Najpierw
Karolina przepytała mnie (czyli Piotra Bazylko) na temat kolekcjonowania sztuki najnowszej. A później zamieniliśmy się rolami. Efekt naszej rozmowy możecie zobaczyć poniżej.
Jak według Ciebie
zmieniło się podejście do kolekcjonowania sztuki współczesnej w Polsce w
ostatnich kilkunastu latach? Kto dziś kolekcjonuje sztukę współczesną i czy
można wyróżnić jakieś grupy wśród polskich kolekcjonerów?
Kilkanaście lat temu prawie nie było kolekcjonerów sztuki
współczesnej i najnowszej w Polsce. Sztukę najnowszą kolekcjonowały wtedy
naprawdę pojedyncze osoby, prawie nie było galerii czy aukcji sztuki
współczesnej. Także zmieniło się wszystko. Dziś ten rynek jest jeszcze mały,
skromny i chybotliwy, ale jest. Kto kolekcjonuje sztukę współczesną? Na pewno
jest kilka grup. Pierwsza to osoby dojrzałe wiekowo, które kolekcjonowały
sztukę dawną i zaczęły też zbierać sztukę nowszą. To dość konserwatywni
kolekcjonerzy, interesuje ich właściwie prawie tylko malarstwo. Kolejna grupa
to nasi rówieśnicy, dziś ludzie w okolicach 40. To pokolenie, które nazywamy
pokoleniem Rastra, to kolekcjonerzy przede wszystkim z Warszawy i dużych miast.
Ale nie tylko, bo znam fajnego kolekcjonera z Tarnowa. Ci kolekcjonerzy już
eksperymentują, szukają i są bardzo aktywni. Jest też grupa bardzo młodych
kolekcjonerów, koło 30-tki, być może nawet młodszych. Oni, moim zdaniem, będą
pierwszą grupą w Polsce masowo kolekcjonującą fotografię. Dla nich taką
galerią-odniesieniem jak Raster dla nas może być na przykład galeria Czułość. Ja
jednak czekam na pokolenie kolekcjonerów, które pojawi się u nas za 10-15 lat. To
są dzisiejsze dzieci i nastolatkowie, którzy ze sztuką mają już do czynienia od
najmłodszych lat. Uczestniczą w zajęcia plastycznych w galeriach, chodzą z
rodzicami na wernisaże, bywają w muzeach, na zajęciach z historii sztuki, bywają
muzeach. Generalnie ze sztuką mają do czynienia od dzieciństwa, co jeszcze dla
mojego pokolenia było praktycznie niemożliwe. Myślę, że dzięki temu to może być
pierwsze prawdziwe pokolenie kolekcjonerów w Polsce.
Sztuka może stać się
dla nich naturalną częścią życia, jak w Europie Zachodniej…
Tak. Te dzieci już dziś wiedzą, na czym polega proces
twórczy, że są różne rodzaje mediów i te media można wykorzystać w zależności
od tego, co chcemy przekazać. Oni się tego często uczą na zajęciach, również na
zajęciach z artystami. Być może to będą też takie osoby jak mój syn – czyli
dzieci dzisiejszych kolekcjonerów. Bo przecież w Europie kolekcje rodzinne nie
są najczęściej kolekcjami jednego pokolenia. Zbierał pradziadek, babcia, ojciec
i teraz zbierają dzieci. Mam nadzieję, że to pokolenie, które wejdzie w dorosłe
życie za kilka lat, w momencie gdy zarobi swoje pierwsze pieniądze, nie
przeznaczy ich na najlepszy możliwy samochód, tylko kupi trochę tańszy
samochód, a za resztę kupi dzieło sztuki.
Jakie są największe
zalety bycia kolekcjonerem sztuki współczesnej w Polsce i równocześnie jakie są
trudności z tym związane?
Cały czas jest nas niewielu, więc polskie galerie o nas
bardzo dbają, a dla zagranicznych galerzystów jesteśmy ciekawym zjawiskiem. Poza
tym mamy mniejszą konkurencję, a polskim galerzystom zależy, by choć część
ciekawych prac została w Polsce. Rynek sztuki najnowszej w Polsce nie jest
wielkim przemysłem jak na Zachodzie Europy czy w USA i to też powoduje, że się
znamy i sobie nawzajem kibicujemy Często się spotykamy i rozmawiamy. Zawarłem w
ten sposób przyjaźnie na lata. Minusy? Trudno znaleźć takie jednoznaczne – może
stosunek części galerii publicznych do prywatnych kolekcjonerów. Mam wrażenie,
że niektórzy nie rozumieją, że prywatni kolekcjonerzy są częścią świata sztuki
i to częścią coraz ważniejszą. Na szczęście są takie galerie jak Zachęta, czy
nowe muzea sztuki współczesnej, które wręcz zachęcają kolekcjonerów do
współpracy.
A jakie czynniki
mogłyby wpłynąć stymulująco na rozwój rynku sztuki w Polsce? Być może jakieś
wzory z krajów zachodnich? W jaki sposób można zachęcić społeczeństwo, żeby
kupowało i kolekcjonowało sztukę?
Kolekcjonowanie sztuki nigdy nie będzie w Polsce zjawiskiem
masowym. Nie powstanie przecież program
„jeden obraz w każdym mieszkaniu”. Ale na pewno można zachęcać do kolekcjonowania.
Jak? O jednym elemencie już mówiłem – to edukacja plastyczna. Porządna edukacja
plastyczna w PRL-u nie istniała, później zupełnie upadła w natłoku ważnych
spraw rodzącej się wolnej Polski. Inny problem to hermetyczność tekstów o
sztuce najnowszej w Polsce. Sukces naszego bloga i generalnie blogów piszących
o sztuce, wynikał między innymi z tego, że tam pisze się prosto i zrozumiale
dla każdego. Dużo też zmieniło powstanie muzeów sztuki współczesnej w Polsce.
Powstały punkty odniesienia pokazujące, co w sztuce najnowszej jest ważne. Mam
nadzieję, że oprócz MOCAK-u w Krakowie, MSN w Warszawie czy Muzeum
Współczesnego we Wrocławiu, powstaną kolejne muzea i to też będzie element
stymulujący rynek w długim terminie. Bo sztuka, czy kolekcjonowanie sztuki,
kupowanie sztuki jest kupowaniem dóbr niepotrzebnych do codziennego życia…
Nieużytecznych…
Tak to lepsze słowo. Więc muszą istnieć zachęty związane z
prestiżem, żeby zwykłych ludzi zachęcić do kupowania sztuki. Kolejna kwestia to
odpisy podatkowe. Ona ma większe znaczenie dla osób inwestujących w sztukę. Ale myślę, że
odpisy podatkowe dobrze by zrobiły również rynkowi sztuki i kolekcjonerstwu w
Polsce pod warunkiem, że dzięki temu zbiory prywatne stałyby się zbiorami
dostępnymi publicznie, tak jak to ma miejsce na przykład w Niemczech.
Jak stworzyć dobrą
kolekcję? Jaka powinna być naczelna zasada takiej kolekcji, jeśli w ogóle taka
powinna być?
Każdy kolekcjoner najpierw powinien zdać sobie sprawę ze
swoich ograniczeń. Nie można kolekcjonować wszystkiego. Dobra kolekcja to nie
jest zbiór pojedynczych prac wszystkich znanych artystów. Z takiej kolekcji nic
nie wynika. A więc, po pierwsze, zdać sobie sprawę z ograniczeń i skupić się na
czymś, co nas naprawdę interesuje. Może to być temat, może to być jakiś
przekrój fragmentu polskiej czy międzynarodowej sztuki, może też to być medium. Marzy mi się na
przykład świetna prywatna kolekcja wideo w Polsce. Kolekcja nie jest zbiorem
prac, tylko pomysłem na ułożenie z niej opowieści, na pokazanie osobowości jej
właściciela czy właścicielki. Nie musi się ona składać z 200 obiektów, by być
ciekawa. Może to być 15 bardzo dobrych prac. Jeśli będą to wybitne prace,
niekoniecznie drogie, ale wybitne, to może być to bardzo dobra kolekcja. Nie
ilość, a jakość i nie wszystko, tylko pomysł.
A jaki masz stosunek
do finansowego aspektu kolekcjonowania sztuki? Czy cieszy Cię, gdy prace
artysty, którego masz w kolekcji, drożeją?
Nie da się uciec od finansów w sztuce, bo kolekcje buduje
się za konkretne pieniądze. W sumie, niestety dla mnie, za coraz większe. Z
jednej strony się cieszę, bo gdy prace artysty, którego kolekcjonuję, drożeją,
bo to oznacza potwierdzenie trafności mojego wyboru. Chodź dla mnie ważniejsze
jest to, że artysta się rozwija i tworzy coraz ciekawsze prace niż to, że jego dzieła
kosztują ileś tysięcy złotych. Natomiast też ten wzrost cen powoduje, że
kolejni artyści mi „uciekają”. Po prostu nie stać mnie więcej na zakup pracy
danego artysty czy artystki, bo są już dla mnie za drodzy. I to boli, bo widzę
prace, które są dla mnie ważne, które chciałbym mieć, które pasują mi do moich
koncepcji kolekcji, ale co z tego – po prostu mnie na nie nie stać. Ale z tym
się już pogodziłem.
Czy masz jakieś
wzorce wśród kolekcjonerów sztuki współczesnej?
Nie mam jednego kolekcjonera czy kolekcjonerki, na których
patrzę i myślę: „Tak, to jest to! Takim kolekcjonerem chciałbym być!” Ale
wiadomo, nie jestem milionerem i zawsze z podziwem i uznaniem patrzę na
kolekcjonerów, którzy bez wielkich pieniędzy zbudowali świetne kolekcje. Choćby
Dorothy i Herbert Vogelowie, nowojorscy kolekcjonerzy. Herbert, który niedawno
zmarł, był urzędnikiem pocztowym, a Dorothy nauczycielką. Żyli z jednej pensji
w niewielkim mieszkaniu w Nowym Jorku i kupowali sztukę, głównie
minimalistyczną, za drugą pensję. Zasada była jedna – to musi być mała praca,
by się zmieściła w ich mieszkanku. Czy inni wielcy kolekcjonerzy, Annick i
Anton Herbert, którzy pierwszą pracę do swojej kolekcji – tekst Lawrence
Weinera - kupili zamiast telewizora. Życiorysy takich kolekcjonerów poruszają
mnie najbardziej.
Później nastąpiła zmiana
i ja zacząłem pytać Karolinę Nowak z Wealth Solutions o szczegóły inwestowania
w sztukę. Oto druga rozmowa:
Co myślisz, gdy
widzisz obraz, która Ciebie zaintrygował? Czy to, że do ciebie przemawia, czy
to że chciałabyś go mieć? Czy to, ile kosztuje? Czy za ile będzie można go sprzedać za 5, 10 lat? Czyli: sztuka czy
ekonomia? Czy sztuka czy inwestowanie, bo patrzysz dzisiaj na sztukę trochę z
innej perspektywy niż wcześniej. Wcześniej pracowałaś w galeriach, zajmowałaś
się artystami, odkrywałaś ich, a dzisiaj inwestujesz w sztukę…
Dla mnie na pierwszym miejscu jest i zawsze będzie sztuka.
Najpierw widzę dzieło sztuki, które musi mnie zaintrygować, zaciekawić. Muszę
dostrzec w nim coś wyjątkowego. Jednocześnie zastanawiam się, jakie miejsce
dana praca zajmuje w dotychczasowym dorobku artysty/artystki, jak rozwija się
jego/jej twórczość. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby dostrzec u artysty
spójność i szczerość koncepcji. Według
mnie jest to bezpośrednio związane z cechami charakteru artysty, dlatego zawsze
staram się poznać artystę osobiście, porozmawiać. Równocześnie dużą wagę
przykładam do potencjału rozwojowego artysty. Bardzo lubię, gdy widać, że
artysta kombinuje, eksperymentuje, próbuje nowego podejścia, np. nowych
technik. I tutaj dochodzimy do tego momentu, w którym zaczynam myśleć o tym
bardziej racjonalnie, czyli patrzę, z jaką galerią artysta współpracuje. To
jest moim zdaniem ogromna część sukcesu artysty. Powinien trafić do dobrej
galerii i współpracować profesjonalistami, którzy wspierają, motywują, promują,
organizują wystawy, wydają katalogi, uczestniczą w targach itd. Moje podejście
inwestycyjne do sztuki to jest nieustanne zestawianie tych dwóch danych: przekonania o talencie artysty z możliwościami,
jakie posiadają profesjonaliści, którzy go wspierają.
Czyli jak patrzysz na
obiekt sztuki, to na pierwszym miejscu jest sztuka, a na drugim jest galeria i
jej możliwości. Ale czy zastanawiasz się ile to będzie kosztowało za 10 lat?
Dziś to kosztuje 10.000 euro i czy za 10 lat będzie kosztowało 50.000 euro? Czy
w ogóle masz takie myśli?
Nie zastanawiam się nad kwotami. Nie widzę w głowie słupków.
Widzę wartość artystyczną i potencjał, jaki twórca ma w sobie.
