Nie ma wątpliwości, że jesteśmy świadkami bardzo dobrej koniunktury na sztukę współczesną. Informacje o rekordowych wynikach domów aukcyjnych, o rekordach cenowych polskich artystów, bardzo udanych (pod względem finansowym) udziałach polskich galerii w targach sztuki po prostu nas zalewają w ostatnich miesiącach. Mam wrażenie, że powodują one również dużą presję cenową na wzrost cen na lokalnym rynku sztuki. Jest to bardzo niebezpieczna sytuacja.
Wbrew pojawiającym się w wielu mediach entuzjastycznych opinii na temat polskiego rynku sztuki, nie można przekładać koniunktury światowej na rynek polski. Zgoda, można zauważyć zwiększone zainteresowanie dziełami sztuki wśród kupujących, pojawiają się zakupy z tzw. „ulicy”, czy pierwsze zakupy osób, które wcześniej nie mogły sobie pozwolić na kupno sztuk. Ale, po pierwsze, dotyczy to cały czas małej grupy osób, a po drugie, dotyczy to głównie artystów znanych i uznanych ( którzy nie mieli problemów ze sprzedażą do tej pory czy wręcz na ich prace tworzone są listy oczekujących). A to nie „poszerza” znacząco rynku sztuki.
Czy naprawdę możemy mówić o tak dobrej koniunkturze w Polsce? Jako przykład przyjrzyjmy się ostatniej aukcji w Agra Art w Warszawie. Tak się akurat składa, że były tam oferowane prace trzech artystów, którzy wywarli znaczący wpływ na pokolenie dzisiejszych 20-30 latków. Jak się sprzedali? Niezbyt rewelacyjnie.
Praca Leona Tarasewicza nie została w ogóle sprzedana, a obrazy Jarosława Modzelewskiego i Pawła Susida osiągnęły tylko ceny wywoławcze, które (szczególnie w przypadku Susida) były wyjątkowo atrakcyjne.
Presja cenowa, wynikająca z bardzo dobrych wyników sprzedaży za granicą, sprawia, że istnieje bardzo trudna do opanowania chęć podniesienia cen na prace wiszące w krajowych galeriach czy oferowane na krajowych aukcjach. Oczywiście taki wzrost cen, w sytuacji braku ustabilizowanego rynku sztuki, musi spowodować brak odzewu czy też ponowne wycofanie się z kupna rzeszy potencjalnych kolekcjonerów. Bardzo niebezpieczne jest tłumaczenie, że skoro artysta X kosztuje w Nowym Jorku 10 tysięcy dolarów, to praca artysty Y powinna kosztować co najmniej połowę tego ( choć artysta Y nie miał nawet jednej poważnej wystawy w kraju). Groźne jest wyciąganie jako marchewki zachęt inwestycyjnych, (…na pewno na tym Pan/Pani nie straci…) gdyż, jaką minę będzie miał nasz inwestor, jeśli za dwa lata prace artysty po cichu znikną z oferty galerii, bo pojawił się nowy obiecujący (pewniak inwestycyjny) artysta.
Szczególnie silna presja cenowa jest zauważalna u artystów, jeszcze studentów Akademii Sztuk Pięknych. Nie ma u nich jeszcze „pokory” starszych kolegów i ich oczekiwania cenowe często znacznie przekraczają ceny prac ich profesorów. Czy oczekiwanie sumy ponad tysiąca złotych za niewielkie prace, często na papierze jest wiarygodne w sytuacji, kiedy w trwającej właśnie wystawie prac na papierze Wojciecha Fangora ceny na prace tego wybitnego artysty zaczynają się od 2 tysięcy złotych?
3 komentarze:
Gratuluję odwagi i nazwania zjawiska po imieniu. Spekulacja nigdy nie była sprzymierzeńcem rynku sztuki, czego są znane przykłady w przeszłości.
Nie wiem czy termin "spekulacja" jest tu najlepszy. Dużo jest tu wspólnego z rynkiem aukcyjnym (finansowym). W czasach koniunktury każdy się czuje jak Warren Buffet, wszystkie aukcje idą w górę i wydaje się że odkrylismy maszynkę do robienia pieniędzy - inwestorzy dzięki stale wzrastającym cenom, firmy dzięki zdobywaniu kapitału na giełdzie bez względu na wyniki finansowe oraz domy aukcyjne sprzedające każdą ofertę na pniu. Prawdziwe "szlify" zbiera się jednak w czasach dekoniunktury. Wtedy można odróżnić inwestowanie od "robienia pieniędzy".
Co do ostatniej aukcji w Agrze to praca Susida była z tych delikatnie mówiąc nie najlepszych,a Modzelewski owszem znakomity obraz niestety w złym stanie jak dla mnie.Gdybym kupował przez telefon i nie widział oryginału byłbym pewnie bardzo zadowolony z takiej ceny.
Prześlij komentarz