02 lutego, 2012

Też chcemy sztuki, nie wojny....

Niedawno, w wyniku zapewne tekstów o działalności znanego nam już dobrze Abbey House pojawiła się na Facebooku grupa społecznościowa „Wspieraj Sztukę Nie Wojnę”. Możemy znaleźć informacje o działalności firmy Abbey House oraz odpowiedzi na krytyczne teksty o firmie. Co ciekawe, owa krytyka działalności Abbey House jest pozycjonowana jako krytyka i atak na rynek sztuki oraz niespotykaną na rynku strategię biznesową tej spółki. „Rynek sztuki” to my – chce powiedzieć o sobie Abbey House i próbuje do tej „obrony sztuki” wciągnąć również internautów.
Rozumiem, że dla prowadzącego taki biznes jak Abbey House, najważniejsza jest reputacja i te kilka tekstów, które się ukazały teraz, kilka które się ukazały wcześniej, mogą zaszkodzić w biznesie i mogą zniszczyć w dużym stopniu bardzo sprawnie prowadzoną do tej pory kampanię marketingową i PR-ową firmy. Ale zaraz wojna? Cały świat sztuki przeciwko Abbey House i ekspertom tej firmy? Nie wydaje mi się. Raczej świat sztuki zdziwiony działaniami firmy i jej aktywnością medialną, niespotykaną do tej pory w polskim art-worldzie.
A co ze sztuką? O jakie wspieranie chodzi? W tekstach poświęconych działalności Abbey House w magazynach, Internecie, tygodnikach i wszystkich innych możliwych periodykach stosunkowo niewiele jest na temat sztuki. Jest natomiast bardzo dużo o pieniądzach, inwestycjach, leasingu, nowatorskim podejściu do inwestowania w sztukę, przesunięciu alokacji z 6 na 8%, metodach podziału zysku ze wzrostu wartości prac artystów, udziałach w art-funduszach i tym podobnych tematach. Jest też bardzo dużo o sztuce w kontekście dóbr luksusowych – samochodów, biżuterii, nieruchomości, cygar czy zegarków. Z jednej więc strony sztuka została sprowadzona do roli dobra luksusowego, a z drugiej do produktu inwestycyjnego.
O samej sztuce jest niewiele, no bo o czym tu pisać? Artyści sprzedawani przez Abbey House są w większości bliżej nieznani. O gustach ciężko dyskutować, ale na pewno co można o nich powiedzieć, to fakt, że to sztuka dekoracyjnie w niektórych przypadkach przyzwoita (w niektórych nie), ale na pewno nie jest to żaden nowy trend, żadne odkrycie. Cały czas słyszymy, że obraz Agaty Kleczkowskiej, sprzedany za 160 tysięcy złotych, jest wyjątkowy, ale nie do końca ktokolwiek wyjaśnił, na czym polega jego wyjątkowość, nawet na tle pozostałej twórczości tej artystki. Co nowego zaproponowała artystka? Nie wiem. Czy jest to nowy głos pokolenia, jak było z pracami Grupy Ładnie czy „zmęczonych rzeczywistością”? Nie zauważyłem. Na jakich ważnych wystawach pokazywano ten obraz? Chyba na żadnej – do sprzedaży trafił od razu z pracowni. Więc gdzie jest ta wyjątkowość? Przykład (dość symboliczny) jelenia jest symptomatyczny. Przeciętny obraz został sprzedany za sumę, za którą można kupić w Polsce dzieła najwybitniejszych twórców z Andrzejem Wróblewskim, Tadeuszem Kantorem czy Wilhelmem Sasnalem na czele. I tu jest główne pole konfliktu. Abbey House powie, że to „zazdrość” środowiska, które nie może przeboleć, że można sprzedawać prace młodych artystów (ale także i artystów średniego pokolenia, do tej pory niedocenianych i sprzedawanych za frakcję tego, ile kosztują teraz w Abbey House). Ja powiedziałbym, że jest to raczej zaskoczenie i niedowierzanie, czy te transakcje mają miejsce, a jeśli mają, to czy nie chodzi o to, by w szybkim czasie zwiększyć wartość prac będących w posiadaniu firmy. A takie rzeczy zawsze źle się kończą na rynku sztuki. Dlatego też nawet najbardziej chciwi galerzyści nie podnoszą błyskawicznie cen, gdy na jakiegoś artystę bądź artystkę jest olbrzymi popyt i ceny na aukcjach są wielokrotnie wyższe od cen w galeriach. Co robią w takich wypadkach? Tworzą listę chętnych i eliminują z niej tych, których podejrzewają o spekulacyjne motywy zakupu. Nie zmieniają cen (już i teraz). Wzrost cen musi wynikać z pozycji galerii i artysty, jego/jej dorobku, a nie operacji finansowych i sztucznego kształtowania podaży i popytu. Sztuka jest bardzo czuła na tego typu operacje, bo przecież prawie całą wartość dzieła sztuki stanowi „wartość dodana”. Gdy nie wynika ona z długiego procesu, ale z szybkich operacji, na końcu zawsze rynek zweryfikuje to boleśnie.
A więc – wspierajmy sztukę, ale nie poprzez inwestycje, analizy finansowe, wskaźniki zwrotu. Tak kupione prace będą tym, czego oczekujecie – produktami, zapisami księgowymi, kosztami, jakie możecie odpisać od podatku. Nie miejcie złudzeń, że czymś więcej.
Dlatego kolejny raz powtarzamy – kupujmy sztukę, która nam się podoba i nas inspiruje, która jest ważna i ciekawa, a nie tylko dekoracyjna bądź modna. Jeśli z czasem te prace, które kupiliśmy zyskają na wartości, potraktujemy to jako bonus od życia.

37 komentarzy:

Agata Ubysz pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Maciej_Gajewski pisze...

cz 1.
Panie Piotrze,

Grupa „Wspieraj Sztukę Nie Wojnę” na Facebooku powstała dlatego, że ukazujące się ostatnio w różnych mediach teksty w niczym nie przypominają nam krytyki konstruktywnej, a raczej zmasowaną kampanię dyskredytującą naszą działalność. Fundowane są na niezrozumieniu naszego modelu, rzadko mają w sobie element dyskusji nad propozycjami, a jeszcze rzadziej zawierają kontrpropozycje. Abbey House rzucił polskiemu rynkowi sztuki rękawicę, proponując coś nowego (stałe stypendia dla współpracujących z nami artystów(!), podejście inwestycyjne, produkty finansowe w bankach, kampanie PR i marketingowe, szkolenia dla doradców finansowych, architektów wnętrz, inwestorów). To nasza propozycja wyjścia z impasu, w jakim tkwi polski rynek sztuki, a przy okazji także propozycja zmiany myślenia o funkcjonowaniu sztuki w naszym dynamicznie zmieniającym się społeczeństwie. Propozycja, za którą idą konkretne działania.
Jesteśmy za tym, by każdy wspierał sztukę i rynek w taki sposób, jaki uznaje za stosowny, wedle posiadanych środków, zapału i energii. Oby skutecznie. Nie ograniczajmy się tylko do deklaracji. My się nie ograniczamy. Podpisujemy umowy z artystami i wspieramy ich, zainteresowaliśmy sztuką banki, promujemy inwestowanie, organizujemy dziesiątki szkoleń. Nie tyle proszę o akceptację i tolerancję dla wybranej przez nas drogi, ile raczej chcę zafundować Panu ostrą pobudkę. Idziemy ścieżką, którą od dawna podążają inne kraje. Przepaść między światem sztuki (w Polsce, ze względu na zaszłości historyczne i kulturowe, uznawanym za własny przez bardzo niewielki odsetek społeczeństwa) a ogółem społeczeństwa jest w Polsce bardzo głęboka. Nam, jako młodej firmie oraz młodym artystom z nami współpracującym obrywa się obficie, mimo, że to właśnie my mamy pomysł na zbudowanie pomostu nad tą przepaścią. Nie krytykujmy go tak lekko, bo przecież innych propozycji jak nie było, tak nie ma. W tym miejscu mam konkretne pytanie do Pana. Jakie są Pana propozycję dla polskiego rynku sztuki? Pod końcowym akapitem Pana wpisu ( [...] – kupujmy sztukę, która nam się podoba i nas inspiruje, która jest ważna i ciekawa, a nie tylko dekoracyjna bądź modna”) z pewnością mogę się podpisać, ale jestem przekonany, że ten skrajnie niekonkretny apel nie wystarczy polskiemu rynkowi. Choćby dlatego, że zostawia nas wszystkich z fundamentalnym pytaniem, z którym zapewne po raz pierwszy przekraczamy próg galerii czy muzeum: pytaniem o możliwość suwerennego gustu, suwerennego wyboru. A co, jeśli inspiruje nas to co modne, a ciekawi to co dekoracyjne? Trafimy do estetycznego piekła?
Powtarza Pan, że ostatnie gwałtowne reakcje wynikają tylko ze zdziwienia, zaskoczenia i niedowierzania. Chyba jednak nie, bo pojawia się zbyt wiele ostrych słów, negatywnych emocji, a zbyt mało rzeczowych argumentów i dyskusji. Reakcją na coś nowego mogłoby być przecież zainteresowanie, życzliwa pobłażliwość. Z niedowierzania nie muszą wynikać od razu paszkwile. Te pasują bardziej do przestraszonej konkurencji lub osób, którym trudno zaakceptować koniec rynku w dotychczasowym stanie.
Zauważa Pan nacisk jaki kładziemy na inwestycyjną wartość sztuki, kontekst dóbr luksusowych itp. Portal Artprice napisał, że nawet na Zachodzie takie podejście jeszcze dziesięć lat temu było bardzo kontrowersyjne. Zdajemy sobie sprawę, że niektórzy nigdy nie pogodzą się z tym, że sztuka jest także przedmiotem inwestycji, ale nie zamierzamy zaklinać rzeczywistości. Jest dziś (także) inwestycją i nikt o zdrowych zmysłach tego nie zakwestionuje. Alternatywa, zgodnie z którą sztuka może być albo produktem i inwestycją albo nieść ponadczasową wartość i wypełniać sale wystawowe jest według nas fałszywa. Zamiast tej fałszywej alternatywy jesteśmy za syntezą. Świat sztuki i świat biznesu mogą się nawzajem uzupełniać, czerpać od siebie inspiracje, szanując też pola, na których postanowią nie wchodzić sobie w drogę. cdn

Maciej_Gajewski pisze...

cz. 2

A że czasem sztuka jest także dobrem luksusowym? Cóż, w pewnym stopniu zawsze nim była, o czym żyjąc przez kilka dziesięcioleci w PRL zdążyliśmy zapomnieć. Po okresie przebywania w komunistycznej zamrażarce społeczeństwo jednak na nowo tworzy hierarchie, a elementem tej gry jest także sztuka – także postrzegana jako luksus. Zauważamy to, i ludziom dysponującym pewnymi środkami dajemy możliwość skorzystania z unikatowych zalet passion investments i łączenia inwestowania z rozkoszami sztuki.
Z dużą przyjemnością bronię artystów współpracujących z Abbey House. Czy fakt wspierania w systemie stypendialnym artystów, którzy są młodzi i zaczynają swoją karierę może być zarzutem? Wprowadzenie w Polsce po raz pierwszy stypendiów jako elementu działalności domu aukcyjnego wiąże się z zawierzeniem właśnie takiemu artyście, który dopiero startuje. To nie jest komis, w którym płacimy, o ile sprzedamy. To nasze ryzyko, przy którym oczywiście chcemy zarobić, ale również wspomóc artystów, którzy mocno narzekają na system sprzedaży sztuki w Polsce.
Wartość ich prac jest przez Pana bagatelizowana, a przecież Ci byli doceniani także przez autorytety świata sztuki (przypomnijmy dla porządku np. entuzjastyczny artykuł o Szymonie Urbańskim Andy Rottenberg, „Zatrudnimy na mięso”, „Lub czasopismo”, marzec 2005, s.11);
Słusznie uważa Pan, że budowanie wartości na rynku sztuki to proces długofalowy. Zapewniam Pana, że firma myśląca inwestycyjnie, czuje to szczególnie dobrze. Jeśli stoi Pan na stanowisku, że z oceną młodych artystów czy nowych modeli biznesowych nie należy się spieszyć, to z pewnością mogę liczyć na Pańską wstrzemięźliwość w kategorycznych sądach. Czas pokaże, czy decyzje podejmowane przez Abbey House (w zakresie tworzenia nowych rozwiązań dla inwestorów, wybierania artystów do współpracy, a także…stawiania na rokujące talenty) będą trafne. Uważam, że pełen niepokoju ton naszych krytyków świadczy o tym, że tak.

PS: Panie Piotrze, próbowałem się dodzwonić, żeby zamieścić przydługą odpowiedź jako polemikę obok Pana wpisu, ale nie udało mi się.

Maciej Gajewski
Abbey House

Piotr Bazylko pisze...

Panie Macieju,

Nie wiem na jakiej podstawie uważa Pan, że teksty nie przypominają konstruktywnej krytyki, ale „polowanie z nagonką”. Bo ja z kolei uważam, że niektóre teksty, które Państwo „zamawiacie” w mediach w żaden sposób nie przypominają informacji, ale są robieniem w balona niezbyt wyedukowanych czytelników (Na przykład tekst określający Pana Makowskiego polskim Saatchi – przy całym szacunku Saatchi na swój wizerunek, dziś zresztą mocno nadszarpnięty, pracował latami).
Kwestia innowacyjności – już sześć-siedem lat temu Fundacja Galerii Foksal zaproponowała Jakubowi Julianowi Ziółkowskiemu stypendium roczne, by się rozwijał. Dopiero później artysta związał się na stałe z galerią. To było innowacyjne podejście. Szkolenia, art banking – to nic nowego. Podejście inwestycyjne, i tylko inwestycyjne – właśnie o tym jest mój tekst. To zabija nie tylko sztukę, ale także (paradoksalnie) rynek sztuki. Bo rynek sztuki nie jest kolejnym rynkiem dóbr luksusowych, jest wyjątkowym rynkiem, bo artyści w każdej pracy – dobrej czy złej – sprzedają cząstkę siebie.
Nasza propozycja dla rynku sztuki – edukacja, ale nie o alokacji środków, dekoracji wnętrz - ale o sztuce, trendach, ważnych artystach. To jest nasza propozycja, co dość skutecznie czynimy na naszym blogu czy w książkach.
Rozumiem, że zgrabnie omijał Pan kwestię cen prac. Otóż większość głosów krytycznych wyraźnie podkreśla, że artyści tej klasy, jacy są w „stajni” Abbey House, na wolnym rynku nie kosztowaliby tyle. ile kosztują na zamkniętych „aukcjach” u Państwa. Podkreślacie, że Dwurnik wsparł artystkę kilka lat temu, Anda Rottenberg napisała jeden artykuł o innym artyście. Otóż reputację buduje się miesiącami, a czasami latami – nie jednym tekstem, ale wieloma wystawami, udziałami w targach, recenzjami. W Państwa przypadku dzieje się to tak szybko, że po prostu „nienaturalnie”. A to na rynku sztuki na końcu zawsze kosztuje.
Pozdrawiam, Piotr Bazylko

Maciej_Gajewski pisze...

cz. 2
Do cen odnosiłem się już kilka razy. Dla porządku napiszę, że o naszych artystach z uznaniem napisało więcej osób i nie tylko w jednym tekście. Zakładam, że dorobku oczekuję Pan raczej od artystów średniego pokolenia, niż tych najmłodszych. Gdyby nie wyraził Pan swojej opinii na ten temat, nie musiałbym wyliczać, ale...wyraził Pan. Zatem... O Szymonie Urbańskim Anda Rottenberg pisała kilkakrotnie, Maryla Sitkowska również dostrzegła wartość tej twórczości (już 20 lat temu), a także nasz kolega Bogusław Deptuła (w tekście napisanym 8 lat przed powstaniem Abbey House). Wartościowa historia wystaw, której Pan wymaga od artystów, których prace osiągają wysokie ceny, to jak najbardziej zrozumiałe żądanie. W profilu Szymona Urbańskiego na naszej stronie na pewno znalazł Pan wybór wystaw indywidualnych i zbiorowych (w tym wielokrotnie w Zachęcie, a także w CSW, w Zderzaku, Galerii Pokaz itd.). Podobnie prezentuje się dorobek Andrzeja Cisowskiego. Sam już nie wiem, czy Pana słowa o artystach „w większości bliżej nieznanych” nie są „robieniem czytelnika w balona” (to Pana określenie). Żeby wybawić Pana od takiego niebezpieczeństwa, proponuję stosować określenie w stylu „Ja o tych artystach nie słyszałem”. Może Pan nie uwierzy, ale o wspomnianych artystach, a także o Róży Kordos, Jakubie Słomkowskim, Annie Szprynger, Stanisławie Młodożeńcu słyszałem już dosyć dawno przed powstaniem Abbey House.
W Polsce są bardzo niskie. Rynek, który Pan przywołuje, rzeczywiście nie przypomina w niczym pomysłu na handel sztuką w naszym wydaniu. My ryzykujemy podpisując umowę z artystą wciąż obiecującym, przekonujemy chętnych, że nadamy impet karierom naszych artystów, pokazujemy, że potrafimy wyjść w świat, pracujemy nad marką, nieobcy nam PR i marketing. To wszystko to nic innego jak składniki cen. Kupujemy nie tylko obraz, ale i działania firmy stojącej za artystą, markę, którą tworzymy itd. Pisze Pan, że to za szybko i odczujemy to na własnej skórze. Tę opinię jak najbardziej szanuję. Pozostaje spotkać się przy kawie za kilka lat. Za kawę zapłaci albo niedowiarek albo zbytni optymista.

Pozdrawia wielbiciel dobrej kawy,

Maciej Gajewski
Abbey House

wfalecki pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
clownacs pisze...

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. A obserwując „polski rynek sztuki” od kilku lat mogę powiedzieć, ze jest w nim duży potencjał. Jedną rzeczą jakiej mu brakuje to dobra promocja. Oburzacie się na Abbey House, ze zamawia artykuły, a czy sami nie prowadziliście ostrej promocji artystów związanych z Penerstwem? Czy nie macie w swoich kolekcjach ich prac? Innym faktem zamawiania artykułów, czy raczej promocji zamawianej jest działalność Pana Gorczycy, który jak wszystkim wiadomo promował swoich artystów w Pegazie (TVP), a później reprezentowała ich jego galeria. O tym Panie Bazylko jakoś się zapomina. Podobnych faktów można wyliczać w waszym najbliższym środowisku na pęczki.
Mówi Pan, że rynek sztuki rządzi się innymi prawami niż inne rynki. Nie jest to do końca prawdą. Jak sama nazwa wskazuje rynek sztuki to również rynek i mechanizmy nim kierujące są zbliżone do innych dziedzin finansowej działalności. Udowodnili to zarówno wspomniany przez Pana Charles Saatchi, jak również artyści tacy jak Koons, Hirst czy Cattelan.
Myślę, że powinno się odczekać kilka lat i zobaczyć jak działalność Abbey House będzie się rozwijać.

Krzysztof Masiewicz pisze...

Dokładnie na tym polega różnica i w dużej mierze problem z całą tą sprawą. Co innego jak pewnych artystów promuje galerzysta, opowiadając o sztuce co innego jak finansista opowiadając o spodziewanych zyskach. Nie znam żadnej wypowiedzi, żadnego z respektowanych galerzystów w Polsce którzy, chcieliby mi sprzedać prace opowiadając ile na niej zarobię. Nigdy żaden z galerzystów w rozmowie ze mną nie użył porównania do cen aukcyjnych, nie opowiadał o efekcie Sasnala, alternatywnych inwestycjach. Rozmawialiśmy o sztuce.

Problem jaki powstaje przy promocji prowadzonej przez wspomniany dom aukcyjny jest taki, iż dużo obiecuje (poważne zyski w przyszłości) niewiele mówiąc o ryzykach z tym związanych, sposób tej promocji, wybór artystów pogłębia te obawy czy aby na pewno druga strona rozumie czym jest rynek sztuki, jak wygląda i na czym polega promocja czy współpraca z artystą. Z rozmów jakie prowadzimy wynika że nie. Nasz głos nie jest głosem zawiści czy walki z rynkiem sztuki. Z dużą radością witamy każdy nowy podmiot który poszerza rynek, zwiększa zainteresowanie, prowadzi edukacje w tym zakresie. Działania jakie obserwujemy są naszym zdaniem niebezpieczne gdyż w żadnym z elementów tej układanki (innowacyjnej strategii) nie przekonują – ani przy wyborze prac, ani przy prognozach rozwoju rynku, ani w warstwie edukacyjnej czy informacyjnej.

clownacs pisze...

Z góry dziękuje za Pana odpowiedź. Ja zauważam inny problem. Widzicie państwo jedynie biznes, który nie jest niczym złym. Nie zauważacie jednak tego, iż wyżej wymieniona spółka współpracuje z osobami znającymi się na sztuce niemniej niż Państwo: Bogusław Deptuła, Wojciech Fibak. Oczywiście ich gusta nie musza się zgadzać z Państwa gustem, ale nie można tez podważać ich autorytetu.
Inną sprawą jest również fakt, że prywatne galerie to również swego rodzaju biznes. Nie można ich mylić z państwowymi muzeami. Czy sprzedając Panu jakieś dzieło sztuki taki galerzysta nie myśli o zysku? Czy Państwo promując własne wydawnictwa nie myślicie o zarobieniu pieniędzy?
Pan Bazylko pisał, że w dzieło sztuki artysta wkłada swoja duszę. Wilhelm Sasnal (zdeklarowany ateista) płacze chyba ze śmiechu nad takim stwierdzeniem. Bo jak sam kiedyś powiedział nie wierzy on ani w wenę, a już na pewno w sprawy duchowe.

Piotr Bazylko pisze...

Panie Macieju,
Chyba się nie rozumiemy. Otóż przy Państwa cenach za prace oczekuję dorobku (bądź też zauważenia przez krytyków, kuratorów, dziennikarzy i nie wiem kogo jeszcze) od wszystkich Państwa artystów. Weźmy przykład pana Szymona Urbańskiego, skądinąd chyba najciekawszego artysty z Państwa „stajni”. Otóż sprzedaliście Państwo jego pracę za 80 tysięcy złotych – to cena porównywalna do najdroższych prac artystów z Gruppy – Jarosława Modzelewskiego czy Pawła Kowalewskiego. Porównanie do artystów Gruppy wydaje mi się jak najbardziej na miejscu, bo przecież razem z panem Urbańskim wzięli oni udział w wystawie w Zderzaku – „Bieg czerwonych ludzi”. Warto tu zaznaczyć, że pozostali artyści Gruppy – bardzo przecież znani i cenieni – Włodzimierz Pawlak, Marek Sobczyk czy Ryszard Woźniak – nigdy to tego poziomu cenowego na aukcjach się nie zbliżyli. A przyzna Pan, że dorobek każdego z artystów Gruppy jest bez porówniania bogatszy i pełen ciągłości niż pana Urbańskiego. Ich miejsce w historii polskiej sztuki najnowszej, przynajmniej tej pisanej tu i teraz – też jest zupełnie inne.
To samo dotyczy młodych artystów (pominę tu panią Agatę Kleczkowską, bo już wystarczająco dużo o niej pisaliśmy) – choćby Anny Szprynger czy Róży Kordos. Otóż, by sprzedawać prace młodych (nie będę używał nieznanych, choć dla mnie nieznanych, a zajmuję się sztuką najnowszą od kilku lat) artystów, za takie pieniądze trzeba coś więcej niż marki DAAH. Nie wystarczy napisać, że prace jednej artystki wisiały między obrazami Fangora czy Opałki – bo to żaden argument. Prace Wilhelma Sasnala czy Jakuba Juliana Ziółkowskiego wisiały „między Breuglem a Cranachem” (na wystawach „Old School” w Hauser&Wirth oraz Zwirner&Wirth), ale nie to powoduje ich wartość – ale nowatorstwo potwierdzone wieloma opiniami, wystawami w prestiżowych miejscach na całym świecie, udziałach w biennale czy zakupami do kolekcji.
Po prostu wiele osób ma wątpliwości, czy te ceny są do utrzymania, bo poza Państwa „marką” niewiele jeszcze za nimi stoi. Ceny w Polsce są niskie, ale młodzi artyści wszędzie na świecie kosztują najpierw mało, by później stopniowo ceny ich prac rosły. To normalne. Nikt nie sprzedaje prac zupełnie młodych artystów bez większego dorobku za 10 i więcej tysięcy euro. Takie prace też w galeriach nienieckich, francuskich czy amerykańskich kosztują kilkaset, później tysiąc, później kilka tysięcy euro. Także nie mogę zgodzić się z argumentem taniego „polskiego rynku”.
Pozdrawiam, Piotr Bazylko

rasterluk pisze...

stałe stypendia dla współpracujących z nami artystów(!) - korzystając z okazji chciałbym się zapytać Macieja Gajewskiego jak to dokładnie jest z tymi stypendiami i wspieraniem młodych artystów, czym DAAH się tak chwali. Artysta dostaje od DAAH co miesiąc stypendium, np. 5 tys zlotych, tak? Podpisuje za to umowę na wyłączność z firmą na powiedzmy 5 lat, tak? Zobowiązuje się zarazem do przekazywania firmie na właśność powiedzmy 3 obrazów miesięcznie, tak? A potem DAAH sprzedaje te obrazy, np. za 80 tys albo 160 tys za sztukę, tak? Czyli młody artysta dostaje niecałe 2 tys za obraz, ktory kosztuje na rynku wykreowanym przez DAAH 80 razy więcej tak? Resztę - 158 tysięcy zarabia dom aukcyjny. Czy to tak działa? Usiłuję dobrze zrozumieć innowacyjny mechanizm promocji młodej sztuki stosowany przez DAAH i skalę podejmowanego przez firmę ryzyka, więc z ciekawością przeczytam odpowiedź
pozdrawiam łukasz gorczyca

Krzysztof Masiewicz pisze...

W odpowiedzi clownacs
Rozmawiamy o biznesie gdyż do tego sprawadzana jest sztuka w prezentacjach i wypowiedziach współpracowników domu aukcyjnego. Nie zaproponowano innej dyskusji. Nie ma dyskusji o sztuce gdyż jest ona tutaj produktem inwestycyjnym.
Proszę zauważyć że nie kwestionujemy gustu ekspertów którzy wybierają artystów z jakimi współpracuje dom aukcyjny. Mamy wątpliwości do poziomu osiąganych cen i do mechanizmów kreowania tych cen, do budowania na tym narracji że coś jest dobre bo drogie i największe wątpliwości do obietnic spodziewanych zysków. Wątpliwości tym większe jak czytamy jak druga strona rozumie rynek sztuki. I jeszcze większe jeśli zakup proponowanych produktów inwestycyjnych ma przynieść w przyszłości obiecywane zyski.

Pyta Pan/Pani czy galerzyści (my)
nie myślimy o zyskach. Pytanie z czego te zyski mają wynikać i na jakim poziomie są kształtowane. Czy wynikają z naszej pracy, uczciwej relacji z artystą czy być może z obietnic że na zachodzie wszystko śmiga i błyska to i u nas już za chwilę tak będzie śmigać.

clownacs pisze...

Obserwuje tą sprawę prawie od początku i teraz cieszy fakt, że wreszcie zaczęła się w miarę normalna rozmowa, a nie nagonka. Mam kilka pytań do Pana Gorczycy i zarazem czekam na odpowiedź Pana Gajewskiego.
A oto moje pytania:
1. Dlaczego dzieła cenionych w Polsce artystów są dość tanie? Być może nie są to aż tak dobrzy artyści jak mówicie, a może po prostu brakuje im dobrej promocji?
2. Dlaczego środowisko skoncentrowane wokół Was (Raster, FGF, Artbaazar) boi się wkroczenia biznesu w polski rynek sztuki? Czy nie warto zerwać z romantycznym wizerunkiem artysty? Przecież o to zabiegali wasi artyści w swoich wypowiedziach.
3. Dlaczego Galeria Raster zatrzymała się na artystach urodzonych przed rokiem 80?
Do Pana Masiewicza:
Oczywiście, że kwestionowaliście gusta „O gustach ciężko dyskutować, ale na pewno co można o nich powiedzieć, to fakt, że to sztuka dekoracyjnie w niektórych przypadkach przyzwoita (w niektórych nie), ale na pewno nie jest to żaden nowy trend, żadne odkrycie” czy też „sposób tej promocji, wybór artystów pogłębia te obawy czy aby na pewno druga strona rozumie czym jest rynek sztuki” takich cytatów znajduje się więcej w tekście i komentarzach. Pyta się Pan o jakim zysku mówię – o zarabianiu pieniędzy. Nie ważne czy są to małe czy duże kwoty. W sprawie uczciwej relacji z artystą ja mam pytanie. Czy Artyści związani z Abbey House nie wiedzą co podpisują? Z tego co się orientuję to wiedzą.
Pozdrawiam
Clownacs

Krzysztof Masiewicz pisze...

Problem z oceną gustu i pisaniem jest taki że nie chciałbym oceniać innych a w szczególności artystów. Kierujemy się zasadą że doceniamy a nie oceniamy. Jak coś się nam nie podoba to po prostu o tym nie piszemy (cały czas mówimy o gustach). Problem w przypadku naszej dyskusji jest taki że gdy sztuka jest proponowana jako produkt inwestycyjny to niestety musi takiej ocenie być poddana. Jak akcje każdej spółki na giełdzie. Jeśli ktoś inwestuje w spółkę to patrzy jakie ma aktywa, pomysł na biznes. Jeśłi ktoś inwestuje tylko dlatego że widział reklamę z celebry tą to pytanie na ile jest to świadomy inwestor i co zrobi jak straci (prawdopodobnie obrazi się na giełdę a nie na swoją nazwijmy to lekkomyślność).
Reasumując problem nie tkwi w gustach i wyborach ekspertów domu aukcyjnego ( a przynajmniej nie główny) bo oczywiście mogą handlować i inwestować w to co im się podoba ale jak ofertę tę przedstawiają publicznie, na jej podstawie tworzą obietnice finansowe, pojawiają się absurdalne ceny to pojawia się nieufność.
Co do relacji z artystami. Czy to jest uczciwe skoro wiedzą co podpisują? A czy uczciwe są umowy na czas określony podpisywane z młodymi ludźmi kwartał po kwartale? Czy do końca uczciwa jest większość umów jakie musimy podpisywać aby coś kupić, coś załatwić, wyjechać na urlop? Często nie mamy wyjścia. Tu podstawowym jest pytanie na ile umowy te są zawierane świadomie z pełną świadomością konsekwencji (chociażby takich że teraz publicznie mówimy o pracach tych artystów jako produktach inwestycyjnych). Znam artystów którzy nie podpisali tej umowy. Nie są przez to lepsi. Dokonali innego wyboru. Moim zdaniem nie ma tu dobrej odpowiedzi.

rasterluk pisze...

Dobrze, nie lubie brać udziału w dyskusji z anonimowymi użytkownikami sieci internet, ale odpowiem na zadane mi pytania.
1. Dlaczego dzieła cenionych w Polsce artystów są dość tanie? Być może nie są to aż tak dobrzy artyści jak mówicie, a może po prostu brakuje im dobrej promocji?

Dlaczego uwaza pan, ze sa "dosc tanie"? Nie sa. Kosztuja na ogol tyle co adekwatne prace artystow zagranicznych, czasem sa nawet drozsze. Oczywiscie sa tez artysci ewidentnie niedocenieni, ale wynika to czesto z malo rynkowej specyfiki ich prac, albo faktu, ze uznanie w kraju nie rowna sie uznaniu na scenie miedzynarodowej. co do dobrej promocji - tej nigdy nie za malo oczywiscie. zeby dyskutowac szczegolowo na ten temat trzeb by jednak ustalic najpierw co rozumiemy pod pojeciem "dobrej promocji".

2. Dlaczego środowisko skoncentrowane wokół Was (Raster, FGF, Artbaazar) boi się wkroczenia biznesu w polski rynek sztuki? Czy nie warto zerwać z romantycznym wizerunkiem artysty? Przecież o to zabiegali wasi artyści w swoich wypowiedziach.

??? Nie wiem skad takie przypuszczenie? Naszymi klientami od wielu lat sa przedstawiciele biznesu, a nasze galerie sprzedajac prace prowadza rowniez normalna dzialalnosc gospodarcza/biznesowa. Co do romantycznego wizerunku - juz dawno z nim zerwano, prawie 100 lat temu.

