Rynek sztuki, dzięki pobudzającym wyobraźnie sukcesom na rynku aukcyjnym, coraz częściej jest brany pod uwagę jako kolejna opcja lokowania pieniędzy. Czy tak jest naprawdę? Czy można go porównywać z rynkiem papierów wartościowych czy też nieruchomości? A może, jak zauważył jeden z partnerów zarządzających funduszem inwestycyjnym – jest to trochę styl życia, trochę możliwość lokowania pieniędzy.
Managerowie funduszy inwestycyjnych bardzo starają się, aby inwestowanie w sztukę miało bardzo elitarną otoczkę, w odróżnieniu od na przykład inwestowania w akcje i obligacje (co można uznać za dość techniczną i pozbawioną blichtru czynność). Klienci takich funduszy bardzo często są zapraszani na specjalne wydarzenia, gdzie w dość ekskluzywnym otoczeniu, omawiane są pojawiające się na aukcjach prace Andy’ego Warhola, Pabla Picassa czy też Matthiasa Weischera. Bardzo interesującym aspektem przyciągającym potencjalnych inwestorów jest tu dostęp do prac danego artysty. Czynnikiem decydującym o przystąpieniu do funduszu może być możliwość pierwokupu pracy z aktywów funduszu, czyli prac normalnie bardzo trudno dostępnych na rynku.
Z drugiej strony, jeśli patrzymy na rynek sztuki okiem inwestora, to od razu zauważalne są trzy problemy. Problem płynności rynku, czyli możliwości sprzedaży pracy w dogodnym przez nas momencie – nie jest to niestety tak proste jak zlecenie sprzedaży aukcji. Problem wyceny konkretnego obiektu (dwie bardzo podobne prace jednego artysty mogą uzyskać bardzo odmienne ceny na rynku aukcyjnym). I wreszcie problem monitorowania rynku prac konkretnego artysty.
W Polsce era funduszy inwestycyjnych w sztukę jest jeszcze daleko przed nami. W niektórych bankach, w ramach tzw. private bankingu, pojawiają się pierwsze usługi związane z doradztwem przy zakupie dzieł sztuki, a niektóre instytucje finansowe w swoich raportach czy też biuletynach analizujących różne opcje inwestycyjne, dołączyły rozdziały poświęcone rynkowi sztuki.
Największym problemem, rozpatrując rynek sztuki z punktu widzenia inwestora, w naszym kraju jest kwestia bardzo płytkiego rynku (mało osób kupujących) i z tym związanej ograniczonej płynności. Na rozwiniętych rynkach handlu sztuką, jeśli chcielibyśmy sprzedać jakiś obiekt sztuki z naszej kolekcji, mamy tak naprawdę trzy opcje – możemy powierzyć to domowi aukcyjnemu, skontaktować się z galerią, w której kupiliśmy pracę i spróbować sprzedać dany obiekt przez galerię oraz dokonać prywatnej sprzedaży poprzez pośrednictwo osób oferujących swoje usługi w doradztwie na tym rynku (art consultants). W Polsce dwie ostatnie opcje praktycznie nie istnieją (oczywiście istnieją pojedyncze czy okazjonalne przypadki sprzedaży, ale nie można ich rozpatrywać w kategorii dostępnych możliwości rynkowych) pozostaje nam tak naprawdę sprzedaż przez dom aukcyjny. Dość często możemy być świadkami prac wędrujących między domami aukcyjnymi, gdyż po nieudanej pierwszej sprzedający nie mają innej możliwości jak wstawić pracę gdzie indziej. Co więcej, przyjęcie pracy na aukcje przez dom aukcyjny nie jest końcem problemów. Pozostaje jeszcze kwestia ustalenia ceny. To może być kolejnym rozczarowaniem dla sprzedającego, gdyż w przypadku polskiej sztuki najnowszej bardzo często ceny osiągane na aukcjach cały czas są niższe od cen galeryjnych. A przecież jeszcze pozostaje 20 % prowizji dla domów aukcyjnych.
Dlatego kolejny raz powtarzamy – kupujmy sztukę, która nam się podoba i nas inspiruje. Jeśli z czasem zyska na wartości, potraktujemy to jako bonus od życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz