19 października, 2007

Pewne rzeczy przychodzą powoli, a trzeba po prostu robić swoje - rozmowa z Konradem Pustołą

Kiedy zrobiłeś swoje ostatnie zdjęcie?

Niedawno. Aśka Rajkowska zaprosiła mnie żebmy sfotografował jeden z jej projektów – na plenerze w Orońsku. A takie „moje” zdjęcie… niech się zastanowię… chyba wiosną.

Dlaczego?

Generalnie moje projekty wyglądają tak, że długo się do nich przygotowuję, a potem dość szybko je wykonuję. Proces fotografowania jest dość krótki.
Choć to się teraz trochę zmienia. Jeden z ostatnich projektów robiłem w Londynie i użyłem go jako klucza, żeby poznać miasto. Trochę się bałem Londynu i wymyśliłem sobie, że będę robił zdjęcia widoków z okien domów ludzi, z którymi studiuję, że wejdę w przestrzeń miasta za ich pośrednictwem. Chodziło mi również o to, żeby zmienić perspektywę, nie patrzeć na miasto z poziomu chodnika. Dzięki temu byłem praktycznie w każdej dzielnicy i poznałem miasto oraz dość szybko nawiazałem troche głębsze relacje z ludźmi z mojej grupy. Ta zmiana perspektywy, to że patrzyłem ze środka na zewnątrz dało mi też tak potrzebne na początku minimalne poczucie zakorzenienia. Tyle, że trwało to niemal rok. I wciąż jeszcze brakuje mi widoków z okien kilku osob.

Studiujesz w Londynie w Royal College of Art. W Polsce nie skończyłeś szkoły artystycznej, tylko ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim. Dlaczego zdecydowałeś się na studia tam?

To prawda, że w Polsce nie skończyłem szkoły artystycznej, choć do skończenia podyplomowej fotografii na łódzkiej filmówce wciąż niewiele mi brakuje. Z Londynem było tak, że trzy lata temu zacząłem pracować dla fotografa z Magnum, Marka Powera, który robił w Polsce zdjęcia w ramach projektu Eurovision. Przez prawie trzy lata byłem, a właściwie wciąż jestem jego asystentem, researcherem, kierowcą, tłumaczem i nie wiem kim jeszcze. Zaprzyjaźniliśmy się. Dla mnie praca z Markiem to był szok, bo pierwszy raz zetknąłem się ze sposobem pracy zachodniego fotografa. Jakie ma na to pieniądze, jak tego podchodzi, jakie to ma przełożenie na przyszłość. A ponieważ i tak myśleliśmy z żoną (Magdą Pustołą) o wyjeździe za granicę, żeby się trochę przewietrzyć, to Mark bez namysłu zasugerował że jeżeli Londyn to tylko RCA. Choć śmiał się jednocześnie, że jak się tam dostanę, to nie będę chciał się z nim zadawać, bo fotografia z Magnum, postrzegana jest w RCA bardziej jako „dokumentalizm” – mocno skoncentrowany na przedstawiajacej roli fotografii – niż sztuka, która używa medium fotografii, ale uwolniona jest od jego ograniczeń lub te ograniczenia eksploruje.

Ale wracając do szkoły – wybrałem Royal College of Art, bo poza jej oczywistą renomą jest to chyba jedyna artystyczna szkoła na świecie, w której są tylko studia podyplomowe, bez licencjatu. Czyli ludzie przychodzą tu studiować na dwa lata, po skończeniu innych studiów. Nie zaczynamy więc od zera, tylko pracujemy nad rzeczami, które wcześniej rozpoczęliśmy albo takimi, które są już rozwinięciem naszej dotyczasowej praktyki, a te dwa lata w RCA są jej dopełnieniem merytorycznym. Choć z drugiej strony bardzo często zdarza się, że przychodząc do RCA ludzie myślą, że mają dość dobrze poukładane w głowie co i jak chcą robić – myslą, zwłaszcza na początku roku, że są po prostu zajebisci, bo dostali się do najlepszej uczelni artystycznej w Wielkiej Brytanii, ale z czasem w trakcie zajęć, korekt i konsultacji okazuje sie całe to ułożenie i harmonia, całe to nadęcie zostaje powoli rozmontowane czy wręcz zburzone. I nierzadko zdarza się, że w ogóle rezygnują z fotografii na rzecz filmu, performensu czy rzeźby. Także rodzi się takie poczucie, że ktoś całe nasze dotyczasowe myślenie, praktykę i przyzwyczajenia rzucił w góre na wiatr, dodał do tego całą tonę nowych rzeczy i doswiadczeń, a my musimy to sobie na nowo pozbierać i układać. Dzieje się to w rozmaity sposob. Z jednej strony, spotykamy się z ludźmi z całego świata, z różnych kontekstów, z bardzo różnymi praktykami; z drugiej strony zaczynamy czytać zupełnie inne rzeczy; no i z trzeciej, oczywiście, nad tym wszystkim góruje kompletnie nowy kontekst przeniesienia się do Londynu z całą jego różnorodnością, wielowątkowością, dziesiątkami bardzo dobrych instytucji kulturalnych i setkami galerii. Ludzie różnie na to reagują: jedni kurczowo trzymają się tego, z czym przyszli, starając się to rozwinąć i pogłebić, inni szukają nowych rzeczy, będąc na początku oczywiście dość mocno sparaliżowani lub przerażeni. Jak po skoku na głęboką wodę. Ja chyba plasuję się gdzieś pomiędzy, ze wskazaniem jednak na tę drugą grupę.

Aby dostać się do Royal College of Art trzeba mieć dyplom magisterski?

Nie, wystarczy licencjat. Ale trzeba jakieś studia skonczyć, najlepiej artystyczne, choć jak widać po mnie, niekoniecznie. Trzeba wysłać teczkę ze swoimi pracami. Na mój wydział, czyli na fotografię, w roku, gdy się starałem, przyszło około 300 teczek. Z tego odrzucane jest jakieś 80 procent. Pozostałe 50-60 osób po wstępnej selekcji trafia na rozmowę kwalifikacyjną. Ostatecznie na studia dostaje się jakieś 20 osób. Oprócz fotografii w Fine Arts jest jeszcze malarstwo, rzeźba i grafika. Podziały są, jak widać, dość tradycyjnie ustalone, ale w gruncie rzeczy jest to wymóg głównie administracyjny. W praktyce przestrzenie wydziałów mieszają się. Jest też mocno rozbudowany wydział projektowania – mody, projektowania mebli, samochodów, architektura, itp.

W jakim wieku są twoje koleżanki i koledzy?

Najmłodsza ma 23 lata, a najstarsza 41, także ja mieszczę się w środku. Sześć osób jest z Anglii, w tym cztery z Londynu, a reszta z całego, głównie zachodniego świata.
Wiem, że w przyszłym roku na RCA ma studiować dziewczyna z Polski, która ma 22 lata i będzie podobno najmłodszą studentką w historii naszego wydziału. Ale generalnie do szkoły trafiają osoby już z jakimś dorobkiem i doświadczeniem. Tak też jest ustawiony program.
Wracając do selekcji – ciekawe jest, że w selekcji teczek biorą udział studenci kończący I rok. Są w komisji dopuszczającej do rozmowy kwalifikacyjnej – także też mają, czy też mamy wpływ na to, kto będzie studiował na następnym roku.

Co pokazałeś w swojej teczce?

Pokazałem zdjęcia z serii „Warszawa” wykonane kamerą otworkową, serię „Nieskończone domy” (jej część była pokazana na wystawie „Nowi Dokumentaliści”) oraz instalację „S(t)ymulacje”. Na rozmowie kwalifikacyjnej rozmawialiśmy niemal wyłącznie o „Nieskończonych domach”. Wydaje mi się, że w tym projekcie jest mnóstwo odniesień do historii fotografii i sztuki i dlatego tak się na nim skoncentrowała komisja. Dzięki temu mogli mnie sprawdzić, czy rozumiem co i po co robię to, co robię. Dopiero później dowiedziałem się, że dziewczyna która była w mojej komisji przez dwa lata studiowala u Thomasa Ruffa w Düsseldorfie, wiec becherowska estetyka „Nieskończonych domów” była jej bliska.

Jak wygląda program studiów, skoro jest tyle osób, które mają już, często duże doświadczenie artystyczne?

Zajęć praktycznych jest bardzo mało, chociaż oczywiście jak jest potrzeba, to są organizowane warsztaty prowadzone przez techników. Jednak pierwszy rok koncentruje się głównie na teorii. Jest jeden wspólny wykład dla całego roku RCA, coś w rodzaju kulturoznawstwa. Oprócz tego są seminaria wydziałowe – my mieliśmy jedno ogólne o fotografii, drugie o przestrzenności w sztukach wizualnych, a trzecie o psychoanalizie. Oprócz tego można się zapisywać na tutoriale – spotkania jeden na jeden z kimkolwiek z profesorów lub profesorek RCA. Takie spotkanie wygląda bardzo różnie – czasami skupione jest na konkretnym projekcie lub problemie, a czasami może przyjąć formę quasi sesji terapeutycznej – dla tych, którzy właśnie gdzieś utknęli i nie mogą sobie poradzić. Te indywidualne spotkania są chyba najważniejsze. Z jednej strony możesz wyjść z nich zupełnie zglanowany, to taki dość brutalny reality check, ale z drugiej strony kilka razy zdarzyło mi się dostać bardzo fajną energię. Poza tym, w każdy czwartek organizowane są spotkania z zaproszonymi gośćmi – artystami lub teoretykami sztuki. Po pierwszym roku trzeba napisać i złożyć pracę magisterską. Właśnie ją kończę. No a drugi rok poświęcony już jest wyłącznie pracy dyplomowej. Sporo uwagi przykłada się też do praktycznych problemów zwiazanych z wejściem na rynek sztuki. Organizowane są korekty z artystami i wykładowcami spoza akademii, spotkania z absolwentami RCA, którzy opowiadają, jak wyglada „życie po”, a także reprezentantami rynku sztuki: galerzystami, kratorami, krytykami, a nawet prawnikami – czyli z całym środowiskiem, z którym absolwent uczelni artystycznej będzie miał do czynienia po jej skończeniu.

Rozumiem, że przez ten rok praktycznie nie robiłeś zdjęć?

Praktycznie nie… chociaż właściwie to robiłem. Na początku byłem Londynem mocno przerażony. Jechałem tam z jakimiś wyobrażeniami – oczywiście większość z nich okazała się nieprawdziwa. Miasto jest wielkie i trudne do życia. Nie był to zupełnie mój kontekst. Dodatkowo spuścizna tej szkoły, to, co zrobili jej absolwenci, również troche przeraża i blokuje. Dlatego na początku starałem się tam po prostu przeżyć – dużo czytałem, chodziliśmy na wystawy, do muzeów, na dyskusje i wykłady. Także to była akumulacja wiedzy i doświadczeń. Natomiast w pewnym momencie zrozumiałem, że gdzieś trzeba zacząć. Małe rzeczy i powoli. Mobilizowała mnie do tego również szkoła. Tam jest ogromne parcie na to, żeby pokazywać swoje prace, analizować je, nawet wtedy, gdy czujemy, że to nie jest jeszcze to, co ma być. Zresztą, to początkowe zablokowanie to nie był tylko mój problem – wspomniałem, że tylko 4 osoby z roku są z Londynu – wszyscy inni też wpadli w tę londyńską dziurę. A jak dodać do tego silnie obecny od lat osiemdziesiatych dyskurs kryzysu reprezentacji w fotografii oraz wszechobecną nadprodukcję i inflację obrazu, to widać, o czym mówię. Nie bez kozery my z wydziału fotografii nazywani jesteśmy brainies – czyli mózgowcami. W odróżnieniu od dziedzin, gdzie ważne są umiejętności formalne, jak mi się wydaje zbyt mocno nadużywane, praktyka produkcji obrazu fotograficznego musi uporać się z mnóstwem problemów i pytań teoretycznych, stawianych przez teoretyków kultury i praktyków co najmniej od wczesnych lat 80 własnie. I to dość mocno blokuje, zaczynając od naiwnego problemu, że wszystko już było, poprzez rozprawienie się dylematami prostego, dokumentalnego obrazowania i narracji, po to żeby skończyć w różnych miejscach, budując obrazem metanarracje lub też spontanicznie angażując się w sytacje społeczne.

Na drugim roku musicie się odblokować, bo musicie zrobić pracę dyplomową.

Tak. Musimy. Nie da sie ukryć, że cała ta teoretyczna spuścizna dość mocno utrudnia rozpoczęcie pracy. Jak mówili mi ludzie z drugiego roku, bardzo pomaga praca pisamna, te setki przeczytanych i przetrawionych stron. Podobno na początku drugiego roku dostaje się kopa energetycznego i wiele rzeczy się przejaśnia. Cóż, zobaczymy. Obserwując to, co właśnie robili moi znajomi z drugiego roku zauważyłem, że część zamyka się w studiu, odcinając się od Londynu, część wraca do siebie, do swojego kontekstu, żeby tam, ze zmienioną już własną perspektywą, próbować znaleźć jakieś bardziej uniwersalne metanarracje, a część obraca aparat na siebie, dokonując wiwisekcji własnej osoby i swojej tożsamości. To jest teraz bardzo… może nie tyle modne… co popularne.

A Ty, co będziesz robił?

Mam kilka pomysłów. Raczej nie będę tego robił w Polsce, choć jeden z najbliższych projektów mam zamiar robić właśnie tu. Ale nie chcę jeszcze o tym opowiadać. W grudniu zostałem zaproszony na miesiąc do Meksyku, gdzie pracowałem już kilka lat temu, a w czerwcu przyszlego roku mam mieć tam wystawę, więc kto wie, może meksykański projekt będzie moim dyplomem.

Co jest dla Ciebie największym zaskoczeniem?

W Polsce robiliśmy z Magdą dość poważne rzeczy, dorosłe – tak bym je nazwał. Dość swobodnie poruszaliśmy się w przestrzeni mediów, sztuki i aktywizmu politycznego. A w Londynie wpadliśmy z powrotem w życie studenckie. To bardzo trudne, z takiego działania na 100 procent, za które bierzesz pełną odpowiedzialność, które buduje twój wizerunek publiczny, i daje ci autentyczną energię, wrócić do roli studenta, którego nikt nie traktuje poważnie, czy raczej traktuje poważnie inaczej. Inaczej w takim sensie, że reprezentujesz pewien potenjał, „dobrze zapowiadasz się”, ale to wszystko funkcjonuje w takim bąblu, zawieszeniu, w jakiejś takiej szczelinie rzeczywistości. Teraz jednak widzę, że dzięki temu więcej nam wolno w tym dość mocno zhierarchizowanym świecie. I że ta swego rodzaju bezczelność i bezkompromisowość staje się naszą siłą. Tyle, że to zrozumienie przychodzi po jakimś czasie.
Poza tym Londyn też jest bardzo interesowny. Kontakty z ludźmi wynikają w dużej mierze z interesu – choć nie tylko materialnego, z wymiany. Jest to bardzo efektywne, bo dzięki temu nie ma takiego pustego czasu, tylko wciąż coś się robi, ale również męczące. Przez to osobom nowym, które z perspektywy sprawnie funkcjonującego systemu nie mają jeszcze wiele do zaoferowania, bardzo ciężko jest się zaczepić w jakikolwiek środowisku.

