To był już mój drugi wyjazd do Miedzianki. W przeciągu
kilkunastu miesięcy od przeczytania książki Filipa Springera ponownie znalazłem
się w tym miejscu. Za pierwszym razem, lekko przestraszony historią tego
miejsca i opowieściami o bestii która ma niezakończone rachunki z tym miejscem,
o zapadających się terenach, ostrzeżeniach
że struktura gruntu jest nietrwała ledwo odważyłem się wyjść z
samochodu. Dzieci zostały w samochodzie. Tak na wszelki wypadek.
Tym razem spędziłem tu cały tydzień. W końcu mogłem nasycić
się tym miejscem, obejść nieistniejący rynek, wejść na nieistniejący cmentarz,
pójść na spacer drogą w kierunku Mniszkowa czy Janowic, pochodzić po
okolicznych polach.
W polu znalazłem cegłę. Tak naprawdę coś co było kiedyś
cegłą, zachowała się cała podstawa natomiast boki wyglądały jak obciosane ręką niewprawionego
artysty rzeźbiarza. Wystawała z ziemi
jak fragment większej całości. Przypominała szczyt góry lodowej, jej maleńki
widoczny fragment wystający z ziemi. Być może cegła ta była fragmentem
zapadniętego miasta, jego jedynym (a może jednym z wielu) widocznym punktem
styku z rzeczywistością.
Skojarzyła mi się z Moby Dickiem Krzysztofa M Bednarskiego.
Artysta w trakcie spaceru na praskim brzegu Wisły „odkrył” ciało wieloryba leżące
nad wodą. Porzucona, przewrócona łódź
zamieniła się w Moby Dicka…
Na cegle z Miedzianki widać ślady interwencji, po części być
może ludzkiej, po części organicznej gdyż jest porośnięta zielonkawymi
porostami (trochę jak śniedziejąca miedź). W samej strukturze cegły można się
dopatrzeć skalnych okruchów tak jakby szczątków z jeszcze wcześniejszych
czasów.
Cały czas jest to tylko kawałek bezużytecznej, zniszczonej
cegły. Wyobraźnia tworzy z tego dzieło sztuki. ( Zachować w kolekcji sztuki
znalezionej).