30 marca, 2007

Parytety

W ciągu ostatnich kilku miesięcy coraz szerzej w mediach związanych z rynkiem sztuki komentowana jest kwestia udziału kobiet w wystawach organizowanych przez instytucje publiczne czy też dostępu kobiet do rynku sztuki (poprzez galerie komercyjne).



Jerry Saltz, autor piszący o sztuce w nowojorskim Vilage Voice, zebrał trochę danych pokazujących niebywałą rozbieżność w ilości wystaw i udziału prac kobiet w kolekcjach publicznych na własnym nowojorskim podwórku. Oto kilka z nich – w jesiennym (2006) sezonie wystawienniczym w Nowym Jorku z 297 wystaw indywidualnych tylko 23% to były wystawy kobiet. W największych muzeach – MOMA tylko 5% prac ze stałej kolekcji to prace kobiet, w Guggenheim tylko 14% z wystaw poświęconych żyjącym artystom to wystawy kobiet, w Whitney Museum 19% prac ze stałej kolekcji to prace kobiet. A dodajmy, że część z tych prac posiadanych przez nowojorskie instytucje to właśnie prace na temat braku równouprawnienia w sztuce – na przykład prace sztandarowych już dziś Guerilla Girls.

W Wielkiej Brytanii jest tak źle, że Rada Programowa TATE zdecydowała, że należy uzupełnić kolekcję o dzieła artystek. Dziś stanowią one tylko 7% kolekcji. Ale to nic. W zbierającej sztukę dawną londyńskiej National Gallery jest jeszcze gorzej - tutaj prace kobiet stanowią tylko 2%.

Wskazuje się na wiele przyczyn tego stanu rzeczy. Główną są uwarunkowania historyczne i socjalne. To wytłumaczenie traci jednak na ważności w połowie poprzedniego wieku, a na pewno od lat 80. W związku z tym pojawiają się nowe – oczekiwania społeczne wobec kobiet, zaangażowanie w rozwój swojej kariery, zainteresowania i „kierunek” zakupów kolekcjonerów. Funkcjonują też nawet tak karkołomne wyjaśnienia jak to, że zgodnie z badaniami kobiety artystki są o dwa razy częściej wspierane (finansowo) przez swoich partnerów niż artyści mężczyźni. A przecież istnieje teoria że sztuka wspierana finansowo jest „słabsza” od tej „wolnej” od wszelkich dotacji - dlatego też sztuka kobiet jest „mniej interesująca” (tak na marginesie, podobno jest to też przyczyną wyższości sztuki amerykańskiej nad europejską).

Wartym zauważenia jest fakt, iż same artystki nie chcą, aby płeć była czynnikiem decydującym o tym, kto będzie miał wystawę w danym miejscu. Pytane przez nas o tę sprawę artystki jasno stawiają sprawę – chcą być pokazywane dlatego, że są „dobre”, a nie dlatego że są kobietami. Nie chcą żadnych innych kryteriów ani parytetów. Pytanie tylko czy bez żadnych (narzuconych) parytetów będziemy w stanie zauważyć sztukę kobiet? Czy też zawsze, jak przy ostatniej wystawie malarstwa w Zachęcie, prace kobiet będą umieszczane w różowym pokoiku? Czy zostanie przełamana męska dominacja w sztuce współczesnej?

Na zdjęciu: Wilhelm Sasnal "bez tytułu"

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

WON DYSKRYMINACJI !!!!
WON PRIMA APRILIS !!!!
zgniewany krasnoludek