Dużo mówi się, że
polska sztuka jest niedoszacowana, czy faktycznie tak jest? Czy też w związku z
tym, że będziemy jeszcze bardzo długo na peryferiach rynku sztuki, polska
sztuka zawsze będzie tańsza? Oczywiście mówię o polskiej sztuce jako całości, a
nie o artystach, którzy funkcjonują równolegle na polskim i międzynarodowym
rynku sztuki, bo oni te ceny mają podobne do artystów ze swojego poziomu…
Polska sztuka jest niedoszacowana, ale tylko w Polsce. Za
granicą jest już zgoła inaczej. Prace artystów polskich znajdujących się na
rynku globalnym osiągają ceny porównywalne z artystami z Europy Zachodniej czy
Stanów Zjednoczonych. Natomiast mnie nie dziwi to, że polska sztuka jest u nas niedoszacowana.
Nie zapominajmy, że mamy za sobą 50 lat systemu komunistycznego oraz bardzo
młody rynek sztuki, który ma dopiero około 20 lat…
Nawet w sumie mniej –
kilkanaście lat…
To prawda. Nawet nie 20 lat. Nie mamy też tradycji
kolekcjonowania, no i kiepsko u nas z edukacją na temat sztuki. Dlatego te
wszystkie czynniki składają się na to, że polska sztuka jest niedoszacowana i
nie płaci się za nią tyle, ile jest warta. Natomiast ja uważam, że to się
zmienia bardzo dynamicznie. Wcześniej czy później narzędzia rynkowe zaczną
dobrze funkcjonować, jak taka dobrze naoliwiona maszyna. Natomiast my mamy to,
co jest najważniejsze, czyli sztukę na najwyższym poziomie. Moim zdaniem rozwój
rynku sztuki to jest kwestia czasu. Ważne jest również to, że społeczeństwo
polskie się bogaci. Jestem przekonana, że osoby bogate, które teraz wydają
majątek na kupowanie coraz bardziej luksusowych samochodów, przekonają się, że
kupowanie sztuki może dostarczyć przeżyć nieporównywalnych z niczym innym.
Sztuka trwale „wzbogaca” życie w sposób, którego nie da się zamknąć jedynie w
kategoriach materialnych. Powoli dzięki edukacji i oswajaniu się ze sztuką to
się zacznie.
Wiem jak wygląda
kolekcjonowanie, wydaje mi się, że wiem, jak stworzyć ciekawą kolekcję. A jak
wygląda stworzenie ciekawego portfolio inwestycyjnego, w którym znajduje się
sztuka. Zadaję to pytanie, ponieważ zastanawiam się, na ile się różnimy. Na ile
się różni stworzenie nowej kolekcji od stworzenia ciekawego portfolio
inwestycyjnego złożonego z pięknych dzieł sztuki?
W praktyce się nie różni. Zarówno kolekcjoner, jak i
inwestor kupują cenne dzieła sztuki. Kupujemy w tych samych miejscach, w
galeriach, na aukcjach, od innych kolekcjonerów, czasem od artystów. Natomiast
tym, czym się różnimy, jest fakt, że kolekcjoner kupuje je dla potomności. Ty
kupujesz dla siebie i dla swoich dzieci, być może te dzieci przekażą
je swoim dzieciom — i nie myślisz o tym, ile będzie to warte za 10 lat.
Natomiast inwestor musi mieć w sobie pierwiastek inwestycyjny. Czyli zadaje
sobie pytanie, ile będzie to warte, gdy będę chciał to sprzedać w perspektywie
np. 10 lat. To jest ta różnica — kolekcjoner nie kupuje sztuki z perspektywą sprzedaży,
a inwestor myśli o sprzedaży i potencjalnym zysku. Jest jednak jedna ważna
kwestia, którą podkreślam zawsze. Inwestycje w sztukę są dla osób cierpliwych,
które z góry zakładają, że jest to inwestycja długoterminowa.
Długoterminowa, czyli
jaka?
Pięć do siedmiu lat to jest właściwie minimalna perspektywa.
To nie jest inwestycja na zasadzie: dzisiaj kupuję, jutro sprzedaję. Jeśli ktoś
liczy na szybkie transakcje, to nie powinien zajmować się rynkiem sztuki.
Tylko niech idzie na
giełdę…
Tak. Inwestowanie w sztukę ma zupełnie inną dynamikę.
Wracając do Twojego poprzedniego pytania, różnica między kolekcjonerami a
inwestorami jest jeszcze jedna. Ci pierwsi zazwyczaj kupują dla siebie i kupują
sami. Poświęcają na to czas, bo to jest ich pasja. Rozwijają się dzięki
kontaktowi ze sztuką, z artystami czy kuratorami. To jest duża część ich życia,
część ich tożsamości. Natomiast inwestorzy zazwyczaj nie mają tak dużo czasu,
żeby poświęcić go na zajmowanie się sztuką. Dlatego często wspomagają się
osobami lub firmami, które im w tym doradzają, które mają odpowiednią wiedzę,
doświadczenie i kontakty, by wybrać dla klienta te dzieła sztuki, które mają
zarówno potencjał artystyczny jak i inwestycyjny. Kolekcjoner kupuje sam,
indywidualnie, a inwestorzy mogą na przykład inwestować grupowo. Kilkanaście
osób może się wspólnie zrzucić, żeby kupić jeden obraz, na który nie byłoby
stać żadnej z nich z osobna.
Z czego wynika boom w
Europie Zachodniej, w USA na fundusze inwestujące w sztukę? Skąd
zainteresowanie sztuką jako lokatą kapitału? Czy jest za dużo wolnego
pieniądza? Czy sztuka jest na tyle bezpieczną lokatą kapitału, że w
dzisiejszych czasach warto mieć jakąś część kapitału w sztuce?
Kryzys wykazał ogromną niestabilność rynków finansowych. Ten
wirtualny pieniądz, który buduje rynek finansowy, zawiódł. Dlatego część
inwestorów zaczęła odwracać się od wirtualnej rzeczywistości w stronę realnych,
dotykalnych aktywów, jakim jest na przykład sztuka. Sztuka to przecież jeden z
najstarszych na świecie sposobów świadomego lokowania kapitału, znany już od
Medyceuszy. Obecnie przypomniano sobie o jej ponadczasowych zaletach w ramach
powrotu do tego co, jest stabilne. Dzięki swojej długoterminowości rynek sztuki
zachowuje się inaczej niż rynki finansowe, co jest bardzo atrakcyjne w
dzisiejszych czasach. 16 września 2008 roku, gdy ogłoszono upadek banku
inwestycyjnego Lehman Brothers, rozpoczęła się w Sotheby’s aukcja prac Damiena
Hirsta, która następnego dnia skończyła się rekordowym wynikiem sprzedaży prac
za blisko 200 milionów dolarów.
Ale później rynek
sztuki współczesnej i najnowszej zanotował głęboki spadek…
Ale spadek trwał tylko rok, a później rynek szybko wrócił do
formy, co dowodzi jego stabilności. W 2011 mieliśmy rosnący dług publiczny i
wielki problem w strefie euro. Na rynku sztuki z kolei był to najlepszy w
historii rok dla domów aukcyjnych, który przyniósł przychody na poziomie 11,5
miliarda dolarów. To nie jest tak, że sztuka jest zupełnie oderwana od rynków
finansowych, natomiast w konkretnym momencie zachowuje się inaczej. Powstające
fundusze inwestujące w sztukę odpowiadają na to zapotrzebowanie inwestorów
rozczarowanych rynkiem finansowym. Ale nie powstają tylko w Europie i USA, lecz
również w krajach będących nowymi graczami na rynku sztuki, jak Brazylia,
Chiny, Indie, Rosja czy Australia. Zainteresowanie inwestycyjnym podejściem do
sztuki jest tak intensywne, że powstają też specjalne instytucje regulujące
działania na styku sztuki i biznesu…
Bo rynkiem sztuki
wyjątkowo łatwo jest manipulować…
Dlatego właśnie, aby uniknąć manipulacji, na świecie
wprowadzane są regulacje i kodeksy dobrych praktyk. Powstają takie instytucje,
jak Art Fund Association czy Art Investment Council, które kontrolują rynek.
Jaki jest poziom
wiedzy polskich inwestorów na temat sztuki i na temat inwestycji w sztukę?
Generalnie w Polsce poziom wiedzy na temat sztuki jest
bardzo niski. A na temat inwestowania w sztukę — jeszcze niższy, ponieważ jest
to w Polsce temat całkowicie nowy. Świadomość, że można inwestować w sztukę,
dopiero się rodzi. Natomiast to, co mnie osobiście cieszy, to fakt, że od
dłuższego czasu my, czyli firma inwestycyjna, spotykaliśmy się z
zapotrzebowaniem ze strony inwestorów na inwestycje w sztukę.
Czyli inwestorzy
dzwonili i pytali: „Inwestujecie w sztukę”?
Tak. Dzwonili, pytali na otwartych spotkaniach i w trakcie
indywidualnych rozmów. Nasza firma już od dłuższego czasu świadczyła usługi
polegające na osobistym doradztwie, ale to odbywało się raczej na małą skalę. W
związku z dużym zainteresowaniem ze strony inwestorów postanowiliśmy zatem
podejść do tego bardziej kompleksowo i z większym rozmachem i zaoferowaliśmy
klientom grupowe inwestycje. Wielu inwestorów jest bardzo pozytywnie
nastawionych do tego pomysłu.
Czy inwestorzy,
którzy dziś pytają was o sztukę jako o element inwestycji, mogą stać się kiedyś
kolekcjonerami? Czy też raczej pozostanie tak, że ta sztuka będzie dla nich po
prostu częścią portfela inwestycyjnego jak wino, węgiel, czy złoto?
Gdy rozmawiam z niektórymi inwestorami o sztuce, widzę błysk
w ich oku. Potem zwykle się dowiaduję, że sztuka naprawdę ich bardzo
interesuje, mają w domu kolekcję obrazów i od dłuższego czasu obiecują sobie,
że pewnego dnia zajmą się kolekcjonowaniem na poważnie, ale zwykle z powodu
braku czasu odkładają to. Dlatego uważam, że dla części inwestorów nasza
propozycja może być jak swego rodzaju impuls, zaczną inwestować, a później
pójdą dalej w kierunku tworzenia osobistych kolekcji inwestycyjnych lub
kolekcjonerskich. Może za rok przyjadą na Warsaw Gallery Weekend. Natomiast dla
części inwestorów sztuka pozostanie po prostu sposobem inwestycji kapitału i
dywersyfikacji portfela. Jednak nawet wtedy będzie istniał ten dodatkowy
aspekt, jakim jest świadomość, że jednak inwestuje się w sztuką i jest się
właścicielem prac lub udziałów w pracy wybitnego artysty. Tym można się
pochwalić i mieć poczucie inwestycji w coś wyjątkowego, niepowtarzalnego.
Podejścia kolekcjonerskie i inwestycyjne zawsze się przenikają. Przecież dobrzy
kolekcjonerzy też de facto dokonują inwestycji, a inwestorzy w pewien sposób
też stają się kolekcjonerami.
Na zdjęciach prace artystów, których wystawy będziemy mogli zobaczyć podczas Warsaw Gallery Weekend: Anny Zaradny (Galeria Starter), Jakuba Ciężkiego (Galeria Propaganda), Janka Zamojskiego (Galeria Czułość), Kamy Sokolnickiej (BWA Warszawa), Kitty Kraus (Fundacja Galerii Foksal), Slavs&Tatars (Galeria Raster), Societe Realiste (lokal_30), Zamecznik Now (Fundacja Archeologii Fotografii) i Izy Koniarz (Galeria Kolonie). W sobotę o godzinie 17 w Kinie Kultura na Krakowskim Przedmieściu odbędzie się dyskusja o kolekcjonowaniu, w której wezmą udział Christiana Boros (Berlin/Wuppertal), Wilhelm Schürmann (Berlin/Akwizgran), Francesco Manacorda (Liverpool), Nicolaus Schafhausen (Wiedeń) i Regina Wyrwoll (Kolonia). Pełen program WGW na stronie www.warsawgalleryweekend.pl oraz w piątkowym "Co jest grane?", dodatku do Gazety Wyborczej.
3 komentarze:
Panie Piotrze,
Wszystko byłoby super, gdyby to był prawdziwy Weekend Warszawskich Galerii, a więc wszystkich galerii. A "dyskusja" w kinie Kultura, mimo iż wszędzie reklamowana jako jedno z wydarzeń Weekendu, okazała sie prywatna impreza zamknięta, na która mnie na przykład nie wpuszczono.
No, cóż, niestety jest to chyba typowe dla naszego zasciankowego pikielaka i tzw. warszawki. Inaczej mowiac, "welcome to Poland"!
Pozdrawiam,
Krzysztof Musial
Panie Krzysztofie,
bardzo nam przykro, że nie wpuszczono Pana na spotkanie. Gdybym wiedział, oddałbym Panu swoje zaproszenie. Prześlę Pańską wypowiedź organizatorom WGW. To wszystko, co możemy zrobić, bo sami na WGW też byliśmy goścmi. Pozdrawiam, Piotr Bazylko
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz