19 czerwca, 2013

Every single Crash Filipa Berendta w lokalu_30

Every single crash to seria pięknych katastrof, w których nic nie ginie. Przeciwnie, destrukcja przynosi nowe. Najpierw, dzięki kolejnym instalacjom wykonanym z połyskliwych folii i papierów, udrapowanych na podobieństwo vermeerowskich aksamitów, w których kiedyś spoczywały perły, wznoszona jest pułapka na światło. Materiały, które formuje Berendt, wystawione są na bombardowanie światłem, to od nich kontrolowanym rykoszetem odbijają się w stronę widza stroboskopowe odbłyski. I również dzięki nim, w kolejnych pobłyskach uwidaczniają się same figury tych obiektów. Świetlna katastrofa czyni je skończonymi, bez niej pozostałyby niewidoczne, ukryte w pracowni, nieużyte. Łączy je z promieniami z góry narzucona relacja zależności. Bez nich artysta nie mógłby materializować światła.



Warto zaznaczyć, że światło, jakim manipuluje Berendt, to elektryczne światło miasta. Stąd też nie ma tu miejsca na uwznioślenia i sacrum. Wszystko rozgrywa się w sferze profanum. Uzyskiwaną iluminację łatwo pomylić z iluzją. Drugi proces rozpoczyna się wraz z uzyskaniem barwnych iluminacji. Każdy z obrazów poddawany jest przetworzeniu, tak, by wzmocnić opalizowanie odprysków i wydobyć je na powierzchnię. Stąd też wpisanie ich w pełne, przynoszące mocny efekt, aple. Kolor wylewa się aż na ramy, które stają się integralną częścią prac. Zabieg ten podkreśla istotne u artysty traktowanie obrazu na równi z obiektem.



Powstałe ujęcia są przejawem, obecnego w wielu pracach Filipa Berendta, łaknienia przedmiotu - próby pochwycenia go w całości. To pragnienie, z racji wyboru  fotografii jako głównego medium, tworzy istotne napięcie. Podobne jest do tego, które leżało u podstaw kubizmu, również mierzącego się z dwuwymiarową płaszczyzną. Jak w tradycji malarskiej, tak i w pracach Berendta przedmiot, którym w tym wypadku jest światło, ulega dekonstrukcji. Pozwala ona na ogląd w szerokim spektrum, dostępnym w kontakcie z trójwymiarowym obiektem. Wydobytą, tęczującą strukturę artysta zachowuje w kolejnych zdjęciach.



Pracę nad Every single crash Filip Berendt rozpoczął na rezydencji artystycznej w Taipei Artist's Village. W prezentowanym cyklu pozostało coś z azjatyckiej egzotyki. Kryje się ona już w samym kolorze. Dominują obce, fluoryzujące odcienie, dalekie od barokowego dziedzictwa, do ktorego Berendt zwykł się odnosić we wcześniejszych seriach, takich jak Still life czy Badlands. Są za to neony, metaliczne lakiery i ostre, zaczepne połączenia. W nich odbija się Azja, w której projekt powstawał. Ta nowoczesna, skąpana w sztucznym świetle.



Tekst Jakub Śwircz

Brak komentarzy: