17 stycznia, 2012

Czy sztuka współczesna to dobry "produkt inwestycyjny"?

Bardzo ciekawą dyskusję można obecnie znaleźć w mediach anglosaskich. Dotyczy ona tematu, który ostatnio pojawił się również w naszych mediach. Oczywiście chodzi o to, czy sztuka, w szczególności sztuka współczesna i najnowsza, to dobry „produkt inwestycyjny”. Polskim dziennikarzom brakuje niestety wiedzy na temat rynku sztuki, więc w większości przypadków po prostu przepisują, co otrzymali od firm zainteresowanych artykułami na ten temat.
Tymczasem dziennikarze anglosascy mają do czynienia z rynkiem sztuki o dziesiątków lat, widzieli już wiele spektakularnych wzlotów i jeszcze więcej bolesnych upadków – mają więc do tematu większy dystans. Niemniej i tam, zdania są podzielone – choć większość uważa, że sztuka to bardzo „ryzykowny interes”.
Ostatnią dyskusję rozpętał kolumnista „Financial Times” Patrick Mathurin, który na podstawie wzrostu indeksu Mei Moses (najpopularniejszy indeks wzrostu cen sztuki, tworzony na podstawie notowań aukcyjnych), wysnuł wniosek o wyższości inwestycji w sztukę nad, na przykład rynkiem giełdowym czy obligacji.
Bardzo szybko odpowiedział dziennikarz Reutersa Felix Salmon – który od lat argumentuje, że sztuka nie jest inwestycją. Jest droga w utrzymaniu (ubezpieczenie, magazyny, zysk przynosi tylko w momencie sprzedaży). Na dodatek sztuka to rynek dóbr unikatowych (lub krótkich edycji) i po prostu poszczególnych segmentów po prostu nie da się porównać.
Do tego dołożyła swoje pisząca o rynku sztuki na portalu Artinfo.com Shane Ferro. Zauważyła, że tak naprawdę sztuka może być inwestycją jedynie dla tych, którzy mają albo mnóstwo pieniędzy albo jeszcze więcej czasu i wiedzy. Bez jednego z tych dwóch elementów jesteśmy skazani raczej na porażkę, albo przynajmniej nie odniesiemy spektakularnego sukcesu. Dlaczego pieniądze? Bo najbardziej drożeją prace najlepsze, czyli najdroższe, a dodatkowo najbogatszych ludzi stać na „finansową” porażkę w przypadku popełnienia błędu. A wiedza i czas? Bo oczywiście można próbować wyszukiwać okazję, znajdować artystów niedoszacowanych, nieodkrytych przez rynek, młodych na początku kariery. Ale nie łudźmy się, „nowych Sasnali” na ulicy czy na aukcji młodej sztuki nie znajdziemy.
Dyskusja na temat inwestycyjnych aspektów sztuki najnowszej będzie trwała tak długo jak będzie istniał rynek. Dlatego zanim zdecydujemy się na włożenie naszych oszczędności w sztukę – poczytajmy trochę różnych opinii na ten temat. I to tych pisanych przez specjalistów od rynku, a nie od PR.

2 komentarze:

wdr pisze...

rynek sztuki po polsku ;-) ktoś się w końcu pokusił o opisanie wesołej piramidy
http://samcik.blox.pl/2012/01/Inwestowanie-w-obrazy-z-Abbey-House-wielka-okazja.html

Pawel pisze...

http://www.groszki.pl/groszki/w,4020,131386260,,Chce_kupic_obraz.html?v=2