Jak oceniacie tegoroczne targi Paris Photo?
W porównaniu do zeszłorocznej edycji, dość skoncentrowanej, największą zmianą było cudowne światło i przestrzeń, w której mogliśmy pokazywać polską sztukę, czyli wnętrza Grand Palais. Mieliśmy zdecydowanie więcej miejsca, ale i też więcej płaciliśmy za stoisko. Pracowaliśmy więc podwójnie. Wyczuwana była komercjalizacja, która jeszcze rok temu nie była aż tak widoczna.

Tak, w tym roku dużą rolę odgrywały znane instytucje, a ich pokazy były na pierwszym planie. Nasza mała galeria mieściła się pomiędzy Tate Modern i wystawą Giorgio Armaniego.
Co pokazaliście na targach?
Rzeczy, które są surowe w porównaniu do pieczołowicie wyszlifowanych wystaw na innych stoiskach. Polska sztuka jest raczej trudna. Prezentowaliśmy awangardę i konceptualizm, a nasz pokaz nazwaliśmy Pismo fotografii. Przedstawiliśmy pewne kanony reprezentacji fotograficznej i sposoby jej kwestionowania przez artystów. Poszliśmy trochę na ukos, ale trzeba zrozumieć, że te prace czekały kilkadziesiąt lat, by być pokazane. Nie mogliśmy sobie pozwolić na czystą komercję.
Czy był więc popyt na trudną polską fotografią?
Oczywiście, że był, ale nie taki, jaki by odpowiadał naszym oczekiwaniom. Rozmawialiśmy z instytucjami muzealnymi, na przykład z MFAH z Huston, którego kuratorzy zakontraktowali poświęcony Józefowi Szajnie Tryptyk Wojciecha Plewińskiego. Jednak zainteresowanie instytucji amerykańskich w tym roku było zdecydowanie mniejsze niż w 2010. Na szczęście kolekcjonerzy, których już znamy potwierdzili swoje zainteresowanie. Sprzedaliśmy pewne prace Marka Piaseckiego, jednak nieliczne. Kupca też znalazła jedna fotografia z albumu Tomka Sikory.
A jakie było ceny wystawianych przez was prac? Na przykład te Marka Piaseckiego?
Kształtują się one w granicach 2 – 2,5 tys euro. Są to wyjątkowe fotografie, unikaty i dlatego przyjęliśmy dla nich ceny światowe. Chcieliśmy zobaczyć jakie jest nasze miejsce na rynku fotografii, wypróbować go.
Czy często padały pytania o edycję?
W przypadku fotografii, którą wystawiamy, trudno jest mówić o edycji. To pojęcie praktycznie nie istnieje. W latach 50tych nie było pojęcia rynku fotografii. Artyści wykonywali jakieś odbitki, których jednak nie edycjonowali. Dzisiaj jest bardzo trudno sprawdzić ile prac zostało «wypuszczonych». Zazwyczaj kilka.
Więc jaką gwarancję mają kupujący, że jest to odbitka autorska?
Najważniejszym czynnikiem jest źródło pochodzenia, a my pracujemy ze spadkobiercami fotografów, z ich rodzinami jak i bezpośrednio z samymi artystami. Staramy się nie pracować z ludźmi z zewnątrz, nie kupować od osób, do których nie mamy zaufania.

Na zdjęciach: Jerzy Lewczyński, Merry Christmas – to Whom?, 1960;
Marek Piasecki, Bez tytułu, 1958 – 1959;
Tomek Sikora, Propozycje, makieta czasopisma, lata 1970.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz