13 października, 2006

Kochamy sztukę i artystów - wywiad z Susan i Michaelem Hort, kolekcjonerami z Nowego Jorku (część 2)


Chcielibyśmy zapytać również o polską sztukę? Jak ona wygląda z dalekiej amerykańskiej perspektywy, z perspektywy pępka świata rynku sztuki...

Michael: Myślę, że przede wszystkim polska sztuka jest bardzo świeża. Nie wszystko jest ciekawe, ale widzę młodych ludzi, którzy wkrótce mają szansę stać się naprawdę dobrymi artystami. Ważne jednak, aby się nie zapatrzyli w siebie, nie stanęli w rozwoju, bo o to jest bardzo łatwo. Jeśli Polacy staną bardzo modni zbyt szybko, to wcale nie będzie dobre dla polskiej sztuki i artystów. Artyści muszą się rozwijać stopniowo, a nie iść w górę jak rakieta. To jest rzeczywiste zagrożenie, bo kariera niektórych artystów rozwija się w „rakietowym tempie”. Weźmy przykład Wilhelma Sasnala. To wspaniały chłopak, świetny artysta, inteligentny, skromny. Spotkaliśmy go kilka razy, był u nas w domu. Wilhelm mocno stoi na ziemi, ale jeśli wszyscy będą mu powtarzali, jaki jest świetny, to ciężko mu będzie mieć do tego dystans. A wtedy trudno jest tworzyć naprawdę świetne prace, przełomowe, inne od wszystkich. Wtedy zamiast spędzać czas w pracowni, zaczynasz podróżować, bywać na wystawach, targach sztuki, zażywać życia. To moim zdaniem może być problemem dla polskiej sztuki. Ale poczekajmy, zobaczymy. Na razie to bardzo interesujący rynek. Dlatego tu jesteśmy.

A kogo kupiliście i jakie prace chcecie kupić?

Michael: Dwóch artystów już wymieniłem. To Rogalski i Sasnal. Kolejni to Rafał Bujnowski, Bartek Materka z Rastra oraz Robert Kuśmirowski z Fundacji Galerii Foksal. To są artyści, których prace kolekcjonujemy. Wcześniej tego nie mówiłem, ale przez kolekcjonowanie rozumiem, że mamy przynajmniej pięć prac artysty w naszej kolekcji. W innych przypadkach po prostu mamy dzieła sztuki danych artystów. Ale na pewno są inni ciekawi artyści z Polski, których jeszcze nie odkryliśmy.

Tych artystów, których wymieniliście, będziecie kolekcjonować?

Michael: Takie mamy plany.

Czy macie wrażenie, że jest teraz moda na kolekcjonowanie polskiej sztuki?

Susan: Tak. Wcześniej była moda na sztukę rosyjską, dzieła sztuki z Rosji sprzedawały się za wielkie pieniądze. Jednak większość z nich nie była na poziomie międzynarodowym. Z polską sztuką jest inaczej. To, co trafia na rynek, jest porównywalne z pracami artystów z innych krajów i ma szansę zaistnieć na stałe. Także na pewno jest moda na polską sztukę.
Michael: Wraz z rozwojem Internetu wszystko zmienia się tak szybko, że dużo łatwiej jest zaistnieć na rynku. Kiedyś trzeba było wszędzie podróżować z obrazami, od targów do targów, od wystawy do wystawy. Dziś wszystko jest dostępne w Internecie. I wielkie galerie cały czas szukają nowych nazwisk, nowych malarzy. Dzięki temu łatwiej się jest przebić polskim galeriom i artystom.

Ale kto powoduje tę modę: dealerzy czy kolekcjonerzy?

Susan: Ja myślę, że to są kolekcjonerzy, którzy szukają czegoś nowego.
Michael: Ale dealerzy na to pozwalają i wręcz to pochwalają. Dealerzy są chciwi, a kolekcjonerzy szaleni. Dealerzy muszą dużo sprzedawać, aby spłacać kredyty na powierzchnie galeryjne. A kolekcjonerzy wierzą, że jest to dobra inwestycja, bo wszyscy o tym mówią. Dziś wszystkie pisma biznesowe w USA, takie jak Wall Street Journal czy Forbes, dzwonią do nas z pytaniami o inwestowanie na rynku sztuki. To jest szaleństwo. Na wystawie w Zachęcie konTEKSTY widzieliśmy, że jedna pokazywana praca jest własnością trustu. Polega to na tym, że taki fundusz trzyma kilka prac jednego artysty przez kilka lat, zapewniając mu obecność na wystawach, a następnie sprzedaje te prace. Potem dzieli się pieniędzmi z artystą. To jest powszechna sytuacja na rynku, gdzie dziś są olbrzymie pieniądze. W Wielkiej Brytanii powstał ostatnio fundusz, który ma na zakupy sztuki współczesnej miliard dolarów. Miliard dolarów!

Na całym rynku trudno znaleźć prace za taką sumę!

Michael: To bardzo proste. Kupujesz po prostu wszystko. Tak się dzieje i te prace lądują następnie w magazynach. Ale ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Nie można kupować wszystkiego. Dam przykład. W latach 90. kupowaliśmy sztukę belgijską, która naszym zdaniem, była wtedy bardzo ciekawa. Dlaczego belgijską, a nie holenderską - sąsiedniego kraju o podobnym samym potencjale? Dlatego, że w Holandii na rynku sztuki panował socjalizm. Państwo kupowało od artystów prace, wynajmowało im pracownie po śmiesznie niskich cenach. Artyści wiedząc, że rząd będzie kupował od nich prace, tworzyli wielkie, ale niekoniecznie dobre prace i sprzedawali je rządowi. W sąsiedniej Belgii artyści nie dostawali prawie nic od państwa, byli biedni i tak powstawała wielka sztuka.
Dlatego ten obecny system z funduszami, trustami i wielkimi pieniędzmi wcale nie wyjdzie nam na dobre.

Czyli polscy artyści mają szansę, bo od państwa nie dostają prawie nic.

Michael: To dobre dla Polski. Żartuję, że sytuację Polski obrazuje, gdzie umieszczone są najlepsze galerie – na razie są one na wysokich piętrach w kamienicach: trzecim, czwartym piętrze. To dobrze. Gdy zejdą na parter i będą miały wielkie okna wystawowe, to będzie niedobry sygnał.

Wielu krytyków i kuratorów uważa, że w USA po szkole lipskiej, potem po Polakach nadszedł czas na artystów z Los Angeles...

Michael: To dlatego, że nasi przyjaciele Rubellowie planują wystawę sztuki z LA. Jest kilku interesujących artystów z LA, jeden z nich był nawet na wystawie w Warszawie, którą przed chwilą widzieliśmy.
Jest kilka powodów, dla których w Los Angeles jest reprezentowane przez dobrą sztukę. Po pierwsze koszty życia są tam na przyzwoitym poziomie, więc artystów stać na życie w LA. Po drugie ma wspaniałą historię, jeśli chodzi o artystów z tego miasta.
Jakiś rok temu spotkaliśmy się z Rubellami. Don podał mi kilka nazwisk i sprawdziłem tych artystów w Internecie. Wyglądają bardzo ciekawie. Ale Rubellowie kolekcjonują sztukę z LA przez 40 lat. Mają więc nie tylko obecnych młodych artystów, ale również i tych starszych, takich jak Mike Kelley czy Paul McCarthy. W ten sposób będą mogli pokazać całą historię sztuki w LA. Dzięki temu ta wystawa będzie ciekawa.
Generalnie z trendami jest tak, że pojawiają się i znikają. Ludzie zawsze szukają trendów, bo to jest łatwiejsze. Wtedy nie trzeba zbyt dużo wiedzieć, tylko iść zgodnie z trendem. W Londynie w połowie lat 90. wszyscy oszaleli na punkcie Young British Artists. A próbę czasu przetrwało tylko kilku: trójka, może czwórka. Reszta znikła, bo rzadko jest tak, że w jednej grupie jest wielu wybitnych artystów. A tylko tacy są w stanie przetrwać próbę czasu. Dlatego dla nas nie jest ważne kupowanie sztukę z LA, tylko kupowanie dobrych artystów. Jeśli akurat żyją oni w LA to dla nas dobrze, bo mamy tam bliżej niż do Polski. Ale przynależność do grupy nie powinna być wyznacznikiem przy kupowaniu sztuki.

Brak komentarzy: