Zacznę od pytania – czy jeśli byś wiedział, że prace które kupujesz będą „widziane” tylko przez ciebie – czy twoja kolekcja wyglądałaby tak samo?
Pytanie to zadała na swoim blogu Lisa Hunter co zainspirowało mnie do rozważenia tej kwestii też i u nas. Są tu dwie rzeczy, nad którymi warto się zastanowić – kto decyduje o tym co kupujemy i kto decyduje o tym co wisi u nas w domu.
W przypadku pierwszego pytania - czy kupujemy rzeczy które wypada mieć, głośne nazwiska, prace w stylu …? Czy decyzje tą podejmuje za nas nasz marszand lub ulubiona galeria – gdzie staramy się kupić każdego artystę, którego dana galeria właśnie odkryła i wystawia? Czy śledzimy zakupy kolekcjonerów, których cenimy i podążamy ich śladem? Czy zakupu wymaga od nas nasza kolekcja – i choć nie czujemy danego artysty, musimy go kupić bo…(jest przedstawicielem danej szkoły, danego stylu etc). Może decyduje o tym naszą żona jako ostateczny audytor naszych wydatków? W końcu, może decyzje podejmuje za nas sama cena obiektu – ładny czy nie za tą cenę chyba warto….?
Drugie pytanie jest równie ciekawe – wracając do domu z nowym nabytkiem – czy będziemy na tyle odważni, aby wyeksponować go na naszej ścianie? Może wystarczy wytłumaczenie, że kupiliśmy go tylko po to aby był, uzupełniał kolekcję, nabierał wartości etc. Czy musimy uzyskać zgodę żony/męża aby go pokazać? Czy ze względu na treść (religijną czy nagość) nie będziemy go eksponować ze względu na dzieci, rodzinę czy znajomych? Lisa Hunter wspomina, że wielokrotnie była świadkiem syndromu pierwszego i drugiego piętra – gdzie na dole, w sekcji dostępnej dla gości wisiały obrazy „poprawne” natomiast na górze, w sekcji dostępnej tylko dla domowników wisiały zupełnie inne prace, które tak naprawdę mówiły o guście właścicieli domu.
Warto zrobić własny rachunek sumienia….
Na zdjęciu wyzwanie dla każdego salonu - Tomasz Kozak "w kazamatach piękna" olej na płótnie
2 komentarze:
Nie wiem, czy byli panowie na wczorajszym wykładzie Roberta C. Morgana. Zachęcam do lektury mojej recenzji (http://krytykant.blogspot.com/2006/10/po-morganie.html) - było dużo o rynku.
W ogóle zachęcam do lektury Krytykanta.
Pozdrawiam.
Nie bylismy, ale dzieki Twojej recenzji poznalismy jej przebieg. Blog czytamy i zapraszamy do krytycznej oceny naszych "radarów". Pozdrawiam
Prześlij komentarz