16 marca, 2007

Nawet dziś muszę sobie udowadniać, że się nie powtarzam - rozmowa z Wilhelmem Sasnalem (część 3)

Wili, wybraliśmy kilka wydarzeń, które naszym zdaniem były kluczowe w rozwoju twojej kariery. Chcielibyśmy abyś w jakiś sposób się do nich odniósł i jej skomentował. Pierwszym takim wydarzeniem były twoje przenosiny z Politechniki na ASP w Krakowie.

Zainteresowałem się sztuką w czwartej, albo piątej klasie technikum w Tarnowie, do którego chodziłem. Wtedy już wiedziałem, że od razu nie dostanę się na Akademię, bo nie byłem do tego przygotowany. Dlatego pomyślałem, że będę studiować architekturę, która była dla mnie takim substytutem sztuki.

Od razu myślałeś, że się przeniesiesz na ASP?

Początkowo myślałem raczej w ten sposób – skończę architekturę i potem zobaczę. Na pierwszym roku jeszcze studiowałem i równocześnie bardzo dużo malowałem. Na drugim malowałem jeszcze więcej, ale coraz rzadziej chodziłem na zajęcia. Doszły takie przedmioty, które były bardzo pracochłonne, a ja się nie przykładałem i miałem poważne tyły. Wtedy postawiłem wszystko na jedną kartę. Albo dostanę się na Akademię i zaczynam wszystko od nowa, albo nadrobię to na dopiero na następnym roku. To był 94 rok.

Mówiłeś kilkakrotnie, że tak naprawdę studia na akademii niewiele Ci dały…

Ja generalnie jestem sceptyczny wobec takiego systemu edukacji artystycznej. Z im większej perspektywy patrzę na tę szkołę, tym bardziej rozumiem, że ta szkoła była pomyłką. Profesorowie byli po innej stronie niż studenci. Byłem wystarczająco zdeterminowany i wiedziałem, o co mi chodzi, że chciałem malować. I nie poddałem się temu rygorowi szkoły.

Czy chciałbyś uczyć, biorąc pod uwagę Twój krytyczny stosunek do Akademii?

Nie, nie, nie. Absolutnie nie. Przez rok uczyłem rysunku w liceum zaraz po studniach i nie sprawdziłem się. Trzeba mieć jednak jakiś dryg do tego, a ja go nie mam.


Następnym etapem jest wystawa w krakowskim Zderzaku „Sto kawałków” w 1999 roku.

No to było dla mnie ważne, bo było tuż przed zakończeniem studiów. Dwa tygodnie przed obroną dyplomu. Wtedy Zderzak był bardzo rozpoznawalną galerią w Polsce i rzadko się zdarzało, by jeszcze student miał tam wystawę. Dla mnie to było duże przeżycie.

Tam była pokazana cała masa małych prac…

Tak tam były formaty 30x30, 40x40 i 50x50 cm. Te trzy formaty i cała ściana była wytapetowana tymi formatami – wycinkami rzeczywistości, przemalowanymi gdzieś tam gazet, z książek, z rzeczywistości. Sprzedała się może jedna trzecia obrazów. Pozostałe zabrałem, gdy rozstawałem się ze Zderzakiem. Przyjechałem samochodem, wszystko spakowałem i wziąłem.

Masz jeszcze niektóre z tych obrazów?

Tak, mam. Sporo obrazów ze wczesnego okresu, które były dla mnie ważne, wciąż mam.

Następny krok milowy to Grupa Ładnie w D’Arcy w Warszawie w 2000 roku.

To nie było specjalnie ważne wydarzenie. Nikt z nas nie był specjalnie w to zaangażowany. Ani Marcin (Maciejowski), ani Rafał (Bujnowski), ani ja. To nie był moment, który mi utkwił w pamięci.

Ale wtedy pokazaliście się na wystawie w Warszawie.

No tak, o tym nie pomyślałem.

A wystawa w Rastrze w 2001 roku?



Dla mnie większym wydarzeniem było wydanie komiksu (Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001) niż sama wystawa. Do komiksu podchodziłem bardzo emocjonalnie. Pamiętam, jak dostałem tę książkę do rąk... To była część mojego życia.

Sam wybrałeś muzykę do komiksu na kasetę?

Tak, to są piosenki, które miałem w głowie i które pojawiają się w komiksie.

Planowałeś drugą część komiksu. Będzie?

Wiesz co, tak…ale… minęło zbyt wiele czasu i dziś nie byłbym w stanie. Wciąż mam w głowie ten nowy komiks i myślę o nim, ale już nie o takim, który byłby od 2001 do 2007 roku.

Ale komiks chciałbyś zrobić?

Chciałbym.

Ale nie tak osadzony w rzeczywistości jak tamten?

Zdecydowanie osadzony w rzeczywistości mojej. Chciałbym zrobić komiks fabularny oparty na faktach. Autobiograficzny, ale nie stricte autobiograficzny. Nie tak dziennikowy…

Wielu artystów ukrywa ten trudny moment w karierze, kiedy często dosłownie nie mieli czego do garnka włożyć. A Ty o tym zrobiłeś komiks…

Było mi łatwiej, bo ten moment zjazdu trwał bardzo krótko. To był koniec 1999 roku, kiedy nie mieliśmy z Anką nic, Kacper był w drodze i wszystko było bardzo beznadziejne. Ale z drugiej strony wygrałem Bielską Jesień, byłem już rozpoznawalny i świadom wartości tego, co robię. Kroiły się kolejne wystawy. Jeśli sięgnąłem dna, to było to na studiach i to było związane z brakiem kasy…

Nie miałeś poczucia, że być może będziesz pójść do pracy i przestać malować?

Teraz patrząc na to, nie mogę powiedzieć, że tak by się nie stało. Przecież poszedłbym do roboty, gdybym naprawdę musiał. Sorry. Ale wiele rzeczy już się majaczyło na horyzoncie. Choć wtedy ludzi, którzy żyli ze sztuki było bardzo mało. To był Bałka, Tarasewicz…

A co by było, gdybyś dostał się na stypendium do Francji i tam został, byłbyś gdzie indziej?

Nie. Nie sądzę. Uważam, że nic nie dzieje się tylko z przypadku. Te trudne rzeczy też musiały się wydarzyć, bym się nauczył życia. Gdybym wszystko planował, to pewnie nie poszedłbym do technikum, tylko do liceum plastycznego i źle ułożony poszedł na studia i oczekiwał tylko akceptacji profesorów.

Następnym krokiem to były targi Art Basel w 2002 roku…Razem w wystawą „Painting on the Move”...

To był tak naprawdę najbardziej przełomowy moment w mojej karierze. Ten rok 2002, lato. Pamiętam, że k… nie wiedziałem, co się dzieje. Pewnie, gdyby dwa metry ode mnie spadł meteor, to bym go nie zauważył. To wszystko zmieniło moje życie

A dlaczego targi w Bazylei były takie przełomowe? Tylu ludzi Cię zobaczyło?

To była bardzo dobra prezentacja i spotkała się z wyraźnym odbiorem. Zobaczyłem, jak wiele wokół mnie się zmienia.

Byłeś na targach?

Tak. Wtedy byłem na stypendium w Schloss Solitude w Stuttgarcie, więc do Bazylei przywieźliśmy wszystkie obrazy, które tam namalowałem. Szczęśliwie po tym wydarzeniu wróciłem do Tarnowa i z jednej strony kontaktowałem się ze światem za pomocą maila i wiedziałem o kolejnych wystawach w Nowym Jorku czy Londynie, ale z drugiej strony z powrotem byłem tym samym gościem, co kilka lat wcześniej i w tym Tarnowie robiłem swoje rzeczy.

Kolejny przełom, który trochę dział się wbrew Tobie, to jest Saatchi i jego wystawa „Triumph of Painting” w Londynie.

Dla mnie to nie było ważne. Może irytujące, że wszystkie obrazy, które znalazły się u niego na wystawie, pochodziły z rynku wtórnego, a jego stać na to, żeby kupić je za kilkakrotnie wyższą cenę niż ta w galerii.

Co mamy dalej? Ubiegły rok – nagroda Van Gogha i ranking Flash Art…

O właśnie… Flash Art. Nie, bo to była trochę taka zabawa.

Ale odbiła się nieprawdopodobnym echem w Polsce…

Ooo. Nigdy nie czytałem takich rzeczy o sobie, jak po tym rankingu. K..., po prostu…

No tak, według jednego z magazynów kolorowych miałeś u Saatchiego miesięczne stypendium…

Bzdura. Ale wracając do rankingu – oczywiście jest to bardzo przyjemne. Gdybym się nie znalazł na tej liście, byłoby mi przykro, ale z drugiej nie wiedziałem za bardzo, co z tego wynika.
Dużo ważniejsza była nagroda Vincenta, bo pokazałem w Holandii tylko filmy. Te filmy się obroniły i tak naprawdę do samego końca, dopóki nie odczytali decyzji jury, nie wiedziałem, że wygrałem. Żadnych przecieków nie było i do Holandii pojechałem sam.

Niesamowite było to, że dostałeś tą nagrodę zaraz po Pawle Althamerze (dostał ją w 2004 roku). Dwóch artystów z tego samego kraju wygrało z rzędu tę nagrodę, która była przyznana dotąd tylko cztery razy.

Też o tym myślałem, jak zastanawiałem się nad szansami. No przecież nie dadzą tej nagrody Polakom dwa razy z rzędu. Dlatego to była super przyjemna rzecz.

Ma wyjść katalog…

Jest już, ale to jest wspólny katalog wszystkich nominowanych. Tak jak wystawa.
Wracając do nagrody. Nie ukrywam, że dla mnie problemem jest funkcjonowanie w obiegu galeryjnym, komercyjnym, jest problemem. A ta nagroda mnie dowartościowała artystycznie. Te filmy, które nie przekładają się zupełnie na pieniądze i tak dalej…Muzeum w Stedelijk kupiło już kilka moich obrazów i teraz kupują kolejne. To jest bardzo fajne miejsce.

Mówisz, że Holandia jest takim miejscem, gdzie masz świetną recepcję.

Tak to się dobrze poukładało. I z muzeum Van Abbe i ze Stedelijk. Wiem, że w Holandii moje prace spotkały się z przyjaznym odbiorem. I to jest fajne…

Masz takie marzenie, gdzie chciałbyś mieć wystawę?

(chwila zastanowienia) Gdzie chciałbym mieć wystawę? Oczywiście – chciałbym mieć wystawy w Tate, MOMA i tak dalej…Ale teraz tak sobie myślę – chciałbym mieć wystawę w dobrej instytucji w Stanach. Nie chodzi mi tu o MOMA, bo chyba bym dziś nie podołał temu. To są bardzo wysokie progi. I poza tym…kurcze, nie może to się tak szybko dziać. Nawet dziś, sam muszę sobie cały czas udowadniać, że jestem świeży, że się nie powtarzam.
Na zdjęciach:
Wilhelm Sasnal, Zeszyt, 1999 (Galeria Zderzak);
Wilhelm Sasnal, Bez tytułu, 2001 (obraz, który trafił na okładkę komiksu "Życie codzienne w Polsce 1999-2001");
Wilhelm Sasnal, Bez tytułu, 2004 (kolekcja Tate Modern, Londyn);
okładka katalogu z IV edycji konkursu Vincenta, 2006.

W czwartej, ostatniej części wywiadu o przełomowych obrazach Sasnala, o sprzedaży jego prac w Polsce oraz o artystycznych fascynacjach Wilhelma Sasnala. Zapraszamy w przyszłym tygodniu!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

"Nie, nie, nie. Absolutnie nie. Przez rok uczyłem rysunku w liceum zaraz po studniach i nie sprawdziłem się. Trzeba mieć jednak jakiś dryg do tego, a ja go nie mam."

W takim razie dlczego nie zostawisz sztuki (i dostepu do rynku) tym co maja do tego dryg? To byloby uczciwsze w stosunku do Twoich utalentowanych kolegow, ktorym sie przeciez tez nie przelewa...