Nie mieliśmy problemu z wyłonieniem najlepszego tekstu, co więcej najlepszy z przesłanych nam tekstów jest też bardzo dobrym opracowaniem poświęconym Izie Tarasewicz. Gratulujemy autorce Monice Olszewskiej. Mamy nadzieję, że Monika będzie częstym gościem na łamach ArtBazaar. Poniżej tekst Moniki pt. „Iza Tarasewicz- penerskie umiłowanie brzydoty”.
"Penerstwo jest słowem dość intrygującym. Nieurodzona w Poznaniu nie mam szans na pełne zrozumienie jego znaczenia, ale słowniki wielkopolskiego slangu i poznańscy znajomi powoli rozjaśniają mroki mojej niewiedzy. Margines społeczny, żul, degenerat, menel. Już samo brzmienie tego słowa jest odrobinę brudnawe, wyczuwam w nim elementy grungowej dekadencji, wrażliwości i negacji rzeczywistości wyrażającej się w niedbalstwie i, krótko mówiąc, afirmacji syfu.
Tę specyficzną niechlujność łatwo można odnaleźć w pracach grupy absolwentów poznańskiej ASP, którzy inspirując się miejską kulturą nazwali się Penerstwem. To jedna z nielicznych cech, która ich łączy, bo każdy z członków tej różnorodnej grupy zajmuje się zupełnie czymś innym, tworzy w innej materii. Najbardziej znany Wojtek Bąkowski (do sławy przyczyniły się ostatnie wygrane Spojrzenia) i Piotr Bosacki robią filmy animowane, zajmują się rysunkiem i współtworzą Grupę KOT eksperymentującą z muzyką elektroniczną i rapem. Radek Szlaga maluje kpiąco i żartobliwie, Magda Starska bazgrze surrealistycznie. Tomasz Mróz jest najbardziej znany ze zdeformowanych groteskowych, prawdziwie mięsnych rzeźb ciał. Konrad Smoleński porusza się w obrębie sztuki wideo, performance i instalacji. A Iza Tarasewicz rzeźbi w najprzeróżniejszych materiałach. Jak w jednym z wywiadów o Penerstwie mówi ta ostatnia artystka: To grupa ludzi, którzy najzwyczajniej w świecie bardzo się lubią! Więc choć od co najmniej stu lat bardzo lubimy stłaczać artystów w grupy, składy i konteksty to Penerzy nie dają się określić jako spójna formacja.
Tym, co na pewno ich łączy jest pewne zamierzone ubóstwo środków artystycznych i świadome odrzucenie technik wyniesionych z nauki w Akademii na rzecz odnalezienia nowego rodzaju wrażliwości. Penerzy w pewien sposób przefiltrowują zastaną rzeczywistość przez własne wnętrze i wypluwają w postaci sztuki. Wypluwają to całkiem niezłe słowo, bo odnosi się do zjawiska, które jest charakterystyczne dla Penerów: swoistego prymitywizmu, czy dyletantyzmu, odrzucenia prymatu idealnej formy, pierwiastka apollińskiego w sztuce. Grupa doprowadza tę postawę do skrajności, cechuje ich bezkompromisowość: Starska naprawdę bazgrze jak małe dziecko, a Bąkowski potwornie monotonnym głosem recytuje swoje teksty. Ale podczas słuchania Bąkowskiego nie da się wpaść w przyjemny trans, a na rysunki Starskiej nie da się zapatrzeć – ich prace są na to zbyt brzydkie, a co za tym idzie: trudne. Trudne nie znaczy jednak przeintelektualizowane, bo Penerstwo jakby czując na sobie obowiązek podtrzymania związku z penerstwem nie robi sztuki po to, by zaspokoić intelektualne pragnienia krytyków.
Choć w ten sposób można ich interpretować. Wydaje się, że właśnie interesująca mnie tutaj Iza Tarasewicz jest szczególnie podatna na włączanie jej prac w obręb różnych dyskursów, a w szczególności w dyskurs feministyczny. Grupa Guerilla Girls w swoim manifeście zatytułowanym Zalety bycia kobietą – artystką napisała: Bez względu na to, czym się zajmujesz w swojej sztuce, twoje prace i tak zostaną opatrzone etykietką: kobiece. Rzeczywiście, w twórczości kobiet wciąż doszukujemy się tzw. kobiecych wątków, cokolwiek to znaczy. U Izy Tarasewicz nie jest to jednak nieuzasadnione, bo artystka świadomie porusza się w obrębie tematyki charakterystycznej dla feministycznych zainteresowań, używa materiałów odnoszących do zagadnień związanych ciałem, a zatem centralnych dla tego, co nazywa się specyficznie kobiecym doświadczeniem. Wydaje się to dosyć trafne, ale tylko połowicznie, bo nie chodzi o jakąkolwiek feministyczną ideologię związaną z emancypacyjnymi postulatami, ale raczej swoistą ekspresję własnego doświadczenia.
To bowiem, co cechuje prace Izy Tarasewicz oraz pozostałych Penerów to odnoszenie rzeczywistości do własnych doświadczeń i emocji. Gdzieś w głębi leży tutaj przekonanie o istnieniu silnego indywidualnego ja, które jest jakby filtrem, przez który przesącza się rzeczywistość. Dzieło, które powstaje jest produktem emocjonalnie reagującej jednostki. Oczywiście, to ja można definiować na różne sposoby w zależności od doświadczeń, jakie weźmiemy pod uwagę. A zatem prace Izy Tarasewicz można interpretować w kontekście jej doświadczeń jako kobiety, ale równie dobrze odnosić je do jej pochodzenia lub dzieciństwa. A najlepiej do konglomeratu tych doświadczeń, różnie interpretowanego w zależności od sytuacji. Nie da się jednak zaprzeczyć, że materiały, którymi się posługuje (mięso jako odniesienie do cielesności, pokarm, tłuszcz jako to, co kojarzy się z ciepłem), czy też tytuły niektórych wystaw (Żywicielka, Matecznik) odsyłają nas do zagadnień, którymi interesuje się krytyka genderowa.
Już jej pierwsza wystawa ujawniła zainteresowanie nietypowymi materiałami. Na Hand Made oprócz obrazów, fotografii, kilku maskotek składały się również: rzeźba martwego wilka wykonana z wędzonego mięsa oraz rysunek wykonany tłuszczem na ścianie. Na kolejnej wystawie zatytułowanej Głowizna głównym obiektem była olbrzymia postać kobieca wykonana ze smalcu nazwana Dirty Bomb. W Galerii Arsenał można było zobaczyć też znak nieskończoności ułożony z jelit wieprzowych oraz Rany, czyli obiekty również wykonane z mięsa wieprzowego, które trochę przypominały muszle, trochę waginy. Wśród prac artystki wyróżnia się też wystawa Żywicielka – moim zdaniem jej najciekawsze jak dotąd działanie. Poznańska galeria Starter została zaaranżowana w ten sposób, aby odtwarzała przestrzeń domową, a w zasadzie jej część pomiędzy kuchnią, a łazienką. Znów znajdowało się tam kilka mięsnych obiektów: rzeźba o kształcie podłużnego przekroju świni wypełniona gnijącymi owocami, świńska skóra na wieszaku oraz ciemna kula ulepiona z odpadów jedzenia. We wszystkich realizacjach powtarzają się zatem te same motywy: mięso, pokarm lub jego odpadki, tłuszcz, w innych pracach również masa solna, czy ciasto drożdżowe. Są to materiały, które z jednej strony kojarzą się z tym, co matczyne, domowe, z jedzeniem, a więc tym, co daje życie. Z drugiej strony rzeźby z mięsa są nietrwałe, rozkładają się, owoce gniją, a odpadki to to, co odrzucone, śmietnik, śmierć. Ten dziwny dualizm widać we wszystkich pracach Izy Tarasewicz, choć w każdej z nich inaczej rozkładają się akcenty.
W Hand Made największy kontrast wyrasta pomiędzy martwym wilkiem, a pluszowymi zabawkami. Z jednej strony mamy polowanie, śmierć, zabijanie zwierząt, z drugiej dziecięcy świat, w którym to, co zwierzęce jest oswojone, znajome i bliskie i nie wiąże się z zagrożeniem. Dopiero edukacja i wprowadzanie dziecka w dorosły świat wprowadza opozycję pomiędzy tym, co ludzkie i tym, co zwierzęce, pomiędzy naturą i kulturą. W tej opozycji to oczywiście natura jest podporządkowana kulturze, jest tym, co ma się poddawać, co trzeba opanować.
Dirty Bomb to – jak napisała sama artystka – praca o niedostatku w nadmiarze, o nadmiarze w niedostatku. Mamy groteskowo wielką, tłustą postać kobiecą, większą i bardziej tłustą niż archetypiczna kobieta-matka, wszelkie symbole płodności. Jednocześnie zrobiona z taniego materiału, biała postać ze smalcu jest prosta, surowa, wręcz ascetyczna. Nasycenie i głód to tutaj dwie strony tego samego medalu, bo pragnienia tak naprawdę nie da się nigdy zaspokoić, głód odnawia się bez przerwy. Dirty Bomb stanowi także opozycję między tym, co wzbudza wstręt, jest obrzydliwe (olbrzymie, grube ciało), a tym, co piękne. Owa gra pomiędzy tym, co wstrętne, a tym, co estetyczne jest centralnym punktem w całej twórczości Tarasewicz. Być może najbardziej ujawnia się ona we wspomnianych już Ranach. Mięsne rzeźby wywołują obrzydzenie, a zarazem są niesamowicie pociągające, wysmakowane i po prostu piękne.
Ta binarna opozycja wstrętne/estetyczne jest również osią, wokół której zbudowana jest wystawa Żywicielka. Gnijące owoce w „paterze” z ciała świni są obrzydliwe, resztki jedzenia to śmierdzące odpadki, których jak najszybciej chcemy się pozbyć i o nich zapomnieć. Ale obie te rzeczy zostały przez Izę Tarasewicz przemienione w obiekty estetyczne, na które chętnie patrzymy. Nie chodzi tylko o sam akt wstawienia ich do galerii, artystyczny gest uczynienia z odpadków dzieła sztuki niczym z duchampowskiego pisuaru, ale o fakt, że one naprawdę mogą się podobać i być oceniane za pomocą tradycyjnej nauki o pięknie. Artystka oswaja tutaj to, co zwykle jest wykluczone, warte jedynie wyrzucenia na śmietnik i uznane za niegodne jakiejkolwiek egzystencji. A na pewno nie tej, która jest przypisana dziełu sztuki.
Dirty Bomb to – jak napisała sama artystka – praca o niedostatku w nadmiarze, o nadmiarze w niedostatku. Mamy groteskowo wielką, tłustą postać kobiecą, większą i bardziej tłustą niż archetypiczna kobieta-matka, wszelkie symbole płodności. Jednocześnie zrobiona z taniego materiału, biała postać ze smalcu jest prosta, surowa, wręcz ascetyczna. Nasycenie i głód to tutaj dwie strony tego samego medalu, bo pragnienia tak naprawdę nie da się nigdy zaspokoić, głód odnawia się bez przerwy. Dirty Bomb stanowi także opozycję między tym, co wzbudza wstręt, jest obrzydliwe (olbrzymie, grube ciało), a tym, co piękne. Owa gra pomiędzy tym, co wstrętne, a tym, co estetyczne jest centralnym punktem w całej twórczości Tarasewicz. Być może najbardziej ujawnia się ona we wspomnianych już Ranach. Mięsne rzeźby wywołują obrzydzenie, a zarazem są niesamowicie pociągające, wysmakowane i po prostu piękne.
Ta binarna opozycja wstrętne/estetyczne jest również osią, wokół której zbudowana jest wystawa Żywicielka. Gnijące owoce w „paterze” z ciała świni są obrzydliwe, resztki jedzenia to śmierdzące odpadki, których jak najszybciej chcemy się pozbyć i o nich zapomnieć. Ale obie te rzeczy zostały przez Izę Tarasewicz przemienione w obiekty estetyczne, na które chętnie patrzymy. Nie chodzi tylko o sam akt wstawienia ich do galerii, artystyczny gest uczynienia z odpadków dzieła sztuki niczym z duchampowskiego pisuaru, ale o fakt, że one naprawdę mogą się podobać i być oceniane za pomocą tradycyjnej nauki o pięknie. Artystka oswaja tutaj to, co zwykle jest wykluczone, warte jedynie wyrzucenia na śmietnik i uznane za niegodne jakiejkolwiek egzystencji. A na pewno nie tej, która jest przypisana dziełu sztuki.
Nakreślone przeze mnie opozycje uwidaczniające się w pracach Tarasewicz odsyłają nas do kobiecego ciała, które również jest wstrętne i pociągające jednocześnie. Szczególnie Rany nasuwają skojarzenia z waginą budzącą grozę i pożądanie. To, co wstrętne jest jednocześnie tym, co szczególnie pociągające. Użycie mięsa przez kobiety-artystki jest dość popularne (żeby wymienić chociaż pracę Jany Sterbak Sukienka z mięsa dla anorektycznej albinoski z 1987 roku) jako że kobieta stereotypowo łączona jest z cielesnością, materialnością, w opozycji do mężczyzny, który jest określany poprzez rozum i to, co duchowe. Kobieta, tak jak rzeźby Tarasewicz, jest jednocześnie piękna (czy powinna być piękna niczym ciała reprezentowane na przestrzeni całej historii sztuki, która jest jednocześnie historią kobiecego aktu) ale i wstrętna – inna i obca. Jest dawczynią życia (żywicielką) ale zarazem groźbą choroby i śmierci, jako przedstawicielka tego, co nieczyste, brudne.
Prace Izy Tarasewicz są dla mnie o tyle uniwersalne, że nie odnoszone do zagadnień związanych z estetyką genderową, w ogóle nie tracą na wartości. Dzieje się tak przez ową dziwną, trochę właśnie penerską estetykę. Estetykę, w której piękno odnajduje się właśnie w tym, co brzydkie i wstrętne, jak również w tym, co zwykłe, domowe. Patera z gnijącymi owocami jest wspaniałą kompozycją, a kula zbudowana z odpadków, czy Rany to wyjątkowe rzeźby. Prace Tarasewicz pokazują, że kategoria piękna nie tyle straciła na wartości, ile została przedefiniowana, ale w dalszym ciągu może funkcjonować w sztuce. Penerzy, stosując estetykę brzydoty, uwrażliwiają na piękno, które leży w codzienności, w zwykłości ludzkich doświadczeń. Wpisują się przez to w inną historię sztuki, podobną do drugiej historii świata z wierszy Mirona Białoszewskiego – historii podłóg, łyżek durszlakowych, kurzu i brudu".
W najbliższym czasie planujemy publikację pozostałych wyróżnionych prac. Dziękujemy wszystkim osobom, które przysłały nam swoje teksty.
W najbliższym czasie planujemy publikację pozostałych wyróżnionych prac. Dziękujemy wszystkim osobom, które przysłały nam swoje teksty.
Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii Stereo.
Na zdjęciach odpowiednio:
Zdjęcia (1-4) fragmenty projektu „Dzieci i zwierzęta” CSW Zamek Ujazdowski;
Zdjęcie 5 – „Znak nieskończoności” – Arsenał Białystok
Zdjęcie 6 – fragment projektu Żywicielka, Galeria Starter Poznań (zdj. Honza Zamojski);
Zdjęcie 7-8 - fragment projektu Żywicielka (książka), Galeria Starter Poznań (zdj. Honza Zamojski);
Na zdjęciach odpowiednio:
Zdjęcia (1-4) fragmenty projektu „Dzieci i zwierzęta” CSW Zamek Ujazdowski;
Zdjęcie 5 – „Znak nieskończoności” – Arsenał Białystok
Zdjęcie 6 – fragment projektu Żywicielka, Galeria Starter Poznań (zdj. Honza Zamojski);
Zdjęcie 7-8 - fragment projektu Żywicielka (książka), Galeria Starter Poznań (zdj. Honza Zamojski);
Zdjęcie 9 - "Kikiz", technika własna (futro królicze);
2 komentarze:
Ostatni bałwan futrzany jest fenomenalny
Zgrabny tekst. Fajny. Bardzo fajny!
Prześlij komentarz