3. Dlaczego Galeria Raster zatrzymała się na artystach urodzonych przed rokiem 80?

Po pierwsze nie jest to prawda, wystawiamy, promujemy i sprzedajemy równiez prace artystow urodzonych po 1980 roku, a po drugie jestesmy prywatnym przedsiewzieciem i mamy wolnosc decydowania o wlasnym programie zgodnie z naszymi wlasnymi upodobaniami.

zrytyroland pisze...

Truizmy prawdy objawione:)

1.Współczesna sztuka to jeden wielki PR
2. Współczesna sztuka to nie bieg na 100m, jest kompletnie niewymierna, pozycja rynkowa danego artysty b. często nie ma nic wspólnego z jego talentem. Na tej niewymierności żerują różnej proweniencji indywidua
3. O pozycji artysty, to czy jest „DOBRY” decyduje grupa ludzi (jeszcze parę lat temu pisał o tym Raster - obecnie w mainstreamie, więc czerpie z tego sytemu - teraz najlepiej moim zdaniem definiują to znienawidzone przez środowisko Krasnale
4. Abbey House to nowy „nie koszerny” gracz, nie lansujący artystów zgodnych z bazą i linią najmądrzejszych krytyków i znawców sztuki przez duże S ( Od Sasnala do Kozyry….wiecie o kogo chodzi),
5. Nie wierzę w troskę „środowiska” m.in. Pana PB o biednych inwestorach naciągniętych przez Abbey House na mierną sztukę( w dupie ich macie dezawuujecie konkurencje, w normalnym biznesie byłby proces, a w tym śmiesznym art. światku można bez żadnej odpowiedzialności w ten sposób pogrywać. Czy wyobrażacie sobie państwo tekst publicystyczny nt np. Kancelarii Prawnej w której autor tłumaczy czytelnikom że kancelaria X generalnie celowo naciąga swoich klientów na usługi, których nie jest w stanie dobrze wykonać. Nie wyobrażam sobie, bo autor puszczony byłby w skarpetkach)
6. Swoją drogą dziwię się Abbeyowi słabo to rozegrali, jeśli ich projekt miał być stricte biznesowy to powinni kupić taką Panią Andę albo Pana Bazylkę, zdywersyfikowaliby dodatkowo port folio, byliby w bandzie, byłby geszeft, byłoby klawo, byłaby nowatorska, ciekawa, ba nietuzinkowa inicjatywa rzecz jasna w trosce o klienta i ARTYSTÓW
7. Van Gogh: i wszystko jasne w temacie na temat znawców sztuki
8. Kupuję to co mi się podoba

wfalecki pisze...

Witam Panów ze spółki giełdowej. Przeczytałem Państwa prospekty, sprawozdania, z pewnym zażenowaniem oglądnąłem Wasze stanowisko na ostatnich Targach Sztuki w Arkadach Kubickiego. Poznałem Wasza opinie o istniejącym rynku sztuki w Polsce. Po tym wszystkim brakuje mi słów podziwu i nie pozostaje mi nic innego jak nazwać Państwa Midasem polskiego rynku sztuki. Serio!

Rynku, o którym w swoich prospektach giełdowych piszecie, że ma potencjał 10-ciokrotnego wzrostu cen. I wy pokazujecie że tak jest faktycznnie. Od ręki ceny prac kilku mało znanych malarzy wzrastają dziesięciokrotnie na cudownych (nie bójmy sie tego okreslenia) aukcjach organizowanych przez Was. I Wy za te ceny je sprzedajecie jak świeże bułeczki.
Nie pozostaje nic innego jak błagać Was na kleczkach: przejmijcie desy i inne agra arty - ich aukcje nieprofesjonalnie organizowane od lat wygladaja mizernie przy Waszych. Zdarza się tam, że prace uznanych artystów spadaja bez jednej oferty lub (jakie to okropne dla inwestora!) są licytowane w dół. Przejmijcie proszę aukcje charytatywne gdzie panuje przerażający brak świadomości o potencjale 10 krotnych wzrostów i zdarza się, że dobre prace zmieniają własciciela za wywoławcze 100 złotych. Obejmijcie stypendiami wszystkich ledwo wiązących koniec z końcem artystów i sprzedawajcie ich prace. Nie gorszych od wybrańców z Waszej "stajni" jest co najmniej kilkudziesięciu.

Zostańcie miliarderami ale uratujecie polski rynek sztuki. Wprowadzicie Zachód do tego przaśnego, znającego jedynie lokalne realia rynku sztuki, grajdołka. Wprowadźcie nowoczesność jakiej nam brakuje. Otwórzcie oczy niedowiarkom. Gwarantem jest Wasz dotychczasowy sukces. Wasza spółka z kapitałem założycielskim 1 mln PLN po roku, przy pomocy dwójki pracownic wygenerowała ponad 10 mln zysku. To jest ROI na poziomie 1000%! Genialne! Zwykle takie sukcesy kojarzą się z nie mającymi nic wspólnego z Waszą działalnością określeniami jak "bańka" lub "piramida". Wy pokazujecie, że można inaczej. Nie zazdrośćmy Zuckerbergowi - Polak też potrafi!!

ps. Tylko co to są te "letnie zegarki" którymi według raportu giełdowego "dywersyfikujecie przychody"??
ps2. Czy złośliwością jest twierdzenie, że wysokie ceny obrazów Waszych artystów uzyskiwane na aukcjach potrzebne są do wysokiej wyceny posiadanych przez spółkę assetów (dawniej "obrazów w magazynie") i tym samym na wartość spółki?

wdr pisze...

@wfalecki
pięknie napisane. ja mam wątpliwość czy spółka jest bardziej nastawiona na jeleni, którzy kupują od nich obrazy czy bardziej na jeleni, którzy kupią akcje na newconnect. ja obstawiam to drugie :)

niestety jak ta wydmuszka padnie to najbardziej ucierpią rzetelne firmy, bo spadnie zaufanie do rynku sztuki

gambetti pisze...

Dyskusja na temat jakosci albo nijakosci oferty AH jest bez sensu. Co więcej - jest na rękę AH, bo uwiarygadnia ich pozycję jako nowego gracza na rynku sztuki, pod którym zazdrosny establishment kopie dołki. Myślę jednak (podobnie jak komentatorzy powyzej), że AH gra w innej lidze i sztuke, artystów i (nawet) rynek sztuki ma w nosie. AH znalazł świetny sposób na trudne do weryfikacji pomnażanie kapitału spółki giełdowej. Tylko o to tu chodzi. Dlatego każdy - pozytywny lub negatywny artykuł czy komentarz wiążący AH ze sztuką jest po prostu szkodliwy.

Ewa pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Maciej_Gajewski pisze...

Panie Krzysztofie, w kwestii ryzyka istniejącego na rynku sztuki, to częścią odpowiedzi jest nasze postawienie na młodą sztukę i sztukę współczesną. Widzimy istotne ryzyko w postaci wątpliwości co do autentyczności i dlatego dołączamy do każdej pracy certyfikaty podpisane przez samego artystę. Jeśli chodzi o ryzyko przy inwestycji w prace młodego artysty, to jest oczywiście spore. Dr Tomasz Potocki, który pisze o rynku sztuki z pozycji bardziej naukowych, porównał te inwestycje do inwestycji w agresywne instrumenty finansowe (większy potencjał zwrotu z inwestycji kosztem większego ryzyka). Taki agresywny charakter mają też więc metody działania podmiotów na rynku sztuki. Moim zdaniem nie jest tak, że wartość na rynku sztuki będzie się budowało do końca świata tak samo jak w roku 1989. To się zmienia, zmienia coraz szybciej, więcej jest PR, więcej kreowania mody, marketingu. Jeśli dobrze rozumiem, uważa Pan, że jeśli sama sprzedawana i promowana sztuka nie byłaby zdolna się obronić, to taka strategia spali na panewce. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Pana nasz dobór artystów nie przekonuje, my jesteśmy przekonani o jego trafności.

Maciej Gajewski
Abbey House

rasterluk pisze...

heh, a co z odpowiedzia na moje pytania?
łukasz gorczyca

Maciej_Gajewski pisze...

Panie Łukaszu, nie zapomniałem. Póki co mam problemy, żeby opublikować wcześniejsze wpisy.

Maciej Gajewski

Maciej_Gajewski pisze...

Pan Krzysztof Masiewicz poruszył ważną kwestię, która powraca w kilku wpisach. Chodzi o nieobecność kwestii inwestycyjnych, języka inwestycyjnego w dotychczasowym dyskursie galerzystów w Polsce. Rzeczywiście tak było. Dla porządku oddzielmy galerie niekomercyjne od komercyjnych. Zakładam, że obaj mówimy o tych drugich. Przypuśćmy, że w jego rozmowach z galerzystami, tak jak pisze Pan Masiewicz, nie pojawiają się odniesienia do cen aukcyjnych oraz potencjalnego wzrostu wartości prac (choć szczerze przyznam, że trudno mi to sobie wyobrazić). O ile dobrze zrozumiałem, sprzedając sztukę, skupiają się na kwestiach artystycznych, estetycznych, „historycznosztucznych”, kulturowych itp. Chciałbym być w tym momencie dobrze zrozumiany. Nie ironizuję. Taki stan rzeczy uważam za poważny defekt rynku. Zarówno odniesienia do cen aukcyjnych jak i do ogólnych trendów na rynku inwestycji alternatywnych (szczególnie w dobie kryzysu), wydają mi się bardzo na miejscu, żeby nie powiedzieć , niezbędne.

Maciej_Gajewski pisze...

Przy całej sympatii od rozmów o sztuce (proszę mi wierzyć, że jest mi bliska), chyba jednak te 20 lat rynku sztuk w Polsce było nieco „przegadane”. Przypuśćmy, że pojawia się nowa grupa zainteresowanych kupowaniem sztuki. Charakteryzuje się brakiem wiedzy o sztuce, doświadczeniem biznesowym, oczekiwaniami wytworzonymi poprzez biznes i inwestowanie. Przy okazji dowiedziała się o tym, że na świecie są kolekcje firmowe i kupowanie sztuki jest modne, a może po prostu poczuła, że potrzebuje w swoim otoczeniu czegoś innego niż gadżety. Czy zgadza się Pan, że taka grupa klientów istnieje na rynku? W Abbey House uważamy, że ta grupa nie otrzymała do niedawna żadnej oferty, która uwzględniała by jej zainteresowania i oczekiwania. Proszę kierunek inwestycyjny odbierać jako wyjście tym klientom. I teraz jedna z kwestii kluczowych. Bo nie jest tak, że ja odrzucam w przypadku klientów inwestycyjnych mówienie i pisanie o sztuce, jej kulturowych, estetycznych wartościach itp. Przejrzenie wywiadów z prezesami banków, którzy kupują sztukę, pokazuje wyraźnie, że kontakt ze światem wartości artystycznych jest dla nich bezcenny, więc informacje o samej estetycznej stronie prac, o artystach, kierunkach w sztuce, spotkania z artystami, są bardzo ważne. Zatem – inwestycyjna informacja jest konieczna, bo klient biznesowy czuje się bez niej jak ryba wyjęta z wody. Rozmowa o samej sztuce jest kluczowa, bo dopiero w połączeniu realizuje się idea inwestycji alternatywnych taka, jak my ją rozumiemy, a więc jako passion investment. Jeśli część Pana słów była upomnieniem się o samą sztukę w tym co piszemy, komunikujemy itp., to z pewnością biorę je sobie do serca. Wyważenie proporcji między tymi elementami nie zawsze jest proste. Pisząc o rynku łatwo zgubić sztukę. Przykładowo, komentarz pojawienia się obrazu Francisa Bacona na nadchodzącej aukcji Christie’s w Londynie, którego udzieliłem niedawno, z jednej strony musi dotyczyć przyszłej transakcji, historii rynkowej itp, z drugiej strony pozbawienie go wzmianek o artyście, samym obrazie i jego wyjątkowości byłoby błędem. Z tego samego założenia wychodzę prowadząc rubrykę o polskich aukcjach w Art&Business. Wydaje mi się, że te raporty nie są całkowicie wyprane z wiedzy o sztuce.

Piotr Bazylko pisze...

Panie Macieju,
Bardzo sprytnie Pan omija kwestie cen prac artystów, bo rozumiem, że nie jest Pan - poza "brandem" Abbey House i jego marketingiem i PR oraz "zamkniętym rynkiem" dzięki umowom z artystami i osobami kupującymi prace - wytłumaczyć, dlaczego prace osób będących na początku kariery, bez historii wystaw w ważnych miejscach, szerzej do tej pory nieznane, osiągają tak niesamowite ceny. Ja tego nie rozumiem.
PB

Maciej_Gajewski pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
wfalecki pisze...

W pełni zgadzam się z opinią, że "Dyskusja na temat jakosci albo nijakosci oferty AH jest bez sensu. Co więcej - jest na rękę AH, bo uwiarygadnia ich pozycję jako nowego gracza na rynku sztuki, pod którym zazdrosny establishment kopie dołki.". Co więcej obserwując dmuchany PR spółki istnieje realna obawa, że w kolejnych prospektach znajdziemy zdanie "Spółka prowadzi szeroką dyskusję o sztuce z doświadczonymi właścicielami portalu ArtBazaar" lub nawet "działania spółki wspomagają Panowie Bazylko i Masiewicz wspólnie ze znanym krytykiem i galerzystą Łukaszem G. "

Na dodatek, w moim odczuciu, nie tylko strona "artystyczna" poczynań spółki budzi pytania: http://www.falecki.com/post/17151932636/art-lokata-a-himilsbach.

W tej chwili jest chyba dużo kapitału nerwowo szukającego alternatywnych okazji do zaparkowania. Tu oferta związana ze sztuką może trafiać w zapotrzebowanie.
Tylko że w tym przypadku artyści przeciętni, eksperci cieniutcy, PR grubymi nićmi szyty a model pozbawiony logiki nie będzie wiecznie funkcjonował - ograniczenie liczby uczestników aukcji do tych "wyedukowanych przez spółkę" zwiększa kilkukrotnie kwoty płacone za obrazy? A ponoć mają one wzrosnąć jeszcze 10-cio krotnie (jeleń za 1,5 miliona w 2015???).

Cóż uczestnicy tej zabawy są dorośli, Nadzór Giełdowy nie interweniuje, poważna prasa ostrzegła. Jeleń namalowany przez wyglądającą cool dziewczyną stał się kultowy. Może ktoś wyprodukuje z niego inkografię - chętnie dołączę ją do swojej kolekcji - niech to przynajmniej po Was zostanie!

Maciej_Gajewski pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Maciej_Gajewski pisze...

Panie Łukaszu,
To, co Pan napisał o mechanizmie mniej więcej się zgadza. 1) Umowy podpisywane są indywidualnie, na różną liczbę obrazów (np. na 1 miesięcznie, więc nie musi to być 2 tys. zł za obraz, lecz np. 5 tys. zł). 2) Ceny, które Pan przywołał są niestety rekordowe, ale to nie zmienia faktu, że także średnie rzędu 20, 30 i 40 tysięcy są wysokie. Użył Pan sformułowania, że po odliczeniu od ceny obrazu stypendium (lub jego części w przypadku kilku obrazów), resztę "zarabia dom aukcyjny". Do uzyskania zysku droga jest znacznie dłuższa (doskonale Pan zna koszty transportu, ubezpieczeń, materiałów promocyjnych), bo klient oczekuje od nas tego, co zapowiadamy w kwestii organizowania wystaw, promocji w kraju i za granicą.
Te 5 tys. zł przez 5 lat to moim zdaniem coś, czym można się chwalić. Kilkunastu artystów korzysta z tego stypendium, a liczba zgłoszeń, które otrzymujemy świadczy o tym, że jest ogromne zapotrzebowanie na taką formę współpracy.
Pyta Pan o innowacyjność i skalę ryzyka. Innowacyjność widzę w uczynieniu ze stypendiów stałego elementu działalności, połączonego z resztą modelu biznesowego. Ryzykiem jest zdecydowane wejście z tym modelem właśnie na rynek młodej sztuki, gdzie szacowanie potencjału młodych artystów jest bardzo trudne.

Maciej_Gajewski pisze...

Panie Piotrze,
Napisałem już o składnikach ceny, które wynikają z naszego modelu. Reszta jest grą podaży (ograniczonej dodatkowo umową na wyłączność) i popytu, który mocno stymulujemy w obrębie określonej grupy docelowej. Na większość szkoleń z inwestowania zabieramy obrazy i wygląda na to, że malarstwo "naszych artystów" cieszy się dużym zainteresowaniem. Ostatnie prace Agaty Kleczkowskiej sprzedaliśmy w cenie ok. 25 tys. zł. Moim zdaniem działania prowadzone na rzecz sztuki, którą sprzedajemy i promujemy, są warte tej ceny. O ile w przypadku modelu konkurencji kupując obraz możemy być pewni jedynie tego, że nam się podoba (bo autor może następnego dnia zmienić zawód), w naszym przypadku wiadomo, że przez 5 lat artysta będzie mógł skoncentrować się na twórczości, a my dołożymy starań (wystawy, promocja zagraniczna, zainteresowanie krytyków), by jego pozycja w świecie sztuki rosła.

rasterluk pisze...

"O ile w przypadku modelu konkurencji kupując obraz możemy być pewni jedynie tego, że nam się podoba (bo autor może następnego dnia zmienić zawód), w naszym przypadku wiadomo, że przez 5 lat artysta będzie mógł skoncentrować się na twórczości"

zajebiste i przerazajace zarazem... :)))

Kurcze, tylko jak teraz czuje sie oslawiony niemiecki inwestor ktory zaplacil 160 tys za Kleczkowska skoro, jak sie okazuje, w pare miesiecy ceny zamaist rosnąć dramatycznie spadly - tylko 25 tys za jej nowe obrazy??? co sie stalo??? zalamanie rynku??? jakis chwilowy boczny trend czy jeszcze inne, nieznane nam zjawisko??? Jak to wyjasnic na najblizszym szkoleniu inwestycyjnym? Nie wiem czy pan Wojtek nie nazbyt pochopnie zainwestowal w te inkografie... :)

wfalecki pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
wfalecki pisze...

Panie Łukaszu. Nie czytasz uważnie pana od piaru co dwoi sie tu i troi. Już podchodzący do tematu z pozycji bardziej naukowych ekspert z Rzeszowa przewidział, że większy potencjał zwrotu z inwestycji uzyskuje sie kosztem większego ryzyka. I w przypadku jelenia ryzyko się zmaterializowało...

Podejrzewam, że nie ostatni raz.

Ja w inkografię z tym frapującym obrazem (o ile to nie jest technologia, na która ma wyłaczność inny /oldschoolowy/ uczestnik rynku sztuki) niezłomnie liczę.

Grażyna S pisze...

Oto fragment z czerwcowego numeru Forbesa. czy to też nagonka czy demaskujące szwindle prawda?
"Wygląda na to, że Abbey House ma przed sobą świetlaną przyszłość, pod warunkiem że dmuchanie wycen posiadanych obrazów pójdzie mu tak dobrze jak dmuchanie własnych wyników."
Resztę tekstu znajdziecie Państwo na http://biznes.onet.pl/cudotworcy-z-opactwa,18727,4383155,1,prasa-detal
Co ciekawe, już w następnym numerze Forbesa ukazał się tekst chwalący poczynania Edi Hałs, tyle że ... sponsorowany:)
To jak to jest Panowie?

gość niedzielny pisze...

Budny!
Kleczkowska!
-znajdz różnicę... ;)

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawie to zostało opisane.