu walki o jedno z najsłynniejszych i najlepszych prac Francisa Bacona „Study for Portrait II”. Namalowany w 1956 roku obraz o wymiarach 152,5 na 116 cm pochodzi ze słynnej serii portretów papieskich, z których zdecydowana większość znajduje się dziś w najlepszych muzeach świata. Obraz ten od ponad 40 lat nie był pokazywany publicznie, a uchodzi za jeden z najważniejszych obrazów w całej twórczości brytyjskiego malarza. W pracy tej, a także w pozostałych obrazach z tej „serii”, Bacon nawiązuje do swoich fenomenalnych poprzedników portretujących papieży – Michała Anioła i Velasqueza.

Choć Christie’s nie podało estymacji wartości obrazu, znawcy rynku spodziewają się, że jego cena z łatwością przebije ubiegłoroczny rekord aukcyjnych cen Bacona, czyli 15 milionów dolarów. Niektórzy spodziewają się, że cena za ten obraz może osiągnąć nawet 12 milionów funtów (prawie 24 miliony dolarów), gdyż długo nie będzie okazji kupienia ponownie takiej pracy Bacona, jeśli w ogóle. Jak będzie, zobaczymy już za dwa tygodnie.
Na tej samej aukcji wystawiono obraz Wilhelma Sasnala z 2001 roku, oczywiście „Bez tytułu”, a przedstawiający publiczność podczas koncertu rockowego. Temat nie jest nowy dla Sasnala, taki obraz znajduje się choćby w zbiorach Zamku Ujazdowskiego (obecnie wypożyczony na wystawę do Bydgoszczy), jednak sposób pokazania go jest inny od dotychczas mi znanych.

W czarno białej pracy o wymiarach 150 na 135 cm Sasnal sportretował publiczność z góry w taki sposób, że trudno wręcz odróżnić poszczególne postaci. Po bliższym przyjrzeniu się widać natomiast leżącego „na publiczności” wokalistę (?), który zapewne znalazł się tam po szalonym skoku w gąszcz głów i rąk. Ten znakomity obraz trafił do zagranicznej kolekcji z Fundacji Galerii Foksal i teraz został wystawiony z estymacją 80-120 tysięcy funtów. Jeśli dojdzie do górnej granicy estymacji, to będziemy mieli nowy rekord notowań Sasnala na aukcjach. A obraz wart jest tego...
O „Nazistach” Uklańskiego napisaliśmy już wiele, bo to najdrożej sprzedana praca polskiego artysty na aukcjach sztuki (coś dużo tych „naj” w dzisiejszej wiadomości). Jesienią ubiegłego roku „Nazistów” kupił dla greckiego kolekcjonera znany nowojorski dealer Jeffery Deitch za 568 tysięcy funtów. Dodajmy, że była to jedna z 10 kopii tej pracy.
Teraz na aukcji w Christie’s będzie do kupienia część „Nazistów”, a dokładnie „set B” (z numerem 6/10) składający się z 41 fotosów (czyli jedna czwarta całości, bo cała praca liczy łącznie 164 fotografie) słynnych aktorów grających role niemieckich oficerów w filmach wojennych. Może się mylę, ale nie ma wśród nich Daniela Olbrychskiego, który szablą „schlastał” pracę Uklańskiego, gdy była wystawiana w 2000 roku w warszawskiej Zachęcie. Ale jeśli ktoś ma lepsze oko, to niech mnie skoryguje. Jest za to Marlon Brando.Tak czy inaczej – zestaw fotografii Uklańskiego ma taką samą estymację jak obraz Wilhelma Sasnala – 80-120 tysięcy funtów. I patrząc na historyczne notowania Uklańskiego, pewnie tę estymację przebije.Cały katalog aukcji w Christie’s jest do zobaczenia tutaj: christie’s8lutego2007.

Na zdjęciach: Francis Bacon, Study for Portrait II, 1956 i Wilhelm Sasnal, Untitled, 2001

23 stycznia, 2007

Nowe miejsce - Galeria m kwadrat w Warszawie

Od dzisiaj tytuł najmłodszej galerii sztuki w Warszawie przechodzi z galerii Czarnej w ręce Matyldy Prus i Galerii m kwadrat. Dzisiaj bowiem, oficjalne otwarcie galerii – nie jestem pewien czy przy lampce szampana natomiast już z pełną ofertą wystawienniczą współpracujących z galerią artystów.

Matylda jest absolwentką historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego i ma za sobą kilkuletnie doświadczenie w pracy dla domu aukcyjnego Rempex. Jest wielką pasjonatką sztuki i właścicielką bardzo ciekawej kolekcji najnowszej sztuki polskiej (z najpiękniejszym obrazem Maciejowskiego jaki w życiu widziałem). Właśnie to dobre oko do artystów, znajomość potrzeb i realiów rynku sztuki, doświadczenie zawodowe oraz wykształcenie pozwala mieć pewność, że propozycje galerii m kwadrat znajdą uznanie wśród rosnącej rzeszy miłośników sztuki.



M kwadrat nie startuje od zera. Ma już kilkuosobową grupę artystów, z którymi planuje projekty wystawiennicze na dalszą część tego roku. Wybrane prace poszczególnych artystów można już oglądać na dwóch poziomach galerii. Już z ulicy widać ogromne kropki Ani Okrasko (z cyklu mój profesor maluje w paski a ja w groszki) oraz „skąd przychodzimy” Piotra Wachowskiego poza tym w galerii można zobaczyć prace Jakuba Adamka, Miłosza Pobiedzinskiego oraz Pawła Janasa.

Galeria m kwadrat
ul. Oleandrów 6
http://www.m2.art.pl/

22 stycznia, 2007

Jak to jest - być artystką w Polsce. O to pytałeś? - rozmowa z Anną Okrasko (część 1)

Podobno znudziłaś się malarstwem?

A kto tak powiedział?

Tak słyszałem. Podobno zastanawiasz się, czy malarstwo jest najlepszą formą artystyczną...

Znudziłam się malarstwem? O matko! Nie. Oczywiście nie zajmuję się tylko malarstwem, teraz próbuję też robić video. Po prostu próbuję dobierać medium w zależności od sytuacji. Choć prawdą jest, że już dawno nie „namalowałam” obrazu. Mój ostatni projekt to było raczej rysowanie z efektem malarskim.

A kiedy wrócisz do tradycyjnego malarstwa? I czy w ogóle?

Czy w ogóle stanę kiedyś przed płótnem i namaluję obraz farbami olejnymi? O to wam chodzi?


Tak. Taki „tradycyjny” obraz.

Nie wiem. Zobaczymy. Ale ostatnio tego już dawno nie robiłam. Ostatni takie obrazy namalowałam na wystawę w galerii Pies w Poznaniu.

Czyli w 2005 roku?

Tak. Końcówka 2005 i początek 2006. Później siedziałam i robiłam jakieś tam rzeczy na komputerze, a potem moje najnowsze obrazy długopisowe.



Ten projekt zajął Ci rok....

Tak i nie. Rzeczywiście projekt rozpoczęłam rok temu. Ale to nie było tak, że przez dziesięć miesięcy rysowałam kreski po osiem godzin dziennie. Pierwsze obrazy zajęły mi bardzo dużo czasu, bo nie osiągnęłam jeszcze technologicznej sprawności. Potem już było dużo lepiej – w ciągu miesiąca powstawały na przykład po 3 obrazy.

A jak w praktyce wyglądał projekt „Nie ma dnia bez kreski”. Siedziałaś przed płótnem i mazałaś po nim długopisem?

Tak. Rozwijałam płótno tu na podłodze i zarysowywałam je. Od góry do dołu, jak sweter. Potem zwijałam zarysowany fragment.

Robiłaś coś przy tym? Oglądałaś telewizję?

Nie oglądałam telewizji. Słuchałam muzyki. Przy klasycznej rysowanie idzie wolno, a przy radiu Zet szybciej. Przy okazji zauważyłam, że ludzie strasznie dużo czasu spędzają nad tym, żeby wykonywać jakieś, zajmujące oczy i ręce czynności, takie jak na przykład zmywanie, sprzątanie czy jeżdżenie samochodem. Czy też malują obrazy. A nie mają czasu na czytanie. Dlatego mój kolejny projekt będzie do tego nawiązywał. W czasie takich mechanicznych czynności można słuchać muzyki albo na przykład słuchowisk. I właśnie myślałam ostatnio o takim moim słuchowisku. Ale więcej o tym projekcie nie będę na razie mówić. Także znów nie będzie obrazów.

„Nie ma dnia bez kreski” zebrało bardzo dobre recenzje...

Nie wiem. Nie czytałam wielu recenzji.

Ani jednej?

Czytałam na blogu Krytykant, ale to nie była dobra recenzja. Ale dużo się dowiedziałam od Kuby Banasiaka, więc jestem z tego zadowolona. Kiedyś byłam na spotkaniu z Pawłem Susidem i on powiedział, że od osób które nas krytykują, można się więcej dowiedzieć niż od takich, którym się podoba. I sobie z Kubą „pokorespondowałam”. Do paru rzeczy mnie przekonał. W ogóle lubię jego bloga. Jest bardzo ożywczy.

Jeżeli już jesteśmy przy blogach. Włączyłaś się do dyskusji przy wpisie na temat absolwentów warszawskiego ASP. To był też temat, który krótko poruszyliśmy podczas naszych poprzednich rozmów. Jakie jest Twoje zdanie na temat ludzi wychodzących z uczelni i ich oczekiwań. Jak uczelnia przygotowuje ich do życia.

Do życia, tak? Do życia ona nie przygotowuje zupełnie. Akademia nie przygotowuje do życia, tylko do tego, żeby być artystą.

No to do życia jako artysta.

Nie. Już o tym rozmawialiśmy. Sytuacja wygląda trochę inaczej w pracowni mojego profesora, czyli Leona Tarasewicza, a trochę inaczej to wygląda w innych pracowniach. Ale mówiliśmy także o tym, że Tarasewicz też nie jest osobą, która siada i mówi dobrze, to ja wam teraz o wszystkim opowiem i dam receptę na to, jak funkcjonować jako artysta. Tylko raczej jego działalność polega na tym, że on stara się pokazywać swoich uczniów na zewnątrz. Odbywa się to w ten sposób, że on pozwala robić wystawę na korytarzu ASP i wtedy zaprasza się różnych kuratorów, historyków sztuki i gości spoza akademii na wernisaż. I myślę, że to jest bardzo fajna rzecz. Wiele osób robiło wystawy na korytarzu. Ja na przykład miałam szczęście, bo po mojej wystawie kilka osób napisało o tym, co zrobiłam. I jakby od tego się wszystko zaczęło. Pisała Monika Branicka, Stach Szabłowski...



Po co są te wystawy? By zderzyć się z rzeczywistością? Aby mieć pierwszą zewnętrzną ocenę swoich prac? Czy też chodzi o pokazanie – oto są ciekawi artyści z mojej pracowni?

Trudno jest mi mówić za profesora, ale wydaje mi się, że Tarasewicz pozwala na takie wystawy tylko studentom, o których czuje, że pokażą coś mocnego. Nie wszyscy pokazują swoje rzeczy na korytarzu.

Po tej wystawie poczułaś się, że już jesteś.... malarką....

Właściwie to nie wiem. Bo ja bardzo długo nic na akademii nie robiłam i zastanawiałam się, po co w ogóle tam jestem. Ale ta wystawa bardzo dobrze mi zrobiła. Bo wtedy poczułam, że jest różnica między tym, co się ma w głowie, a zrealizowaniem swoich pomysłów. I to było super. Pamiętam, że to mi dało strasznego kopa. Ale ja mam też takie momenty, kiedy strasznie wątpię i myślę, że jeszcze muszę się dużo nauczyć. Tak. Także nie wiem, czy się wtedy poczułam malarką.


Teraz też wątpisz, czy to już minęło.

Zdarzają się takie momenty. Teraz na przykład, po ostatniej wystawie u Klimy Bocheńskiej, zaliczyłam potężnego doła. Tak jest zawsze po wystawach.

Czemu?

Dlatego, że strasznie się angażuję w projekty. Dodatkowo jeszcze ten projekt robiłam bardzo długo. Potem jest wernisaż, adrenalina schodzi i człowiek zostaje z niczym. I trzeba wszystko zaczynać od początku. Więc tak chyba wszyscy mają.

Zauważyłem, że chciałaś uciec bardzo szybko z tego wernisażu, po prostu zniknąć...

Ten wernisaż akurat mi się podobał, bo przyszło bardzo dużo moich znajomych i to było bardzo miłe. I jakoś było super przyjemnie. Ale są też takie wernisaże, na których źle się czuję. Bardzo się denerwuję.

Ale dlaczego? Bo jesteś w centrum uwagi?

Czuję się nieswojo ... gdy pokazuję swoje prace. Jestem wtedy przez zdenerwowanie, niezdolna do merytorycznej dyskusji. A powinnam być. Stąd też napięcie.

Ja bym jeszcze wrócił do tego wątku, który poruszaliśmy kilka razy. O byciu kobietą i malarką. Ja to nawet zauważyłem na wystawie w Zachęcie, że poza na przykład Jadwigą Sawicką, Agatą Bogacką czy Pauliną Ołowską, większość kobiet-malarek jest zgrupowana w jednej sali.

Szczerze mówiąc jeszcze nie byłam na tej wystawie, tak by ją spokojnie zobaczyć. Byłam na wernisażu i widziałam kilka prac....

Ale abstrahując od tej wystawy. To był tylko pewien przykład „ustawiania” kobiet w sztuce...

Jak to jest – być artystką w Polsce. O to pytałeś? Tak? O tym miałam powiedzieć. Gdy ostatnio rozmawialiśmy powiedziałam, że nie odczuwam, aby kuratorzy mnie dyskryminowali, nie szanowali mnie tylko dlatego, że jestem kobietą. Ale z drugiej strony rozmawialiśmy też o tym, że właśnie jest tak, że jest mniej artystek, niż artystów, którzy coś osiągnęli.

Dużo mniej, znacznie.

Pewnie tak jest.

Zwłaszcza w mainstreamie. Im wyżej, tym bardziej to widać, moim zdaniem. Przynajmniej w Polsce.

Tak jest, ale nie wiem, czy istnieje jakiś „układ”, który dyskryminuje artystki. Mój profesor, na pytanie, jak to jest, że na akademię zdaje tyle zdolnych dziewczyn i w ogóle, jest więcej dziewczyn niż facetów chętnych, aby zajmować się sztuką, a potem się to zmienia i jest na odwrót odpowiadał, że o tym decydują wybory życiowe – czy być artystką, czy urodzić dziecko, czy przygotować projekt czy wyjść za mąż. Że przecież ci artyści, którzy są w tzw. mainstreamie, muszą się całkowicie poświęcić pracy. Oni są pokazywani w coraz ważniejszych instytucjach, muszą się angażować w projekty i nie mają czasu na nic innego. Ja nie wiem, czy tak jest zawsze, uważam, że to są indywidualne wybory. Poza tym taka odpowiedź na to pytanie sugerowałaby, że winę za zaistniałą sytuację ponoszą same kobiety, które nie chcą się spełniać artystycznie, nie myślą o karierze, albo boją się ryzykować. A to nie jest prawda. A zresztą faceci-artyści też zakładają rodziny. Jest może trochę prawdy w tym, że kobiety są tak wychowywane, że więcej chyba myślą o bezpieczeństwie życiowym. To wcale nie musi oznaczać zakładania rodziny. Natomiast na pewno to nie prawda, że sobie nie radzą intelektualnie albo artystycznie, bo są tak samo zdolne jak faceci. Ale wy oczekujecie ode mnie chyba bardzo generalizującej wypowiedzi, a ja nie wiem, czy umiem ocenić jak to jest z tą dyskryminacją kobiet-artystek na całym świecie…

Chyba podobnie, bo przecież z tego powstała sztuka Guerilla Girls. Te wszystkie statystyki na temat dyskryminacji kobiet w sztuce.

I te statystyki przekonują, że to o czym mówię, wcale nie musi być jedynym powodem, dla którego kobiety robią często mniejsze kariery niż mężczyźni. Może rzeczywiście istnieje jakiś problem dotyczący kobiet-artystek - problem wśród kuratorów?
Problem dyskryminacji kobiet będzie obecny na pewno w Polsce jeszcze bardzo, bardzo długo. Dlatego, że tak wygląda nasze społeczeństwo. I artystki (a także artyści), będą o tym opowiadali. Ale z drugiej strony jest też mnóstwo artystek, które robią nieprawdopodobne kariery, jak na przykład Monika Sosnowska. I ona jest dla mnie przykładem tego, że kobieta może w sztuce osiągnąć wszystko.

Czy w polskiej sztuce współczesnej istnieje problem pokoleniowości? Na czyj obraz zbiera Ania? Czy Matecki nie jest zły? – na drugą część rozmowy z Anną Okrasko zapraszamy jeszcze w tym tygodniu.

Na zdjęciach:
1. obraz z cyklu "Mój profesor maluje w paski, a ja w groszki, bo to bardziej dziewczęce", 2004
2. zdjęcie z wystawy "Nie ma dnia bez kreski", Galeria Klimy Bocheńskiej, Warszawa 2006
3. praca na papierze z cyklu "Moje rysunki to taki mój pamiętnik", 2003
4. praca na papierze z cyklu "Moje rysunki to taki mój pamiętnik", 2003

19 stycznia, 2007

Piąta Aleja – Dom pełen sztuki

Tym razem Monika Małkowska zapukała do drzwi znanej dziennikarki i podróżniczki Elżbiety Dzikowskiej. Dom Pani Elżbiety jest naprawdę pełen sztuki. Jest tu miejsce na artystów znanych i nie znanych, dzieła profesorów ASP i dzieła nieznanych twórców etnicznych kupowane podczas licznych podróży.

Jak można zarobić na kupno dzieł sztuki? Niekonwencjonalnej odpowiedzi udziela właścicielka kolekcji – ’ trzon mojej kolekcji zdobyłam dzięki hazardowi. Z Tonym Halikiem, moim nieżyjącym mężem, mieliśmy zwyczaj wieczorami grywać w kanastę. Często szła mi karta. Pod koniec roku podliczałam wygraną i całą sumę wydawałam na sztukę. Dzwoniłam do znajomych artystów z pytaniem, czy za tę sumę sprzedadzą mi jakieś dzieło. A choć były to śmieszne pieniądze, zawsze dochodziło do transakcji.”

Piąta Aleja – dodatek do Rzeczpospolitej 18 styczeń 2007

18 stycznia, 2007

Muzealny Wróblewski w Rempeksie


Już w przyszłym tygodniu ruszają po świątecznej przerwie domy aukcyjne. Na razie leniwie, jak żółw ociężale..., choć już na pierwszej aukcji Rempeksu (24 stycznia, godzina 15.00) może być gorąco. Wszystko dzięki obrazowi Andrzeja Wróblewskiego „Fajrant w Nowej Hucie” z 1954 roku. Muzealny (dosłownie, bo dotąd zdeponowany w Muzeum Narodowym w Warszawie, a sprzedawany jest przez rodzinę) obraz Wróblewskiego cenę wywoławczą ma ustawioną na bardzo wysokim poziomie – 390 tysięcy złotych, ale format obrazu (140x198 cm) i jego ranga i tematyka (jeden z niezbyt wielu obrazów namalowanych w stylistyce socrealizmu) powodują, że na pewno o tej aukcji będzie głośno. Gdyby tak wszyscy traktowali sztukę socrealistyczną jak Wróblewski...
Oprócz Wróblewskiego na aukcji w Rempeksie będą na stałe już goszczące fotografie Edwarda Hartwiga (pięć zdjęć w cenie od 1500 do 10500 złotych), ciekawy gobelin Antoniego Starczewskiego („Teksty skreślane” z ceną wywoławczą 15 tysięcy złotych), akryl i olej Teresy Pągowskiej („Leżąca” z ceną wywoławczą 24 tysiące złotych) . Z ciekawostek będą też do kupienia prace plastyczne artystów reprezentujących inne rodzaje sztuk – kompozytora Jana Kantego Pawluśkiewicza i reżysera Feliksa Falka. Katalog aukcyjny do zobaczenia pod adresem: rempex24.01.2007.

Na zdjęciu: Andrzej Wróblewski, Fajrant w Nowej Hucie, 1954

16 stycznia, 2007

Dwa zdjęcia, dwa projekty, czyli jeszcze o projekcie Grzeszykowskiej


Jeszcze odnośnie wczorajszej informacji na temat Grzeszykowskiej i Galerii Raster oraz sztuki o sztuce. Otodwa zdjęcia – jedno z projektu Cindy Sherman, a drugie z projektu Anety Grzeszykowskiej. Zdjęcie Grzeszykowskiej jest o tyle ciekawe, że zostało wykonane na klatce schodowej prowadzącej do Galerii Raster. Tak dla bezposredniego porównania.



Na zdjęciach: Cindy Sherman, Untitled Film Stills #15, dzięki uprzejmości MOMA oraz Aneta Grzeszykowska, dzięki uprzejmości Galerii Raster

15 stycznia, 2007

Raster zadebiutuje z Grzeszykowską na ArtBasel' 07

Aneta Grzeszykowska i jej projekt nawiązujący do słynnych „Untitled Film Stills” Cindy Sherman zakwalifikowała się na Art Basel w tym roku. Projekt na Art Statement pokaże warszawska galeria Raster, reprezentująca artystkę. Tym samym Raster dołączył do nielicznego grona polskich galerii, które uczestniczyć będą w najważniejszych targach sztuki na świecie. Do tej pory z Polski w Art Basel uczestniczyła warszawska Fundacja Galerii Foksal i Galeria Starmach z Krakowa.
Projekt Grzeszykowskiej pokazany został już częściowo podczas ubiegłorocznej Willi Warszawa, gdzie w zakamarkach willi Antoniego Moniuszki poukrywane były zdjęcia Anety Grzeszykowskiej. Jak już wspomniałem, projekt nawiązuje, a właściwie jest powtórzeniem najsłynniejszego projektu amerykańskiej artystki Cindy Sherman, „Untitled. Film Stills”, z tym zastrzeżeniem, że plenery do zdjęć znajdowały się w Warszawie, a nie w Nowym Jorku. W przeciwieństwie do czarno-białych „oryginałów”, zdjęcia Grzeszykowskiej są kolorowe, a w plenerach można znaleźć wiele charakterystycznych punktów stolicy.
Grzeszykowska, absolwentka warszawskiej ASP, zasłynęła przygotowanym w latach 2001-2003 wspólnie z Janem Smagą projektem „Plan” – 10 kompozycji fotograficznych dokładnie odwzorowujących z góry dziesięć warszawskich mieszkań. W 2005 roku artystyczny duet zdokumentował budynek warszawskiej Ymki i wykonał jej przestrzenny model „wywracając” wnętrze budynku na zewnątrz. Z tego powstał kolejny projekt – „Wewnątrz” – lightboxy pokazujące zdjęcia modelu Ymki.
Solowy projekt Grzeszykowskiej „Album” – spreparowany album rodzinnych zdjęć Anety w „wymazanymi” jej wizerunkami – zdobył duże uznanie na ostatnim berlińskim biennale. Był również pokazywany w galerii Raster oraz na Zamku Ujazdowskim w Warszawie w ramach wystawy „Nowi dokumentaliści”.
Również kolejny projekt, „Bez tytułu” Aneta Grzeszykowska wykonała sama. Za pomocą programu komputerowego „stworzyła” portrety nieistniejących ludzi nawiązujące do słynnych zdjęć portetowych Thomasa Ruffa. Zobaczymy, jak kolekcjonerzy przyjmą projekt Grzeszykowskiej nawiązujący tym razem do Cindy Sherman.

Na zdjęciu: Cindy Sherman, Untitled Film Stills#50. Dzięki uprzejmosci Museum of Modern Art...
i ... Aneta Grzeszykowska w projekcie nawiązującym do Cindy Sherman. Dzięki uprzejmosci Galerii Raster.

12 stycznia, 2007

Spotkania z Sasnalem, Lejmanem, Flicińskim, Sztwiertnią i innymi w Zachęcie

Przy okazji wizyty w Zachęcie na panelu „Malarstwo polskie XXI wieku” wpadła mi do ręki ulotka informująca o spotkaniach z malarzami biorącymi udział w tej wystawie.
22 stycznia będzie spotkanie z Jarosławem Flicińskim, 25 stycznia z Robertem B. Liskiem, 1 lutego z Wilhelmem Sasnalem, 5 lutego z Dominikiem Lejmanem, 8 lutego z Pawłem Jarodzkim i grupą Luxus, 12 lutego z Anną Mycą, 15 lutego z Grzegorzem Sztwiertnią i na koniec, tuż przed zamknięciem wystawy, 22 lutego z Włodzimierzem Zakrzewskim. Wszystkie spotkania rozpoczynać się będą o godzinie 18.
Warto się wybrać do Zachęty na te spotkania.

10 stycznia, 2007

10 powodów, dla których galerie odmawiają współpracy z artystami

Jest to ciekawy aspekt rynku sztuki zarówno z punktu widzenia artysty, który poszukuje partnerów w postaci galerii i galerzystów, jak i kolekcjonerów, którzy mogą się zastanawiać, dlaczego dana galeria współpracuje (lub nie) z konkretnymi artystami. Poniższe rozważania przygotowałem na podstawie artykułu Sylwii White, która zajmuje się doradztwem artystom w kontaktach z galeriami i instytucjami kulturalnymi oraz doradztwem w planowaniu rozwoju zawodowego artysty.

Okazuje się, że to co wszystkim przychodzi na myśl – czyli fakt podobania się lub nie prac artysty, nie jest głównym kryterium decyzji o podjęciu współpracy z artystą – przynajmniej na rynku amerykańskim. Sylwia White natomiast wymienia następujące powody odrzucania współpracy z artystami przez galerie:

zbyt podobne – galerie patrzą na „portfel” artystów, z jakimi już współpracują. Powodem odmowy współpracy może być niechęć do nawiązywania współpracy z artystą, który tworzy podobnie do artysty już współpracującego z daną galerią.

zbyt różne – w odróżnieniu od poprzedniego przypadku, niektóre galerie starają się znaleźć niszę na rynku i reprezentować artystów tworzących w podobnej stylistyce.

zbyt daleko – jeśli artysta nie ma jeszcze ugruntowanej pozycji, często powodem odmowy współpracy jest odległość – ze względu na trudności w kontakcie, koszty związane z transportem prac.

trudności z przechowywaniem prac – artyści tworzący prace trójwymiarowe lub duże gabarytowo mogą spotkać się z odmową współpracy ze względu na trudności z przechowywaniem ich prac.

zbyt drogie – jeśli oczekiwania artysty co do wartości swoich prac są nierealistyczne z punktu widzenia rynku – galeria rezygnuje ze współpracy ze względu na brak możliwości odpowiedniej wyceny prac artysty.

zbyt tanie – jeśli artysta tworzy prace „tanie” (zdjęcia w wielu odbitkach, serigrafie, prace na papierze etc.) – sprzedaż jego prac nie jest w stanie wygenerować przychodu, który byłby w stanie pokryć koszty przygotowania wystawy.

komunikacja z artystą – bardzo często nie dochodzi do nawiązania współpracy ze względu na trudności w komunikacji i zrozumienia pomiędzy galeria a artystą. Najczęściej powodem nieporozumień są pieniądze i dzieła sztuki. Jeśli obie strony nie potrafią wspólnie o tym rozmawiać to jest to duży problem.

niedojrzałość – wielu artystów próbuje nawiązać współpracę zbyt wcześnie. Galerie obawiają się, że młody artysta może po roku zrezygnować z malarstwa i zająć się np. sztuką video (a ta jest np. poza zainteresowaniami danej galerii) lub radykalnie zmieni swój styl.

zbytnia dojrzałość – w odróżnieniu od poprzedniego przypadku, pewne galerie mogą się obawiać współpracy z już dojrzałymi artystami ze względu na np. zbyt wysokie ceny jego prac lub trudności w dotarciu do kolekcjonerów zainteresowanych danym artystą.

Proszę potraktować to zestawienie raczej jako ciekawostkę – typową dla wszystkich amerykańskich poradników typu „Jak osiągnąć sukces na rynku sztuki” czy „ Jak zostać artystą dla opornych”. Jest trochę prawdy w każdym z tych stwierdzeń, a w rzeczywistości jest to zapewne mieszanka powodów. W ostateczności to jednak jakość sztuki ma raczej decydujące znaczenie.

09 stycznia, 2007

Nowy rekord Banksy'ego?


Jesienią pisaliśmy o „wejściu na salony” najsłynniejszego miejskiego partyzanta – Banksy’ego. Jego współczesna wersja Mony Lisy Leonardo da Vinci osiągnęła na aukcji Sotheby’s w londyńskiej Olimpii zabójczą cenę 57.500 funtów. Już zimą Banksy, który jak widać na stale zadomowił się na londyńskich aukcjach, ma szansę poprawić ten rekord. 7 lutego na aukcji Sotheby’s w tejże samej Olimpii (zobacz: sothebyolympia) zostanie wystawiona znakomita praca Banksy’ego „Bombing Middle England”. Oczywiście powstała za pomocą szablonu i sprayu. Estymacja tej pracy o wymiarach 92x183 cm, to 30-50 tysięcy funtów (ok. 180-300 tysięcy złotych). Do tej pory Banksy, światowy symbol sztuki ulicy, z łatwością przebijał estymacje. Czy tak będzie teraz, gdy artysta wdarł się już do głównego nurtu aukcyjnego? Zobaczymy. Niewątpliwie praca jest bardzo dobra, a oprócz niej na aukcji w Olimpii będzie można dwie mniejsze „bombowe” prace Banksy’ego – „Bomb Hugger (estymacja 18-25 tysięcy funtów) oraz „Precision bombing” (estymacja 15-20 tysięcy funtów).

Na zdjęciu Banksy, "Bombing Middle Englad", 2001, akryl i spray na płótnie

08 stycznia, 2007

Czarna rozpoczyna Dorotą Buczkowską

Zwykle martwy galeryjny styczeń, chyba ze względu na pogodę, w tym roku tętni życiem. Na mapie Warszwy pojawi się kilka nowych galerii – dziś o starej-nowej „Czarnej Galerii”, prowadzonej przez Agnieszkę Czarnecką. Już wkrótce o galerii m2.
Istniejąca do tej pory efemerycznie Czarna Galeria rozpocznie stałą działalność 19 stycznia wernisażem prac Doroty Buczkowskiej „Dwa lata w chmurach”. Projekt oparty jest na historii trzech szwedzkich polarników, którzy zamarzli sto lat temu w lodach Arktyki. W ich ostatnim obozie odnaleziono 135 fotografii dokumentujących ich drogę na biegun północny, które stały się inspiracją dla obrazów Doroty Buczkowskiej, absolwentki konserwacji i rzeźby na ASP w Warszawie, mieszkajacej na stałe w Arles we Francji.
Galeria Czarna zorganizowała do tej pory jedną wystawę, w galerii Raster w kwietniu i maju ubiegłego roku wystawiła prace Agnieszki Kalinowskiej, Moniki Wiechowskiej i Doroty Buczkowskiej na wystawie „Punkt Rosy”. Czarna miała również wspólne stoisko z galerią Raster na ubiegłorocznych targach sztuki w Wiedniu.
Z Czarną Galerią oprócz Doroty Buczkowskiej współpracują: Agnieszka Kalinowska (również wiedeńska Nacht St. Stephan), Daniel Rumaincew, Joanna Pawlik, Jadwiga Sawicka (również Starmach Gallery), Monika Wiechowska i Severin Dunser.
Galeria jest na drugim piętrze w kamienicy przy Marszałkowskiej 4 niedaleko Teatru Rozmaitości w Warszawie.
Na zdjęciu: Dorota Buczkowska, Bez tytułu, 2006, akryl na płótnie, 50x70 cm.

05 stycznia, 2007

Art Review w wersji cyfrowej

Bardzo mila wiadomość dla miłośników prasy poświęconej sztuce. Art. Review – miesięcznik wydawany w Londynie, specjalizujący się w sztuce najnowszej, udostępnił w całości swoje wydanie papierowe w wersji cyfrowej w Internecie. Kolejne sześć numerów (począwszy od listopada 2006) będzie można w całości zobaczyć w sieci (za darmo, wystarczy się zarejestrować) lub ściągnąć we fleszu na swój komputer. Co prawda traci się przyjemność trzymania w ręku wydania papierowego ale zyskuje się natychmiastowy dostęp do wszystkich artykułów oraz opcję wyszukiwania po słowach kluczowych.



W numerze styczniowym min. Takashi Murakami oraz specjalny dodatek poświęcony kolekcjonowaniu sztuki współczesnej.