Tak, ewidentnie jest. Już od jakiegoś czasu widać specyficzny styl Poznania. To zagłębie ekspresjonizmu. Może wynika to z tego, że sztuka żyje blisko z muzyką. Jest Pink Punk, jest mocno rozwinięta scena hip hopowa i graffiti. Nowy ekspresjonizm z Poznania dochodzi teraz do głosu.
Czy w sztuce katalizatorem tego wszystkiego jest Michał Lasota?
Tak. W przeciwieństwie do wielu kuratorów, Michał nie szuka artystów, z którymi współpracuje, wśród swoich kolegów. On szuka takich, którzy go interesują wyłącznie jako twórcy. Poznaliśmy się przez sztukę. Docierały do niego nasze prace i zapraszał nas do różnych projektów. Bardzo często ludzie się znają z innych sytuacji, ze studiów itd. i według tego formują grupy twórcze. To są słabe fale, które nie mają gęstości. Zwykle – jeden dobry artysta plus pięciu satelitów. W Poznaniu wystawy Lasoty są zauważalne, mocne. Tam nie ma pomyłek.
Lasota stał się waszym interpretatorem. Mieliście dużo szczęścia, że ktoś taki się pojawił..
To jest anioł na naszej drodze. Mówię to w swoim imieniu. Wszystko dobre, co mnie, jak na razie, spotkało w karierze artystycznej, zaczęło się od Lasoty.
No tak, ale oprócz waszej grupy jest też grupa artystów skupionych wokół Startera, która nie ma nic wspólnego z Michałem Lasotą, ale stylistycznie wspólna z tym, co wy robicie.
Miejscami tak.
Czyli ten nowy ekspresjonizm z Poznania to nie tylko grupa artystów skupionych wokół Michała Lasoty, to coś szerszego?
Nie do końca. Tam pojawia się dużo działań konceptualnych i street-artu. Ekspresjonizmu jest trochę mniej.
Czy czujecie związki z tym co teraz robi Przemek Matecki? Czy stylistycznie jest wam to bliskie?
Pewnie tak. Ja jestem tak blisko tego wszystkiego, że widzę różnice, ale myślę, że za jakieś dziesięć lat to wszystko się zleje ze sobą i będzie się mówiło o całości, jako o jakimś nowym stylu. Tu przypomina mi się pewna sytuacja – kiedyś w Warszawie robiliśmy zdjęcia do płyty KOT-a. Spotkałem tam pewnego człowieka, który przeglądał filmy na You Tubie. Zapytałem go, co to za muzyka, bo brzmiała dobrze. On odpowiedział, że to Made In Poland. Ja mówię: – Tak? Ta nowofalowa kapela z lat 80.? On odpowiedział z lekkim oburzeniem: – Zimnofalowa. Okazało się że był gitarzystą tego zespołu. Zapamiętałem tę jego reakcję. Widać było, że on był bliżej zjawiska, miał większą rozdzielczość i dla niego było to bardzo ważne, aby rozróżniać falę nową od zimnej. Jak mnie teraz pytasz o Mateckiego, to mi się on wydaje skrajnie różny od tego co robię, ale pewnie jest to w jakimś sensie zbliżone. Może bardziej do Radka Szlagi poprzez medium i poetykę prac.
Co stworzyło was jako grupę artystów. Czy była to wystawa „Śniące ciała”?
Czasami jeden koncert decyduje o tym, że jakiś zespół przechodzi do historii. Jedna wystawa może rozdmuchać legendę. Pierwszą, wspólną wystawą było Penerstwo w PGR ART w Gdańsku i w galerii interdyscyplinarnej w Słupsku. Wtedy nie było o niej tak głośno, więc legenda nie powstała. Głośniej było o wystawie „Brzuch” w Starym Browarze w Poznaniu. To było w 2007 roku. Michał Lasota wszystko wymyślił. To ewenement, że grupa artystyczna jest stworzona przez kuratora, a nie przez artystów.
Zaprosił was, wymyślił wystawę i dał nazwę?
Kiedyś wymyśliliśmy sobie, że taka grupa jak Penerstwo mogłaby istnieć. Pamiętam, że rozmawiałem z Tomkiem Mrozem, Radkiem Szlagą i Piotrkiem Bosackim, ale skończyło się na teorii. Lasota podchwycił temat i po jakimś czasie wrócił do sprawy. Nazwa pozostała pierwotna, wymyślona przez nas podczas libacji. On obserwował to wszystko, co robimy i skleił w całość. Niektórzy uważają, że nie mamy „kleju”, że nasze postawy są zbyt różne, aby mówić o grupie. Może szukają spójności nie tam gdzie trzeba.
Znaliście się towarzysko przed tą pierwszą wystawą?
Tak. Ze studiów. Można powiedzieć, że są dwie ekipy w Penerstwie. Jest grupa KOT (Smoleński, Bosacki i ja), a druga to ekipa ze Śląska (Szlaga i Mróz). Towarzyski związek był zawsze, ale niezbyt zażyły. Dwie frakcje funkcjonowały w pewnym dystansie. Lasota to zszył, bo zauważył powinowactwo artystyczne.
Z czego wynika potrzeba zrzeszania się artystów w grupy?
Po pierwsze, jest to potrzeba marketingowa. Tworzy się taki peleton, aby przebijać ściany. Po drugie, dobrze się pracuje w grupie. Jakoś tak szybciej. Jest siła mobilizująca do pracy. Jeśli ktoś odstaje, to go reszta przywoła do porządku. Jest termin, wystawa, trzeba się zabrać do roboty. Grupy budują też w sobie coś na podobieństwo duszy. Powstaje wewnątrz taka kula, do której wiele rzeczy się przylepia. Tworzy się charakter grupy. Koło Klipsa (Mariusz Kruk, Leszek Knaflewski, Krzysztof Markowski, Wojciech Kujawski) w latach 80. to był prawie zakon. Oni nie podpisywali swoich prac. Wszystko było sygnowane nazwą „Koło Klipsa”. Tam był wykluczony marketingowy element, na który my zwracamy uwagę. Żyjemy w innych czasach. Członkowie Koła, po rozpadzie, musieli od początku pracować na swoje nazwiska. Są to artyści, którzy dla mnie mają duże znaczenie. To był zryw ekspresjonistyczny w czasach konceptualizmu.
Takim zrywem wy też jesteście….
Tak. Powiedzmy, że w czasach postkonceptualizmu. Nas nie interesują „projekty artystyczne”, wystawy z „odpowiadaniem na temat”, z „odnoszeniem się do przestrzeni”, do „miejsca”. Ja odrzucałem zaproszenia do takich wystaw. Dla mnie ważne jest robienie własnej sztuki i to, aby nikt nie próbował mi wtłoczyć jakiegoś myślenia, jakiegoś problemu.
Czy wystawa Establishment nie jest taką wystawą na temat, jakiej unikacie?
Nie było w moim przypadku żadnego odniesienia się do tematu. Zwróć uwagę na moje prace. Zupełnie nie odnoszą się do zagadnienia Establishmentu. Nie mam problemu z tą sprawą, nie wyznaję etosu autsajdera wobec głównego prądu. Temat wystawy nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Powiedziałem to zresztą od razu Stachowi i Marcinowi (Szabłowskiemu i Krasnemu – przypis red.), a oni przytaknęli bez zdziwienia. Pokazali chyba najciekawsze, ich zdaniem, nowe rzeczy w polskiej sztuce. Nie chcieli robić debiutów i tu ich rozumiem. Chyba wyszło dobrze.
Co ci się podobało?
Znakomite prace Olafa Brzeskiego. Mocne akcenty tej wystawy. Jak ciosy. Doskonała wystawa Tomka Mroza. Najbardziej chyba podobał mi się Norman Leto. To najoryginalniejsza prezentacja. Byłem na setkach wystaw w życiu i gdy znajdowałem dwie prace, które mi się podobały to już było dużo. Tu widziałem kilka, dlatego uważam że jest to dobra wystawa.
Kogo zabrakło?
Magdy Starskiej. Zdecydowanie.
To jest anioł na naszej drodze. Mówię to w swoim imieniu. Wszystko dobre, co mnie, jak na razie, spotkało w karierze artystycznej, zaczęło się od Lasoty.
No tak, ale oprócz waszej grupy jest też grupa artystów skupionych wokół Startera, która nie ma nic wspólnego z Michałem Lasotą, ale stylistycznie wspólna z tym, co wy robicie.
Miejscami tak.
Czyli ten nowy ekspresjonizm z Poznania to nie tylko grupa artystów skupionych wokół Michała Lasoty, to coś szerszego?
Nie do końca. Tam pojawia się dużo działań konceptualnych i street-artu. Ekspresjonizmu jest trochę mniej.
Czy czujecie związki z tym co teraz robi Przemek Matecki? Czy stylistycznie jest wam to bliskie?
Pewnie tak. Ja jestem tak blisko tego wszystkiego, że widzę różnice, ale myślę, że za jakieś dziesięć lat to wszystko się zleje ze sobą i będzie się mówiło o całości, jako o jakimś nowym stylu. Tu przypomina mi się pewna sytuacja – kiedyś w Warszawie robiliśmy zdjęcia do płyty KOT-a. Spotkałem tam pewnego człowieka, który przeglądał filmy na You Tubie. Zapytałem go, co to za muzyka, bo brzmiała dobrze. On odpowiedział, że to Made In Poland. Ja mówię: – Tak? Ta nowofalowa kapela z lat 80.? On odpowiedział z lekkim oburzeniem: – Zimnofalowa. Okazało się że był gitarzystą tego zespołu. Zapamiętałem tę jego reakcję. Widać było, że on był bliżej zjawiska, miał większą rozdzielczość i dla niego było to bardzo ważne, aby rozróżniać falę nową od zimnej. Jak mnie teraz pytasz o Mateckiego, to mi się on wydaje skrajnie różny od tego co robię, ale pewnie jest to w jakimś sensie zbliżone. Może bardziej do Radka Szlagi poprzez medium i poetykę prac.
Co stworzyło was jako grupę artystów. Czy była to wystawa „Śniące ciała”?
Czasami jeden koncert decyduje o tym, że jakiś zespół przechodzi do historii. Jedna wystawa może rozdmuchać legendę. Pierwszą, wspólną wystawą było Penerstwo w PGR ART w Gdańsku i w galerii interdyscyplinarnej w Słupsku. Wtedy nie było o niej tak głośno, więc legenda nie powstała. Głośniej było o wystawie „Brzuch” w Starym Browarze w Poznaniu. To było w 2007 roku. Michał Lasota wszystko wymyślił. To ewenement, że grupa artystyczna jest stworzona przez kuratora, a nie przez artystów.
Zaprosił was, wymyślił wystawę i dał nazwę?
Kiedyś wymyśliliśmy sobie, że taka grupa jak Penerstwo mogłaby istnieć. Pamiętam, że rozmawiałem z Tomkiem Mrozem, Radkiem Szlagą i Piotrkiem Bosackim, ale skończyło się na teorii. Lasota podchwycił temat i po jakimś czasie wrócił do sprawy. Nazwa pozostała pierwotna, wymyślona przez nas podczas libacji. On obserwował to wszystko, co robimy i skleił w całość. Niektórzy uważają, że nie mamy „kleju”, że nasze postawy są zbyt różne, aby mówić o grupie. Może szukają spójności nie tam gdzie trzeba.
Znaliście się towarzysko przed tą pierwszą wystawą?
Tak. Ze studiów. Można powiedzieć, że są dwie ekipy w Penerstwie. Jest grupa KOT (Smoleński, Bosacki i ja), a druga to ekipa ze Śląska (Szlaga i Mróz). Towarzyski związek był zawsze, ale niezbyt zażyły. Dwie frakcje funkcjonowały w pewnym dystansie. Lasota to zszył, bo zauważył powinowactwo artystyczne.
Z czego wynika potrzeba zrzeszania się artystów w grupy?
Po pierwsze, jest to potrzeba marketingowa. Tworzy się taki peleton, aby przebijać ściany. Po drugie, dobrze się pracuje w grupie. Jakoś tak szybciej. Jest siła mobilizująca do pracy. Jeśli ktoś odstaje, to go reszta przywoła do porządku. Jest termin, wystawa, trzeba się zabrać do roboty. Grupy budują też w sobie coś na podobieństwo duszy. Powstaje wewnątrz taka kula, do której wiele rzeczy się przylepia. Tworzy się charakter grupy. Koło Klipsa (Mariusz Kruk, Leszek Knaflewski, Krzysztof Markowski, Wojciech Kujawski) w latach 80. to był prawie zakon. Oni nie podpisywali swoich prac. Wszystko było sygnowane nazwą „Koło Klipsa”. Tam był wykluczony marketingowy element, na który my zwracamy uwagę. Żyjemy w innych czasach. Członkowie Koła, po rozpadzie, musieli od początku pracować na swoje nazwiska. Są to artyści, którzy dla mnie mają duże znaczenie. To był zryw ekspresjonistyczny w czasach konceptualizmu.
Takim zrywem wy też jesteście….
Tak. Powiedzmy, że w czasach postkonceptualizmu. Nas nie interesują „projekty artystyczne”, wystawy z „odpowiadaniem na temat”, z „odnoszeniem się do przestrzeni”, do „miejsca”. Ja odrzucałem zaproszenia do takich wystaw. Dla mnie ważne jest robienie własnej sztuki i to, aby nikt nie próbował mi wtłoczyć jakiegoś myślenia, jakiegoś problemu.
Czy wystawa Establishment nie jest taką wystawą na temat, jakiej unikacie?
Nie było w moim przypadku żadnego odniesienia się do tematu. Zwróć uwagę na moje prace. Zupełnie nie odnoszą się do zagadnienia Establishmentu. Nie mam problemu z tą sprawą, nie wyznaję etosu autsajdera wobec głównego prądu. Temat wystawy nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Powiedziałem to zresztą od razu Stachowi i Marcinowi (Szabłowskiemu i Krasnemu – przypis red.), a oni przytaknęli bez zdziwienia. Pokazali chyba najciekawsze, ich zdaniem, nowe rzeczy w polskiej sztuce. Nie chcieli robić debiutów i tu ich rozumiem. Chyba wyszło dobrze.
Co ci się podobało?
Znakomite prace Olafa Brzeskiego. Mocne akcenty tej wystawy. Jak ciosy. Doskonała wystawa Tomka Mroza. Najbardziej chyba podobał mi się Norman Leto. To najoryginalniejsza prezentacja. Byłem na setkach wystaw w życiu i gdy znajdowałem dwie prace, które mi się podobały to już było dużo. Tu widziałem kilka, dlatego uważam że jest to dobra wystawa.
Kogo zabrakło?
Magdy Starskiej. Zdecydowanie.
Słyszałem że nie jesteś zwolennikiem streetartu. Miejsce sztuki nie jest na ulicy? Czy może nie ta forma?
Ja się nie interesuję tym problemem. Chyba niewiele ciekawego wynika z ciągłych refleksji na temat: kim jest artysta i gdzie jest jego miejsce. Za dużo się o tym myśli i mówi. Niewiele ciekawego powstaje w sztuce, która ten problem podnosi.
Nie mam awersji do streetartu. Nie lubię przenoszenia sztuki „gdzieś”. To mi się kojarzy z udziwnianiem przekazu w miejscu, gdzie nie jest to potrzebne, jak np. kręcenie rozmówców do góry nogami w programie kulturalnym Pegaz. To odwraca uwagę od tego, co artyści mówią. Pewne prace wywalane są na dwór czy w przestrzeń publiczną. To im nie pomaga. Podoba mi się podejście Prousta. On zamykał się w pomieszczeniu, które wygłuszał i tam właził głęboko w siebie. Wydobywał to, co miał wydobyć i mówił takim językiem, że dostaję dreszczy, kiedy to czytam.
Wydaje mi się, że przy tych próbach wynoszenia sztuki poza galerie i przybliżania do ludu jest jakaś chęć sprawienia jej bardziej atrakcyjną. Ale to ciąży niebezpiecznie w stronę banału. To mnie odrzuca. Im lepsze mam warunki do odbioru sztuki, tym lepiej. Lubię, gdy sztuka jest tajna, gdy trzeba ją zgłębiać. Denerwuje mnie pokazywanie jej w knajpach, w pubach, w tego typu miejscach. Nie lubię przypodchlebiania się szerokiej publiczności. Gombrowicz powiedział, że sztuka to jest wielka dama, której nie może podszczypywać byle kto. Jakoś tak to ujął. Myślę podobnie. Podobają mi się niektóre prace streetartowe np. Mathiasa Wermke, ale widzę je w galeriach na pięknych projekcjach, jako cudowne, poetyckie obrazy. Fakt, ze powstały podczas nielegalnych akcji nie specjalnie mnie interesuje.
Co dla ciebie jest sukcesem? Jak siebie widzisz w kategorii sukcesu?
Bardzo lubię, jak z różnych źródeł docierają do mnie reakcje na to co robię. Mam nawet w domu pracę maturalną jednego z uczniów z Poznania o grupie KOT. Analizuje w nich moje teksty – to jest wspaniałe. Sukcesem dla mnie jest sprzedanie filmu i to, że przynoszę do domu wino i jedzenie. Uprawiam zawód szamana – muszę się z kontaktować z zaświatami, wprowadzać w stany, kiedy leżę w łóżku i, na wpół śpiąc, zapisuje różne myśli na kartce. I nagle robi się z tego konkret – mogę za to jeść i pić. Bardzo się cieszę, że są ludzie, którzy chcą to kupować.
Zdjęcia dzięki uprzejmości artysty i Galerii Leto
1. Ona miała od zawsze miejsce w duszy na to a nie na zło bandyckie. (akfwarela na taśmie filmowej 35mm. odbitka 25x40. 2008);
2. Karata (Ilustracja z książki "Ciepły pies" wydanej przez galerię Arsenał, Poznań.2008);
3. Grupa KOT
4. Ja tu kieruje - (akwarela na taśmie filmowej 35mm.);
5. 35 metrów - (akwarela na taśmie filmowej 35mm.);
20 komentarzy:
zaglebie expresjonizzmu ? a kto jest tam takim expresjonista ?!
rozmowa dobra
Aha
Magda Starska, Iza Tarasewicz, Tomasz Mróz, Konrad SmoleNski, Radek Szlaga, Wojtek Bąkowski, Leszek Knaflewski, Kuba Czyszczoń. To oczywiście dyskusyjne, bo moźna znależć inne wspólnoty. Gdy ktoś chce źeby światło było z fal, to takie jest, a jak woli z cząstek, to teź ma rację. Proszę pamiętać, źe jestem artystą a nie źetelnym historykiem sztuki. Mam swoją wizję.
WB
A! I JESZCZE OLA WINNICKA. TOMEK PARTYLA I BASIA BAŃDA TEZ SĄ Z POZNANIA.
WB
Tomek Partyka.
WB
Kuba Bąkowski jako projekt (wyraźna postawa/twórczość) jest w moim przekonaniu jak najbardziej związany z czasem oraz miejscem, ba! jest to prawdopodobnie jeden z gł. atutów jego twórczości i pozytywny „odróżnik” od reszty „poznańskiego amalgamatu” ;)
Co do Establishmentu – deklarowany brak odniesień/ogólna niechęć do pracy „na temat”, jest chyba jednak (być może nieuświadomionym?) dość wyraźnym (wspólnym większości uczestników) zajęciem stanowiska, a więc i odpowiedzią (?).
Tak. Brak odpowiedzi jest odpowiedzią, milczenie mową a tygrys brakiem tygrysa powiedział mistrz ndogen lama rympocze i spoliczkował ucznia dzbankiem, z którego nic nie uronił.
Matecki wywarl ogromny wplyw na artstow z Zielonej Gory zrewolucjonizowal w pewien sposob swoja estetyka podejscie do obrazu.cos co tak wielu uznalo za sluszne zaraz po estetykach G.Ladnie wlasnie w Zielonej Gorze i Poznaniu.K.Bakowski N.Leto R.Szlaga sa to artysci bardzo indywidualni jak zreszta P.Matecki stad wiele roznic miedzy ich pracami ale na pewno smialo mozna ich laczyc.
Drodzy Państwo - Kuba Bąkowski i Wojtek Bąkowski to dwie różne osoby. Nie wiem skąd ten błąd?
Pozdrawiam
Michał Lasota
czy tylko Lasota w poznaniu robi dobre rzeczy ?
literowka ma byc W.Bakowski.Bez podtekstow.
przepraszam.Z.G.
błąd w imieniu - chochlik, najmocniej przepraszam i biję się w pierś. komentarz w każdym razie dotyczył właściwego Bąkowskiego - WSB ..noo ;)
A dla mnie cały czas za bardzo Antonisz, zwłaszcza „ beznamiętny głos „
Unikale prace, sporo wystaw ostatnio i zesłoroczne Cadavreds EXquis w którym brała udział, moglibyście zerknąć, w temacie.
http://iness69.deviantart.com/art/hectiCat-55295051
MartaDeCruelle
Jaki Antonisz?
U Antoniszczaka jest jarmarczny, starczy, krzykaty głos, a nie beznamiętny.
A.G.
jestem z Ottawy i obserwuje Cię W.B. od jakiegoś czasu.
prace niezłe ale o czym ty tak naprawdę chcesz nam opowiedzieć?
poruszamy tą niesamowitą postać-
jesli ktoś widział choć raz jego animacje to od razu rozpozna "wyraźną inspirację", nie tylko sposobem narracji... niestety przy nim bąkowski zawsze bedzie wypadać słabo.
wyżej mowa o Antoniszu oczywiście :)
Niech Pan/Pani zauważy iż "inspiracja" jest ewidentna na poziomie technicznym - mam na myśli non-camerę, ale upieranie się przy porównaniach Bąkowskiego i Antonisza sprowadzi nas niechybnie na mieliznę. Cytując Pana: "jesli ktoś widział choć raz jego [Antonisza] animacje..." - dokończyłbym: ulegnie POZOROM podobieństwa. Zachęcam do wnikliwszej lektury filmów Wojtka, głębszej niż sprawa użytego medium. Pozdrawiam, Michał Lasota
Prześlij komentarz