30 kwietnia, 2007

Po targach wiedeńskich - relacja Agnieszki Czarneckiej

Zakończyły się targi sztuki współczesnej VIENNAFAIR 2007. Poniżej przedstawiamy krótką relację z targów Agnieszki Czarneckiej z warszawskiej Galerii Czarna. W przyszłym tygodniu poprosimy o podsumowanie galerzystów z Rastra, Programu, lokalu_30, Piekar, Zderzaka i F.A.I.T biorących udział w targach.


Tegoroczne targi prezentowały się ciekawiej od ubiegłorocznych. Widać, że idea Viennafair się rozkręca, a uwaga poświęcona sztuce europy środkowej i wschodniej była dobrą koncepcją, która okazała się przyciągać coraz więcej kolekcjonerów. Wśród nich, oprócz słynnych Państwa Hortów, można było spotkać również Państwa Rubell. Odniosłam też wrażenie, że pojawiło się więcej kuratorów wyszukujących nowych talentów.

Polskie galerie zaprezentowały się w tym roku bardzo dobrze. Pojawiły się nowe galerie z Czech, Węgier, Słowacji i Słowenii. Z Rumunii, którą miło wspominałam ze względu na znaną nam galerię Plan B (Willa Projekt), wystawiły się dwie nowe: MIHAIL oraz GALERIA NOUA, lecz ich profil odbiegał nieco od tego, co proponuje nam Mihai Pop – właściciel Planu B.
Nagrodę za najfajniejsze stoisko (w ubiegłym roku lokal_30) dostała galeria Layr:Wuestenhagen, jak myślę, głównie dzięki Grupie Mahony, która wycięła fragment ściany targowej i wbijając w to prowizoryczny maszt zrobiony z jakichś rupieci stworzyła sugestywną łódź. Jedną z droższych prac sprzedanych na VIENNAFAIR 2007 była praca Stana Filko – cała jego pracownia poszła za milion dwieście tysięcy euro.

Targów na świecie cały czas przybywa, tworząc silną konkurencję. Niełatwą sprawą jest być w obiegu i poszarzać grupę zainteresowanych nimi osób. Podobno pierwsze trzy lata są decydujące. Jak widać Viennafair póki co trzyma fason, czego im z całego serca życzę.


Na zdjęciu stoisko galerii Raster

27 kwietnia, 2007

Słynne "Samoloty" Sasnala z kolekcji Saatchiego idą pod młotek

Na najbliższych majowych aukcjach w domach aukcyjnych Christie’s i Sotheby’s w Nowym Jorku będą licytowane jedne z najbardziej znanych i w sumie jedne z najważniejszych prac w młodej polskiej sztuce ostatnich lat – znany i wielokrotnie reprodukowany obraz Wilhelma Sasnala – „Samoloty” oraz zdjęcie Piotra Uklańskiego „Unitled”, a przedstawiające czaszkę Francois Pinault, jednego z najbardziej znanych kolekcjonerów sztuki na świecie.
„Samoloty” – wielki obraz Wilhelma Sasnala otwierał wystawę tego artysty (czy raczej część wystawy) w ramach prezentacji kolekcji Charlesa Saatchiego „Triumph of Painting” w Londynie. Na pewno jest to jeden z najbardziej znanych, kwestia dyskusyjna, czy jeden z najlepszych, obrazów Sasnala. Wielokrotnie reprodukowane płótno, namalowane w 1999 roku, czyli na początku kariery artysty, składa się z dwóch części o wymiarach 150x150 cm (czyli łączne wyimairy obrazu to 150x300 cm). Obraz ten niewątpliwie stał się jednym z symboli malarstwa Wilego w świadomości zbiorowej.


Ciekawe, że Saaatchi zdecydował się na sprzedaż tej sztandarowej pracy w swojej kolekcji Sasnala, kupionej zresztą bez pośrednictwa artysty oraz galerii go reprezentujących, o czym Wili mówił w wywiadzie dla nas.
Niewątpliwie obraz jest murowanym kandydatem do pobicia rekordu cenowego prac Sasnala na światowych aukcjach. Dotychczasowy rekord wynosi 216 tysięcy dolarów – za obraz „UFO” i został ustanowiony w ubiegłym roku. Teraz estymacja obraz „Samoloty”, oferowanego w domu aukcyjnym Christie na najważniejszej aukcji Post-War and Contemporary Evening Sale 16 maja, wynosi 200-300 tysięcy dolarów.
Równie znana jest inna praca polskiego artysty oferowana w konkurencyjnym domu aukcyjnym Sotheby’s na aukcji również 16 maja (ale w sesji dziennej). Chodzi o fotografię „Untitled” Piotra Uklańskiego przedstawiającą zdjęcie rentgenowskie czaszki Francois Pinault ze skrzyżowanymi piszczelami. Zdjęcie to było jednym z najbardziej widocznych elementów „Where are we going?” - wystawy dzieł z kolekcji tego kolekcjonera i biznesmena (właściciela m.in.domu aukcyjnego Christie’s czy marki Gucci, a obecnie „polującego” na niemiecką Pumę) w Palazzo Grassi w Wenecji. Zdjęcie to, o wymiarach 112 na 146 cm, zostało wykonane w 2003 roku w pięciu egzemplarzach. Sprzedawany na aukcji w Sotheby’s (smaczku dodaje fakt, że sprzedawny jest u głównej konkurecji Pinault), ma estymację 80-120 tysięcy dolarów. Nie są to najsłynniejsi „Naziści” – ale prawdopodobniej drugi najbardziej znane dzieło Uklańskiego. Oprócz Palazzo Grassi było jeszcze wystawiane w Kunsthalle w Bazylei.
W Sotheby’s będzie można też licytować obraz Wilhelma Sasnala z 2003 roku „Untitled”, sprzedany obecnemu kolekcjonerowi przez Anton Kern Galery. Obraz o wymiarach 60x70 cm (moim skromnym zdaniem o wiele lepszy niż „Samoloty”, choć na pewno mniej znany) ma estymację 30-40 tysięcy dolarów.
Będzie też rzeźba Magdaleny Abakanowicz, pochodząca z kolekcji MB Financial Banku, „Figure In the Frame” z estymacją 70-90 tysięcy dolarów, wykonana w 1989 roku.
Niewątpliwie jednak uwagę kolekcjonerów przykują „Samoloty” Sasnala i fotografia Uklańskiego.




Na zdjęciach: Wilhelm Sasnal, Samoloty, 1999; Piotr Uklański, Untitled, 2003; WIlhelm Sasnal, Untitled 2003; Magdalena Abakanowicz, Figure in the Frame, 1989.

26 kwietnia, 2007

Powrót Abstrakcji?

W najnowszym kwietniowym wydaniu ARTnews tematem numeru jest powrót malarstwa abstrakcyjnego jaki można zauważyć na amerykańskim rynku galeryjnym i wystawienniczym.


Według autorów artykułu, malarstwo abstrakcyjne powraca, chociaż przyznają, iż tak naprawdę nigdy nie znikneło i może tylko przeżywało naturalny okres dekoniunktury zainteresowania i zmieniającej się mody.

Jedną z oznak powrotu abstrakcji ma być przyznanie Tommie Abts nagrody Tunera (Turner Prize) w poprzednim roku oraz coraz bardziej widoczne wystawy poświęcone wyłącznie malarstwu abstrakcyjnemu w przestrzeniach publicznych. Kuratorzy jednej z takich wystaw zauważają, iż dla młodych twórców inspiracją stają się – technologia komputerowa, kosmologia, fizyka kwantowa, czy genetyka. Abstrakcja ma tu być uniwersalnym językiem współczesnej sztuki, efektem globalizacji i rewolucji technologicznej czy też nostalgii za przeszłością….

Według Jarego Gerreisa, kuratora Hammer Museum w Los Angeles, obecne zainteresowanie sztuką abstrakcyjną wynika z zainteresowania artystów korzeniami modernizmu i jego fundamentalnymi zagadnieniami oraz artystami takimi jak Mondrian i Kandinsky. Wskazuje też na rosnące zainteresowanie kolekcjonerów i historyków sztuki latami 60tymi i twórczością powstającą w tym okresie.


Jak to wygląda na naszym rynku? Zauważalne jest zainteresowanie kolekcjonerów i domów aukcyjnych najlepszymi pracami z lat 60tych. Widoczna jest tu ‘promocja’ wybranych twórców sztuki abstrakcyjnej tego okresu i prognozowanie wzrostu zainteresowania kolekcjonerów tą twórczością. Dużym echem odbiła się sprzedaż kilku prac Fangora na aukcjach w Sothebys. Do pełnego „impulsu” brakuje chyba dużej i dobrej wystawy w którejś z głównych przestrzeni publicznych w Polsce oraz „podjęcię dialogu” ze sztuką abstrakcji przez młodych twórców. Jak pokazują ostatnie wystawy przeglądowe współczesnego malarstwa polskiego – „młodzi są realistami” (cały czas).


Na zdjęciu – okładka kwietniowego ARTnews, oraz praca jednego z nielicznych młodych twórców szukającego współczesnego języka abstrakcji - Miłosza Pobiedzińskiego, Łoże Lady Makbet II, 2005, akryl, płótno, 120 x 170 (dzięki uprzejmosci galerii m kwadrat).

25 kwietnia, 2007

Polska inwazja na Wiedeń, czyli VIENNAFAIR 2007

Dziś targów ciąg dalszy. Tym razem z Kolonii przenosimy się na wschód – do Wiednia. Dziś rozpoczynają tam środkowo-europejskie targi sztuki współczesnej VIENNAFAIR 2007. W całym ciągu imprez targowych w Europie wiedeńskie targi znalazły sobie znakomitą niszę – chcą być pomostem między Europą Wschodnią i Zachodnią. Stąd do Wiednia organizatorom udaje się ściągać coraz większą liczbę bardzo ciekawych galerii z Europy Środkowej i Wschodniej, jak również czołówkę galerii austriackich i ciekawe galerie z Europy Zachodniej i USA. Przypomnijmy, że właśnie w Wiedniu przed rokiem debiutowała na targach rumuńska galeria Plan B, która w tym roku zrobiła furorę na nowojorskich targach Armory Show i teraz zakwalifikowała się na targi LISTE w Bazylei. Tam też debiutował warszawski lokal_30, który też pojedzie do Bazylei. Takie debiuty nieznanych i niezbyt zamożnych galerii były możliwe dzięki sponsorowi targów – ERSTE Bankowi, który finansuje przyjazd do Wiednia najciekawszych galerii.W tym roku do Wiednia zjechała rekordowa ilość polskich galerii – będzie ich aż sześć. I to nie, jak do tej pory bywało, tylko z Warszawy – ale również z Krakowa i Poznania. Na targach będą: Galerie F.A.I.T. i Zderzak z Krakowa, Piekary z Poznania oraz lokal_30, Raster i Program z Warszawy.
Krakowskie galerie zadebiutują w Wiedniu. F.A.I.T. postanowił przejąć się ideą Europy Środkowej i zaprosił na targi artystów ze Szwajcarii, Ukrainy i Polski. Prezentować będzie głównie fotografie (Herbert Weber, Piotr Wyrzykowski),
ale również obiekty Bartosza Muchy, instalacje Stefana Burgera, video i c-printy Rahima Blaka oraz szablony Repu (Ukraińska grupa artystyczna).
- Na targach jesteśmy po raz pierwszy, więc z oczekiwaniami jesteśmy ostrożni – mówią galerzyści z F.A.I.T.Druga krakowska galeria – Zderzak pokaże prace Jarosława Modzelewskiego i Igora Przybylskiego oraz najnowsze prace (akwarele z cyklu „English Lessons” – niedawno pokazywanego w galerii) Basi Bańdy. Na stronach prezentujących galerie biorące udział w Targach można poznać ofertę targową Zderzaka – akwarele Basi Bańdy wycenione zostały na 600 euro,
a duża i bardzo piękna praca Jarosława Modzelewskiego z 2005 roku „Balkon” na 20.000 euro. Debiutantem na wiedeńskich targach będzie też poznańska galeria Piekary. Pokaże w Wiedniu prace następujących artystów: Aleksandry Ska, Dariusza Korola, Leszka Knaflewskiego, Kamila Kuskowskiego,
Sławomira Tomana i Magdy Moskwy. Z informacji na stronie targów duży obraz (160x160 cm) Dariusza Korola kosztuje 8.000 euro, a trochę mniejszy (90x155 cm) Sławomira Tomana – 5.000 euro.
Wszystkie warszawskie galerie biorące udział w tegorocznej edycji VIENNAFAIR były też w Wiedniu w ubiegłym roku.
Po raz drugi w wiedeńskich targach weźmie udział galeria lokal 30. Propozycja lokalu obejmować będzie prezentację większości artystów na stałe współpracujących z galerią.
Tak więc, zobaczymy duży czarno-biały tryptyk Karoliny Zdunek, która była bardzo dobrze przyjęta w poprzednim roku przez wiedeńską publiczność, nową „mobilną” (mężczyzna na rowerze) rzeźbę Macieja Kuraka, rysunki Huberta Czerepoka, instalację „fabryki mebli” Janka Mioduszewskiego i fotografie Zuzanny Janin oraz duetu Sędzia Główny z ich performansu z Łodzi). Oprócz tego pokazane zostaną prezentacje medialne artystów gdzie będzie można zobaczyć - Annę Baumgart, Zuzannę Janin, Laurę Pawele, Sędziny Główne, Tomasza Kozaka oraz Annę Konik.
Program uważa ubiegłoroczny wyjazd do Wiednia za najlepszy do tej pory wyjazd targowy. – Poza udaną sprzedażą zyskaliśmy dzięki niemu najwięcej istotnych kontaktów i zrealizowaliśmy najważniejsze zagraniczne prezentacje, które owocują do dziś – mówią galerzyści z Programu.
Program w Wiedniu pokaże reliefy bardzo popularnego obecnie Wojciecha Zasadnego („Dziękujemy naszym klientom” za 18.000 euro i „Wędkarski Świat” za 3.000 euro), obrazy Karola Radziszewskiego, którego wystawa trwa właśnie w CSW (obrazy z cyklu UFO w cenie od 500 do 4.000 euro), ligtboxy Małgorzaty Markiewicz (w cenach od 1.200 do 1.400 euro), fotografie Anny Orlikowskiej (od 1.200 do 5.000 euro),
oraz debiutanta na targach - lubelskiego artystę Mariusza Tarkawiana (teczka 25 rysunków w pudełku za 750 euro).
Raster, który na targach w Wiedniu jest już po raz kolejny pokaże wielką instalację malarską Rafała Bujnowskiego – „Blok”- składającą się z 63 części, fotografię „Mieszkańcy” (cykl „Pozytywy”) oraz fotografie z lat 80. Zbyszka Libery
i specjalne lightboxy „Biblioteka” Nicolasa Grospierre’a.
Zapowiadają się udane targi dla polskiej sztuki, choć trzeba powiedzieć, że będziemy mieli dużo silniejszą konkurencję z pozostałych krajów Europy Środkowo-Wschodniej niż ubiegłym roku.

Na zdjęciach prace (kolejno) Bartosza Muchy, Jarosława Modzelewskiego, Sławomira Tomana, Karoliny Zdunek, Mariusza Tarkawiana i Nicolasa Grospierre’a.

24 kwietnia, 2007

Targi z kłopotami w Kolonii czyli obyśmy kiedykowiek mieli takie kłopoty

Wczoraj zapowiadaliśmy, że dziś zajmiemy się targami z tradycjami – czyli Art Cologne. Organizowane już od 40 lat kolońskie targi od dłuższego czasu borykały się z problemami – usytuowane czasowo między wielkimi imprezami targowymi w Berlinie (ArtForum), Londynie (Frieze Art.) oraz Miami (Art Basel Miami) z roku na rok traciły zarówno uczestników, czyli galerie, jak również i widzów.
Dlatego w ubiegłym roku nowe władze kolońskich targów podjęły odważną decyzję – przenosimy targi na wiosnę. Tu co prawda muszą konkurować z targami w Dusseldorfie i Brukseli (dokładnie w tym samym terminie – trzeci weekend kwietnia), ale na pewno nie jest to ta ranga targów, co konkurenci z jesieni.
Nowy dyrektor targów, Gerard Goodrow, nie tylko przeniósł targi na wiosnę. Również w nowy sposób zaaranżował przestrzeń. Oprócz tradycyjnych boksów na Art Cologne w środku hali targowej w Kolonii zorganizowano otwartą przestrzeń (nazwaną po prostu Open Space) bez podziału na boksy poszczególnych galerii, w których prezentowano monograficzne mini-wystawy artystów.
Tak wyglądał Open Space z olbrzymim barem pośrodku
Choć Open Space niewątpliwie wprowadził spory chaos dla oglądających, to był miejscem ciekawych prezentacji, jak choćby Japończyka Hiroki Masuyamy, Kubańczyka Diago Hernandeza (znanego z trwającej obecnie wystawy Wróblewskiego w warszawskim Muzeum Narodowym), Agaty Michowskiej, reprezentowanej przez warszawski Program czy Agnieszki Brzeżańskiej, którą pokazywał londyński Hotel.
Niewątpliwie targi w Kolonii pokazały, jak bardzo zglobalizowany jest handel sztuką współczesną na świecie. Pewnie brzmi to jak oczywistość – ale mnie uderzyło to na przykładzie Juliana Gallery z Seulu, na stoisku której trójka sympatycznych Koreańczyków sprzedawała prace Warhola, Miro czy Sol Le Witta.
Juliana Gallery z Seulu
Obok oczywiście wisiały prace artystów koreańskich, ale główny nacisk ewidentnie położono na międzynarodowe gwiazdy. Coraz mniej jest galerii „narodowych” – nawet galerie z mniejszych krajów mają w swoim składzie międzynarodowych artystów. Trzeba zaznaczyć, że polskie galerie coraz bardziej stają się wyjątkiem, bo już nawet nasi południowi sąsiedzie mają dużo bardziej międzynarodowy program.
Druga myśl, która mi pozostała po targach w Kolonii, to uczucie deja vu. Część artystów, niektóre prace, niektóre pomysły, już po prostu widziałem. I nie jest to zarzut, bo w czasie gdy w roku odbywa się co najmniej 20 wielkich imprez światowych, a baza utalentowanych artystów się zbytnio nie poszerza, trudno o ciągłe nowości. Poza tym artyści coraz częściej są reprezentowani przez co najmniej kilka galerii (najlepsi przez kilkanaście), co potem powoduje, że te same prace można znaleźć może nie na tych samych, ale na konkurencyjnych targach, w konkurencyjnych galeriach. Tak było ze zdjęciami słowackiego konceptualisty Romana Ondaka, którego te same fotografie wisiały w Dusseldorfie na stoisku paryskiej gb agency i Rastra oraz w Kolonii na stoisku Martin Janda Gallery z Wiednia.
Prace Romana Ondaka w Galerii Janda...
…i stoisko gb agency i Rastra. Praca Ondaka na prawo od Kosmosu Rafała Bujnowskiego
Ale przejdźmy do targów. Polskich akcentów na Art Cologne było sporo i to nie tylko za sprawą warszawskiej galerii Program – jedynego uczestnika targów z Polski. Po prostu polscy artyści, zgodnie z wymienioną wcześniej zasadą globalizacji sztuki, są reprezentowani przez coraz większą ilość galerii zagranicznych.
Leon Tarasewicz, który w Polsce nie ma swojej galerii komercyjnej, był na Art Cologne pokazywany przez mediolańską galerię Rubin, która zaprezentowała jego instalację malarską z 2003 roku składającą się z 40 obrazków o wymiarach 34x34 cm obficie ochlapanych farbą. Cena – 25.000 euro. Instalacja malarska Leona Tarasewicza
Po 5.000 euro można było kupić trochę większe, pojedyncze obrazy (50x50 cm) artysty z Walił. Stoisko Mayer Kainer
Galeria Mayer Kainer z Wiednia nie dość, że wydała Marcinowi Maciejowskiemu wspaniały album, zatytułowany „I Wanna Talk to You” , to jeszcze na tragach w Kolonii urządziła na swoim stoisku z tej okazji monograficzną wystawę Marcina z kilkunastoma, w większości nowymi obrazami. Prace Marcina Maciejowskiego
Część z nich w znanych już szarościach, ale najnowsze w żywych, dość rzadko dotąd stosowanych przez artystę barwach. Sprzedały się wszystkie, niezależnie od tonacji kolorystycznej i rozmiarów – w cenach od 11.000 do 45.000 euro. – Mieliśmy na stoisku kolekcjonerów, którzy specjalnie przyjechali po prace Marcina – mówił galerzysta z Mayer Kainer.
Praca Marcina Maciejowskiego
Hotel z Londynu pokazał między innymi slideshow Agnieszki Brzeżańskiej. Ci, którzy oglądali wystawę „Nowi Dokumentaliści”, pamiętają pokaz śmiesznych slajdów Agnieszki do jeszcze bardziej zabawnej i pogodnej muzyki skomponowanej przez Maćka Sienkiewicza. W Kolonii muzyczka była ta sama – zmieniły się tylko slajdy pokazywane w zaaranżowanej przez Hotel mini Sali kinowej.
Galeria Nachts St. Stephen pokazała w Kolonii między innymi prace Adama Adacha, który w najbliższy weekend będzie miał otwarcie swojej indywidualnej wystawy na Zamku Ujazdowskim w Warszawie. Prace Adama Adacha
Wiedeńska galeria sprzedała obie praca artysty po 20.000 euro. Galeria pokazała tez cztery nowe prace innej polskiej artystki, którą reprezentuje, Agnieszki Kalinowskiej, w tym rzezbę z gumek i "słomkowe" obrazy w cenie 2.500 euro.
Wystawa „Pollenflug Austria”
Agnieszka Kalinowska była tez ona reprezentowana w niekomercyjnym boksie – Austriacy na Art. Cologne przygotowali międzynarodową wystawę „Pollenflug Austria” – prac z najlepszych prywatnych austriackich kolekcji. Wśród wielu sław sztuki najnowszej przebijało się też sporo polskich nazwisk – Agata Bogacka, Dorota Jurczak, właśnie Agnieszka Kalinowska, Marcin Maciejowski czy Jakub Julian Ziółkowski. Praca Jakuba Juliana Ziółkowskiego z prywatnej kolekcji austriackiej
– Byłam zaskoczona jak wiele dobrych prac polskich artystów znajduje się w prywatnych kolekcjach w Austrii – powiedziała kuratorka wystawy Caroline Nathusis.
Stoisko Galerii Program
Kończąc sprawy polskie – wróćmy do Programu, na stoisku którego można było zobaczyć obrazy Pawła Susida, koszulki i fotografie duetu Tatiana Czekalska/Leszek Golec oraz rzeźby Krzysztofa Sołowieja. Sprzedały się dwa komplety ręcznie malowanych „religijnych” pet-koszulek duetu Czekalska i Golec za 7000 euro. Koszulki można było kupić albo osobno, albo na poliestrowych pso-kotach z ogonami królików. Edycja koszulek – 20 plus 1 AP.
Tak wygląda koszulka na pso-kocie
DODANE PÓŹNIEJ DZIĘKI KORESPONDENCJI Z PROGRAMEM
Galeria Program uwaza targi w Kolonii za bardzo udane, głównie ze względu na Agatę Michowską, której realizacja (rzeźba i video) „Fairy tale” (za 10.000 euro), trafi do imponujących zbiorów niemieckiego kolekcjonera. Otwiera on w lipcu swoje własne muzeum (Stuttgart) i cieszył się, że praca Agaty będzie centralnym punktem tej ekspozycji. Ponadto umówiona została sprzedaż całej edycji (4 fotografie po 3.000 euro od sztuki) Małgorzaty Markiewicz do włoskiej galerii, która chce zorganizować jej wystawę.
POWRÓT DO TEKSTU
Bardzo silnie reprezentowana była w Kolonii fotografia. Duże zainteresowanie wzbudziły prace japońskiego artysty Hiroki Masuyama zatytułowane „Caspar David Friedrich” pokazane przez galerię SFEIR_SAMLER z Hamburga i Bejrutu (kolejny przykład globalizacji w sztuce).
Stoisko SFEIR SAMLER z monograficzną wystawą Masuyamy
Masuyama najpierw odwiedził miejsca, które malował w XIX wieku wielki romantyczny malarz Caspar Friedrich. Następnie z japońską precyzją przefotografował te miejsca, by rozpocząć pracę z komputerem. Setki zdjęć skleił w jedno wiernie oddając pejzaże Friedricha, ale w formie fotograficznych light-boxów. Żeby nie było wątpliwości, że chodzi o wierne odzwrowanie prac niemieckiego malarza, prace Masuyamy mają dokładnie taki sam format, jak prace Friedricha. A Masyama pisze, że prace te zrobił, aby lepiej zrozumieć romantyczną niemiecką duszę.
Praca Hiroki Masuyamy
Jeśli nie podobają się nam trochę kiczowate prace Masyamy, to możemy odwiedzić inne stoiska z fotografią – choćby fińskiego fotografika Miklosa Gaala, który w ten sposób umie manipulować ostrością, że sfotografowane sceny uliczne wyglądają, jak ustawione z niewielkich figurek (o jego pracach na stoisku berlińskiej galerii Hermann&Wagner pisałem już przy okazji wizyty na targach w Miami). Czy też stoisko innej berlińskiej galerii – Kudle van der Grinten, gdzie można obejrzeć ciekawe wielkoformatowe prace takich artystów, jak Lukas Roth czy Izima Kaoru.
Praca Lukasa Rotha
Czy targi w Kolonii uporały się z problemami? Trudo jeszcze w tym momencie powiedzieć. Już po targach okazało się, że liczba zwiedzających targi spadła w tym roku do 60.000 osób (o 10 tysięcy). Ale sprzedaż z kolei utrzymała się na ubiegłorocznym poziomie około 75 milionów euro. Wiele zależy od tego, czy targi te znajdą swoją formułę, czy będą umiały odnaleźć się w nowej rzeczywistości i skutecznie konkurować z młodszymi targami w sąsiednim Dusseldorfie.

23 kwietnia, 2007

Przepis na dobre targi - czyli o targach sztuki współczesnej w Dusseldorfie


Jak zrobić targi sztuki od początku? Przepis jest prosty. Bierzemy miasto z dużymi tradycjami kulturalnymi, miasto bogate i snobistyczne, z dużą ilością muzeów i instytucji kulturalnych. Organizujemy nasze targi w terminie, w którym organizowane są duże targi z tradycjami, ale mające też poważne kłopoty z frekwencją oraz tożsamością. Zapraszamy na targi „nowe twarze” – młode prężne galerie z całego świata. Przestrzeń targów aranżujemy w nietypowy sposób – z dużą ilością skośnych stoisk, korytarzykami, w których mogą kryć się różne skarby. Zapraszamy DJ’ów, abyśmy czuli się bardziej jak na party niż na targach. Czy taka mieszanka może odnieść sukces? W przypadku dc (skrót od Dusseldorf Contemporary), które zakończyły się w tym mieście w Zagłębiu Ruhry wczoraj, tak.

DJ’e wykonywali dobrą robotę. Rytmiczną muzykę słychać było wszędzie, ale większość gości gromadziła się wokół barów w centrum targów.
Targi miały nadspodziewanie dużą frekwencję publiczności, która nie tylko oglądała stoiska poszczególnych galerii, ale również i kupowała pokazywane tam prace. W końcu Dusseldorf to niemiecka stolica mody, agencji reklamowych i bogactwa.
Dopisały też galerie, w szczególności zagraniczne, bo z Niemiec, ze względu na to, że w Kolonii trwały konkurencyjne Art Cologne, na targi w Dusseldorfie, przyjechała „druga liga”, może poza z galeriami z samego Dusseldorfu.
W targach uczestniczyła jedna galeria z Polski – warszawski Raster miał wspólne stoisko z paryską galerią gb agency.
Wspólne stoisko Rastra i gb agency
Do Dusseldorfu Raster oczywiście przywiózł przede wszystkim Rafała Bujnowskiego, który dwa lata temu miał wystawę w tamtejszym Kunstverein. Jak było to do przewidzenia sprzedała się zdecydowana większość obrazów Rafała – w tym część z portfolio – w cenach od 4.500 do 14.000 euro.
Z tych trzech prac Rafała Bujnowskiego sprzedały się dwie
Sprzedało się nawet wielkie „kosmiczne” tondo (średnica 180 cm), które jest obecnie częścią wystawy „ Kilkadziesiąt sekund źle wywołanej taśmy filmowej” w Rastrze. Po raz pierwszy na zagranicznych targach Raster pokazał prace Przemka Mateckiego (trzy prace, w tym jeden „grający” obraz z wbudowanym mp3 i głośnikami w cenach od 2.500 do 2.800 euro).
Prace Przemka Mateckiego
Niewielkie formaty prac Przemka trochę ginęły na przepastnym stoisku Rastra, ale jedna z prac, „Pamela Anderson”, została sprzedana angielskiemu kolekcjonerowi. Oprócz tego Raster pokazał prace Igora Krenza oraz rzeźby Michała Budnego, natomiast gb agency – prace słowackich i czeskich konceptualistów - Romana Ondaka i Jirziego Kovandy.


Praca Romana Ondaka
Ciekawe stoisko miała inna paryska galeria – Cosmic, która pokazała między innymi prace włoskiej artystki Vanessy Beecroft. Co ciekawe, nie były to tylko zdjęcia, z których słynna jest ta artystka, ale również duże akrylowe obrazy na płótnie.
Stoisko Cosmic Galery
Jednak na tym stoisku zaciekawiła mnie szczególnie praca młodego angielskiego artysty Jamesa Hopkinsa. Było to… wiadro, którego wnętrze wyłożone zostało lustrzaną folią, a na dnie była piękna piaszczysta wyspa z zieloną palmą. Praca zatytułowana „Fatamorgana” z ubiegłego roku jest unikatowa (czyli bez edycji, co jest coraz częstsze w tego typu pracach). – Już za sześć tysięcy euro możesz mieć swój własny, przenośny raj – zachwalał pracę Hopkinsa galerzysta z Cosmic.
Praca „Fatamorgana” Jamesa Hopkinsa
Hopkins „wyprodukował” również trzymające się tylko na dwóch nogach krzesło oraz ławę ze specjalnymi otworami na butelki. Jak podkreślał galerzysta, wszystkie prace Hopkins wykonuje sam.
„Greps” w sztuce był bardzo obecny na targach w Dusseldorfie. Nowojorska galeria Spencer Brownstone zaprezentowała cieszące się wielkim zainteresowaniem prace litewskiego artysty mieszkającego w Nowym Jorku – Zilvinasa Kempinasa.
Praca Zilvinasa Kempinasa „O2”
Ten artysta, pracuje głównie z taśmą filmową, ale bynajmniej nie używa jej do robienia filmów, lecz do tworzenia z niej rzeźb i instalacji. W Dusseldorfie wielkie wrażenie robiła praca „O2” kółko z taśmy filmowej, utrzymywane w powietrzu przy ścianie dzięki… podmuchom wiatraka. Gdy rozmawiałem z galerzystą ze Spencer Brownstone została już ostatnia praca z edycji sześciu sztuki i kosztowała 15.000 euro. – Za chwilę już jej nie będzie, takie mamy zainteresowanie tym artystą – powiedział. Z dumą podkreślał, że Kempinas znalazł się w gronie 25 artystów, które prestiżowy magazyn Art. Review zaliczył do grona młodych obiecujących artystów (w tym gronie znalazła się Paulina Ołowska, o której pisaliśmy tutaj).
Inną pracę z taśmą filmową przygotowała młoda Angielka Elizabeth McAlpine. Jej film, a długości 98 metrów wyświetlał Campanillę na Placu Świętego Marka w Wenecji, która ma wysokość dokładnie 98 metrów. A całą długość taśmy można było oglądać w specjalnym „akwarium”, z którego projektor wyciągał taśmę i do którego ta taśma wracała. Pracę pokazała londyńska galeria Laura Bartlett Galery.
„98 metrów” Elizabeth McAlpine
Tradycyjne wykorzystanie taśmy filmowej pokazała młoda Rosjanka Anna Jermolaeva, uczestniczka Biennale w Wenecji w 1993 roku. W wideo „Celebrities” (5 minut, edycja 5+1, cena 5.000 euro) pokazała osoby fotografujące się ze znanymi osobistościami, ale w … gabinecie figur woskowych. Zabawna, ale i mądra praca na temat kultury masowej, znalazła jednego nabywcę, a pracę sprzedawała wiedeńska galeria Mezanin.
Na targach w Dusseldorfie, w przeciwieństwie do targów w Kolonii, nie było prawie w ogóle dealerów sztuki, dlatego mniej było może wielkich nazwisk, a więcej sztuki. Gnieniegdzie pojawiały się zdjęcia Richarda Prince’a, Roberta Mapplethorpe’a, Beata Struli. Galeria Konrad Fischer z Dusseldorfu swoje stoisko wyłożyła fosforyzującą podłogą Jima Lambiego i to stoisko przyciągało tłumy.
Podłoga Jima Lambiego na stoisku Konrad Fischer Gallery
Czy targi w Dusseldorfie mogą zagrozić prestiżowym Art Cologne? Nie wiem, ale na pewno w to celują. Pierwszy rok był udany, ale jak będzie dalej? Prawdziwe schody czekają organizatorów za rok. A jak na to wszystko Art Cologne? O tym już jutro w ArtBazaar.

20 kwietnia, 2007

Historia jednego obrazu - Portret Adeli Bloch-Bauer

Portret Adeli Bloch-Bauer jest jednym z najsłynniejszych portretów XX wieku. Nie tylko ze względu na jakość i piękno obrazu, lecz również ze względu na ekscytującą historię jego powstania. Gustav Klimt ukończył ten portret już ponad 100 lat temu. W tym czasie Wiedeń obok Paryża był kulturalną stolicą świata. Zwyczajem wiedeńskiej elity, zamawiającej portrety (swoje i bliskich) wśród lokalnych artystów, Ferdynand Bloch-Bauer, austriacki przemysłowiec, zamówił portret swojej (dużo młodszej) narzeczonej Adeli. Istotnym jest fakt, że portret został zamówiony w roku 1903 a ukończony w 1907…. Dlaczego tak długo? To jest bardzo dobre i ….. niedyskretne pytanie…


Artystą wybranym do sporządzenia portretu Adeli został artysta, cieszący się dużą sławą wśród damskiej części wiedeńskiej elity – Gustav Klimt. O czym prawdopodobnie „Pan młody” nie wiedział Klimt i przyszła Pani Bloch znali się nie od wczoraj i łączyło ich coś więcej niż kilkugodzinne spotkania w pracowni. Tym tłumaczony jest tak długi czas powstawania portretu...

Portret Adeli został ulubionym obrazem w kolekcji Ferdynanda. Bohaterka tego arcydzieła, Adela Bloch zmarła w roku 1925. Zobaczmy, jakie były dalsze losy jej portretu. Do roku 1938 obraz ten pozostawał w posiadłości Ferdynanda Blocha. Po aneksji Austrii przez Rzeszę, Ferdynand ze względu na żydowskie pochodzenie musiał uciekać do Szwajcarii. Cała jego kolekcja została w Wiedniu. Poprzez ręce Reinharda Heydricha, poszczególne prace z Kolekcji Blocha trafiały do elity Trzeciej Rzeszy. Portret Adeli trafił do Galerii Austriackiej w której „przetrwał” aż do momentu zwrócenia go przez rząd austriacki prawowitym spadkobiercom. Z Austrii obraz ten trafił na wystawę prac Klimta do Los Angeles. Do walki o możliwość kupna portretu stanęli dwaj amerykańscy kolekcjonerzy Eli Broad i Ronald Lauder. Zwycięzcą okazał się nowojorski milioner Ronald Lauder a portret trafił do jego „prywatnego” muzeum Neue Galerie.


Materiał przygotowano w oparciu o artykuł Tylera Greena z magazynu Fortune (wrzesień 2006)

19 kwietnia, 2007

Łowcy Talentów

Cieplejsza aura, wiosenna pogoda i wszechogarniające nas budzenie się nowego do życia skłoniło nas do zastanowienia się nad kwestią pojawiania się nowych twarzy w sztuce. Szukaliśmy odpowiedzi na pytanie - kto dzisiaj w Polsce ma „najlepsze oko” do wyszukiwania utalentowanych artystów a oprócz tego jego pozycja czy też prestiż sprawia, że jego wybór jest zauważalny przez środowisko.

Skoncentrowaliśmy się na ubiegłych kilkunastu miesiącach szukając miejsc i ludzi, którzy pokazali najciekawsze debiuty lub przygotowali wystawy młodych twórców, które wydawały nam się znaczące. O wielu debiutach, wystawach i miejscach z pewnością nie wiemy, prosimy więc traktować to jako przyczynek do ewentualnej dyskusji. Nie jest to też temat „sportowy” gdyż nie oceniamy a raczej doceniamy osoby i miejsca, jakie w ostatnim czasie zauważyliśmy.

Nie można nie zacząć tego „przeglądu” od Wojciecha Kozłowskiego z Zielonej Góry. Kozłowski ma bardzo dobre wyczucie do tego co najciekawsze w młodej sztuce polskiej. Umiejętnie konstruuje program wystaw w zielonogórskiej BWA i tak się składa, że pokazywani przez niego artyści to ci którzy mają najwięcej do powiedzenia w danym momencie w sztuce polskiej.

Kurator Roman Lewandowski – za „wyszukanie” artystów do projektu Rekonesans Malarstwa. Mieliśmy wystawy zbiorowe w Zachęcie i w Bydgoszczy, jednak to Lewandowskiemu udało się przygotować chyba najciekawszy projekt pokazujący stan współczesnego malarstwa w Polsce.

Galeria Nova w Krakowie na przełomie ubiegłego i bieżącego roku pokazała dwa interesujące debiuty co ciekawe chyba niezauważone przez krytykę i media. Była to wystawa Tomka Kowalskiego i Bartosza Kokosińskiego.

W podsumowaniu ubiegłego roku pisaliśmy już o Galeria Pies z Poznania. Widać, że nie trzeba mieć dużego zaplecza instytucjonalnego czy tez finansowego, aby przygotować dobre i istotne wystawy.

Ciekawe, że daje nam to chyba optymistyczny obraz. Pokazuje on bowiem, że nie trzeba być wielką instytucja, znaną galerią, mieć zaplecza finansowego i organizacyjnego aby zaznaczyć swoje miejsce w świecie (może historii) sztuki (nova na zawsze pozostanie już miejscem debiutu Kowalskiego a Pies miejscem wystawy Susida i Mateckiego). Może pieniądze i prestiżowe miejsca/stanowiska rozleniwiają, może nie pozwalają na swobodę działania. Może wystarczy już szukania kręgów, warszawki czy innej wymówki przed własnym działaniem?

18 kwietnia, 2007

Galerie w chmurach

Światowa stolica sztuki, kolejny raz nas zaskakuje swoimi pomysłami i „pojemnością” rynku.
Czy w mieście gdzie istnieje około tysiąca galerii sztuki jest jeszcze miejsce na drapacz chmur wypełniony galeriami? Tak, co prawda nie drapacz tylko 20 piętrową „wieżę” usytuowaną na 25 ulicy w Chelsea. Tam bowiem na początku jesieni otwarta zostanie Chelsea Art Tower.


Interesującym jest fakt, iż 95% powierzchni już została sprzedana. Według planów do ósmego piętra włącznie mają być galerie (wszystko sprzedane) a powyżej powierzchnie biurowe. Należy podkreślić, iż budynek ten ma świetną lokalizację w dzielnicy będącej centrum sztuki w Nowym Jorku. Całkiem niedaleko Art Tower mieści się na przykład słynna Gagosian Galery czy Barbara Gladstone Gallery.

Dla zainteresowanych – standardowa powierzchnia do wynajęcia około 380 m kw. to miesięczny szacunkowy koszt około 7tys złotych (bez podatków). Co ciekawe, w większości nieruchomości były do kupienia ( a nie wynajmowane) w cenach od 2,2 do 4,7 miliona dolarów za lokal. Tylko nieliczne były dostępne pod wynajem, w chwili obecnej pozostał jeden lokal do wynajęcia na 14 piętrze…

17 kwietnia, 2007

Pracowita niedziela kolekcjonerów

Niedziela była bardzo pracowitym dniem dla kolekcjonerów. Całe popołudnie i wieczór mogli spędzić na aukcjach – najpierw charytatywnej aukcji na rzecz fundacji pamięci malarki Krystiany Robb-Narbutt w warszawskiej Zachęcie, a następnie można się było przenieść do niedaleko położonego Hotelu Bristol, gdzie wieczorem rozpoczęła się aukcja sztuki współczesnej Agry Art.
Na aukcji fundacji Pro Arte et Futura zmieniono pierwotnie podawane ceny wywoławcze. Zamiast, często wysokich cen wywoławczych wszystkie prace licytowano od standardowych w przypadku aukcji charytatywnych 100 PLN. Wyszło to na dobre wielu licytacjom, bo część prac osiągnęła wysokie ceny. Zaszkodziło na pewno sprzedawanej na tej aukcji fotografii, która sprzedała się w bardzo atrakcyjnych, wręcz okazyjnych cenach.
Najwyższe ceny osiągnęły dwa obrazy artystów już dojrzałych, by nie powiedzieć starszych – Jacka Sempolińskiego (duży olej „Ukrzyżowanie u św. Anny” z 2006 roku za 15.000 PLN) oraz Łukasza Korolkiewicza (średniej wielkości obraz olejny z 2001 roku zatytułowany „Szary Mur” za 14.000 PLN). Wysokie cenę, choć zdecydowanie niższą niż w galeriach, osiągnął „papier” Pawła Susida – 5500 PLN za tę pracę to okazja. Zimowa akwarelka Roberta Maciejuka mimo pięknej pogody sprzedała się wysoko – za 3200 PLN.
Dobrze sprzedał się też lightbox Izabelli Gustowskiej (6200 PLN) oraz, co jest zaskoczeniem, litografia Małgorzaty Dmitruk (3800 PLN).
Jak już wspominałem, niskie ceny osiągnęła fotografia. Prace Jakuba Pajewskiego nie dobiły do tysiąca złotych (odpowiednio 700 i 400 PLN za „Michasia” i „Dominikę”). Znakomite kwiaty Pawła Żaka, sprzedawane w „Luksferze” za 2600 PLN tu osiągnęły ceny 800 i 1000 PLN. Do pułapu tylko 500 PLN doszła fotografia otworkowa Konrada Pustoły. Widać, że mimo wielokrotnego „zaklinania” przez galerników rynek fotografii w naszym kraju wciąż jest w powijakach. Dlatego nie wróżę wielkiego, sukcesu bardzo dobrze przygotowanej, choć z wygórowanymi cenami, aukcji fotografii w Rempeksie, o której napiszemy w przyszłym tygodniu.
Zdecydowanie grubsze portfele mieli uczestnicy aukcji w, Agrze, ale też na tę aukcję przygotowano kilka perełek.
Zaczęło się od razu od mocnego uderzenia. Niewielka (27x20,5 cm) praca Stanisława Fijałkowskiego „Ile kroków śnisz” z 5.000 PLN doszła do 20.000. Gorąco zrobiło się przy licytacji bardzo dobrej pracy Edwarda Krasińskiego. „Interwencja” z 1976 roku z wywoławczych 50.000 poszybowała aż do 134.000, bijące dotychczasowy rekord tego artysty w Polsce. Równie dobrze sprzedawały się obrazy Jerzego Nowosielskiego. „Abstrakcja” z 1968 roku z wywoławczych 30.000 PLN doszła do 106.000 PLN,
a „Akt” z 1980 roku z 75.000 do 150.000 PLN, stając się najdroższą pracą sprzedaną na aukcji.
Jednak wszystko przebiła praca Zdzisława Beksińskiego „Oczekiwanie”. Można się było jednak tego spodziewać po wyjątkowo niskiej cenie wywoławczej – 18.000 PLN. Beksiński dobił do 112.000 PLN. Warto odnotować też udaną sprzedaż dwóch dużych olejów Tadeusza Kantora – „Castorp” z 1957 roku ze 120.000 PLN doszedł do 142.000 PLN, a obraz zatytułowany po prostu „Obraz” z 1963 roku do 83.000 PLN z 70 tysięcy.

Pod koniec aukcji kolekcjonerom zabrakło już chyba pieniędzy w portfelach i wiele prac sztuki aktualnej (contemporary) sprzedało się po cenie wywoławczej – tak było z pracami Kurki, Sztwiertni czy Dwurnika. To były niewątpliwe okazje tej aukcji.

Na zdjęciach: Łukasz Korolkiewicz, Szary Mur, olej, płotno 52x90 cm, 2001; Robert Maciejuk, Bez tytułu, akwarela, ołówek, 50x60 cm, 2007; Jerzy Nowosielski, Abstrakacja, olej, płótno, 80x60 cm, 1968; Grzegorz Sztwiertnia, Oko złego malarza, tempera, olej, płótno, 35x35 cm, 2004.

16 kwietnia, 2007

Malarstwo zawsze zaczyna się od początku - rozmowa z Romanem Lewandowskim



W wielu rozmowach na temat przygotowywanego przez Ciebie projektu „Rekonesans Malarstwa”, przedstawiano go jako odpowiedź na dość powszechnie krytykowaną wystawę „Malarstwo XXI wieku” w Zachęcie oraz bydgoskie „Nowe tendencje w malarstwie polskim”…

Moim zamierzeniem na pewno nie było kontestowanie tego, co pokazano w Zachęcie. Nad swoim projektem pracowałem ponad rok, nie wiedząc nawet, że równocześnie jest przygotowywana podobna wystawa w Warszawie. Tak więc trudno tutaj mówić o konkretnym odniesieniu do innych wystaw. Jeżeli „Rekonesans malarstwa” jest w ogóle jakąkolwiek próbą kontestowania sytuacji wystawienniczej w Polsce, to tylko w tym sensie, że jest to wystawa egzemplifikująca spektrum problemów związanych z praktyką malarską, a już na pewno nie stanowi podsumowania, jakiejś listy obecności czy też próby naszkicowania rysu panoramicznego. Takie ekspozycje dla mnie nie przedstawiają większej wartości. W swojej praktyce kuratorskiej preferuję pracę nad projektem, która zaczyna się od wyłonienia jakiegoś problemu oraz koncepcji, a następnie szukam korespondujących z nią prac. Najczęściej negocjuję z artystami, gdyż optymalna jest taka sytuacja, kiedy na wystawie pojawiają się zupełnie nowe prace. W poprzednich moich wystawach – np. w projekcie „Forma jest Pustką, Pustka jest formą” - zdecydowana większość prac powstała specjalnie na ekspozycję. Tak też w jakiejś mierze miało miejsce w przypadku najnowszej wystawy. Poza tym, co jest bardzo istotne, w obrębie „Rekonesansu malarstwa” jest też podprojekt będący próbą wyjścia naprzeciw twórczej swobodzie. W ramach jednego z działów zaproponowałem artystom przygotowanie dzieła według własnego uznania, w dowolnym medium i na dowolny temat. Jedyne ograniczenie dotyczyło formatu pracy, która miała zmieścić się w parametrach 50 x 50 cm.

Co chciałeś zatem pokazać w swoim projekcie?

Moim zamierzeniem była próba ukazania kondycji i wyartykułowania różnorodności współczesnego malarstwa. Właściwie kontekst polski jest poniekąd incydentalny, gdyż jestem zdania, że obecnie malarstwo polskie odbija to, co dzieje się na całym świecie. W dużej mierze skierowałem się ku tropom „metamalarskim” czy generalnie – „metajęzykowym”. Interesuje mnie, co dzisiaj, w dobie elektronicznych mediów, malarstwo ma dzisiaj do powiedzenia? Na ile najnowsze malarstwo porzuca klasyczne dystynkcje, w jaki sposób niekiedy zbliża się w stronę fotografii, grafiki czy instalacji? Jakimi środkami inne media stają się bardziej malarskie od malarstwa? Stąd też na tej wystawie nie mogło zabraknąć innych mediów...

Jakie prace przygotowane zostały specjalnie na tę wystawę?

W Katowicach można m.in. zobaczyć nowe prace Agaty Bogackiej, Pawła Susida, Basi Bańdy, Tomka Ciecierskiego, Anity Pasikowskiej, a także spory zestaw specjalnie przygotowanych prac w ramach projektu „50 x 50”.


Pokazując wystawę przekrojową nie uciekniesz jednak od „listy obecności”…

Pewnie nie jest do uniknięcia prezentacja dzieł artystów, którzy stanowią dzisiaj główny trzon krytycznych rozważań w artystycznych mediach. Jednak chcę zaznaczyć, że konstruując wystawę przede wszystkim interesował mnie fakt, czy konkretne prace realizują podjęte problemy. Stąd zastosowany przeze mnie podział przestrzeni wystawienniczej na problemowe „boksy”. Oczywiście, mam świadomość tego, że nie uwzględniłem wielu ważnych artystów. Ale w tym momencie ich obecność nie wydawała mi się niezbędna. Poza tym z niektórymi, na przykład z Leonem Tarasewiczem, pracowałem wcześniej w projektach, w które wówczas wpisywali się zgodnie z moimi założeniami. Zresztą Tarasewicz, mam wrażenie, od pewnego czasu stał się przewidywalny a jego kolejne realizacje niosą z sobą zbyt duży ładunek powtarzalności... Skoro mamy obecnie tak wielu młodych ludzi, dlaczego nie dać im szansy?

Czy ktoś Ci odmówił ?

Nie. Nikt mi nie odmówił.

Brakuje tu chyba całego nurtu sztuki krytycznej…

Myślę, że w dzisiejszym polskim malarstwie nurt krytyczny w rozumieniu, jakie mu przypisaliśmy historycznie, jest już zjawiskiem zamkniętym. Jego wizualnym pokłosiem są w jakiejś mierze prace obrazujące ciało i dyskurs cielesności. Bo ciało, warto pamiętać, jest zarazem „generatorem” i nośnikiem znaczeń, a jednocześnie podlega frontalnemu atakowi władzy i wiedzy, które chcą być dysponentami naszej cielesności i tożsamości. Ten wątek na wystawie jest obecny, ale w jego ponowoczesnej, zestetyzowanej formie, co obrazują prace chociażby Bogny Burskiej. Poza tym, mimo wszystko, na wystawie jest obecny na przykład Jerzy Truszkowski, który jest ewidentnie z nurtem krytycznym kojarzony. Ja nie piszę nowej historii sztuki, jak Żmijewski, który w swojej książce pominął Żebrowską, Truszkowskiego właśnie czy tandem KwieKulik i wielu innych znaczących artystów. Zresztą myślę że nie ma jednego oglądu sztuki. I „Rekonesans malarstwa” z pewnością nie aspiruje do takiego holistycznego myślenia.


Pokazujesz to co najlepsze pojawiło się w malarstwie w przeciągu ostatnich kilkunastu lat?

Ta wystawa nie jest sumowaniem tego, co wydarzyło się malarstwie polskim w ostatnich dwóch dekadach. Jest próbą krytycznego i autorskiego spojrzenia na praktyki malarskie, jakie się dzieją w tej chwili. W tym rozumieniu katowicka wystawa jest arbitralnym i subiektywnym pokazem, ponieważ – jak sądzę - nie ma dziś możliwości stworzenia pokazu obiektywnego. Nie ma też możliwości pokazania wszystkiego. To są iluzje, jakie stworzył modernizm. Ja już w nie przestałem wierzyć.

Czyje prace można zobaczyć na tej wystawie?

Oprócz tak znanych artystów jak Sasnal, Susid, Bujnowski, Ciecierski czy Bogacka, na tej wystawie pojawia się dość sporo innych, bardzo rozpoznawalnych artystów. Niekiedy są znani z innych mediów, jak na przykład Oskar Dawicki czy Łukasz Skąpski. Można zobaczyć wielu znakomitych malarzy niejako funkcjonujących obok głównego nurtu, jest a nawet jeden student ASP. Chciałbym jednak zaznaczyć, że w Katowicach nie dysponowałem takimi warunkami i przestrzeniami, jakie posiada warszawska Zachęta.


Czy to co pokazujesz, jest w jakimś sensie wartościowaniem tego, co się wydarzyło w przeciągu ostatnich dwóch dekad? Czy pokazując artystów spoza głównego nurtu, chciałeś zaznaczyć, że tu się dzieją wartościowe rzeczy, o których przeciętny odbiorca może nie być świadomy?

Wydaje mi się, że dzisiaj bardzo często malarstwo próbuje wiązać się z mechanizmami ekonomii i językiem marketingu. To ma swoje dobre i złe strony. Obserwuję, że na wielu pokazach pojawiają się prace, które maja dużą „nośność” ekonomiczną... Moim zamierzeniem było zrobienie czegoś innego. Nie do końca jednak jestem przekonany, czy to jest próba wartościowania. „Rekonesans” jest raczej refleksją i usiłowaniem zobrazowania procesów, które – jak mi się wydaje – w Polsce są koherentne z tym, co się dzieje w praktykach malarskich na całym świecie. Natomiast nie wierzę w hierarchizowanie sztuki i artystów. Starałem się pokazać wielość możliwości, jakie dzisiaj posiada sztuka jako potencjał, bo żyjemy w czasach niezwykłych. Jest miejsce na figurację, abstrakcję, konkret, ekspresję. Jest to bardzo komfortowa sytuacja, ale też duży problem dla artystów, którzy chcą się znaleźć w czymś, co – jak im się wydaje – stanowi główny nurt...

Patrząc na współczesną sztukę polską - czy można mówić o wspólnych elementach łączących artystów w swojego rodzaje style, szkoły sztuki czy jest to element marketingowy?

Wydaje mi się, że te podziały znajdowały swoje uzasadnienie w rzeczywistości lat 80. i 90. Dzisiaj jednak są chyba mocno naciągane. Bez wątpienia są tworzone na użytek mediów, krytyki artystycznej, ale nie do końca znajdują swoje uzasadnienie w praktykach malarskich. Jeśli się przyjrzeć temu, co pozostało po grupie Ładnie, to widzimy, że ci artyści poszli w zupełnie inne strony… Co więcej, potrafią być niezwykle konsekwentni w swojej niekonsekwencji. Casus Wilhelma Sasnala jest tutaj ewidentny – w poszczególnych cyklach potrafi on całkowicie zmienić swoją dykcję, odwoływać się do różnych figur wyobraźni i do różnych praktyk malarskich, zawsze pozostając naprawdę sobą i tworząc wspaniałe prace.

Z biegiem lat jest to jednak chyba naturalne że próbujemy jakoś nazwać, klasyfikować to, co było… Czy teraz jesteśmy świadkami czegoś „nowego”?


Warto zwrócić uwagę iż w ubiegłym roku nagrodę Arteonu otrzymał Kamil Kuskowski. Inny z kolei artysta z Poznania, który myśli w równie poszukujący i świeży sposób to Marek Glinkowski. Takie i im podobne postawy są bardzo cenne, bo to jest ewidentne myślenie postkonceptualne i sądzę właśnie, że w dzisiejszej sztuce najważniejsza jest świadomość tego, co wydarzyło się wcześniej. Nie wszyscy jeszcze wyciągnęli wnioski z konceptualnej rewolty. Jeżeli dzieło, nie posiada w swoim punkcie wyjścia tego konceptualnego myślenia, to jest czystym designem. Bez ujmy dla designu, bo design może być czymś znakomitym i lepszym od średniego malarstwa. Co mnie zaskakuje, to fakt, że niektórzy artyści mają takie myślenie metajęzykowe po prostu we krwi. Przykładem jest tu Rafał Bujnowski. Jego malarstwo jest głęboko „metamalarskie”, ale jest to artysta, który tym aparatem pojęciowym w ogóle się nie posługuje. Jak mi kiedyś powiedział, w malarstwie już wszystko się wydarzyło, my jesteśmy tylko kopistami. Bo w istocie wszystko się obraca wokół idei różnicy i powtórzenia. To jest zresztą bardzo ważny wątek tej wystawy...

W tekście do katalogu z wystawy napisałeś, że „malarstwo zawsze zaczyna się od początku”. Miałeś na myśli potrzebę zmierzenia się każdego artysty z tym, czym dla niego jest malarstwo?


Może to będzie kontrowersyjne, ale wydaje mi się, że każda wystawa jest nową definicją malarstwa. Żyjemy w takich czasach, gdzie na naszych oczach zachodzą duże zmiany, a wszystkie punkty odniesienia ulegają redefinicji. Malarz przystępujący do pracy musi być świadomy, że wszystko już w sztuce było… Zmienia się tylko kontekst czasu i przestrzeni. Za każdym razem przystępując do pracy próbujemy malarstwa od nowa. Malarstwo staje się na naszych oczach i w naszych oczach. Zatem za każdym razem staje się od nowa… Ten aspekt nie dotyczy tylko samego obrazu. Chciałem tu zwrócić uwagę, że każda wystawa jest albo może być dziełem sztuki i powołując przestrzeń powołujemy nowe dzieło. Takie jest moje przeświadczenie...

Na skanach- zdjęcia z wystawy. Dzięki uprzejmosci Romana Lewandowskiego