15 września, 2006

Ciężko mi wyjść z bunkra – rozmowa z Jakubem Julianem Ziółkowskim


Chcieliśmy zacząć od końca i zapytać się o dzisiejszy dzień - pakowanie obrazów i przygotowanie do wyjazdu do Londynu, jak to się wszytko odbywało u Ciebie.

To było proste. Była umówiona firma, przyjechała, zapakowała obrazy i tyle.

Nie żal ci było się rozstawać z obrazami?

Trochę żal.

A ile obrazów pojechało?

Ponad trzydzieści obrazów. I podobna ilość prac na papierze. Ale one pojechały trochę wcześniej.

To szykuje się wielka wystawa...

Myślę, że nie wszystko znajdzie się na wystawie. Ale to prawda - wystawa będzie dość duża.

Wybierasz się do Londynu?

Jadę na tydzień. Żeby wszystko nadzorować (śmiech).

W ubiegłym tygodniu byli u Ciebie kuratorzy z Hauser&Wirth i wybierali obrazy. Jak wyglądała selekcja? Czy wybrali nowe prace, czy też stare?

Wszystkie obrazy są z tego roku. Dosłownie jedna, dwie prace są z przełomu 2005 i 2006 roku. A selekcja wyglądała tak, że najpierw wysłałem dokumentację i na jej podstawie kuratorzy wyrobili sobie ogólne zdanie na temat prac.

Jaką chcą wystawę zrobić?

Stworzyli pewną koncepcję. A potem była wizyta i selekcja. Selekcja wspólna oczywiście.

Ale jak to wygląda? Wystawiałeś płótno po płótnie?

W pracowni byłem ja, był Andrzej Przywara z Fundacji oraz dwie osoby z Hauser&Wirth, w tym Gregor Muir - dyrektor galerii. Ustaliliśmy zasady selekcji i nastąpiło głosowanie. Poszczególne prace, które były bardzo ciekawe, zostały odrzucone ze względu na to, że odstawały od koncepcji wystawy. Odrzucaliśmy też prace trochę słabsze lub zbyt do siebie podobne.

A jaka jest koncepcja wystawy?

No tak. To istotne pytanie. Koncepcja jest chyba prosta: retrospekcja, wybór jak najlepszych rzeczy. Robię bardzo różne prace i chcemy to pokazać, rozrzut i spójność w jednym.

Nie miałeś stresu związanego z tym, że oni przychodzą, patrzą na Twoje prace i jakoś je oceniają i...

Miałem dużo stresu. Zawsze strasznie się wszystkim przejmuję. Sam wyjazd do Londynu jest dla mnie jednym wielkim stresem. Taka już jest moja natura. Nie tyle boje się samej wystawy, tylko całego tego...

Tego klimatu wokół niej

Tego klimatu, wydarzenia, tego że muszę spakować walizkę, gdzieś jechać i się pokazać.

Ktoś Cię będzie wypytywał, tak jak my, zadawał różne dziwne pytania...

Tak... Ale wracając do wizyty Hauser&Wirth to jestem szalenie zadowolony, że wreszcie ktoś przyjechał z wizytą tu, do Zamościa.

Gdzie jest Twoja pracownia w Zamościu? W domu? W pokoju? Czy w garażu?

To jest normalny pokój w domu, dość duży. Taki zaadaptowany, przerobiony na pracownię, dobrze oświetlony i z przyjemnym widokiem na coś co wygląda jak łąka. Ale od października wracam do Krakowa. Tam też mam studio połączone z mieszkaniem.

Jak trafiłeś do Hauser&Wirth? Skąd ten pomysł, żeby tak młody artysta wystawiał w tak renomowanej galerii. To ewenement na skalę polską....

To zasługa Fundacji i mojej bardzo intensywnej pracy. To nie jest pomysł tylko raczej nagroda. Od jakiegoś czasu czekaliśmy na dobre miejsce do dużego solowego pokazu, którego nie miałem od wystawy w FGF. Trwało to dość długo, takich rzeczy nie załatwia się w ciągu tygodnia czy miesiąca. Z czasem pojawiały się różne propozycje, ale w końcu wybraliśmy Hauser&Wirth. Myślę, że ta galeria obserwowała mnie od wystawy w Fundacji. Przyjechali, zobaczyli, bardzo im się podobało.

Co mówili podczas rozmów?

It’s amazing (śmiech). Bardzo się cieszę gdy to słyszę, bo mam taką naturę, że lubię siedzieć w kącie, robić swoje i zawsze jestem zaskoczony, że to co robię spotyka się z dobrym odbiorem.

A jak powstają twoje obrazy. Dla mnie są taką trochę gonitwą myśli. Takich trochę szalonych... Czy one powstają pod wpływem impulsu i od razu wiesz co i jak malujesz, czy to jest proces?

Pół na pół. Oczywiście jest jakaś koncepcja i wiem, co chcę namalować, ale nie mam w zwyczaju dokładnego planowania. Czasem podczas malowania mogą pojawić się jakieś zupełnie nowe rzeczy, impulsy. To jest jakaś gonitwa myśli, tylko, że ukierunkowana.

A co cię inspiruje?

Mam zawsze kłopot z odpowiedzią na to pytanie, a jest przecież zadawane notorycznie i mógłbym sobie odpowiedź na kartce przygotować, na przykład napisać czerwonym markerem: nie wiem. Każdy je musi postawić i każdy słyszy to samo, że ja nigdy nie jestem w stanie odpowiedzieć. Dobrze, że mamy je z głowy.

To inaczej. Co czytasz?


Ostatnio Stanisława Lema i Hannę Krall, ale to właściwie nie ma związku z moim malarstwem...

A co oglądasz? Jakie filmy, jakie albumy? Jakiej muzyki słuchasz? To w ogóle nie wpływa na Twoje malarstwo?

Myślę, że nie. Bo ja czasami izoluję się na miesiąc w pracowni zupełnie nie oglądając filmów i nie czytając książek. Słucham za to nałogowo radiowej dwójki i muzyki, ale to nie ma żadnego znaczenia. Moje obrazy powstają pod wpływem wejścia w coś innego. Ja naprawdę nie potrafię racjonalnie odpowiedzieć, pod wpływem czego powstają moje obrazy. To praca dla psychologa.

Jak rozumiem w Twoim malowaniu są okresy przesilenia, malowania, a potem odpoczywasz...

W ostatnim roku, w Zamościu to nasilenie pracy było niesamowite. Używam słowa praca, ale to nie znaczy, że jest to coś męczącego, wręcz odwrotnie, to jest przyjemność. Wstawałem, robiłem kawę, szedłem do pracowni, i malowałem. Potem był obiad i z powrotem malowanie do trzeciej, czwartej nad ranem. Przerw było niewiele, kilkudniowych, jakieś krótkie wyjazdy, zazwyczaj na wystawy. To tyle. Teraz, przed wystawą postanowiłem odpocząć od farb. Ale i tak codziennie coś robię, chociaż jeden mały rysunek ołówkiem.

Dlatego wyjechałeś do Zamościa na ten rok?

Wyjechałem z powodów rodzinnych, a później zdecydowałem, że muszę zostać dłużej i tak zostałem na rok. Nawet nie przypuszczałem, że będzie mi się w Zamościu tak dobrze pracować zwłaszcza że wszystko się zaczęło od dramatów. Chciałbym zostać tu nawet na stałe, ale chyba mi się nie uda. Może kiedyś...

Co jest dla Ciebie właśnie odskocznią po intensywnym okresie malowania?

Myślę, że to jest spotkanie z innym człowiekiem. Czyli wyjście do znajomego, spotkanie kogoś, rozmowa z bliskimi osobami. To jest dla mnie odskocznia, bo ja przecież cały czas siedzę w pracowni w samotności i to bywa męczące. Przede wszystkim odskocznią jest zwyczajna przerwa w malowaniu. Staram się zachować higienę umysłu, przewietrzyć głowę.

Jak do Ciebie dzwoniłem, to zastałem cię na granicy polsko-ukraińskiej. Wybierałeś się do Lwowa. Często właśnie tam podróżujesz, czy to było przypadkowe?

Ależ to było dawno temu, spontaniczny wyjazd na parę dni. Ja lubię bardzo podróżować, ale przez ten lęk przed opuszczeniem swojego bunkra, bo moją pracownię zazwyczaj nazywam bunkrem, to rzadko wyjeżdżam. Ale może nie chcecie tego słuchać?

Nie, to jest super, osobiste, a to dla nas najważniejsze – poznać artystę jako osobę. Ale pociągnijmy temat kresowości. Mieszkasz teraz w Zamościu i lubisz to miejsce. Zamość. Czy czujesz związek z kresowością, tymi otwartymi polami, tą melancholią?

Ja jestem człowiekiem stąd. Uwielbiam tutejszy pejzaż, lasy, jeziora, płaskie pola ciągnące się kilometrami. Nawet Gregor w czasie swojej wizyty stwierdził, że w wielu moich pracach dopatrzył się architektonicznych planów Zamościa. To był oczywiście żart, ale może coś w tym jest, że ja się tu wychowałem i zawsze widziałem ten plan miasta.

Może to podświadomość?

Świadomość miasta idealnego? Każdy widzi to, co chce zobaczyć.

A dlaczego Twoja pracowania zarasta i czym zarasta?

Może wynika to z tego, że pracuję w strasznym chaosie, bałaganie. Nie potrafiłbym pracować w czystym pomieszczeniu, gdzie jest wszystko porozkładane jak u dentysty. Są artyści, którzy pracują prawie w sterylnych warunkach. A ja muszę mieć totalny chaos i to znaczy, że wszystko leży pod ręką albo pod nogą. Motywy roślinne i te wszystkie przedmioty są wymyślane i projektowane gdzieś na kartkach... leżących pod stołem.

To przejdźmy do rysunków. U Ciebie rysunki wydają się być równorzędnymi pracami z obrazami, a nie szkicami do obrazów. Tak jest?

Ja uwielbiam rysować i spotykam się coraz częściej z tym, że malarze coraz mniej rysują, że nie mają szacunku dla tego niezmordowanego zestawu: ołówek i pomięta kartelucha papieru. Miałem kolegów na studiach, którzy w ogóle przestali rysować. Nie chodzi mi o zaliczenie pracowni rysunku, tylko o rysowanie dla samego rysowania, o przyjemność, zabawę. A u mnie to się wszytko zaczęło od rysowania. Robiłem tysiące, tysiące rysunków, a obrazy na studiach były do pewnego momentu akademickie. W pracowni malarstwa nie mogłem tego czegoś wyzwolić. To długa historia, mam opowiedzieć?

Jasne.

W pewnym momencie nastąpił kryzys, kłótnie z profesorami. Zdecydowałem się na tryb indywidualny, zacząłem pracować w domu, nie mogłem już znieść atmosfery pracowni, ciągłego narzekania, plotkarstwa i ogólnie akademii. Jak tylko rozkręciłem pracownię w domu, to przełamałem barierę między papierem a płótnem i nastąpiła jakaś wewnętrzna eksplozja.
Do tej pory prace na papierze i na płótnie były dwoma światami, ale mniej więcej od półtora roku prace na papierze stały się pracami bardzo malarskimi. One są już malowane czy rysowane tuszem i często wyglądają lepiej niż obrazy. Czasem przerzucam rysunki na obraz.

Na płótno?

Tak. Ale to się rzadko kiedy się sprawdza. Chyba, że używam rysunku jako punktu wyjścia dla obrazu.

Te rysunki, zwłaszcza te geometryczne, są nie do powtórzenia na obrazach.

Tak. Poza tym jest jeszcze inna technika pracy gwaszem na papierze. Szykuję całe sterty papierów, to są setki kartek, które tnę na kawałki i jak zaczynam pracę, to się nie mogę oderwać do ostatniej kartki. To trwa czasem dwa tygodnie, albo miesiąc. Dzień w dzień pracuję na papierze i jak mi się skończy, to przechodzę na płótno.

To bardzo ciekawe.

Może wspomnę, że na wystawie w Londynie będą też dość intymne rysunki. Akty, takie na pół pornograficzne, rysowane węglem na wilgotnym papierze. To będzie cały cykl tych rysunków, ponad 30, wyeksponowanych w podziemiach budynku Hauser&Wirth, w dawnym sejfie bankowym. Myślę, że to może być bardzo fajne.

Akty realistyczne? To coś nowego u Ciebie...


Nic bardziej mylnego! Nie tyle realistyczne co przedstawiające. Kobiety i pupy w różnych układach, zazwyczaj wypięte na widza lub raczej do widza. Od zawsze rysowałem do szuflady akty, studiowałem i bawiłem się proporcjami, to była odskocznia, niezobowiązująca zabawa, która miała swój cel: po prostu rysować. Ale dalej nic nie umiem narysować (śmiech).


Ile czasu zajmuje Kubie namalowanie obrazu, a ile stworzenie rysunku, gdzie planuje wystawy w przyszłości, czy nie boi się, że sukces go przytłoczy, skąd się wzięły obrazy Ziółkowskiego na wystawie w Galerii Zderzak i o pewnym kolekcjonerze z Niemiec – właścicielu przekrojowej kolekcji obrazów Kuby – o tym wszystkim w drugiej części wywiadu z Jakubem Julianem Ziółkowski, który opublikujemy za tydzień, w dniu wernisażu w Hauser&Wirth.

Zdjęcia dzieki uprzejmosci Fundacji Galerii Foksal

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nareszcie jakiś prosty szczery tekst o Kubie! Gratuluję, bardzo mi się podoba..

Lin

Piotr Bazylko pisze...

Bardzo dziękujemy. Zapraszamy na drugą część wywiadu 22 września.

Anonimowy pisze...

świetny wywiad, dziękuję!

Anonimowy pisze...

Bernatowicza szlag trafi jak zobaczy ten wywiad :-)

Anonimowy pisze...

Czekam na wystawę Jakuba w Polsce i drugą część rozmowy. Chyba wybiorę się do Zamościa....

Anonimowy pisze...

trzymam kciuki za londyn

Anonimowy pisze...

No cóż, Jakub jest w Polsce a jakby go nie było.Szkoda jednak, że tak mało pozostawia "obiektów westchnień" nad Wisłą....

Anonimowy pisze...

No cóż - tak jak zasługą Fundacji Foksal jest ogromny sukces Ziólkowskiego, tak samo "zasługą" jest brak jego prac w prywatnych kolekcjach w Polsce.