Dostaliśmy taki list od studentki jednej z polskich uczelni artystycznych. Czy faktycznie dotyczy tylko studentów spoza Warszawy i Poznania? Jak uczelnie artystyczne przygotowują studentów do „dorosłego życia”? Czy jest to tylko problem uczelni artystycznych? A może to jest jak najbardziej naturalne, może w ten sposób przebiega swoistego rodzaju „dobór naturalny”? Zapraszamy do dyskusji.
"Za rok kończę studia na ASP. Nie studiuję w Warszawie, ani w Poznaniu, więc moje szanse na zaistnienie w art wolrldzie są żadne. Nie tylko moje, ale co roku z akademii wychodzi mnóstwo artystów, część naprawdę zdolnych, którzy nie wiedzą co dalej. Nie uczą nas na akademiach jak zrobić dobre portfolio, nie mówią jak poznać kuratora, nie zapraszają kuratorów na wystawy końcoworoczne, nie mają żadnych umów z fundacjami artystycznymi ani z galeriami. Gdybym wcześniej wiedziała to co wiem teraz, to już dawno przeniosłabym się do Warszawy. Tam jest jakaś szansa się wybić. Niestety już za późno. Nie mam pojęcia jaki ruch wykonać po ASP. Nie uczą nas tego, więc może Wy napiszecie jeszcze jeden przewodnik? Tylko że dla artystów, z adresami e-mail do kuratorów, z katalogiem galerii otwartych na studentów ASP, z instrukcjami jak profesjonalnie zabrać się za swoje życie artystyczne. Biorę udział w różnych konkursach, w jakichś aukcjach charytatywnych i co nieco staram się zdziałać. Jednak ja, jak i wszyscy studenci na mojej akademii nie mają pojęcia jak nawiązać kontakt z kuratorem lub galerzystą. Gdy wystąpiliśmy do dziekana o wsparcie w tej sprawie, o kontakty z fundacjami artystycznymi albo o poparcie i pomoc w promowaniu nas w galeriach – zostaliśmy wyśmiani i kazano nam się puknąć w czoło. Prosiliśmy, aby wystawy końcoworoczne nie były pozamykane w pracowniach, żeby miasto je promowało, żeby zapraszano kuratorów. Kadra w większości się nami nie interesuje. Niby organizują dwa ogólnopolskie konkursy, jednak one nic nie dają, jedynie nagrody, a nie propozycję wystawy w poważnej galerii. Z kolei w konkursach typu Henkel Art. Master, czy Samsung Art od jakiegoś czasu wygrywają same filmy. I co mamy zrobić my, malarze, rzeźbiarze?
Gdy czytam biografie znanych polskich współczesnych artystów, to prawie wszyscy pokończyli ASP w Warszawie. Poznań w sumie ma ośrodek kuratorski. Inne akademie co roku wypuszczają spod swoich skrzydeł artystów, o których nigdy nikt już nie usłyszy. No okej, są wyjątki. Ale nie zmienia to stanu rzeczy: na akademiach nie uczą nas jak postępować, jak się starać o wystawę, gdzie można się starać o wystawę, itp. Jak to w ogóle działa, czy artysta przychodzi do galerii z portfolio, czy szuka gdzieś kontaktu z kuratorem (gdzie?)? Jak w ogóle się za to zabrać, czemu profesorowie nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie? Jak zostać kuratorem? Jak zorganizować sobie wystawę? Jak dotrzeć do kolekcjonera sztuki? Jak zainteresować sobą marszanda? Skąd wziąć marszanda? Czy galerie podpisują chętnie umowy z artystami? Jakie to galerie? Obecnie [my, studenci ASP] wystawiamy się w knajpach, może jest nawet jakaś galeria otwarta na studentów, jednak to niczego nie zmienia, nie widuję potem tych osób w Łaźni, Zniechęcie, Bunkrze Sztuki, Wyspie, czy Ujazdowskim. Sami profesorowie to też w większości nie są autorytety na rynku sztuki. Oni sami nie wiedzą jak się za to zabrać. Brakuje takiego przedmiotu na uczelni, który by tego uczył. Mam wrażenie, że każdy, kogo znam po ASP widzi siebie na stanowisku asystenta profesora albo w firmie reklamowej, graficznej. I to jest dla nich wymarzony sukces, nie maja innego pomysłu na siebie.
Pozdrawiam,
M"
16 komentarzy:
Co za stek bzdur. Ja nie skończyłem ASP, mało tego, w ogóle nie edukowałem się artystycznie, i nie mam żadnego problemu z kontaktami z kuratorami, galeriami, sprzedażą itp. Dziewczyno, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, a nie czekać aż szacowne grono pedagogiczne ustawi ci kontakty i całą karierę, może jeszcze wytyczy ci kierunek artystyczny i podsunie koncepty ?! ASP teraz nie jest wstanie dla artysty zrobić nic. Masz racje profesorowie to żadne autorytety, gdyby nimi byli utrzymywali by się z twórczości i nie musieli by się użerać ze studentami, myślicie że uczą z poczucia misji haha ??
Jest takie narzędzie z którego fenomenu chyba nie wszyscy zdają sobie sprawę : INTERNET , robisz sobie nawet zwykłego bloga rozsyłasz, szukasz kontaktów, są różne artystyczne portale społecznościowe gdzie wymieniasz się opiniami i przez to zdobywasz kontakty itp, rynek sztuki to rynek jak każdy inny , trzeba się promować,auto kreować, stosować PR itp
Że się skończyłam ASP tylko nie w Warszawie, i nikt mnie nie chce,po prostu nie wiem jak to skomentować ... jakie to ma znaczenie gdzie, to chodzi o dojście do pewnej świadomości artystycznej, jak się robi interesujące prace, kontakty się znajdują same. Jak przez długi okres czasu rzeczywiście cię nie chcą wystawiać no to trzeba przewartościować wszystko i się zastanowić nad zmianą zajęcia. Liczy się żelazna konsekwencja i twarda dupa ,zresztą jak wszędzie.
Oto moja wersja przewodnika, powodzenia życzę :*
Do autorki listu:
Jestem 10 lat po studiach na ASP we Wrocławiu, to co piszesz to prawda ale tak jest na wszystkich uczelniach, nie tylko artystycznych.
Jedyne co mogę Ci doradzić to staraj się szybko o jakieś stypendium zagraniczne póki studiujesz i masz taką możliwość i uciekaj z tego kraju bo tu kariery nie zrobisz i prawdopodobnie za 10 lat będziesz tak jak większość z nas sfrustrowaną artystką.
fajny list i w gruncie rzeczy optymistyczny. swietnie, ze studenci maja taka swiadomosc ograniczen szkoly, to juz pierwszy krok do sukcesu:) rada ze stypendium zagranicznym jest bardzo dobra, to koniecznie trzeba robic! internet i samodzielnosc tez bardzo pomagaja, a nawet list taki jak ten, juz jestem bardzo ciekaw twoich prac:)
Ten list to znak naszych czasów. Wszystko, nawet działalność artystyczna, jest wynikiem myślenia o mechanizmach rynku. Pieniądze i bycie rozpoznawalnym, oto składowe tożsamości współczesnego artysty. A gdzie miejsce na sztukę? W dupie. W kasie galerii. Ale chyba nie o galerii handlowej mówimy? Niewolski skończył biznes i proszę, jak sobie w filmie radzi. Jeżeli ASP ma być środkiem osiągnięcia tych celów, to chyba nie taką uczelnie Pani wybrała. A intencje, talent, zamiary artysty? Niezmiennie może być to kupa w puszce? może, czy nie może?
To co Pan pisze to bardzo ładne jest ale nawet Wilhelm Sasnal powiedział że gdyby nie pojawiło się wreszcie finansowanie to dłużej by nie pociągnął. Nie da się najeść ideałami, chyba że ma się bogatych rodziców albo posadę na uczelni... nie da się uprawiać sztuki bez finansowania.
A ja zacytuję fragment artykułu Piotra Sarzyńskiego z ostatniej Polityki o Jerzym Nowosielskim.
"Ostro krytykował te wszystkie mechanizmy, które stanowią obecnie główną siłę napędową sztuki: rozdęte ambicje, materialne motywacje, wymyślane na siłę strategie, tworzenie "pod publikę", rutynę, mody"
Tak, tylko że kariera Jerzego Nowosielskiego rozwijała się w czasach kiedy państwo szczodrze finansowało artystów i to był właśnie ten "sponsoring", o którym piszę.
I właśnie tutaj czai się niebezpieczeństwo, prace tworzone tylko dla potrzeby rynku- chyba nie do końca o to chodzi. Nie neguję potrzeby pozyskiwania środków finansowych, po prostu bez tego się nie da, ale mechanizm w którym jesteśmy w tak znaczący sposób uzależnieni wpływa bezpośrednio na jakość wypowiedzi artystycznej. Nie mogę jednak powiedzieć, że prace np A.Żmijewskiego nie mają wysokich standardów, a mimo to świetnie funkcjonuje on na rynku sztuki, wydaję się mi jednak, że jego kariera to raczej kierunek grantów i stypendiów. Sam kończę uczelnie artystyczną nawet nie ASP, ale argument, że wykładowcy to żadne autorytety sprawdza się też tutaj, jest to jednak uogólnienie bo gdyby nie ciężka praca niektórych "szaleńców" nie podołał bym nawet takiej wypowiedzi kończąc studia.
Może było wiecej pieniędzy na kulturę. To finansowanie też polegało na zakupach przez Muzea czy inne podobne placówki. Za samo bycie artysta nie było gratyfikacji. Podobnie jak teraz, tylko kto inny o tym decydował, artyści mieli wiecej do powiedzenia, nie tylko teoretycy znający zapotrzebowanie rynku i aktualne mody.
I o to właśnie mi chodzi, nie piszę przecież o zbijaniu fortuny ale, umownie: żeby kupić farby trzeba mieć za co, albo się te pieniądze zarobi inaczej niż malarstwem, albo zarobi je małżonek i nam ofiaruje, albo rodzice :). Kiedyś państwo było programowo zaangażowane w promowanie kultury i sztuki , teraz jesteśmy zdani na siebie i na swoją własną wolnorynkową operatywność i niektórzy wrażliwcy zwyczajnie sobie z tym nie radzą. Ja to rozumiem, rzadko udaje się bowiem być dobrym artystą i handlowcem zarazem.
Bardzo prawdopodobne. Ale uważam trochę inaczej. Jeśli twórczość dla kogoś jest pasją to będzie pracował nawet w innym zawodzie po aby móc np. malować. Argument że gdyby nie pojawiła się sprzedaż to i twórczość by ustała oznacza dla mnie że powstaje jedynie produkt a to że do tego sprowadza się często dzisiejszy rynek sztuki to już inna kwestia. Zawsze byli i nadal są twórcy niedocenieni przez im współczesnych jak i odwrotnie, "gwiazdy" o których z czasem będzie coraz ciszej.
bo teraz studenci mają straszne ciśnienie na robienie kariery. na mamonę. okropne, ale taka prawda. tu już nawet nie chodzi o prestiż w tym co się robi, wystawisz byle gdzie ale ważne za ile. ja się odcinam od tego. żyję w świecie własnego tworu, w realnym życiu nie chce mieć z niczym nic wspólnego. r.kuta
Są różne priorytety, jedni chcą tworzyć i to nie ważne jakim kosztem a inni robić karierę.
Jestem absolwentką ASP w Warszawie, obecnie na stypendium zagranicznym. Zgadzam sie z Arturem w jednej kwestii - trzeba brac sprawy w swoje ręce, to oczywiste. Jednak uczelnia jest od tego, żeby studentom pomagać, ułatwić te kontakty albo przynajmniej dać szanse je nawiązać - to jeden z powodów dla których się na niej w ogóle studiuje. Tymczasem polskie uczelnie artystyczne jedyne czego pragną to pozbyć się tych wiecznie przeszkadzających studentów. Profesorowie nic nie zrobią, nikogo nie zaproszą, bo sami nikogo nie znaja, albo nawet i nie chcą znać, bo wolą się zamykać w swoim kółku wzajemnej sfrustrowanej adoracji, opornym na to co nowe. Tam im konkurencja nie jest potrzebna. Oczywiście są jednostki, które próbują działać i coś zmienić, ale szybko są sprowadzane do parteru.
Do autorki listu: w Warszawie NIE JEST LEPIEJ!
Mam za soba doświadczenia z zagranicy i tam sytuacja jest inna. Co oczywiście nie oznacza, że należy siedzieć z założonymi rękoma i nic nie robić. Bez tego ani rusz!
PS. Są jeszcze tacy, którzy chcą tworzyć, mieć gdzie pokazywać prace szerszej publiczności i może nawet z tego żyć. Znajomość z kuratorami, sprzedawanie prac nie oznacza odrazu wyłącznie chciwego nastawienia na zarobek i płytkiego podjeścia do twórczości. Nic nie jest tylko czarno białe a życie to nie system binarny. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz