04 września, 2009

Dziś otwarcie „Siusiu w torcik” w Zachęcie a u nas rozmowa z Karolem Radziszewskim (kuratorem)

Dziś wieczorem odbędzie się wernisaż wystawy „Siusiu w torcik”, prezentującej prace ze zbiorów warszawskiej Zachęty, której kuratorem jest artysta Karol Radziszewski. Wystawa nie jest prezentacją „the best of” Zachęta. Prezentowane są w większości prace mało znanych lub w ogóle nie znanych artystów z lat 60.,70. i 80., które są w kolekcji Zachęty. Karol Radziszewski dokonał subiektywnego wyboru tych prac używając ich jako wielkiej instalacji mieszając je ze swoimi pracami. Łącznie pokazano 150 prac ponad 90 artystów. Ponadto na wystawie Karol odtworzył instalację Edwarda Krasińskiego z 1997 roku z czarno-białymi kopiami obrazów należących kiedyś do Zachęty (w tym „Bitwy pod Grunwaldem”), przedzielonych słynnym niebieskich scotchem. Najwięcej emocji wywoła zapewne półtoragodzinna projekcja (raz w tygodniu w piątek o godzinie 18.30) pierwszego polskiego gejowskiego filmu pornograficznego. O „skandalu na zamówienie”, fascynacji Krasińskim i samej wystawie rozmawialiśmy z Karolem Radziszewskim na dzień przed wernisażem.

Celowo chciałeś wywołać skandal?

Chodzi Ci o wystawę czy o film?

O film.

Powtarzam to cały czas. Chciałem wywołać „skandal na publiczne zamówienie”. Parcie jest tak silne, że tam gdzie pracuję, są skandale, że nawet gdy pracowałem na takich zbiorach, jak Zachęta, wszyscy oczekiwali skandalu. Więc dodałem ten pierwszy polski pornograficzny film gejowski niejako całkowicie unikając pytania, czy to jest sztuka, czy nie. Przykładem jak to działa jest wczorajszy tekst w Gazecie Wyborczej (rozmowa przeprowadzona została w czwartek). Zarówno Pani Dyrektor Agnieszka Morawińska, jak i ja podkreślaliśmy w nim, że to „skandal na zamówienie”. Nie wiem, czy czytałeś komentarze na forum Gazety?

Tak, ale wtedy były tylko dwa komentarze, w tym jeden na temat tytułu wystawy.
To radzę Ci przeczytać teraz (zobacz) To przykład, co można wymyślić na temat wystawy, która się jeszcze nie otworzyła. Jest tu 150 obrazów, ponad 90 artystów i jeden film, który jest wszędzie.

No tak, ale to film pornograficzny…

To ma być tylko dodatek, tania prowokacja. Wszyscy się na to łapią.

Czekasz na swojego „posła Tomczaka” w Zachęcie?

Niespecjalnie widzę pole do takiej ingerencji. Pokaz jest raz w tygodniu (w piątki o 18.30), tuż przed zamknięciem galerii. Tu naprawdę trzeba zrobić dużo, by się zbulwersować. To jest użytkowe porno. Półtorej godziny. Ostrzegano mnie, że tym filmem mogę zepsuć całą wystawę. Ale ja tak nie uważam. Jestem już przyzwyczajony do skandali. Na wystawie moich Polaroidów do „Lubiewa” we Wrocławiu dwie trzecie budżetu poszło na ochronę. Zrozumiałem o co chodzi, gdy dotarłem do Wrocławia i dziennikarze i kuratorzy byli wpuszczanie pojedynczo przez ubranego na czarno ochroniarza na oglądanie wystawy, bo były wpisy Narodowego Frontu Odrodzenia Polski w Internecie. Śmiałem się z tego do czasu, kiedy tego nie zobaczyłem. Podobnie było w PGR w Gdańsku, gdzie miałem performance nawiązujący do Winiarskiego. Przyjechałem do Gdańska, otworzyłem lokalną gazetę i przeczytałem, że do Trójmiasta przyjeżdża kontrowersyjny gejowski artysta i będzie robił skandal. A ja w garniturze robiłem performance z czarno-białymi kwadratami!
Zachęta specjalnie zachęca do skandali swoją historią i tym, że to jest Narodowa Galeria. Mówiąc Zachęta nakładamy wszystkie te wartości, których bronimy, że właściwie bronimy Polski. I mamy takie „siusiu w torcik”.

Chciałeś wskrzesić ducha Edwarda Krasińskiego, rekonstruując jego instalację z 1997 roku (przy użyciu jego oryginalnego scotcha z archiwów Zachęty) i biorąc od niego tytuł do wystawy?

Chciałem wskrzesić Krasińskiego takim, jakim ja go odbierałem i odbieram nadal, jako znakomitego żartownisia. Tego ducha chciałem pokazać rekonstruując jego instalację, jak i tworząc wystawę z kolekcji Zachęty. Uważam, że to kuratorzy i krytycy uczynili z Krasińskiego poważnego, transcendentalnego artystę. I ta wystawa jest też jest trochę o kuratorach. Ja celowo przeginam strategie kuratorskie, by pokazać ich absurd. Przecież wielokrotnie tak jest, że dopiero wypowiedź krytyka czy kuratora nadaje sens temu, co robi artysta. Często to sens bez sensu. Przykładem jest wideo ze stawianiem betonowej ściany mojego autorstwa, które pokazuję w Zachęcie. Dla mnie to głupia betonowa ściana, a czytałem takie recenzje, że to wideo nawiązuje do roli robotników we współczesnej, kapitalistycznej Polsce. Większości ciekawych komentarzy na temat mojej twórczości dowiedziałem się od krytyków z zagranicy. Oni te prace interpretują. Polscy krytycy przepisują noty.

Co czułeś oglądając zbiory Zachęty w ramach przygotowania i wyboru prac do tej wystawy?

Miałem dużo frajdy, choć oczywiście warunki pracy są dosyć trudne. Magazyny Zachęty są ciasne, więc oglądanie było utrudnione. Były takie prace, że nie mogłem uwierzyć, że są w zbiorach takiej instytucji jak Zachęta, jest też wiele prac moich profesorów, których oni sami już pewnie nie pamiętają, nietypowych dla nich. Generalnie zafascynowała mnie ilość tych praca.
Przy pracy nad tą wystawą zdecydowałem się na usunięcie wszelkich możliwych kontekstów pracy, by móc spojrzeć na sam obraz. Czyli nie wiem, kto namalował ten obraz i kiedy, interesuje mnie, co jest na tej pracy. Są prace, nawet w tej Sali Narutowiczowskiej (w której rozmawialiśmy), których autorstwa dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy przyklejono przy nich karteczkę. Bo takie było założenie budowania tej wystawy – nie są ważni autorzy prac i daty ich powstania, bo obrazy mają przemówić same. I tu pojawił się ciekawy wątek – niektóre prace, gdyby powstały 15-20 lat wcześniej lub później, mogłyby być dobrymi pracami. Tak jest z fotorealizmem czy abstrakcją. To mogłoby być przełomowe i twórcze, ale w innym czasie i innych warunkach.

W tej wystawie jesteś bardziej artystą używającym prac innych artystów niż kuratorem?

Tak, ale wszędzie prosiłem, aby podawać, że jestem kuratorem. To mi dawało alibi do bycia reżyserem wystawy. Tak jest i w tym przypadku jestem reżyserem, a inni artyści są aktorami.
Większość moich wystaw w Polsce ma etykietki gender, quieer, camp. Tymczasem za granicą, gdy pokazuję już ewidentnie gejowskie prace, pojawiają się zupełnie inne pytania. Tam mało kto pyta o camp, bo większość moich prac obśmiewa kulturę gejowską. W Polsce mamy taką a nie inną sytację. Jeśli chodzi o gender studiem, to tkwimy w latach 70. i 80. i nie możemy z tego wyjść. Tak jest z moim pink scotchem (pokazywanym w Zachęcie). W niektórych galeriach ta praca nie mogłaby być pokazana, bo od razu pojawiłyby się pytania o gejostwo i dostarczyłoby politykom pretekstu do zamknięcia galerii. Miałem taką sytuację. W sumie jest to dosyć zabawne.

Przy pracy w Zachęcie bardzo spodobała mi się koncepcja budowania własnej wystawy z prac innych artystów. W swojej sztuce robiłem prace w różnych estetykach i zestawiałem je. Teraz pracuję na gotowych pracach i też je zestawiam. To dla mnie kolejny krok pozbycia się wszelkiej materialności, tego „dotknięcia ręki”. To jest to kluczowe pytanie – w którym momencie kurator staje się artystą, a w którym artysta kuratorem? Kiedy aranżacja wystawy staje się instalacją? Granice te są bardzo zaburzone…

Do wystawy przygotowałeś przewodnik na mp3, który można albo ściągnąć ze strony Zachęty, albo wypożyczyć w sklepiku. Ale równocześnie w tym przewodniku zostawiasz ludziom duży wybór „jak oglądać” tę wystawę. Jak myślisz, jak będą reagowali?

Na tej wystawie będzie pewnie kilka kategorii widzów i kilka poziomów odbioru. Chyba nawet chciałbym, żeby tak było. Mogą przyjść ludzie, którzy po prostu chcą pooglądać obrazy według żadnego klucza. Dla innych może to być podróż w przeszłość. Jest tu autor logo TVP, artyści tworzący później minimalistyczne instalacje czy performance. Chciałbym też, żeby do Zachęty przyszła grupa osób, które odbiorą moje zakodowane odnośniki, owo „siusiu w torcik”. Trochę się nad tym napracowałem i o tym jest mój tekst kuratorski, który jest wyimaginowaną rozmową między ze mną jako kuratorem ze mną jako artystą. Do tego widza chciałbym najbardziej dotrzeć, pokazać mu pewne tropy. I w końcu myślę, że przyjdą widzowie, którzy przy okazji tej wystawy zastanowią się, co jest naszym narodowym dziedzictwem, czy te prace są złe, czy dobre i postawić sobie pytanie – co kolekcjonujemy?



To też jest pytanie dla kolekcjonerów sztuki najnowszej, czy to co dziś kolekcjonujemy, zestarzeje się równie szybko, jak niektóre prace na tej wystawie…

To jest rola galerii i kuratorów, którzy właśnie nadają znaczenie i wartości pracom i artystom. Ktoś powiedział, że wielu z tych artystów już nie myślało, że zawiśnie jeszcze w Zachęcie, a dzięki tej wystawie jest to możliwe. To można traktować zarówno ironicznie, jak i bardzo dosłownie. Kto „zasłużył”, kto nie, kto „przejdzie”, kto nie. To nie jest wyciągnięcie obrazów ze Starówki w Warszawie. To są obrazy, które są w kolekcji Zachęty już po dwóch „przesiewach”. Dla mnie te pytania były też ważne jako dla młodego artysty, który mógł „pobuszować” po magazynach Zachęty.

Ostatnio w CSW byłeś designerem odzieży , teraz artystą-kuratorem. Co będzie następne?

Chciałbym przygotować komiks o FagFightersach. Ale muszę do tego znaleźć spokojne miejsce, gdzieś nad jeziorem, na wsi. A oprócz tego szykujemy obchody 5-lecia DIK FAG magazine, będziemy szykowali książkę i wystawę zinów z całego świata.

wszystkie zdjęcia:
ze zbiorów Zachęty Narodowej Galerii Sztuki fot. J. Sielski
Stanisław Dawski, Sówka, ok. 1975, linoryt barwny 69 x 51 cm, G-436
Benon Liberski, Berlin 1945, 1975, ol., pł., 140 x 220 cm, M-194
Krystyna Jachniewicz, Autoportret, 70 x 100 cm, ol., pł., 1981, M-653

2 komentarze:

Visual Culture pisze...

Prezentacja subkultury gejowskiej byłaby stokroć ciekawsza, od tych gratów z piwnicy zniechęty..wtedyProporcja gratów do filmu byłaby odwrotna

art addict pisze...

fajnie, fajnie, ladnie, ladnie. milo, ze wreszcie rozmowa jest i o Krasinskim (nie tylko "skandalu") i o stwarzaniu wystawy/instalacji. milo sie czyta, tylko literowki wyprowadzaja z akapitu.pzdr!