Była jeszcze jedna trudność wynikająca z mojego zaangażowania aktywistyczno-politycznego w Polsce. Tu byłem współtwórcą „Krytyki Politycznej”, zrobiłem kilka zaangażowanych politycznie i społecznie projektów. A gdy wylądowałem w mojej szkole, oni nie chcieli o tym słyszeć. Tam jest skupienie na medium, formie – co ja teraz staram się przekuć na polityczność, bo przecież percepcja świata ma gigantyczny polityczny potencjał. A właściwie nie tyle prosta percepcja, ile przesunięcia w postrzeganiu. Nie jest to oczywiście nic nowego, na tym w dużej mierze zasadzało się podejście dwudziestowiecznych działań awangardowych. Ale myślę że szczególnie teraz, w czasach gdy neoliberalno-konserwatywna ideologia coraz mocniej dyktuje, jak ma wygladać rzeczywistość, i coraz drapieżniej, a zarazem w bardziej przemyślny, niezauważalny sposób wdziera się do naszej świadomości, takie właśnie działania ze środka systemu, które dokonują pewnych przesunięć w kontekście czy formie, mogą powodować niespodziewane i orzeźwiające efekty o potencjale politycznym, czyli nieustająco wpływać na realne zmiany rzeczywistości. Nieustająco, mimo że delikatnie, bo nie sądzę, by możliwe były dziś jakiekolwiek radykalne projekty. Przykładem tego typu dzialań w Polsce są projekty publiczne Asi Rajkowskiej czy subersywne działania medialne Zbigniewa Libery. Poza Polską ostatnio bardzo podobają mi się projekty fotograficzne i wideo Phila Collins’a (i nie, nie jest to ten znany piosenkarz, ale młody brytyjski artysta nominowany w zeszłym roku do nagrody Turnera), no i waga ciężka, czyli tacy artyści jak Santiago Sierra, czy trochę lżejsza, jak Sophie Calles.

Czy dla studentów w Wielkiej Brytanii polityka nie jest tematem?

Na moim roku jestem jedynym studentem z poza Europy Zachodniej. Duza wiekszosc kolegow i kolezanek, może poza Austriakami, jest zupelnie nie zaintersowana polityką. Ich świat jest tak idealnie poukładany, że na codzien problemy ktore potencjalnie moglby sie stac tematem politcznej debaty i wypowiedzi staja sie dla nich przeźrodczyste. I tu wracamy znowu do tego swoistego znieczulenia ideologia neoliberalna. Jeśli mają do czynienia z polityką, to z tą pierwszych stron gazet, a na nią nie mają i nie chcą mieć wpływu gdyz twierdza ze zadna z opcji nie gwaratuje zmiany. Pytanie jest rowniez takie jakie zmiany by sobie zyczyli. Wyglada na to ze potencjal antyglobalistycznych ruchow takich jak May Day czy Reclaim the Streets bardzo atrakcyjny dla mlodych pod koniec lat dziewidziesiatych, stracil obecnie swoja sile przyciagania. Z drugiej strony biorac pod uwage nieludzko wysokie koszty egzystencji w Londynie (wynajecie mieszkanie i transport publiczny zjadaja bardzo duza czesc naszego budzetu) , co jest jednym z glownych tematow naszych rozmow i narzekan, dziwi mnie ze prawie nikt nie widzi w tym potencjalu artystycznego dzialania. Z trzeciej strony w Anglii nigdy nie było rewolucji i tam wszystko od setek lat jest politycznie poukładane. Teraz silna aktywność polityczna, czy też społeczna jest na poziomie mikro – lokalnym, ale najwyraźniej z punktu widzenia mojej szkoły to nie jest zbyt ciekawy temat dla sztuki. Poza tym ci ludzie są dużo bardziej zapatrzeni w siebie niż na zewnątrz.

W poniedziałek zapraszamy na drugą i ostatnią część rozmowy z Konradem.

Na zdjęciach prace Konrada Pustoły:
Targówek 2002 z serii Warszawa
Pimlico Kanako 2007 z serii Views
Krzys i Ula 2000 z seriii Sanna
collage009 z serii Free Press

Brak komentarzy: