Mam sporo znajomych, którzy w Polsce skończyli akademię i widzę, jak oni się męczą, bo nikt ich (oczywiście z wyjątkami) nie przygotował do życia po akademii..
W Royal College of Art bardzo wyraźnie widać ciągłość pomiędzy tym drugim rokiem studiów, a tym, co nastąpi lub może nastąpić później. Organizowane sa różnega typu spotkania i prezentacje które staraja sie pokazac jak przykładowo mogą wygladać ścieżki, którymi można iść po skonczeniu szkoły. Czy to będzie kariera na akademii – łatwo jest po naszej szkole znaleźć pracę na innych uczelniach artystycznych, czy to będzie kariera czysto artystyczna. Sekretariat zbiera nam jak najwięcej informacji na temat potencjalnych stypendiów i rezydencji, możliwości wystawiania etc, mam takie poczucie ze naprawde wszystkim zależy zeby nam sie udało po wyjsciu z collegu. Temu służyć ma między innymi tzw. Final Show. To wystawa dyplomowa studentów RCA. W tym roku przez dwa tygodnie odwiedziło ją 72 tysiące osób. Szkoła daje nam, studentom, gigantyczną platformę. O tej wystawie piszą wszyscy – od poważnych pism artystycznych po brukowce, a nawet darmową prasę rozdawaną w londyńskim metrze. Przychodzą też wszyscy. W tym roku był trochę zgrzyt, bo wystawa pokryła się czasowo z targami w Bazylei i z Documenta w Kassel. Mimo to, sprzedały się praktycznie wszystkie prace na tegorocznym dyplomie. Prace seryjne też.
A kto kupował?
Wszyscy kupowali.
Oczywiście. Wyglądało to tak, że przy wejściu było specjalne stanowisko, gdzie społecznie pracowali studenci pierwszego roku – była lista z cenami, opisy prac, i tak to sprzedawaliśmy. W Londynie wszystkie gazety zachęcają dokupowania prac absolwentów z danego roku, argumentując że za rok będzie już dwa razy drożej.
Jakie są ceny?
Od 600 funtów (ponad 3 tysiące PLN) za prace w edycji, zwykle pięciu sztuk – do trzech-czterech tysięcy funtów.
A kto ustala ceny? Sami studenci?
Tak. Sami ustalamy ceny, przy małych sugestiach ze strony kadry. Chociaż wiem ze w tym roku wiele osób tych sugestii nie posłuchało, prace wydawałoby sie że wycenili zbyt wysoko, ale i tak wiekszosc znalazla nabywców.
Na tej wystawie Charles Saatchi wykupił wszystkie prace Jamesa Howarda…
Tak. Był Saatchi, było też wielu innych kolekcjonerów. Szkoła jest w South Kensington – bardzo drogiej dzielnicy. Widziałem, jak trzy panie ze złotymi kartami kredytowymi prawie pobiły się o jedną pracę. I to ma, jak wszystko, dobre i złe strony. Bo z jednej strony, prace się sprzedały. Ale z drugiej strony, wiele z tych prac było po prostu słabych, zrobionych pod publiczkę, dekoracyjnych. I one sprzedawały się świetnie. A to jest korupcjogenna sytuacja – bo dobrze widzieliśmy, co się sprzedaje najlepiej. No i może sie tak zdarzyć, że część z nas, trochę pod tym wpływem, podobne prace przygotuje na przyszłoroczny dyplom. A to będzie zupełna tragedia. Z resztą negatywny wpływ rynku na studentów na akademiach stał sie teraz jednym z gorętszych tematów w pismach brażowych. Najważniesze przecież jest żeby robic swoje. Fajnie jeżeli zostanie to dostrzezone przez kuratorów, dzięki czemu pojawiaja sie potem propozycje wystaw, propozycje z galerii.
Jaka część studentów RCA trafia do dobrych galerii?
To się okaże. Z 20 osób tegorocznego dyplomu fotograficznego już co najmniej sześć dostało propozycje wystaw, jedna, Simon Cunningham wydaje sie byc proprostu wydzierany przez galerie. Ale praktyka jest taka, że nawet jeżeli nic od razu nie zaskoczy, to dobrze jest zostać w Londynie jeszcze przez jakiś czas, bo galerie dokonują wyboru bardzo wolno. Mam taką koleżankę, Violę Yesiltac, która przez 4 lata była studentką Mariny Abramović w Niemczech, a teraz zrobiła dyplom w RCA. Miała wyjechać po dyplomie do Nowego Jorku, ale musiała zmienić plany, bo nagle zaczęło się wokół niej mnóstwo dziać.
A katalog tej wystawy?
Studenci wydali go za własne pieniądze. Został wysłany do wszystkich ważnych galerii na świecie, reszta rozeszła się na pniu w pierwszych dniach wystawy. To było bardzo fajne wydawnictwo. Zatrudnili dobrego grafika, zamówili teksty u krytyków, a sam album był drukowali w Szwajcarii.
Ale chciałbym jeszcze wrócić do tej „korupcjogennej” sytuacji, bo mam z tym problem. Z jednej strony mówi się nam: „róbcie, co chcecie”, zachęca do grzebania w sobie, do przekroczeń, a drugiej jest taki nacisk, aby te prace były ładne, starannie wykonane…
Sprzedawalne?
Tak. Po prostu sprzedawalne. Nie wiem czy w tym momencie za duży nacisk nie jest kładziony na forme, na badanie medium, referencje do histrii szutki. Przez to wielu pracom brakowalo świeżości, siły. Zbyt formalne oczekiwania mogą zawęzic pole, moga utrudnić poszukiwania.
A co się najlepiej „sprzedaje”, jeżeli chodzi o fotografię?
Wydaje mi sie że najlepiej się sprzedają fotografie, które odchodzą od fotografii. Ale to nie jest nic odkrywczego. W tych pracach, od dawna juz, musi być coś więcej niż tylko reprezentacja. To widać po tym, co robi Demand, Gursky, Ruff, czy choćby ludzie z Magnum. Coraz mniej jest to fotografia przedstawiająca, a coraz bardziej próba przedstawienia pewnej idei. Zdjęcia są coraz większe, coraz bardziej podobne do obrazów malarskich. Mówiąc językiem Cartier-Bressona, to jest coraz mniej „decisive moment”, a coraz bardziej to, co David Campany opisuje jako „fotografię obiektywu” – istotne jest, gdzie ustawimy aparat, a nie czy złapiemy ten decydujący moment – tak ważny w fotografii przez wiele, wiele lat.
Będziesz fotografował w kolorze?
Ja ostatinio tylko pracuje w kolorze.
Ale fotografowałeś też w czerni i bieli.
Przestałem się bać koloru, od kiedy współpracuję z Markiem Powerem, od którego się mnóstwo nauczyłem. On jest malarzem z wykształcenia i jest bardzo wrażliwy na kolor. Dziś kolor mi już nie przeszkadza, wprost przeciwnie. Ale w ogóle tego typu problem wydaje mi sie troch wtórny – wszystko zależy od projektu, pomysłu, tego czego wymaga dana praca. Ale fakt, kolor stał sie dla mnie czymś zupełnie naturalnym i neutralnym.
Jakie plany?
Zaraz wracamy do Londynu. W grudniu lecę do Meksyku, żeby zrobić projekt inspirowany polskimi nieskończonymi domami, który będzie potem pokazany w grudniu w ramach biennale fotografie w Centro della Imagen w Meksyku. Ale to jeszcze ustalamy z kuratorem. Potem wracam do Londynu i będę walczył dalej.
A co potem? Galeria na Zachodzie, czy w Polsce?
No właśnie, to poważny dylemat. W Polsce są trzy-cztery galerie, które liczą się na światowym rynku. W porównaniu z Londynem to niedużo. A z drugiej strony, obserwując to, co się dzieje z Nicolasem Grospierrem czy Anetą Grzeszykowską, czy generalnie z młodymi artystami z Polski – może rzeczywiście lepiej być obecnym na zachodnim rynku poprzez Polskę. Ale to dylemat, którego jeszcze nie rozstrzygnąłem. Myślę, że trochę wyjasni sie po wystawie dyplomowej w czerwcu na Royal College of Art, ale tak jak juz mowilem te rzeczy przychodzą powoli, a trzeba po prostu robić swoje.
Na zdjęciach prace Konrada Pustoły:
Palma z serii Warszawa, 2005
praca z serii Niedokończone Domy, 2005
Autor 2006
S(t)ymulacje dokumentacja instalacji, 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz