08 czerwca, 2007

Ja nie żyję z fotografii artystycznej - rozmowa z Pawłem Żakiem

Zacznijmy od Twojego ostatniego projektu „Album rodzinny”. Pomysł nie nowy, portretować rodziny w specjalnym studiu…

Pomysł nie jest oryginalny, ale nie chodziło mi o oryginalność. Wydaje mi się, że trochę musimy wrócić do korzeni fotografii, do jej początków, czyli do fotograficznego atelier.
Już wcześniej robiłem podobną rzecz, trzy lata temu sfotografowałem mieszkańców ulicy Brzeskiej w Warszawie. Tam wystąpiłem jako fotograf uliczny, który rozstawia swoje atelier i zaprasza mieszkańców do zdjęć. Portrety rodzinne swojej rodziny i naszych przyjaciół tworzę też już od kilku lat.
Dodatkowo „Domoteka”, z którą współpracuje moja galeria Luksfera, szukała pomysłu na coś, co zwróciłoby uwagę na to miejsce.
To nie jest projekt artystyczny, ale społeczny. O obecności fotografii w naszym życiu codziennym i odświętnym.

No właśnie odświętnym. Te święta to dziś głównie komunie i śluby…

To prawda. Ale dzisiejsza fotografia ślubna jest tak nieprawdopodobnie sztuczna, że nie rozpoznałem na zdjęciu własnej siostry. Ta oderwana od rzeczywistości stylizacja, to napuszenie, sprawiają, że ta fotografia nie oddaje tak naprawdę istoty tych wydarzeń.

Z drugiej strony ludzie dziś fotografują się powszechnie i łatwo. Wszędzie i cały czas. Ale gdy okaże się, że potrzebują zdjęcia dla rodziny, to wszystkie są albo z piwem w ręku, albo w kąpielówkach, albo w kapeluszu na wakacjach, albo malutka postać, a w tle cała wieża Eiffla. Nie mamy prawdziwych zdjęć. A ja z przyjemnością oglądam fotografię XIX wieczną. Zupełnie mi obcy ludzie, inne stroje, pewna sztuczność wymuszona też techniką, konwencjonalność – ale mimo to coś w nich jest. Chyba to zatrzymanie czasu, świadomość szczególnego momentu.

Kto przyszedł do Domoteki? Przypadkowi „zakupowicze”, czy też osoby, które się, tak jak ja, dowiedziały o projekcie „z ogłoszenia”?

Łącznie było około stu rodzin. Na pewno duża część była przypadkowa. Ale przynajmniej o kilkunastu rodzinach wiem, że specjalnie przyszykowały się na tę okazję i przyjechały na sesję. Chcieli mieć moją fotografię rodzinną, taką samą, jak ich rodzice czy dziadkowie.

Przez te dwa dni cały czas pracowałeś…

Nie miałem właściwie żadnej przerwy.

Jak ludzie reagowali?

Bardzo sympatycznie. Przyjąłem taką zasadę, że nikogo nie namawiam. Kilka sytuacji było takich, że – żona i dzieci tak, a ja to nie. Wtedy starałem się zachęcić, że ma to jednak być portret rodzinny. Ale nic na siłę.
Nie było też żadnej selekcji. Każdy, kto chciał, mógł się sfotografować. Każdego też pokazałem na stronie internetowej Luksfery. Nie ma ciekawych i mniej ciekawych ludzi – to też jest jedno z założeń projektu. To bardzo „demokratyczny” projekt.


A jak chcesz go kontynuować?

Wiem co chciałbym robić, nie bardzo mam koncepcję, jak to zrealizować od strony finansowej. Koszta nie są małe, między innymi dlatego że założeniem projektu jest, że każdy uczestnik otrzyma jako pamiątkę fotografię. Dla mnie ważny jest ten gest wymiany, że coś po tym szczególnym momencie zostaje wśród osób fotografowanych.
Na pewno chciałbym pójść w „inne miejsca”. Centrum handlowe, szczególnie w Warszawie, to miejsce dość specyficzne.

To trochę wyszedł portret „nowej Warszawy”…

Dokładnie. A ja chciałbym ten projekt poszerzać w stronę innych grup społecznych, innych miast, wsi i trochę innych kontekstów. Myślę też o takich okazjach, jak odpusty, niedzielne msze – takie sytuacje, które sprawiają, że ludzie są razem, są trochę, albo bardzo odświętnie ubrani. Zwłaszcza myślę o wyjściu w stronę wsi, małych miasteczek. Może zacznie się z tego wyłaniać obraz całego społeczeństwa. Jakiś tam, oczywiście…
Te zdjęcia pojedynczo nie są jakieś szczególne. One tworzą wartość dla odbiorcy w swojej masie. Może pojawiłyby się różnice między regionami, nie mówię tu o folklorze – stroju góralskim, ale na przykład o hierarchii w rodzinie. Tu w Warszawie mamy dość dużą swobodę, ale na pewno są miejsca w Polsce, gdzie ta hierarchia jest niemal automatyczna. Mówię tu o sposobie odnoszenia się do rodziców, starszych…W Warszawie zdarzały się sytuacje, że dzieci siadały, a rodzice stawali.

Pewnie w bardziej tradycyjnych regionach byłoby to trudne do zaakceptowania.

Nie chcę zbyt dużo myśleć, co będzie, jakie różnice się ujawnią. Ale chciałbym to zobaczyć.

Album?

Jakby się okazało, że ten materiał jest interesujący, to może. Ale pewnie ze wstępem, esejem jakiegoś zaprzyjaźnionego socjologa czy kulturoznawcy. Ale to na razie tylko marzenie, bo nie wiem, kto mógłby mnie wesprzeć finansowo w tym projekcie.

Ta praca nie przeszkodziła Ci w pracy nad Twoimi pozostałymi projektami?

Nie, nie przeszkodziła. Ten „Album rodzinny” jest takim projektem obok mojej normalnej działalności artystycznej. Ja tu nie uważam się za artystę, bardziej za człowieka, który ma ochotę zrobić coś społecznego. To mnie bardzo zbliża do ludzi, bardzo sobie cenię te chwile, te krótkie spotkania.
Dlatego nadal pracuję nad dwoma projektami – zaskakującym dla mnie samego „kolorowym” projekcie pokazującym „pejzaże miejskie” oraz nad unikatowymi fotografiami kwiatów robionymi na kilkudziesięcioletnim papierze.
Ten pierwszy projekt też zaczął się od zlecenia – od firmy Pilzner Urquell. Ta firma zwróciła się do kilku artystów o fotografie, które by opisywały miasto. Sposób był dowolny, ale wystawa miała być pokazana w przestrzeni miejskiej w formie wielkoformatowej. Profesor Wojciech Prażmowski, który był opiekunem artystycznym tego projektu, zaproponował między innymi mnie i tak się to zaczęło. Wiedziałem, że muszę trochę inaczej niż do tej pory pokazać rzeczywistość, choćby ze względu na to, gdzie i jak będzie pokazywana.


Tak powstały puste przestrzenie miejskie?

Początkowo to się wzięło z ograniczeń, że nie bardzo można pokazywać ludzi, kiedy pojawia się kontekst alkoholu, ale potem te puste pejzaże zaczęły mnie wciągać. Pierwotnie nie planowałem koloru, jednak kiedy zobaczyłem jak bardzo inny jest kolor nocy, jak nierzeczywisty to nie mogłem, i już nie chciałem go odrzucać. Miałem też pozytywną odpowiedź z Muzeum Sztuki w Łodzi, które zaprosiło mnie na wystawę „Miasto nie moje” właśnie z tymi fotografiami.

A seria kwiatów?

Z kwiatami jest tak, że jest to taki projekt, który nie będzie miał swojego końca. To jest taka rzecz jak rysowanie, szkicowanie czy malowanie. Ciągle wracam do tych samych motywów. Tak dla siebie. Nie ma tu mowy o rozwoju, dążeniu do czegoś…Tak ten projekt dziś wygląda. Od czasu do czasu coś z tego zrobię…


A masz jeszcze zapas starego papieru, który jest istotnym elementem tego projektu?

Jeszcze go mam. Trochę się oczywiście niepokoję, co będzie dalej. Ale zobaczymy….

A „Opowieści” zamknąłeś już definitywnie?

„Opowieści” chyba zamknąłem. Zostało mi po „Opowieściach” sporo szkiców, więc teoretycznie mógłbym do nich wrócić, ale jakoś tego nie robię. Więc chyba już skończyłem ten projekt. Oczywiście trochę też się boję maniery, więc to już chyba koniec.
Chętnie będę opowiadał takie historie, które mają więcej literatury, niż inne moje prace, ale może innym językiem.

Raczej myślę o nowych projektach, bo mam nadmiar pomysłów. Na dodatek są to rzeczy dość inne od tego, co do tej pory robiłem…

Czy w Polsce można żyć z fotografii artystycznej?

Ja nie żyję z fotografii artystycznej. W ostatnich dwóch, trzech latach ten dochód jest na tyle znaczący, że już go wyraźnie widzę. Jest „górką” ponad to, co wydaję na fotografię. W mojej sytuacji pięcioosobowej rodziny, to nie wystarczy. Może, jakbym był sam, to na skromne życie by wystarczyło.

Od wielu lat mówi się o potencjale, jaki tkwi w rynku fotografii w Polsce. Co trzeba zrobić, by to zaklinanie się spełniło? Czekać?

Ja myślę, że są dwie kwestie. Po pierwsze wciąż rynek fotografii w Polsce jest bardzo płytki. Krótko mówiąc, mamy bardzo wąską klasę średnią, która na Zachodzie kupuje fotografię. Po prostu nasze społeczeństwo jest zbyt ubogie i na zmianę tej sytuacji trzeba poczekać. Druga rzecz – to uporządkowanie świadomości – jeśli fotografie mają być przeznaczone na rynek do sprzedaży, to powinny być wykonane w technologiach gwarantujących trwałość, a po drugie powinny mieć opisane nakłady. Nie powinno być galerii czy domów aukcyjnych, które zgadzają się na sprzedaż fotografii niewiadomego pochodzenia i bez jakichkolwiek opisów, czy też prac, które za kilka lat się rozpadną.

Na pewno też poważnym problemem jest odcięcie naszego rynku fotografii od europejskiego rynku fotografii. Polskie galerie fotograficzne robią co mogą, ale chyba jeszcze niewiele mogą. Wyjście na zachodni rynek wiąże się z takimi kosztami, że przy braku znaczących dochodów ze sprzedaży w Polsce te galerie nie mają z czego inwestować. Na przykład moja galeria, Luksfera, przymierzała się do wzięcia udziału w targach Paris Photo, ale są to takie koszty, że po prostu musiała zrezygnować.

Dalej klienci pytają się Ciebie, dlaczego fotografie są takie drogie? Przecież wyprodukowanie fotografii kosztuje maksimum kilkadziesiąt złotych…

Coraz mniej jest takich pytań. Chyba nawet się skończyły. Mam wrażenie że jak ktoś do mnie przychodzi, to już coś wie o fotografii. W ogóle wiedza na temat fotografii artystycznej, choć nadal słaba, to jest coraz lepsza.

Kto kupuje Twoje fotografie?

Mam wrażenie, że właśnie polska klasa średnia, która dojrzewa już do tego, by jakąś sztukę mieć w domu. Nadal są to osoby, którym moja fotografia się podoba. Mniej jest takiego myślenia o początku kolekcji, nazwiskach, które chciałbym/chciałabym mieć.
Coraz częściej kupują, i to mnie bardzo cieszy, młodzi ludzie, którzy zrzucają się na prezent – ślubny czy urodzinowy.

Wierzysz, że w Polsce powstanie prawdziwy rynek fotografii?

Myślę, że tak. Pytanie tylko o perspektywę czasową. I być może nie jest to perspektywa mojego pokolenia.

Na zdjęciach: Paweł Żak - Album rodzinny; Mieszkańcy Brzeskiej; Bez tytułu (Kwiaty); Pejzaż miejski; Opowieści; Bez tytułu (Kwiaty).

Brak komentarzy: