31 października, 2006

Życie w Polsce to brzęczące kajdany – druga część rozmowy ze Zbigniewem Liberą

Dlaczego nie wziąłeś udziału w cyklu „W Samym Centrum Uwagi” w Zamku Ujazdowskim?

Wziąłem.

Wziąłeś i nie wziąłeś... Wstawienie książki „Co robi łączniczka” do księgarni w Zamku było formą buntu?



To dobra okazja, by publicznie powiedzieć parę przykrych słów pod adresem Zamku, choć nie sądzę, aby ta krytyka cokolwiek zmieniła. Zamek Ujazdowski jest najgorszą instytucją artystyczną na świecie, z jaką miałem do czynienia. Po prostu niemożliwe jest przeprowadzenie tam jakiegokolwiek projektu. Nic nie można tam zrobić. Nic. Tam tylko mogą wystawiać ludzie, którym cholernie zależy i w związku z tym są w stanie wziąć na siebie ciężar przeprowadzenia rzeczy niemożliwych. Ja to oczywiście robiłem na początku lat 90., ale teraz mam już dosyć.
Ta instytucja moim zdaniem nie powinna w ogóle istnieć. Jest obciążeniem budżetowym, a nie otrzymujemy tego, na co płacimy. Do tego też nawiązują Mistrzowie. Po prostu mi się wydaje, że w tym świecie, jakim teraz żyjemy ten typ instytucji, takiej kulturalnej instytucji budżetowej - miejskiej czy państwowej, nie powinien istnieć.

Ale równocześnie CSW Zamek ciągle nie ma pieniędzy na super wystawy...

Oczywiście, że nie ma. To jest dinozaur, który zginie. Pytanie tylko, kiedy. Lepiej by było, żeby szybko, bo zaoszczędziłoby to nam wszystkim męki.

Nie boisz się, że muzeum sztuki nowoczesnej, będzie takim nieślubnym dzieckiem polskich instytucji kulturalnych czasu komunizmu.

Pewnie, że się boję. Ale będzie to nie tylko dziecko instytucji komunizmu...

I post komunizmu też...

Dobre muzea na świecie, weźmy choćby Tate Modern, są świetnie umocowane, mają olbrzymią tradycję, wielkie pieniądze, tysiące zwiedzających - bo są czubkiem góry lodowej. W tym sensie, że pokazują, do czego zdolne są społeczeństwa, ich siłę... Dlatego, jeśli prawdą jest to, że muzea odzwierciedlają poziom społeczeństw, to u nas nie powstanie nic dobrego. Będzie to wykorzystywane przez polityków i urzędników do uznania, co jest sztuką współczesną, a co nie. Dlatego jedyną szansę przynajmniej w tym układzie, w tym świecie, w jakim żyjemy, widzę w prywatnych instytucjach. Zobaczcie siłę trzech osób z Fundacji Galerii Foksal, a siłę 90-osobowego Zamku...

Może jednak powinieneś zostać, bo masz umiesz nazywać rzeczy po imieniu, jesteś poza układami. Kto będzie krytykował obecną sytuację?

Wy to potraficie. A poważnie mówiąc, to wyjazd do Grecji to dziś nie jest wyjazd na księżyc. Jest Internet i pewnie będę go codziennie dopadał i sprawdzał, co się u nas dzieje. A poza tym, to co mówiłem – chcę teraz coś zrobić dla siebie. Chcę być osobą prywatną. Żądam prawa, uznania tego, że każda jednostka, każda osoba ma prawo do bycia prywatnie. Życie społeczne w Polsce to brzęczące kajdany i ja muszę się od nich uwolnić. I nie chcę, żeby ktoś co róż głowę mi truł - czy PiS czy PO na przykład. Czy nie można być wartościową jednostką i po prostu nie zawracać sobie głowy, tym czy PiS czy PO?

A jak w takim razie odbierasz akcję naklejania na okna wystawowe, że ta wystawa nie jest przeznaczona dla członków LPR. Czy to ma sens?


Mało osób zauważyło, że jeszcze kilka lat temu LPR było kompletnie nieznaną partią. I na moich oczach ta partia urosła, swoją hałaśliwością i czepianiem się wszystkiego, co inne. Ale to już przekroczyło dopuszczalne granice. Gdy czepiali się sztuki krytycznej: Nieznalskiej, Rumsasa czy Żebrowskiej, to mogłem to zrozumieć. Ale gdy zaatakowali Bogu ducha winnego profesora Ryszarda Woźniaka, to aż mnie zatkało.
Po co oni to robili? Chcieli być widoczni i dlatego atakowali to, co widoczne. A sztuka z natury jest właśnie widoczna. Między innymi w ten sposób ta partia zrobiła karierę. Nalepki nawiązują do tego. Ale można też inaczej – bez nalepek, ale i bez LPR-u. Jestem jednym z założycieli stowarzyszenia, który się nazywa Warszawski Aktyw Artystów i które ma swoją kwaterę na Koziej w Warszawie. Możemy sobie pozwolić na robienie takich wystaw, jakich żadna państwowa galeria nie mogła by pokazać, bo natychmiast by się to skończyło zwolnieniami z pracy. Nawet taka galeria jak raster nie mogłaby sobie na to pozwolić, bo jest zbyt znana. Natomiast WAA jest w prywatnym mieszkaniu i wpuszczamy tam tylko tych, których chcemy wpuszczać. I tam nie potrzeba naklejać tej naklejki.


Trochę o Tobie. Czy nie czujesz, że jesteś w szerokiej świadomości społecznej artystą jednego projektu – Lego?

Chyba już nie. Widzę, do czego zmierzasz, ale chyba już nie. Był taki moment, kiedy mówiono na mnie Mister Lego, ale „Pozytywy” zmieniły ten mój wizerunek. Pokazały że jestem w stanie robić też inne rzeczy, o podobnym....

Ciężarze gatunkowym

To Ty powiedziałeś. Ten komercyjny również sukces Lego był dla mnie zaskoczeniem, bo Lego nie było przecież komercyjnym projektem. Gdy go robiłem, to nie myślałem o takim sukcesie.

Nie liczyłeś na to, że to będzie coś wielkiego?

To, że czułem, czy to jest dobre, nie miało nic wspólnego z rynkiem. Bo Lego nie jest projektem łatwym, do powieszenia na ścianie. A Pozytywy już raczej są...

Akcja Lego przeciwko Tobie, te boje prawnicze, bardzo Ci pomogły?

Pomogły i zaszkodziły. Rzeczywiście stałem się jednym z najbardziej znanych polskich artystów na świecie. Ale w wielu krajach to mi wcale nie pomogło, bo ludzie się bali tego projektu. Niemcy na przykład rozwiązali to tak, że dołączyli mnie do grona „geniuszy” – Marcela Duchampa, Bruca Numana czy Pietro Manzoniego. Nie miałem osobnych wystaw, tylko uczestniczyłem w zbiorówkach z takimi właśnie artystami Choć trzeba powiedzieć, że projekt Lego trafił do muzeum w Bonn. Tak mnie załatwili. W ten sposób publiczność nie mogła prowadzić dyskusji ze mną, bo jak prowadzić dyskurs z geniuszem.

A jak Lego odbierają Żydzi. W końcu ten projekt jest w kolekcji Rubellów w Miami. Rubellowie są Żydami z polskimi korzeniami. Jak oni to odbierają?

To trudne pytanie...

Chyba coś mówili?

Chyba odbierają tak, jak normalni ludzie. By odpowiedzieć, jak odbierają Lego Żydzi, muszę się chyba cofnąć do wystawy „Mirroring Evil” w Jewish Museum w Nowym Jorku. To ciekawe muzeum, które powstało w latach 50. by zbierać artystów żydowskich, takich jak Mark Rothko czy Ashile Gorky. Jego kuratorem od chyba 30 lat jest Norman Kleeblatt i zrobił już tyle wystaw, że mógł sobie pozwolić na tak kontrowersyjną wystawę. Nad tą wystawą pracował chyba trzy lata, dostał na nią olbrzymi grant, chyba dwa miliony dolarów, z Fundacji Forda. Wokół wystawy przygotowano nieprawdopodobną ilość wydawnictw, szkoleń, filmów, eventów. Katalog wydano na 3 miesiące przed wystawą. To jest właściwie książka. W ten sposób uprzedzono właściwie wszystkie ciosy. Dyskusja na ten temat zaczęła się w styczniu, a wystawa otworzyła się w marcu.

Teraz nadchodzi czas, by powiedzieć, jak Żydzi reagują na Lego...

Środowiska żydowskie są różnorodne, tak jak to sobie można tylko wyobrazić. Od ortodoksyjnych, religijnych Żydów, którzy uważają, że holocaust jest wyjątkowym, mistycznym wydarzeniem, które po prostu nie należy do porządku historii. To ekstremalne stanowisko, które głosi, że ktoś taki jak ja, nie ma prawa o tym w ogóle mówić. Po drugiej stronie są liberalni intelektualiści żydowscy, jak na przykład Norman, który przygotował wystawę. Miałem tyle samo przeciwników, co zwolenników. Paradoksalnie największymi atakującymi, jak i największymi moimi obrońcami, byli Żydzi. To właśnie ci broniący mnie Żydzi, napisali takie interpretacje moich prac, które mnie wiele nauczyły, otworzyły mi oczy na stosunki polsko-żydowskie.

Czy Twoja polskość była tu pomocna, czy też przeszkadzała Ci w realizacji tego projektu?

To ciekawe pytanie. Myślę że była pomocna. Świat czekał, takie odnoszę wrażenie, że jakiś Polak w końcu zmierzy się z tym tematem. Polacy mają specjalną misję w tej dziedzinie. Jest taki schematyczny podział w tym zdarzeniu, jakim jest Holocaust. Polega to na tym, że Niemcy to oprawcy, Żydzi to ofiary, a Polacy to świadkowie. Żydzi się wypowiedzieli na ten temat obficie i wielokrotnie. Niemcy też. Tylko nie Polacy.



Którzy jako pierwsi powinni się wypowiedzieć, bo...

Byli świadkami.

Tak, bo byli świadkami.

Oczywiście każdy, kto żył w latach 70., pamięta za komuny sztukę związaną z obozami koncentracyjnymi, tylko była to sztuka cuchnąca na kilometr sztucznością i fałszem.

I dydaktyzmem...

Po prostu ideologią. Więc gdy zająłem się Holocaustem moi starsi koledzy pukali się w głowę i mówili; „Znowu to”. Ale ja wiedziałem, że to jest śmierdząca sprawa i że trzeba to odblokować. I jestem zadowolony, że mi się udało.

ilustracje: Zbigniew Libera projekt "Lego". Zdjęcia dzięki uprzejmosci galerii raster

Na trzecią część wywiadu, poświęconą „Pozytywom”, zapraszamy w piątek 3 listopada.

30 października, 2006

Zapowiada się rekordowa aukcja w Christie-Kirchner, Klimt, Picasso i inni


Dawno już nie było takiej aukcji. To będzie jedna z największych w ostatnich latach, a na pewno najbardziej efektowna, jeśli chodzi o ostateczną sumę uzyskaną za dzieła sprzedane. Mowa o aukcji sztuki impresjonistów i sztuki współczesnej (Impressionist and Modern Art Evening Sale) w domu aukcyjnym Christie’s w Nowym Jorku. (impressionistandmodernartchristie’s.) Wszystkoz powodu dzieł, które na pewno rozgrzeją kolekcjonerów i uszczuplą ich portfele. Dawno nie było już takiego nagromadzenia wspaniałych, muzealnych dzieł na jednej aukcji, jakie będą licytowane środowy wieczór 8 listopada. „Strassenszene” Ernsta Ludwiga Kirchnera, „Portrait de Angel Fernadez de Soto“ Pabla Picasso, „Adele Bloch-Bauer II“, „Apfelbaum I“, „Buchenwald“ oraz „Hauser im Unterach am Altersee“ Gustava Klimta, „Einzelne Hauser” Egona Schiele i w końcu „L’homme a la hache“ Paula Gauguina – te prace będą przyciągały uwagę mediów, kolekcjonerów i publiczności na całym świecie, ale oprócz tego w Christie’s wystawione zostaną inne wspaniałe prace. Dość wspomnieć, że z 85 wystawionych prac na wieczorną aukcję, aż w 51 przypadkach górna granica estymacji przekracza milion dolarów.
Największym wydarzeniem aukcji w Christie’s będzie sprzedaż pięciu prac odzyskanych przez potomków niemieckich i austriackich Żydów, a zagrabionych, często w tajemniczych okolicznościach przez hitlerowców. Chodzi o cztery obrazy Gustava Klimta, które do niedawna wisiały w wiedeńskim muzeum oraz o słynny obraz berlińskiej ulicy Ernsta Ludwiga Kirchnera, który do lata tego roku zdobił muzeum grupy „Die Bruecke” w Berlinie.
Obraz Kirchnera, wystawiony z estymacją 18-25 milionów dolarów (55-77,5 miliona PLN) pochodzi z kolekcji producenta butów i kolekcjonera sztuki, Alfreda Hessa. Hessowie uciekli z częścią swojej kolekcji w latach 30. do Szwajcarii, gdzie sprzedali obraz Kirchnera prawdopodobnie agentom Gestapo, ale, jak twierdzili spadkobiercy, sprzedaż była wymuszona szantażem i dodatkowo nie otrzymali oni obiecanych pieniędzy. Dlatego ich spadkobiercy wystąpili o zwrot dzieła z 1913 roku, które jest uważane, za jeden z najdoskonalszych obrazów niemieckiego ekspresjonizmu i pierwszą z 11 scen ulicznych Berlina, jakie namalował Kirchner. Obraz, wiszący od 1980 roku w berlińskim muzeum ekspresjonistycznej grupy „Die Bruecke”, został zwrócony spadkobiercom Alfreda i Tekli Hess w lipcu tego roku. Wywołało to mnóstwo protestów w Niemczech, gdyż wielu historyków argumentowało, że nie ma dowodów w dokumentach, że sprzedaż została wymuszona. To wielka strata dla Niemiec, tym bardziej, że wiele dzieł Kirchnera zostało w okresie hitleryzmu zniszczonych przez niemieckie władze jako „sztuka zdegenerowana”. Wiadomo, że na aukcji aktywni będą kolekcjonerzy, a być może i państwo niemieckie, którzy będą próbowali wykupić pracę Kirchnera.
Nie wiadomo, czy nie stoczą ciężkiego boju z Ronaldem S. Lauderem, który chce stać się największym kolekcjonerem sztuki niemieckiej i austriackiej, a udowodnił to w czerwcu tego roku, gdy kupił za rekordową sumę 135 milionów dolarów „Portret Adeli Bloch-Bauer I” Gustava Klimta, czyniąc tę pracę najdroższym dziełem sztuki sprzedanym na aukcji. Obecnie dziedzic fortuny kosmetycznej Estee Lauder oraz twórca nowojorskiej „Neue Galerie”, gdzie prezentowana ma być sztuka niemiecka i austriacka, będzie chciał zapewne zwiększyć swój stan posiadania. Jeśli nie uda mu się z Kirchnerem, to zapewne będzie próbował kupić jeden z czterech obrazów Gustava Klimta, które pochodzą z tej samej kolekcji, co wcześniej kupiony już obraz.
Również i te obrazy zostały odzyskane przez spadkobierców. Ich historia jest jeszcze ciekawsza niż Kirchnera. Pochodzą z kolekcji Adele i Ferdinanda Bloch-Bauerów, którzy byli wiedeńskimi Żydami. W 1923 roku Adela, jedyna kobieta, którą dwukrotnie sportretował Klimt, napisała testament, w którym przekazywała obrazy Klimta mężowi, ale równocześnie zaznaczyła, że po jego śmierci mają one trafić do muzeum. Dwa lata później Adele zmarła i obrazy pozostały w wiedeńskim domu Bloch-Bauerów. Gdy Niemcy zajęli Austrię w 1938 roku Ferdinand Bloch uciekł bez obrazów, a kolekcję przejęła III Rzesza. Ferdinand Bloch zmarł w Szwajcarii w 1945 roku i przekazał swojej siostrzenicy Marii Altmann i jej rodzinie prawo do własności obrazów. Maria Altmann żyła po wojnie w USA i do otwarcia austriackich archiwów III Rzeszy w 1998 roku miała małe szanse na odzyskanie obrazów. Dopiero ich otwarcie umożliwiło udowodnienie, że obraz zostały przejęte nielegalnie i taką decyzję wydał w 2004 roku amerykański Sąd Najwyższy. Wtedy rozpoczął się arbitraż z państwem austriackim – w styczniu 2006 został wydany werdykt – z sześciu obrazów należących do rodziny Bloch-Bauer pięć zostało wydanych. Obrazy zostały zdjęte z wiedeńskiego Muzeum Secesji i pojechały do USA.
Wszystkie pięć obrazów zostały wystawione dla publiczności, najpierw w Nowym Jorku, a poźniej w Los Angeles. Zrobiły furorę, czego efektem była rekordowa sprzedaż pierwszego z nich „Portretu Adeli Bloch-Bauer I” w czerwcu. Teraz na sprzedaż wystawiono drugi z portretów, namalowany w mniej formalnym stylu, z żywszymi kolorami niż „złoty” pierwszy portret. Obraz wystawiono z estymacją 40-60 milionów dolarów (124-186 milionów PLN), choć wszyscy przewidują, że przebije górną granicę estymacji ponownie. Podobnie, jak pozostałe pejzaże Klimta wystawione na aukcji – „Domy w Unterach nad Jezioerm Atter”, „Jabłoń I” oraz „Las brzozowy”. Każdy z tych obrazów został wystawiony z estymacją 18-25 milionów dolarów (55-77,5 miliona PLN).

W czwartek druga część omówienia aukcji impresjonistów – o „błękitnych” obrazach Picassa, Gauginie, Schiele i wielu innych, wystawionych na aukcji w Christie.

Na zdjęciach "Strassenszene" Ernsta Ludwiga Kirchnera, "Adele Bloch-Bauer II" i "Buchenwald" Gustava Klimta

27 października, 2006

Życie w Polsce to brzęczące kajdany – rozmowa ze Zbigniewem Liberą



Masz już dosyć Polski?

Zaskoczyłeś mnie tym pytaniem. Oczywiście, że mam. Może nie tyle Polski, co sytuacji w Polsce. Mam dość tego, że zmusza mnie ona do uczestniczenia w życiu politycznym. Zmusza do ciągłej troski o to, co tam się dzieje na scenie politycznej. Bo wiem, jak dużo od tego zależy. Ja człowiek już wiekowy, pamiętam taki dzień 13 grudnia, gdy obudziłem się w niedzielę i okazało się, że nic nie jest takie, jak dzień wcześniej wieczorem. Także z jednej strony boję się powtórki, tego co się stało. Z drugiej strony boję się powtórki z Argentyny. Polska bardzo mi przypomina Amerykę Południową...

Mój znajomy nazywa Polskę nie republiką bananową, ale ziemniaczaną...

Co to za różnica? Powiedzmy, że lepsze są banany, ale my wolimy ziemniaki. Wracając do Argentyny – tam ludzie się obudzili pewnego dnia i dowiedzieli się, że ich wszystkie oszczędności diabli wzięli, bo państwo zbankrutowało. Chodzi mi o to, że nie żyjemy w normalnym świecie, gdzie ważną rolę zajmuje sztuka, teatr, książki, krytyka i tak dalej. U nas całe pole zajęte jest przez polityków. Oni są aktorami, reżyserami i artystami, i tego mam powyżej uszu. Bo gdzie tu jest miejsce dla mnie?

Z drugiej strony czy to nie jest dla Ciebie komfortowa sytuacja, że polityka, to życie codzienne daje Ci tyle różnych impulsów, tak cię wkurza, że bierzesz się do roboty i odreagowujesz? Jako artysta...

Nie. My dziś przeżywamy w kulturze, nie tylko w plastyce etap sztuki dziennikarskiej, przyczynkowej. Gdy zrobisz coś, co będzie zbyt subtelne, za wyrafinowane, trochę może niewczesne, to po prostu nikt cię nie zrozumie. A jak cię nie zrozumie, to nie napisze - nie zwróci uwagi, że istniejesz. To dotyczy szczególnie młodszych artystów, którzy przecież chcą być zauważeni. Stąd ta prosta sztuka, proste komunikaty, ta dosłowność. Tymczasem sztuka wymaga skupienia, zastanowienia, może trochę tajemnicy. Sztuka nie może być tylko...


Aktualna?

Dokładnie. Aż tak aktualna, że nie wiem po co właściwie mam iść na wystawę, albo do teatru, bo zobaczę tam to samo, co mogę przeczytać w gazecie.

Czy dlatego wyjeżdżasz na jakiś czas z Polski, czy masz tego dość?

Powody wyjazdu są oczywiście dużo bardziej skomplikowane, ale to pewnie jest jeden z powodów. Mam tego dość. Nie chcę być tylko elementem państwa, czy jakimś trybikiem. Poza tym, mam swoje lata, miałem kłopoty ze zdrowiem. Za chwilę przekroczę pięćdziesiątkę i czas już zrobić coś dla siebie, po prostu dla siebie.

Wyjeżdżasz do Grecji?

Tak.

Ale na rok, czy też myślisz żeby tam zostać dłużej?

Na pewno będę tu przyjeżdżał cały czas, bo to dziś nie jest problemem. Grecja jest w odległości 26 euro od Polski, bo tyle kosztuje bilet na samolot. Jakiś czas mieszkałem w USA i patrząc na skalę tego kraju taka przeprowadzka, to jest nic. Ludzie często tam tak robią.

Czyli po prostu przeprowadzka do innego klimatu.

Dlaczego mam siedzieć w kraju, w którym jest dziewięć miesięcy ciemności. Ja potrzebuję światła, bo jego brak bardzo źle wpływa na moje samopoczucie psychiczne. Potrzebuję też trochę piękna... nie bójmy się tego słowa.

Dlatego chcesz wyjechać? Dla światła i piękna?

Tak.

A czy to jest podobny wyjazd do tego, z przełomu lat 80. i 90, do Afryki?

Nie, to było coś zupełnie innego. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, szukałem przygód. Nie
byłem pewny, czy chcę być artystą. To było bardziej skomplikowane. Teraz chcę zrobić coś dla siebie.

Nie boisz się, że ta Grecja trochę Cię zmieni jako artystę? Przez te piękno i światło, będziesz bardziej radosny, mniej radykalny?

Tak mi mówią koledzy, szczególnie ci z Europy Zachodniej. „Zbyszek, nie wygłupiaj się, przecież nie będziesz miał tam powodu do robienia czegokolwiek. Codziennie światło i światło. Ciepło. Przecież Ty się wykończysz jako artysta!”. No, zobaczymy. Ja myślę, że ciągle mam w sobie duży potencjał, którym będę potrafił zaskoczyć.

A wyjeżdżając do Grecji, kim tam będziesz? Obywatelem świata, zatrutym artystą z Polski, Europejczykiem?

Naprawdę nie wiem. To nie jest moja pierwsza podróż, w swoim życiu mieszkałem w kilku miastach i kilku krajach, także nie będzie to dla mnie szok. Ale Grecję znam tylko jako turysta. Co innego jest zwiedzać, a co innego jest mieszkać w kraju. Może się okaże, że struchlały wrócę do Polski za parę miesięcy i powiem: „Nie nadaję się do tego”. Ale zobaczymy.



Jesteś artystą w średnim wieku i dzisiaj to niewygodny wiek dla artysty.

Wiem to z waszego bloga (śmiech).

Ale my tylko opisaliśmy pewną sytuację, która ma miejsce. Odczuwasz to?

Oczywiście, że tak. Zdenerwowałem się, jak to przeczytałem i od innych osób wiem, że tak samo to odebrali. Ale wy po prostu opisaliście coś, co się dzieje dziś w świecie sztuki. To jest moim zdaniem dziwaczne. Mniej się liczą artyści, a bardziej liczą się galerzyści, czy kuratorzy. Dziś sztukę robią galerie, które posługują się artystami, tak jak dawniej artysta posługiwał się tubkami z farbą. W związku z tym artysta staje się uprzedmiotowiony. A młodzi artyści są do wyciśnięcia, ukształtowania przez galerie. Dlatego są promowani.
Ale nie napisaliście jednej rzeczy. Część młodych artystów będzie przez, powiedzmy, trzy lata zarabiało duże pieniądze, ale potem pójdą na śmieci i zastąpią ich inni, nowi. Taka szybka wymiana. I co z tego, że ich prace kosztują dziś 20 tysięcy euro? Ja sobie myślę, że w sumie nie mam tak tragicznej sytuacji, bo co prawda takich cen nigdy nie osiągnę, ale mnie też nie wyrzucą na śmietnik za trzy lata. Ja się już mocno trzymam i tak łatwo nie pozwolę się wywalić. I być może w ostatecznym rozrachunku wyjdzie na równo. Oni krótko i intensywnie, a ja powoli, ale długo.

Zauważ, że wszyscy się na to nabierają, że wszyscy uczestniczą w tym poszukiwaniu młodości – artyści, galerzyści, kuratorzy i kolekcjonerzy. Wszyscy szukają nowych gwiazd, nowego wielkiego debiutu i tak się napędzają.

Został stworzony pewien mechanizm...

Tak absurdalny, jak te twoje urządzenia...

To absurdalne urządzenie, ale ono dobrze, jak w zwierciadle pokazuje to poszukiwanie młodości, na globalną skalę, bo to się dzieje wszędzie. Absurdalność tego urządzenia jest tak niesamowita, że sami jego uczestnicy, nawet jego beneficjenci, o tym mówią. Rozkładają ręce i mamroczą: „Ja nie rozumiem, co się tutaj dzieje”.

To chyba ma swoje korzenie w nowej klasie kolekcjonerów. Oni zapragnęli tej nowej sztuki, która mówi ich językiem: komiksów, Gwiezdnych Wojen, Mangi, Internetu, poszatkowanych zdjęć. To chyba stąd się wzięło..

Dla mnie to żadna nowość. To już było grane w XX wieku wielokrotnie i w XXI pewnie ta bajeczka też będzie chętnie i często grana. Jako ostrzeżenie dla niektórych ludzi przypomnę przypadek Neue Wilde...

To prawda. Szaleństwo...

Tak szaleństwo, które dokładnie na tym samym polegało. Przyszedł kryzys gospodarczy. A jak jest kryzys, to się inwestuje pieniądze w sztukę. I nagle porobiono nieprawdopodobne fortuny. Na przykład artyści włoskiej transawangardy: Sandro Chia, Mimmo Paladino, czy Francesco Clemente kupowali zamki. Po prostu całe zamki, bo zarabiali miliony. Tylko, że szybko się okazało, że oni już nie są w stanie tych zamków utrzymać. Okazało się też, że nie możesz już sprzedać obrazu Juliana Schnabla za te pieniądze, za które jego kupiłeś.
I myślę, że ta sytuacja jest podobna. Rzeczywiście są nowe pieniądze, nowi ludzie w sztuce. Nie chciałbym się wypowiadać, dlaczego te nowe pieniądze lubią właśnie taką sztukę, trochę prostszą, bez większej zawartości intelektualnej, bez zaangażowania. Nie chcę tego komentować, ale przypomina mi to sytuację, którą już przeżyliśmy. Ta płyta była już grana.

W swoich pracach w szczególności w „Mistrzach” bardzo atakujesz krytykę.

Chętnie bym zaatakował i jeszcze, ale tego nie robię, bo sprawa jest raczej lokalna. Chociaż, o dziwo, okazało się, że ten problem można było przetłumaczyć i w różnych miejscach na świecie był zrozumiały. Przede wszystkim w Niemczech. Pewnie będzie to bardziej dotyczyło bloku wschodniego. Ja nie wiem jak to było dokładnie w Czechach, na Słowacji, czy na Węgrzech, ale wiem, że w Niemczech cały ten świat przeżył chyba o wiele potworniejszy wstrząs niż my. DDR przestało istnieć kompletnie. Czyli Niemcy, jako Niemcy mają swoją historię sztuki, ale nie ma w niej miejsca dla artystów DDR.

Ale się złapali do ogólnej historii.

Albo wypadli. I to tak nagle z dnia na dzień zostali usunięci do śmietnika. To jest przykre.

I na ich miejsce wskoczyła szkoła lipska. Jako reprezentanci DDR-u, chociaż duża część tych malarzy nigdy nie mieszkała w komunie.

Tak jest. Wiesz, to jest przykre z ludzkich względów. Znam takiego artystę z dawnego DDR, który mi powiedział w barze upijając się na smutno: „Przecież ja byłem wielkim malarzem, miałem wystawy w Moskwie, w Sofii, w Warszawie. A teraz …”.
Oczywiście Polska jest bardzo specyficzna, bo u nas w latach 70. miała miejsce niezwykła erupcja talentów artystycznych. Nigdy w historii czegoś takiego u nas nie było, nawet w okresie Młodej Polski. Nawet teraz. Wtedy dogoniliśmy świat, przestaliśmy myśleć zaściankowo. Polscy artyści czuli się obywatelami świata. A dziś tym nikt się nie interesuje. Uważam, że ten, kto chce to dziś lekceważyć, naraża się na to, że nie zrozumie dzisiejszej sztuki. Sasnala nie sposób zrozumieć bez tego, co robił Świdziński i Partum. Bo on jest gdzieś na końcu tej sztafety, którą rozpoczęto w latach 70.

Czy twojej pracy Mistrzowie nie robiłeś też o sobie? Czy też nie czułeś się odrzucony przez warszawkę, nazwijmy to ogólnie. A jeśli nie odrzucony, tylko ignorowany...

To ciekawe pytanie, jak się uwzględni fakt, że ta wystawa w Rastrze, w otoczeniu której przeprowadzamy tę rozmowę, jest moją pierwszą od 10 lat indywidualną wystawą w Warszawie.

O to właśnie chciałem Cię też zapytać...

Gdy to powiedziałem Łukaszowi Gorczycy, on otworzył oczy ze zdumienia i dodał: „Musimy to dać w pierwszej linijce naszego tekstu do wystawy”. Ale takie są fakty. Więc ja bym się raczej z tym pytaniem udał gdzie indziej i do kogo innego.

zdjęcia - Zbigniew Libera projekt "Sen Busha", projekt Lego i fragment projektu "Mistrzowie"


Na drugą część wywiadu ze Zbyszkiem Liberą, w której opowie o projekcie Lego oraz o swoim konflikcie z Zamkiem Ujazdowskim, zapraszamy we wtorek 31 października.

26 października, 2006

Licytowanie w dół na aukcji Desy Unicum

Niestety sprawdziły się nasze przewidywania – większość prac młodych artystów wystawionych na I Aukcji Sztuki Współczesnej warszawskiej Desy Unicum nie sprzedała się. Tylko nieliczni, jak „kultowe” już Twożywo (4.000 PLN, poniżej ceny wywoławczej), czy Joanna Pawlik (3.200 PLN, też poniżej ceny wywoławczej) doczekali się uderzenia młotka. A i tak jest to sprzedaż warunkowa, gdy na niższą cenę zgodzic się musi właściciel. Pozostałe współczesne prace, w większości młodych twórców, w ogóle nie uczestniczyły w aukcji, gdyż organizatorzy przyjęli zasadę, że do aukcji startują tylko zgłoszone prace. I chwała im za to!
Największą aukcyjną „bitwę” stoczono na początku, o portret Józefa Gielniaka piórka Jerzego Panka, który z 1.800 PLN wywoławczych poszybował do 5.400 PLN. Później było już gorzej, bo zasadą było raczej licytowanie w dół niż w górę. Wyłamali się nieliczni, jak choćby Jarosław Modzelewski, który z 11.500 PLN doszedł do 14.000 PLN wcześniej „zaliczając” dołek na poziomie 10.000 PLN. Ale jak widać można się było z dołka odbić. Na sali panowała atmosfera rozluźnienia, obecnych było kilkadziesiąt osób. Plusem było to, że cała aukcja trwała niespełna godzinę.

Francuski magnat najważniejszą osobą w świecie sztuki współczesnej w 2006 roku według ArtReview


Zbliża się koniec roku, a wraz z nim podsumowania i rankingi. Dla kogo był to udany rok, a kto stracił na rynku sztuki – głowią się kolekcjonerzy, galerzyści, kuratorzy i dziennikarze. Odpowiedź na to próbuje dać magazyn ArtReview, który opublikował właśnie słynną listę 100 najbardziej wpływowych osób w sztuce współczesnej.
Któż inny mógłby wygrać ten ranking w tym roku, jak nie francuski magnat Francois Pinault, który w kwietniu udostępnił część swojej bogatej kolekcji w weneckim Palazzo Grassi otwierając wystawę „Dokąd zmierzamy?”, na której znalazła się m.in. praca Piotra Uklańskiego. Pinault, dzięki intensywnym zakupom, jest dziś właścicielem ponad 2 tysięcy dzieł sztuki. Pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu Pinaulta, właściciela domu aukcyjnego Christie, czy takich marek ze świata mody jak Gucci czy Samsonite, nie było w ogóle w pierwszej dziesiątce rankingu ArtReview.
Na drugim miejscu znalazł się będący ciągle w czołówce Larry Gagosian, właściciel sześciu galerii Gagosian, rozsianych w najdroższych miejscach świata. Gagosian, który reprezentuje m.in. takich artystów, jak: Damien Hirst, Douglas Gordon, Richard Prince czy Piotr Uklański, wygrał ten ranking dwa lata temu, a w ubiegłym roku też był drugi. Trzecie miejsce przypadło szefowi Tate, Sir Nicholasowi Serota. Tate Modern staje się powoli najważniejszą instytucją sztuki współczesnej na świecie, a w zdobyciu tego miana ma pomóc rozbudowa galerii, której ukończenie planowane jest na 2012 rok, kiedy to Londyn będzie gościł Olimpiadę.
Jak zawsze wysoko, tym razem na 5. miejscu, jest Samuel Keller, szef Art Basel. Do pierwszej dziesiątki awansował też Charles Saatchi, mimo zamknięcia galerii w londyńskim South Bank. W przyszłym roku Saatchi może być jeszcze wyżej, bo otworzy przebudowywaną obecnie galerię w Chelsea w Londynie. Duży sukces targów Frieze oraz magazynu pozwoliły też na 8. miejsce awansować Matthewowi Slotoerovi i Amandzie Sharp, którzy stoją za tym przedsięwzięciem.
Spadły zdecydowanie notowania Damiena Hirsta, który wygrał ubiegłoroczny ranking. Teraz Hirst, który obecnie musi zająć się wymianą gnijącego rekina ze słynnej pracy „The Physical Impossibility of Death in the Mind of Someone Living” z 1991 roku, spadł aż na 11 miejsce. Wyprzedzili go jeszcze dwaj amerykańscy artyści: Bruce Nauman (9. miejsce) i Jeff Koons (10. miejsce). Generalnie na rynku sztuki współczesnej znów nie rządzą artyści – w pierwszej dwudziestce jest ich tylko pięciu. Oprócz wspomnianych: Niemiec Gerhard Richter (17. miejsce) i Amerykanin Mike Kelley (20. miejsce). Łącznie w całej setce jest tylko (!!!) 22 artystów, i to głównie w drugiej 50.
Na 29. miejscu znaleźli się wielcy kolekcjonerzy polskiej sztuki współczesnej, Don i Meira Rubellowie z Miami, w których kolekcji są tacy artyści jak: Rafał Bujnowski, Paweł Althamer, Zbigniew Libera, Wilhelm Sasnal, Zbyszek Rogalski czy Artur Żmijewski. Na 49.miejscu znalazł się szwajcarski bank UBS. W ubiegłym tygodniu w Warszawie kolekcjonerzy i galerzyści mogli posłuchać opinii na temat rynku sztuk współczesnej szefa działu Art Banking UBS. Są też postacie ze świata mody, które kolekcjonują sztukę współczesną, jak choćby Miuccia Prada czy agnes b.
Ciekawostką jest fakt, że na 100. miejscu znalazł się Google, które oprócz wyszukiwarki internetowej jest też właścicielem strony wymiany plików http://www.flickr.com/. Autorzy rankingu twierdzą, że umieszczenie Google na liscie to nie żart – dziś Google jest jednym z podstawowych źródeł powszechnej wiedzy o sztuce współczesnej (również naszej), a według autorów rankingu, już za kilka lat za pomocą Flickr będzie można otwierać wystawy on-line, dostępne dla milionów widzów na całym swiecie.
Pełna lista Art Review 2006 dostępna jest tutaj: listaArtReview.

25 października, 2006

Desa Unicum po raz pierwszy


W czwartek wieczorem odbędzie się pierwsza aukcja sztuki współczesnej warszawskiej DESY Unicum (zobacz: desaunicum). Zapowiadana z wielkim szumem aukcja miała być nową wartością na rynku aukcyjnym w Polsce. Miała być, a nie jest. Decydenci dopuszczający prace do aukcji powielają ten sam błąd, który popełniali ich poprzednicy – mieszają groch z kapustą. Obok dobrych, choć nie wybitnych, prac klasyków współczesności będzie można kupić pachnące jeszcze farbą prace niedawnych absolwentów ASP i artystów średniego pokolenia. Obok pracy Stanisława Fijałkowskiego licytowana będzie praca Pawła Szanajcy, obok Jacka Siennickiego jest obraz Olgi Wolniak, Teresa Pągowska występuje obok „Windowsów” Laury Paweli. Jaką opinię o polskim rynku sztuki mógłby wyrobić sobie na podstawie tej aukcji nie znający realiów obserwator – że tak naprawdę nie wiadomo, jakie są kryteria doboru prac na nasze aukcje. Prace uznane, wybitnych twórców, takie jak chociażby „Figura osiowa” Jana Lebensteina są sprzedawane obok prac osób z kilkoma wystawami zbiorowymi na koncie. Nie piszę, że to złe malarstwo, bo to nie o to w tym wszystkim chodzi – ale o to, by był jakiś porządek rzeczy. W Europie Zachodniej i USA o zdolnych absolwentów akademii biją się galerie. U nas absolwent akademii może trafić na aukcję. Ale co z tego? Przecież i tak 90 procent tych prac nie sprzedaje się... Czy warto wystawiać na tak ostrą próbę rynkową mało znanych twórców, którzy mogą się bronić jedynie swoim talentem, a nie uznanym nazwiskiem? Nie oszukujmy się, duża część prac na każdej aukcji na świecie jest kupowana ze względu na nazwiska autorów prac.
Może lepiej dać młodym artystom najpierw szansę zrobienia wystaw, sprzedaży poprzez galerie? I dopiero później, po pierwszej weryfikacji rynkowej zdecydować się na aukcje. Rozumiem, że domy aukcyjne potrzebują nowych twarzy, ale ich dobór powinien być w większym stopniu oparty na dorobku i historii wystawienniczej sprzedawanych artystów.To tyle narzekania. Niemniej warto przyjść w czwartek do DESY Unicum przy ulicy Marszałkowskiej 34/50. Aukcja rozpocznie się o godzinie 19.00.
Na zdjęciu "Figura osiowa nr 162" (1962) Jana Lebensteina

24 października, 2006

Sztuka ulicy – Banksy i Twożywo na aukcjach dzieł sztuki

Kolejny raz jesteśmy świadkami jak dotychczas undergroundowe i z założenia nie i anty przedsięwzięcia (i artyści) pod naciskiem rynku przechodzą na drugą stronę i wchodzą na przysłowiowe salony. Tym razem dotyczy to króla sztuki graffiti Banksego.

Kim jest Banksy? – skorzystam tu z materiałów Art bloxa - Banksy to pseudonim najsłynniejszego artystycznego partyzanta. Jego broń to farba w spray'u i szablon. Nigdy nie pokazuje twarzy, nie wiadomo kim jest naprawdę. Ale jego akcje przyniosły mu rozgłos na całym świecie. Jest symbolem zaangażowanej sztuki ulicy i idolem dla całego pokolenia młodych graficiarzy. Zasłynął między innymi namalowaniem w British Museum wizerunku mężczyzny pchającego sklepowy wózek w sali z jaskiniowymi malowidłami ściennymi. Fałszywy malunek został zauważony przez obsługę muzeum dopiero po trzech dniach. Banksy przemycał i wieszał swoje prace w najsłynniejszych muzeach świata jak Tate w Londynie i MoMa w Nowym Jorku.

W ubiegłym tygodniu na aukcji sztuki wspólczesnej Sotheby Olympia jego wersja Mony Lisy Leonardo da Vinci osiągneła oszałamiającą kwotę 57,500 funtów (ok 330 tys złotych) ustanawiając rekord sprzedaży jego prac. Oczywiście jest to praca wykonana za pomocą sprayu a nie pędzla, niestety nie udało mi się ustalić na jakim podłożu wykonana.

Na naszym podwórku, podobną drogę (od sztuki ulicy na salony) przeszedł duet Twożywo. Na najbliższej aukcji Desy (I Aukcja Sztuki Współczesnej) kolejny raz na aukcji pojawi się obiekt (olej na blasze) tego duetu. Cena wywoławcza to 5 tys. złotych. Należy zauważyć, iż ceny na prace Twożywa bardzo dynamicznie wzrosły w ciagu zaledwie kilku lat. Jeszcze dwa, trzy lata temu był to wydatek rzędu 100 zł (za prace na papierze lub pergaminie). Co ciekawe swojego czasu w rastrze mozna było kupić ten sam szablon (np. antychryst) w różnym formacie na róznego typu jakości papierze (oczywiście w różnych cenach).

Moim zdaniem to dobrze, iż sztuka ulicy trafia na rynek sztuki – niektóre z murali Twożywa stały się ikonami naszej kultury, są świadectwem czasu i pewnych postaw artystycznych. Problemem, dla nas kolekcjonerów, jest dosyć swobodne podejście do kwestii powtarzalności i ilosci prac w edycji. Dla mnie dużym zaskoczeniem było odkrycie, iz praca (szablon) który rok temu kupiłem na cienkim pergaminowym papierze (w określonym formacie i edycji), rok później jest powtarzana na innym papierze w dwóch różnych formatach. Ciekawe czy za rok pojawi się jej wersja limitowana na blasze?

Ilustracja - "Mona Lisa" Banksego i "antychryst" Twożywa (wersja na paergaminie)

23 października, 2006

Ranking ArtTactic

Jesienny numer ArtTactic publikuje bardzo ciekawy ranking galerii, muzeów sztuki współczesnej, targów, domów aukcyjnych oraz najciekawszych „rynków wschodzących” dla sztuki współczesnej. Ankieta została przeprowadzona wśród 250 najważniejszych uczestników rynku sztuki na świecie. Niestety, niewiele jest w nim polskich akcentów. Wśród „wschodzących” galerii na drugim miejscu znalazła się londyńska galeria Hotel, biorąca udział w tegorocznej Willi Warszawa. Wśród uznanych galerii znalazła się jedna reprezentująca Wilhelma Sasnala –Sadie Coles HQ i jedna – Mirosława Bałkę – Barbara Gladstone. I to właściwie tyle. Jeszcze jeden z naszych sąsiadów, Rosja, znalazła się na 5. miejscu wśród „wschodzących” rynków sztuki współczesnej. Uczestnictwo w znanych targach, obecność w kolekcjach muzeów są też stosunkowo niewielkie – sprowadzają się do kilku artystów i kilku galerii.
Oto ranking:

„Wschodzące” galerie
1. Team Gallery, Nowy Jork
2. Hotel, Londyn
3. Peres Project, Los Angeles
4. Herald Street, Londyn
5. Zach Feuer, Nowy Jork oraz John Connelly Presents, Nowy Jork

Znane galerie
1. Gagosian, Nowy Jork, Beverly Hills i Londyn
2. Barbara Gladstone, Nowy Jork
3. Sadie Coles HQ, Londyn
4. David Zwirner, Nowy Jork
5. Victoria Miro, Londyn

Muzea Sztuki Współczesnej
1. MoMA, Nowy Jork
2. Tate, Londyn
3. Guggenheim Museum, Nowy Jork
4. Pompidou, Paryż
5. MOCA, Los Angeles

“Wschodzące” targi sztuki
1. Liste, Bazylea
2. Volta, Bazylea
3. NADA, Miami
4. Zoo Art Fair, Londyn
5. Scope, Londyn

Znane targi sztuki
1. Art Basel razem z Art Basel Miami Beach, Bazylea i Miami
2. Frieze Art Fair, Londyn
3. Armory Show, Nowy Jork
4. Artforum, Berlin
5. ArtCologne, Kolonia

Domy aukcyjne
1. Christie’s
2. Sotheby’s
3. Phillips de Pury & Co
4. Bonhams

“Wschodzące” rynki sztuki
1. Chiny
2. Indie
3. Brazylia
4. Korea Południowa
5. Rosja

20 października, 2006

Jak wyceniać młodą polską sztukę (2)?

Ostatnim elementem mojej analizy będzie odpowiedź na pytanie - jaka powinna być cena młodej polskiej sztuki. I tu od razu odpowiem – powinna być niska (przynajmniej na początku). Oto kilka argumentów:

a. dla osób traktujących zakupy sztuki jako swojego rodzaju inwestycję, która ma przynieść zwrot zainwestowanej kwoty plus dość dużą (ze względu na ryzyko) premię, sprawa jest prosta – muszę kupić bardzo tanio, aby w przyszłości móc osiągnąć zyski, które pokryją koszty związane z kupnem innych prac (innych artystów, które nie przyniosły spodziewanego przychodu) oraz będą porównywalne z innymi inwestycjami (nieruchomości, giełda etc). Jeśli cena artystów wchodzących na rynek będzie wysoka i zacznie się zbliżać do cen artystów średniego pokolenia, każdy inwestor (nie spekulant) wybierze mniejsze ryzyko i kupi bardziej uznanych czy też sprawdzonych twórców.

b. cena powinna posiadać duży potencjał wzrostowy. Nic tak nie poprawi nam humoru jak świadomość, że cena jaką zapłaciliśmy dwa czy pięć lat temu, jest śmiesznie niska w porównaniu z dzisiejszymi cenami. Wyśrubowanie ceny w początkowym okresie wprowadzania artysty na rynek – bardzo ogranicza nam pole manewru. Jeśli na pierwszej wystawie ceny za prace oscylują w granicach 5 tysięcy PLN, to ile powinny kosztować po drugiej czy trzeciej wystawie i udziale w targach czy wystawach w przestrzeniach publicznych? Jeśli kolejne wystawy danego artysty nie przyniosą oczekiwanych rezultatów (oceny krytyki, wystaw w dobrych galeriach), to jak będziemy mogli uzasadnić tą cenę kolekcjonerowi, który przyjdzie do nas kupić inne prace artysty?

c. Poszerzenie rynku. We wspólnym interesie wszystkich uczestników rynku sztuki jest to aby się rozwijał – chcielibyśmy, aby coraz więcej osób kupowało i kolekcjonowało sztukę. Wszyscy o to postulują lub narzekają, że nie ma rynku z prawdziwego zdarzenia. Mam pytanie do takich ludzi – co ty zrobiłeś, aby ten rynek stworzyć/ucywilizować/powiększyć. Jeśli tzw. koszty wejścia na rynek są duże, to nie oczekujmy wielu nowych twarzy wśród kupujących. Jeśli ceny prac młodych artystów będą się zaczynać od 3 czy 5 tysięcy PLN, to dla wielu może to być bariera. Jeśli te ceny będą się kształtowały w granicach 1-2 tysięcy PLN, mamy bardziej realną szansę przyciągnięcia nowych nabywców, a w przyszłości może kolekcjonerów…

d. Sprzedaż sama w sobie jest bardziej istotna od ceny w jej wyniku uzyskanej (przy założeniu, iż niższe ceny przyniosą większą sprzedaż). Jeśli uda nam się sprzedać dany obiekt, poza satysfakcją, że nasza praca (lub praca naszego artysty) jest doceniona przez kogoś, sprawiamy, iż trafia on do kolekcji (czy do mieszkania) gdzie zaczyna być reklamą artysty i galerii, która go sprzedała. Zwiększa to możliwości dotarcia do innych potencjalnych klientów, sprawia, że właściciel zaczyna bardzo często śledzić losy artysty, którego prace kupił, jeśli jest osobą „popularną” – jego zachowania (i decyzje) są często powielane przez inne osoby z kręgu znajomych czy admiratorów.

Na koniec chciałem wspomnieć o jednej kwestii. Należy zawsze mieć na uwadze (wyceniając dzieła sztuki młodych artystów), że będą one zawsze konkurowały z innymi dobrami konsumpcyjnymi i innymi działami sztuki. Cena młodego artysty powinna być na tyle atrakcyjna, aby tą konkurencję zminimalizować

19 października, 2006

Jak inwestować w sztukę - porady bankiera UBS

Czy inwestowanie w sztukę ma sens, czy też raczej kaprysem bogaczy, którzy już nie wiedzą, co zrobić z pieniędzmi? Czy można racjonalnie dokonywać zakupów na rynku sztuki? Jakimi zasadami i kryteriami powinniśmy się kierować? Kiedy polski rynek sztuki współczesnej dobije do ukształtowanych już rynków sztuki w Europie Zachodniej i USA? – na te wszystkie pytania próbował odpowiedzieć Dr Karl Schweizer, szef działu Art. Banking renomowanego szwajcarskiego banku UBS. Spotkanie, na które zaproszono polskich galerzystów, kuratorów oraz kolekcjonerów, odbyło się w środę wieczorem w siedzibie ambasadora Szwajcarii w Warszawie. Sama siedziba ambasadora, do której wchodzi się mijając mural Moniki Sosnowskiej, a na ścianach wiszą prace m.in. Jarosława Flicińskiego, Mariusza Łukasika, Beata Streuli czy Hiroshi Sugimoto, nastrajała do rozmów o rynku sztuki.
Tematem prezentacji była próba kwantyfikacji światowego rynku sztuki, rzecz o której w Polsce mało kto słyszał, a już na pewno mówił. Została przekazana ze szwajcarską precyzją. Część galerzystów, czy też kolekcjonerów mogły zaskakiwać pewne sformuowania, takie jak „dywidenda emocjonalna”, ale przecież prezentację robił szwajcarski bankier, a nie kurator. A mowa była bardziej o pieniądzach, niż o sztuce, co też nie powinno być zaskoczeniem.
Z prezentacji wynikało, że na świecie rośnie skłonność do „alternatywnych sposobów inwestowania”, do których zaliczane są inwestycje w sztukę. Coraz więcej prac osiąga niespotykane dotąd ceny. Tylko w pierwszych sześciu miesiącach tego roku ponad 500 prac osiągnęło na aukcjach cenę ponad miliona dolarów, podczas gdy w 2005 roku liczba takich prac nie osiągnęła 400. Widać, że na rynek sztuki wchodzą coraz większe pieniądze. Ale..., tu zaskoczenie, ponad 80 procent rynku aukcyjnego wartościowo, to transakcje do 10 tysięcy dolarów. Oczywiście widoczne są te wielkie aukcje, ale te spektakularne zakupy tak naprawdę stanowią one ułamek procenta wszystkich transakcji wartościowo. Cały rynek aukcyjny wyceniony był na ponad 4,2 miliarda dolarów. Pierwotny rynek galeryjny, trudny do oszacowania – na około 25 miliardów dolarów.
Oczywiście, po podaniu takich sum i znając polskie realia, od razu padło pytanie z sali o to, kiedy dobijemy do tego dojrzałego już rynku światowego. I tu padła szczera odpowiedź, szczególnie chyba niemiła dla obecnych na sali galerzystów – za 10-15 lat. Polska ma olbrzymi potencjał, mówił bankier z UBS, ale na razie to tylko potencjał. Na razie Polacy, nadrabiający wieloletnie potrzeby, mają inne potrzeby i nie można od nich wymagać, by masowo kupowali sztukę, jak Niemcy. „Do kupowania sztuki potrzebne są wolne pieniądze do wydania” – mówił Dr Schweizer. Oczywiście tym stwierdzeniem nie odkrywał Ameryki, ale ta prawda chyba trochę zabolała...
Na koniec rady, jak kupować sztukę. Pokrywają się one z tymi, które wcześniej, choćby u nas, udzielali inni kolekcjonerzy. Są jednak one o tyle ciekawe, że nie padły z ust „szalonego kolekcjonera”, tylko patrzącego bardzo zimno na te zagadnienie szwajcarskiego bankiera, który na co dzień doradza bogatym klientom w tych kwestiach. Pierwsza i najważniejsza zasada – kupuj to, co ci się podoba. Gdy dzieło sztuki przejdzie ten test, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jest to praca innowacyjna, czy też kopiująca innych. To samo dotyczy samego artysty, jego oryginalności. Jeśli artysta jest innowacyjny, a praca dobra – zostaje trzecia część testu, gdzie musimy odpowiedzieć sobie na pytanie – czy ten artysta, albo jeszcze lepiej, czy to dzieło, przejdzie próbę czasu, co z nim będzie za 10-20 lat. Warto zachować sobie w pamięci te rady podczas odwiedzania galerii.
Duże poruszenie wywołały słabe dane w prezentacji na temat polskiego rynku sztuki (głównie na podstawie artprice), co widać było po zaskoczeniu na twarzach słuchaczy i późniejsze pytania, skąd wzięte zostały te dane. Jednak trudno się dziwić, gdyż polski rynek wciąż jest na poziomie „raczkowania” i stąd niewielka wiedza na jego temat. A już wiedza na temat światowego rynku sztuki Dr Schweizera, zwłaszcza w kontekście inwestycji, była naprawdę duża. Takiej wiedzy w Polsce bardzo jeszcze brakuje...

18 października, 2006

Dobry wynik Bujnowskiego, słabszy Sasnal

Dobrze zadebiutował na światowych aukcjach Rafał Bujnowski, którego obraz na londyńskiej aukcji w Christie we wtorek o ponad połowę przebił górną granicę estymacji. Słabiej wypadł Wilhelm Sasnal, którego obraz na aukcji w Christie nie został sprzedany, a wczesny obraz na aukcji w Sotheby został sprzedany poniżej dolnej granicy estymacji.
Obraz Rafała Bujnowskiego „Śnieg” z 2004 roku Christie sprzedał za 4800 funtów (28.000 PLN) przy estymacji 2-3 tysiące funtów. To dobry debiut, choć trzeba przyznać, że obraz pochodził z uznanej i poszukiwanej serii pejzaży zimowych. Na tej samej aukcji nie sprzedał się obraz Wilhelma Sasnala „Unitltled. Lamps”, wystawiony z estymacją 20-30 tysięcy. Natomiast wczesny, dużo słabszy obraz Sasnala „Resort” z 1999 roku na sobotniej aukcji w Sothebys został sprzedany za 35 tysięcy funtów (ponad 200.000 PLN). Estymacja w tym wypadku wynosiła 40-60 tysięcy funtów. Na tej aukcji w londyńskim Sothebys nie sprzedały się m.in. szalenie wysoko wycenione obrazy Matthiasa Weischera i Neo Raucha ze szkoły lipskiej oraz drezdeńskiego malarza Eberharda Havekosta. Cała aukcja, jak skrupulatnie zauważyli dziennikarze, trwała niespełna godzinę - tak wiele prac nie doczekało się uderzenia młotka.

Nowojorski marszand kupił pracę Uklańskiego

Dla wszystkich ciekawych, kto jest nabywcą najdroższego polskiego dzieła sztuki współczesnej – czyli „Nazistów” Piotra Uklańskiego - mamy (chyba) dobrą wiadomość – został nim Amerykanin Jeffrey Deitch. Prowadzi on własną galerię na nowojorskim Manhattanie w SoHo. Oprócz prowadzenia galerii Jeffrey Deitch jest też bankierem, krytykiem, kuratorem i dealerem zajmujacym się sprzedażą sztuki. Ma ciekawy życiorys – jest absolwentem Harwardu, był wiceprezesem Citibanku, a później kuratorem wielu wystaw w USA. Co ciekawe reprezentuje megagwiazdę sztuki współczesnej Jeffa Koonsa.
Przypomnijmy, że jeden z 10 egzemplarzy kontrowersyjnej pracy Piotra Uklańskiego „Naziści” został sprzedany na londyńskiej aukcji w Phillips de Pury&Company za rekordową sumę 568 tysięcy funtów, czyli prawie 3,3 miliona złotych. „Naziści” Uklańskiego składają się ze 164 kolorowych i czarno-białych reprodukcji fotosów filmowych czołowych aktorów świata grających role niemieckich oficerów w filmach wojennych.

16 października, 2006

Jak wyceniać młodą polską sztukę?

Na początek przyjrzyjmy się, jak jest ona wyceniana przez poszczególnych uczestników rynku.

Artyści
Z moich obserwacji i rozmów z artystami można wyróżnić trzy podstawowe podejścia do kalkulacji ceny:

a. cena „koszykowa” – według niej artysta wyznacza sobie miesięczną pensję, jaką uważa, że powinien zarabiać. Pensja taka może być kalkulowana albo poprzez porównanie z zarobkami rówieśników pracujących w innych zawodach lub poprzez stworzenie koszyka opłat, jakie ponosi w danym miesiącu (czynsz, jedzenie, transport, materiały malarskie). Mając taką kalkulacje dzieli ją przez liczbę obrazów, jakie jest w stanie sprzedać w ciągu miesiąca i wychodzi na cenę poszczególnego płótna.
b. cena „kolegów” – w tym przypadku cena jest ustalana na podstawie wiedzy i rozmów z kolegami z pracowni oraz informacjami z rynku na temat cen osiągniętych przez innych artystów. Artysta poszukuje artysty o podobnym (według niego) statusie i według niego ustala ceny swoich prac. Oczywiście dwa główne problemy z taką wyceną są takie, że z reguły porównujemy się z lepszymi (i to nawet dużo lepszymi) i równamy w górę co wynosi cenę naszej pracy mocno w górę. Kolejnym problemem jest szczerość innych artystów – warto się zastanowić, czy faktycznie podawane przez nich ceny, za jakie sprzedają swoje prace są prawdziwa? Słyszałem o sytuacjach, gdy artyści byli „korygowani” przez środowisko, aby „nie psuć rynku niskimi cenami”. Ze swojego doświadczenia mogę dodać tylko tyle, że kilkakrotnie kupowałem prace profesorów za ceny niższe niż ich obecnych studentów.
c. cena przyzwoita – pod tym pojęciem kryje się cała reszta i to, jak każdy z artystów wycenia przyzwoitość. Ceną przyzwoitą jest cena, za jaką udało nam się sprzedać prace za granicą. Taką ceną może być dobro doczesne (TV czy DVD – na zasadzie mój obraz nie może być tańszy od telewizora – pytanie, jakiego). Inną formą kalkulacji tej ceny jest koszt materiałów wykorzystanych do pracy plus pewna marża – metoda ta jest stosowana głównie przy tworzeniu rzeźby czy instalacji, rzadziej w malarstwie.

Marszandzi

Przy wycenie stosowane są dwa podejścia, które mogą być modyfikowane w zależności od pomysłowości, wiedzy i kreatywności właściciela galerii.

a. cena artysty plus marża – w takim wypadku ustalana jest cena minimalna, za jaką artysta chce sprzedać prace, do której galeria dodaje własną marżę. Obie kwestie (cena bazowa i marża), są z reguły jeszcze negocjowane. Standardowa marża na rynku oscyluje w granicach 50%. Oczywiście im artysta jest bardziej znany i cena pracy wyższa, marża galerii może maleć. W przypadku cen artystów dopiero wchodzących na rynek marża ta może być wyższa niż 50%. Słyszałem, że w skrajnych przypadkach może wynieść i 200% (i więcej).
b. cena rynkowa minus marża – tutaj zaczynamy od końca – marszand znając realia rynkowe lub prowadząc określoną politykę cenową, określa cenę końcową (dla klienta) i kalkuluje pozostałe elementy (cenę bazową i marżę) od końca. Jest to chyba najbardziej zaawansowana metoda kalkulacji cen, wymagająca dużej wiedzy i rozeznania rynku przez marszanda.

Kolekcjonerzy

Na koniec ci, którzy weryfikują zaproponowane im ceny, czyli kolekcjonerzy. Oni też w pewnym sensie dokonują kalkulacji – czy cena im zaproponowana jest dobrą ceną. Odrzućmy na potrzeby tej analizy sytuację, gdy kupujemy bez względu na cenę (ze wglądu na nazwisko autora, wyjątkowość pracy czy jej rzadkość – wtedy bowiem każda cena jest dobra, a limitem tylko zasobność naszego portfela).

Nie będę omawiał tutaj poszczególnych elementów, tylko wymienię te czynniki jakie wpływają na decyzję kolekcjonera (uwaga – nie rozpatrujemy tutaj czy kupić tę czy inną prace, tego czy innego autora, tylko czy cena nam zaoferowana jest dla nas do przyjęcia).
Oto co w przypadku kolekcjonerów decyduje o percepcji ceny:
- zaufanie do galerii
- zaufanie do galerii
- zaufanie do galerii
- zaufanie do galerii
Czyli czy kupując w tej galerii daną pracę, mam zaufanie, że zaproponowano mi najlepszą możliwą cenę?

Jeśli tak – nie muszę się martwić o potencjał wzrostu ceny czy też możliwość kupna z tańszego źródła (inna galeria, bezpośrednio od autora). Zaufanie do galerii i budowana przez kolejne lata relacja pomiędzy marszandem i kolekcjonerem jest najlepszym gwarantem wyznaczenia „dobrej” ceny.

W drugiej części tekstu, który opublikujemy za kilka dni, o tym, dlaczego ceny na prace młodych, polskich artystów powinny być niskie...Zapraszamy.

15 października, 2006

Uklański za ponad milion dolarów!

To absolutny polski rekord wszechczasów! Praca „Naziści” Piotra Uklańskiego sprzedała się na londyńskiej aukcji w Phillips de Pury&Company za 568 tysięcy funtów, czyli za prawie 3,3 miliona złotych!. To zdecydowanie najdroższa praca polskiego artysty współczesnego sprzedana na światowych aukcjach.
„Naziści” Uklańskiego składają się ze 164 kolorowych i czarno-białych reprodukcji fotosów filmowych czołowych aktorów świata grających role niemieckich oficerów w filmach wojennych. Uklański zestawił filmowe wizerunki "złego Niemca", które żyją w zbiorowej wyobraźni widzów. Zdjęcia przedstawiają przystojnych, eleganckich mężczyzn, filmowych twardzieli uwodzących widza swoim atrakcyjnym wizerunkiem, przez co zaciera się prawdę o nazizmie. Praca ta wywołała wiele emocji. Podczas wystawy w warszawskiej Zachęcie w listopadzie 2000 roku Daniel Olbrychski wszedł do galerii z szablą i w obecności umówionej wcześniej ekipy telewizyjnej pociął kilka z fotosów, protestując w ten sposób przeciwko wykorzystaniu przez artystę jego filmowego wizerunku. Minister kultury (nota bene ten sam, co obecnie) nie zgodził się już na ponowne otwarcie wystawy i tak wybuchł pierwszy z „zachętowskich” skandali, który w ostateczności doprowadził do rezygnacji wieloletniej szefowej Zachęty Andy Rottenberg.
Praca „Naziści” jest „wyprodukowana” w edycji do 10 i jedna z edycji była wystawiona z estymacją 250-350 tysięcy funtów (1,5 – 2,1 miliona PLN).
Na sobotniej aukcji w Phillips de Pury&Company można było również kupić drugą znaną pracę Uklańskiego – „Dance floor” z 1997 roku, przeniesioną do galerii wprost z nowojorskiego baru. Ta olbrzymia fotografia przedstawiająca posadzkę z nocnego klubu wypełnioną pulsującymi światłami w rytm tanecznej muzyki. Ta praca Uklańskiego nie cieszła się aż takim powodzeniem – osiągnęła „tylko” 92 tysiące funtów (około 550 tysięcy PLN), czyli nie osiągnęła dolnej granicy estymacji (100-150 tysięcy funtów>).
Do tej pory rekord wśród polskich artystów na aukcjach dzierżyła rzeźbiarka Magdalena Abakanowicz, której „Tłum” sprzedany został za 441 tysięcy dolarów. Na drugim miejscu była olbrzymia tapeta „„Untitled (Skull)” dzisiejszego rekordzisty Piotra Uklańskiego, sprzedana za 408 tysięcy dolarów. Najdroższa sprzedana na aukcji praca Wilhelma Sasnala to „Samolot i Bomby” za 204 tysiące dolarów.

13 października, 2006

Kochamy sztukę i artystów - wywiad z Susan i Michaelem Hort, kolekcjonerami z Nowego Jorku (część 2)


Chcielibyśmy zapytać również o polską sztukę? Jak ona wygląda z dalekiej amerykańskiej perspektywy, z perspektywy pępka świata rynku sztuki...

Michael: Myślę, że przede wszystkim polska sztuka jest bardzo świeża. Nie wszystko jest ciekawe, ale widzę młodych ludzi, którzy wkrótce mają szansę stać się naprawdę dobrymi artystami. Ważne jednak, aby się nie zapatrzyli w siebie, nie stanęli w rozwoju, bo o to jest bardzo łatwo. Jeśli Polacy staną bardzo modni zbyt szybko, to wcale nie będzie dobre dla polskiej sztuki i artystów. Artyści muszą się rozwijać stopniowo, a nie iść w górę jak rakieta. To jest rzeczywiste zagrożenie, bo kariera niektórych artystów rozwija się w „rakietowym tempie”. Weźmy przykład Wilhelma Sasnala. To wspaniały chłopak, świetny artysta, inteligentny, skromny. Spotkaliśmy go kilka razy, był u nas w domu. Wilhelm mocno stoi na ziemi, ale jeśli wszyscy będą mu powtarzali, jaki jest świetny, to ciężko mu będzie mieć do tego dystans. A wtedy trudno jest tworzyć naprawdę świetne prace, przełomowe, inne od wszystkich. Wtedy zamiast spędzać czas w pracowni, zaczynasz podróżować, bywać na wystawach, targach sztuki, zażywać życia. To moim zdaniem może być problemem dla polskiej sztuki. Ale poczekajmy, zobaczymy. Na razie to bardzo interesujący rynek. Dlatego tu jesteśmy.

A kogo kupiliście i jakie prace chcecie kupić?

Michael: Dwóch artystów już wymieniłem. To Rogalski i Sasnal. Kolejni to Rafał Bujnowski, Bartek Materka z Rastra oraz Robert Kuśmirowski z Fundacji Galerii Foksal. To są artyści, których prace kolekcjonujemy. Wcześniej tego nie mówiłem, ale przez kolekcjonowanie rozumiem, że mamy przynajmniej pięć prac artysty w naszej kolekcji. W innych przypadkach po prostu mamy dzieła sztuki danych artystów. Ale na pewno są inni ciekawi artyści z Polski, których jeszcze nie odkryliśmy.

Tych artystów, których wymieniliście, będziecie kolekcjonować?

Michael: Takie mamy plany.

Czy macie wrażenie, że jest teraz moda na kolekcjonowanie polskiej sztuki?

Susan: Tak. Wcześniej była moda na sztukę rosyjską, dzieła sztuki z Rosji sprzedawały się za wielkie pieniądze. Jednak większość z nich nie była na poziomie międzynarodowym. Z polską sztuką jest inaczej. To, co trafia na rynek, jest porównywalne z pracami artystów z innych krajów i ma szansę zaistnieć na stałe. Także na pewno jest moda na polską sztukę.
Michael: Wraz z rozwojem Internetu wszystko zmienia się tak szybko, że dużo łatwiej jest zaistnieć na rynku. Kiedyś trzeba było wszędzie podróżować z obrazami, od targów do targów, od wystawy do wystawy. Dziś wszystko jest dostępne w Internecie. I wielkie galerie cały czas szukają nowych nazwisk, nowych malarzy. Dzięki temu łatwiej się jest przebić polskim galeriom i artystom.

Ale kto powoduje tę modę: dealerzy czy kolekcjonerzy?

Susan: Ja myślę, że to są kolekcjonerzy, którzy szukają czegoś nowego.
Michael: Ale dealerzy na to pozwalają i wręcz to pochwalają. Dealerzy są chciwi, a kolekcjonerzy szaleni. Dealerzy muszą dużo sprzedawać, aby spłacać kredyty na powierzchnie galeryjne. A kolekcjonerzy wierzą, że jest to dobra inwestycja, bo wszyscy o tym mówią. Dziś wszystkie pisma biznesowe w USA, takie jak Wall Street Journal czy Forbes, dzwonią do nas z pytaniami o inwestowanie na rynku sztuki. To jest szaleństwo. Na wystawie w Zachęcie konTEKSTY widzieliśmy, że jedna pokazywana praca jest własnością trustu. Polega to na tym, że taki fundusz trzyma kilka prac jednego artysty przez kilka lat, zapewniając mu obecność na wystawach, a następnie sprzedaje te prace. Potem dzieli się pieniędzmi z artystą. To jest powszechna sytuacja na rynku, gdzie dziś są olbrzymie pieniądze. W Wielkiej Brytanii powstał ostatnio fundusz, który ma na zakupy sztuki współczesnej miliard dolarów. Miliard dolarów!

Na całym rynku trudno znaleźć prace za taką sumę!

Michael: To bardzo proste. Kupujesz po prostu wszystko. Tak się dzieje i te prace lądują następnie w magazynach. Ale ta sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Nie można kupować wszystkiego. Dam przykład. W latach 90. kupowaliśmy sztukę belgijską, która naszym zdaniem, była wtedy bardzo ciekawa. Dlaczego belgijską, a nie holenderską - sąsiedniego kraju o podobnym samym potencjale? Dlatego, że w Holandii na rynku sztuki panował socjalizm. Państwo kupowało od artystów prace, wynajmowało im pracownie po śmiesznie niskich cenach. Artyści wiedząc, że rząd będzie kupował od nich prace, tworzyli wielkie, ale niekoniecznie dobre prace i sprzedawali je rządowi. W sąsiedniej Belgii artyści nie dostawali prawie nic od państwa, byli biedni i tak powstawała wielka sztuka.
Dlatego ten obecny system z funduszami, trustami i wielkimi pieniędzmi wcale nie wyjdzie nam na dobre.

Czyli polscy artyści mają szansę, bo od państwa nie dostają prawie nic.

Michael: To dobre dla Polski. Żartuję, że sytuację Polski obrazuje, gdzie umieszczone są najlepsze galerie – na razie są one na wysokich piętrach w kamienicach: trzecim, czwartym piętrze. To dobrze. Gdy zejdą na parter i będą miały wielkie okna wystawowe, to będzie niedobry sygnał.

Wielu krytyków i kuratorów uważa, że w USA po szkole lipskiej, potem po Polakach nadszedł czas na artystów z Los Angeles...

Michael: To dlatego, że nasi przyjaciele Rubellowie planują wystawę sztuki z LA. Jest kilku interesujących artystów z LA, jeden z nich był nawet na wystawie w Warszawie, którą przed chwilą widzieliśmy.
Jest kilka powodów, dla których w Los Angeles jest reprezentowane przez dobrą sztukę. Po pierwsze koszty życia są tam na przyzwoitym poziomie, więc artystów stać na życie w LA. Po drugie ma wspaniałą historię, jeśli chodzi o artystów z tego miasta.
Jakiś rok temu spotkaliśmy się z Rubellami. Don podał mi kilka nazwisk i sprawdziłem tych artystów w Internecie. Wyglądają bardzo ciekawie. Ale Rubellowie kolekcjonują sztukę z LA przez 40 lat. Mają więc nie tylko obecnych młodych artystów, ale również i tych starszych, takich jak Mike Kelley czy Paul McCarthy. W ten sposób będą mogli pokazać całą historię sztuki w LA. Dzięki temu ta wystawa będzie ciekawa.
Generalnie z trendami jest tak, że pojawiają się i znikają. Ludzie zawsze szukają trendów, bo to jest łatwiejsze. Wtedy nie trzeba zbyt dużo wiedzieć, tylko iść zgodnie z trendem. W Londynie w połowie lat 90. wszyscy oszaleli na punkcie Young British Artists. A próbę czasu przetrwało tylko kilku: trójka, może czwórka. Reszta znikła, bo rzadko jest tak, że w jednej grupie jest wielu wybitnych artystów. A tylko tacy są w stanie przetrwać próbę czasu. Dlatego dla nas nie jest ważne kupowanie sztukę z LA, tylko kupowanie dobrych artystów. Jeśli akurat żyją oni w LA to dla nas dobrze, bo mamy tam bliżej niż do Polski. Ale przynależność do grupy nie powinna być wyznacznikiem przy kupowaniu sztuki.

12 października, 2006

Sasnal w Sotheby's, polska jesień w Londynie


Bardzo silnie na londyńskich aukcjach w październiku zaznacza swoją obecność Wilhelm Sasnal. Tym razem jego wczesny obraz zatytułowany „Resort” z 1999 roku (zobacz: sasnalwsothebys) trafi na wieczorną (bardziej prestiżową) aukcję w Sotheby's 14 października. Obraz jest jednym z wielu, jakie w tym czasie malował Willi inspirując się pięknymi, kolorowymi i aż nierzeczywistymi katalogami zachodnich biur podróży. Obraz ma wymiary 90x90 cm i wystawiony jest z estymacją 40-60 tysięcy funtów (około 240-360 tysięcy PLN). Według opisu pochodzi z krakowskiej galerii Starmach. Obok obrazu Sasnala na wieczornej aukcji Sotheby's wystawionych będzie tylko 47 innych prac, ale za to same sławy – wspaniałe obrazy przedstawicieli szkoły lipskiej: Neo Raucha, Matthiasa Weischera, Dirka Skrebera czy Tilo Baumgartela, dzieła Andy Warhola, Cy Twomby, Richarda Prince’a, Gerharda Richtera i wielu innych. Cały katalog dostępny tu: sothebys14.X.
Polska sztuka coraz lepiej przebija się na trudnym rynku londyńskim. Od trzech tygodni trwa już bardzo dobrze przyjęta wystawa Jakuba Juliana Ziółkowskiego w Hauser&Wirth London. Przedwczoraj (wtorek 10 października) otwarto wystawę prac właśnie Wilhelma Sasnala w równie znanej londyńskiej galerii Sadie Coles HQ. Natomiast dzisiaj raster organizuje w pomieszczeniach galerii IBID Project wernisaż wystawy najnowszych prac Rafała Bujnowskiego „Sunset”. Obrazy przedstawiają negatywy zdjęć zachodów słońca – choć brzmi dziwnie, to naprawdę znakomite prace. Takiej polskiej jesieni w Londynie jeszcze nie było.

11 października, 2006

Adam Szymczyk kuratorem Berlin Biennale

Polski krytyk Adam Szymczyk został głównym kuratorem słynnego berlińskiego Biennale w 2008 roku ! – poinformowały dzisiaj OBIEG i Gazeta Wyborcza. Szymczyk jest jednym z założycieli warszawskiej Fundacji Galerii Foksal, a obecnie dyrektorem Kunsthalle w Basel. Szymczyk będzie decydował o tytule biennale, jego programie oraz doborze artystów biorących udział 5 Berlin Biennale. Przypomnijmy, że tegoroczne, bardzo ciekawe, ale równocześnie bardzo kontrowersyjne biennale przygotowała trójka kuratorów ze słynnej The Wrong Gallery (zobacz: WrongGallery), działającej najpierw w Nowym Jorku, a obecnie przeniesionej do londyńskiej Tate Modern: Maurizio Cattelan, Massimiliano Gionii i Ali Subotnick. Berlin Biennale odbywa się obecnie co dwa lata (wczesniej co trzy) od 1998 roku. Gratulujemy!

10 października, 2006

Bardzo słabo w Rempeksie

Środowa aukcja sztuki współczesnej w warszawskim Rempeksie pokazuje mierność polskiego rynku sztuki. Nie jest to bynajmniej zarzut do domu aukcyjnego, ale konstatacja stanu rzeczy. Poważna aukcja sztuki współczesnej w jednym z największych domów aukcyjnych w Polsce (pod względem liczby aukcji i obrotów chyba największym) i żadnej pozycji o charakterze muzealnym. Może za wcześnie Rempex zaczął przygotowywać aukcje sztuki współczesnej.
Nie ma żadnych naprawdę ekscytujących prac klasyków współczesności, bo przecież za taki nie może uchodzić jeden z wielu reliefów Henryka Stażewskiego z 1980 roku z ceną wywoławczą 20.000 PLN czy bardzo ładna zresztą, praca Jacka Siennickiego z 1963 roku z wywoławczą 12.000 PLN. Rzadkością, o którą będą się zabijali kolekcjonerzy nie jest też teka litografii Jana Lebesteina z 1966 roku wydana przez Galerię Gmurzynska, bo przecież jest w edycji do 80 sztuk. A reszta, to poza przyzwoitym obrazem Erny Rosenstein czy pracą na papierze Marka Chlandy, to naprawdę nic rewelacyjnego.
Równie słabo prezentuje się oferta sztuki współczesnej (contemporary art). Nic nie mówiące w większości nazwiska, słabe prace, ceny wywoławcze za kilkaset złotych... Czy tak ma wyglądać aukcja sztuki współczesnej w 38-milionowym kraju w środku Europy, jak mawiał o Polsce jeden z byłych ministrów finansów? Znane nazwiska też nie porażają – jeden z wielu „windowsowych” obrazów Laury Paweli, Agnieszka Sandomierz regularnie sprzedająca na aukcji w Rempeksie, grafika Zbigniewa Libery kupiona na Targach Taniej Sztuki w Rastrze dwa lata wcześniej za cenę sześciokrotnie niższą od dzisiejszej wywoławczej. Gdzież ci polscy artyści, którzy podbijają dziś rynek europejski? Bo na aukcji ich nie widać...
Jakość aukcji częsciowo ratują jedynie fotografie. Cztery Edwarda Hartwiga (ceny wywoławcze od 1.900 do 4.000 PLN) , w tym dwie z eksperymentalnego okresu kolorowego w latach 90., fotogram Zygmunta Rytki za 2.600 PLN (podobne już sprzedawano w Rempeksie) oraz wspaniały portret dziadka Zdzisława Beksińskiego (cena wywoławcza 4.500 PLN). Ale to zdecydowanie za mało, aby uratować złe wrażenie.
Aukcja jutro, w środę o godzinie 16.00 (trochę wcześnie dla ludu pracującego) w siedzibie Rempeksu przy Karowej 31 w Warszawie.Cała oferta aukcji Rempeksu tutaj: rempex11.X.2006

09 października, 2006

Kochamy sztukę i artystów - wywiad z Susan i Michaelem Hort, kolekcjonerami z Nowego Jorku (część 1)


Zacznijmy od początku, kto podejmuje decyzje o zakupach?

Michael Hort: Pamiętam jeszcze dziś ten dzień 1986 roku, kiedy Susan zadzwoniła do mnie i zapytała: „Kiedy wracasz do domu?” „Dlaczego pytasz?” – powiedziałem. „Dlatego, że właśnie kupiłam pierwsze dzieło sztuki współczesnej i artysta przyjdzie do nas do domu” - usłyszałem. Do tej pory kolekcjonowaliśmy XIX wieczne malarstwo amerykańskie, ale nasza kolekcja nie była zbyt imponująca. Także wróciłem do domu z pracy, artysta przybył za godzinę i zaczął umieszczać swoją rzeźbę w naszym mieszkaniu. To było super, nie tylko obcowanie z samym dziełem, ale poznanie artysty, rozmowa z nim. Tego nie mogło nam dać XIX-wieczne malarstwo... Od tego momentu nie mogłem się doczekać naszych sobotnich wypraw do galerii na SoHo czy East Village w Nowym Jorku, by kupić drugie, a potem następne prace...

Ale nie odpowiedzieliście na nasze pytanie. Kto podejmuje decyzje?

Susan Hort: Podejmujemy je wspólnie. Oboje mamy z tego dużo przyjemności.

Czyją pracą rozpoczęliście kolekcjonowanie sztuki najnowszej?

Michael: To była szklana rzeźba Paolo Eccoro, włoskiego rzeźbiarza. Do dziś stoi w naszym mieszkaniu i zawsze tam będzie. Z naszym kolekcjonowaniem było tak, że Susan zakochała się w sztuce, a ja w obcowaniu z artystami. Sztuka najnowsza nie jest najłatwiejsza w odbiorze, dlatego tak ważny jest kontakt z galerzystami i artystami. Na początku popełniliśmy trochę błędów. Część prac, które kupiliśmy, były atrakcyjne na pierwszy rzut oka, dekoracyjne, ale nie przetrwały próby czasu. Z czasem przestaliśmy popełniać takie błędy, ale do tego potrzebne były nieskończone rozmowy z dealerami sztuki, artystami i innymi kolekcjonerami oraz godziny spędzone na researchu. Po 2-3 latach już wiedzieliśmy, co nas interesuje.

Jakie są wasze zasady jako kolekcjonerów?

Susan: Trzeba bardzo dużo czytać, dużo oglądać. Wiedzieć, co się dzieje w sztuce, a później zaufać „swojemu gustowi”. Ważne jest, żeby kupować to, co się podoba, a nie to, co jest modne.
Michael: Ważny też jest budżet. Na początku mieliśmy10 tysięcy dolarów miesięcznie. Dzięki temu mogliśmy kupować kilka, kilkanaście prac miesięcznie. Później, wraz ze wzrostem cen nasz budżet wzrósł do 25 tysięcy dolarów. Ale przestrzegam, jeśli nie ustalisz sobie budżetu, to może się źle skończyć. Dlatego my nie przekraczaliśmy budżetu. Naprawdę.

Latem ArtNEWS opublikował listę 200 największych kolekcjonerów na świecie. Znaleźliście się na tej liście.

Michael: To lista jest bardzo dziwna. Znaleźli się na niej wspólnie kolekcjonerzy chińskiej porcelany, właściciele obrazów Picassa czy kolekcjonerzy sztuki współczesnej. To wrzucenie tych wszystkich do jednego garnka jest bez sensu. Czym innym jest zbieranie antyków, a czym innym kolekcjonowanie Neo Raucha.
Ale nie to jest najgorsze. ArtNEWS to głównie reklamy i wybiera tych artystów, którzy się sprzedają. W czerwcu zadzwonili do nas i zapytali o pięć naszych zakupów, które były dla nas wyjątkowe w ostatnim czasie. Oczywiście mogliśmy podać bardzo znane nazwiska. Ale po co? Dlatego postanowiłem dać im listę nieznanych artystów, którzy nas zaintrygowali. Podaliśmy listę pięciu młodych artystów, w tym Zbyszka Rogalskiego z Polski czy Victora Mana z Rumunii. I co? Myślicie, że opublikowali tę listę? Nie! Zamiast tego opublikowali listy osób, których najwspanialszym zakupem był Picasso. Wielkie mi coś! Każdy wie, że Picasso to genialny malarz! Ale gdyby jakikolwiek znany kolekcjoner podał mi listę pięciu nazwisk młodych artystów, to przynajmniej poszukałbym ich w Internecie. Takie pismo jak ArtNEWS powinno informować o nowych trendach, pokazywać nowe twarze. A co robi? Pokazuje Picassa...

Wspomnieliście o budżecie 25 tysięcy dolarów miesięcznie. Dziś, przy obecnych cenach, nie sposób zbudować taką kolekcję jak wasza za takie pieniądze.

Michael: Przez pierwszych 10 lat nasza kolekcja została zbudowana za naprawdę małe pieniądze. Mieliśmy pasję i realizowaliśmy ją. Mieliśmy też dość ikry, by kupować rzeczy nieznane. Jak prace Davida Hammonsa, którego przed chwilą widzieliśmy w Zachęcie, czy Elizabeth Peyton.
Byliśmy pierwszymi kolekcjonerami, którzy kupili obraz Johna Currina. Pamiętam za 1600 dolarów. Susan znalazła też Douglasa Gordona i kupiła jego instalację opartą na zdaniu. Sam byłem zaskoczony tym zakupem. Gdy wróciłem do domu, zapytałem: „Co tu u diabła robi to zdanie? Kupiłaś zdanie od artysty?”
Susan: Kupiłam to zdanie za 400 dolarów wraz z dokumentacją od artysty i do dziś jest na ścianie w naszym domu, warte pewnie setki tysięcy dolarów.
Michael: Za każdym razem, kiedy jechaliśmy do Europy kupowaliśmy coś Marelene Dumas i dziś mamy kolekcję kilkudziesięciu jej obrazów, akwarel i szkiców. W przypadku Neo Racha – to był już wyścig z czasem. Pierwszego Neo Raucha kupiliśmy za 6 tysięcy dolarów, drugiego i trzeciego już za 8 tysięcy, czwartego za 20 tysięcy, a ile kosztował piąty i szósty obraz Neo Raucha, tego już nie powiem. Podaję te sumy nie po to, aby pokazać, jak to mi się udało, ale aby uświadomić, że nie potrzeba fortuny, by stworzyć wspaniałą kolekcję.

Ja na poczatku, prawie wszystko kupowałem na raty...

Michael: My też. Wspominałem o miesięcznym budżecie na sztukę. Aby go powiększyć kupowaliśmy na kredyt u artystów. W ten sposób nasz budżet rósł kilkakrotnie.
Susan: Kiedy pierwszy delaer powiedział nam, że możemy kupować na raty, pomyśleliśmy: „O mój Boże, jak wzrósł nasz budżet. Możemy kupić i to, i to...”.

Czy myśleliście o tym budżecie jako o pieniądzach do wydania na pasję czy była to inwestycja?

Michael: Nigdy nie myśleliśmy o kolekcjonowaniu sztuki współczesnej jako o inwestycji. Nie kupujcie sztuki najnowszej jako inwestycji. Jeśli chcecie zainwestować pieniądze – kupujcie obrazy Picassa, akcje albo nieruchomość. To co robimy, to pasja.

A można mieć taką pasję nie mając wielkich pieniędzy do wydania? Dziś kupowanie dobrych prac za niewielkie pieniądze nie jest tak proste jak 10 lat temu...

Susan: Kiedy młodzi kolekcjonerzy dziś pytają mnie, jak zacząć kolekcję z niewielkim budżetem, odpowiadam – kupujcie prace na papierze. Można zbudować wspaniałą kolekcję prac na papierze, obcować z naprawdę świetnymi artystami i świetnymi pracami.

Czy mieliście doświadczenie z „krótką pamięcią” – coś kosztuje 10 tysięcy dolarów – mówicie za drogo. Za chwilę kosztuje 15 tysięcy, potem 25 tysięcy... I nie kupujemy...

Michael: Jeśli nie kupimy kogoś wcześnie, gdy jeszcze jest mało znany i dzięki temu osiągalny finansowo, to go nie kolekcjonujemy. Zbieramy obrazy Neo Raucha, więc kupiliśmy obraz z jego ostatniej wystawy i jest to arcydzieło. Ale nie kupilibyśmy go, gdybyśmy wcześniej nie kupili sześciu innych jego obrazów. I już pewnie nie kupimy kolejnego obrazu, chyba że zwariujemy.
Pierwszy obraz kupiliśmy od Judy’ego (Gerd Harry Lybke, założyciel i szef lipskiej galerii Eigen+Art – przyp. ArtBazaar). Nie był duży, 120x150 centymetrów. Przywieźliśmy do domu, oparliśmy o ścianę w kuchni, chodziliśmy wokół niego kilka dni i powtarzaliśmy: „To jest to”. To był era przed JPG, ale Judy dał nam kilka katalogów Neo Raucha. Przejrzeliśmy je i kupiliśmy dwa następne obrazy. Jak polubimy artystę, to kupujemy naprawdę dużo jego prac.
Susan: Czasami kupujemy kogoś i na tym się kończy, bo czujemy, że to nie jest to. I wtedy rezygnujemy z dalszych zakupów, a czasem i tę pierwszą pracę sprzedajemy.
Michael: Teraz jest ciężko, bo rynek jest bardzo rozgrzany. Niektóre ceny są po prostu oszałamiająco wysokie. To może spowodować, że część karier artystycznych zostanie zniszczona. To co teraz widzimy, to nie kolekcjonowanie sztuki współczesnej, ale inwestowanie na rozgrzanym rynku.
Problem jest taki, że gdy raz ustalisz cenę na prace artysty, wszystko jedno: na pięć, 10 czy 100 tysięcy, nie możesz tej ceny obniżyć. Gdy to zrobisz, kolekcjonerzy, którzy kupili go po cenie sprzed obniżki, stracą zaufanie do galerii, a potem sprzedadzą ze stratą prace na aukcjach, co spowoduje jeszcze większą obniżkę cen. Tak więc teraz utknęliśmy z tymi sztucznie wywindowanymi wysokimi cenami. Powtarza się sytuacja do tej z lat 90. Wtedy TIME Magazine napisał na okładce: „Super czas na inwestycje w sztukę”, a rok później był krach. Z rynku znikło wiele galerii czy dealerów, a wielu malarzy zostało nauczycielami sztuki na uczelniach. I to się znów powtórzy, bo ta sytuacja jest sztucznie napompowana.
Weźmy sytuację z Rastra. Jak się nazywa ten artysta, którego prace wisiały na ścianach?

Marcin Maciejowski.

Michael: OK. To dobry i interesujący malarz. Jego duże prace kosztują 30 tysięcy euro. To trzy razy więcej niż prace Rogalskiego czy Bujnowskiego. Dlaczego? Bo jakaś zachodnia galeria zdecydowała, że takie są ceny na Maciejowskiego. A że na rynku jest teraz wiele pieniędzy inwestorów, funduszy inwestycyjnych czy zwykłych kolekcjonerów, galerzysta Maciejowskiego dostaje tyle, ile żąda. A gdy to wszystko się zawali, Rogalski czy Bujnowski przetrwają, bo nie będą tak nieprawdopodobnie drodzy.
W Nowym Jorku, Londynie i innych wielkich centrach sztuki powstają coraz to nowe galerie, istniejące galerie zwiększają powierzchnię. Niektóre galerie mają już trzy lokalizacje, często na tej samej ulicy. Gdy z nimi rozmawiam to powtarzam: „Mam nadzieję, że nie kupiliście tego na kredyt. Bo będzie źle. To już przerabialiśmy wiele razy.” To bardzo smutne, bo kochamy sztukę i naszych artystów, ale część z nich może tego nie przetrwać.

Czy uważacie, że polska sztuka jest również przewartościowana?

Michael: Część na pewno tak. Ci, którzy sprzedają się na Zachodzie, na pewno tak. Ale tak w ogóle nie wiem, co to znaczy: przewartościowana - w porównaniu do artystów z Zachodu, czy przewartościowana w porównaniu do cen zdroworozsądkowych? Wiem tylko, że 30 tysięcy euro to mnóstwo pieniędzy. Za to można kupić Volvo. To musi być cholernie dobry obraz, aby wygrał konkurencję z takim samochodem jako Volvo.
Susan: Coraz częściej się zdarza, że tak wielkie pieniądze kosztują prace artystów bez historii wystawowej. Trzeba dokładnie zbadać, jaki artysta gdzie wystawia, czy zaczął już być znany za granicą, zanim zdecydujemy się na kupno jego prac. Jak widzimy obraz młodego artysty bez wystaw, który kosztuje 20-30 tysięcy dolarów, nie kupujemy go, choćby nam się podobał.

Dziś ludzie kupują sztukę współczesną, bo jest modne mieć młodą sztukę w domu?

Susan: Tak, ale nie zawsze tak było. Pamiętam, gdzieś w latach 90. mieliśmy u nas w domu wizytę kuratorów z Whitney Museum. Pamiętam dwa komentarze. Pierwszy: „I can’t belive they can live like that”, bo mieliśmy sztukę porozkładaną wszędzie. Drugi komentarz był taki: „I can’t belive, they think this is art”. Kolekcjonowanie sztuki współczesnej nie zawsze było takie sexy, jak dziś. Część ludzi uważała nas za nieszkodliwych wariatów.
Michael: Dziś kuratorzy, galerzyści i kolekcjonerzy szukają coraz młodszej sztuki, aby załapać się do pędzącego pociągu.
Susan: Wielu z tych artystów nawet jeszcze nie skończyło szkół, gdy dealerzy wynajdują ich, pokazują i sprzedają za duże pieniądze.
Michael: Jesteśmy w radzie fundacji, która przyznaje granty artystom. Są dwa warunki: artysta musi być jeszcze w szkole i nie może być reprezentowany przez jakąkolwiek galerię. Kiedyś było łatwo, teraz w ciągu czterech miesięcy od nominacji do przyznania grantu wielu młodych artystów trafia pod kuratelę galerii. I często nie mamy z kogo wybierać.
Spójrzmy na wielkich artystów 10-20 lat temu. Oni nie sprzedawali za swojego życia zbyt wielu prac, a na pewno nie za takie pieniądze, jak obecnie. Byli biedni, ale ciężko pracowali i tworzyli wspaniałe dzieła. Neo Rauch żył gdzieś na obrzeżu świata w Lipsku i malował wspaniałe rzeczy. Nagle to wszystko wybuchło i powstała piorunująca mieszanka.
A dziś – po skończeniu szkoły masz wystawę i zaraz przejmuje cię galeria. Od razu odnosisz sukces i zarabiasz 100 tysięcy dolarów miesięcznie. Co robisz? Malujesz? Może tak, ale też zaczynasz dostrzegać, jaki jesteś świetny, zażywasz życia, bo nagle masz mnóstwo pieniędzy. Gdzie jest tu miejsce na rozwój? Potem jest jeszcze gorzej. Potrzebujesz coraz więcej pieniędzy, bo trzeba kupić mieszkanie, umeblować je, kupić samochód. I co? Malujesz to samo, aż się przestaje sprzedawać i jest tragedia. Kolejna złamana kariera. Nie ma presji, by być lepszym, tylko aby zarabiać pieniądze.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że nie wszyscy tak postępują. Znam wielu młodych amerykańskich artystów, którzy uciekają do Berlina, bo tam za 300 dolarów można mieć studio, które w Nowym Jorku kosztuje 3000 dolarów. Tam tworzą w atmosferze wolnej od pieniędzy. Pieniądze zabijają sztukę. To nas bardzo boli, bo my kochamy sztukę, kochamy artystów i nie chcemy patrzeć, jak niektóre z karier artystycznych są niszczone przez pieniądze.

Na zdjęciach wnętrza nowojorskiego apartamentu Susan i Michaela Hort

W piątek druga część wywiadu z Susan i Michaelem Hortami. Dowiemy się, jakich artystów z Polski kolekcjonują państwo Hortowie, co myślą o polskiej sztuce, czy jest „moda” na polską sztukę w USA i co będzie kolejnym wielkim tematem na rynku sztuki. Zapraszamy!

07 października, 2006

Kosiński po drugiej stronie aparatu (fotograficznego)


Dzięki Smirnoffowi do Muzeum Narodowego trafiły 23 czarno-białe fotografie wybitnego prozaika żydowskiego pochodzenia urodzonego w Polsce, Jerzego Kosińskiego, autora słynnych powieści „Wystarczy być” czy „Malowanego ptaka”.
Kosiński znany na całym świecie jako pisarz, dobrze radził sobie z aparatem. Jego zdjęcia
Były pokazane w połowie lat 50 na wystawach we Włoszech, Brazylii, w Londynie i w Nowym Yorku. W Polsce większość z nich nie była dotąd pokazywana. Większość, a nie jak piszą autorzy wystawy z cyklu SMIRNOFF BLACK FESTIVAL OF VISUAL ART, która zostanie otwarta 18 października w warszawskiej Królikarni, wszystkie. Jedno ze zdjęć, które będzie można obejrzeć na wystawie, „Człowiek i jego dzieło” zatytułowane też „Rozmyślania na stadionie” z 1957 roku, było reprodukowane w miesięczniku „Fotografia”, a także zostało w marcu tego roku sprzedane na aukcji w domu aukcyjnym Agra Art. za 1800 PLN.
Wszystkie prezentowane w Królikarni 23 fotografie Kosińskiego zostaną po wystawie w Muzeum Narodowym jako darowizna.
Na zdjęciu Jerzy Kosiński "Rozmyslania na stadionie"

06 października, 2006

Malarstwo jest naturalne - rozmowa z Karoliną Zdunek





Karolina, miałaś dziś wizytę tajemniczych kuratorów...

To byli to kuratorzy z Minneapolis w USA. Mam wrażenie, że przyjechali się rozeznać, co się dzieje z malarstwem w Polsce. Wcześniej w tym tygodniu była pani Agnieszka Morawińska z warszawskiej Zachęty, która oglądała moje najnowsze prace. Szukała obiektów na przygotowywaną w Zachęcie wystawę na temat polskiego malarstwa XXI wieku. Pokaże na niej niebieski obraz

My mamy przyjemność rozmawiać z artystką na progu sukcesu. Twoje prace spotkały sie z dużym zainteresowaniem na targach w Wiedniu. Teraz będą pokazywane w Berlinie. Czujesz, że coraz więcej zaczyna sie dziać wokół ciebie?

Trochę więcej na pewni. Wszystko zaczęło się od Bielskiej Jesieni i otrzymanej tam nagrody. Skontaktowała sie wtedy ze mna Agnieszka Rayzacher (współtwórczyni galerii lokal 30). Nawiązaliśmy współpracę. Sprawy zaczeły kręcić się szybciej..

Co się działo z Tobą wcześniej?

Miałam wczesniej kilka wystaw indywidualnych i zbiorowych - u Klimy Bochenskiej, w galerii Program. Potem przez chwilę nic się nie działo....

W czasach kiedy nic sie nie działo, było to dla ciebie frustrujace, deprymujące? Odbierałas to w ten sposób?

Po skończeniu studiów jest ciężki okres. Nagle zostajesz sam z prawdziwym życiem. Wszystko trzeba sobie poukładać, by zaistnieć na rynku.

Nie uczą was tego na studiach?

Nie uczą. Ale ja tego też nie oczekiwałam od uczelni. Ja tam po prostu pracowałam, nigdy nie myślałam co będzie potem. Ale zawsze chcialam malować. Urządziłam sobie tak czas, by móc dużo malować. I tak w zasadzie minęły trzy lata. Nie narzekam....

Jakie są myśli artysty przychodzącego do pracowni. Pracującego rok, dwa lata, i ciągle czekającego na odkrycie, na dużą wystawę?

Ja się nad tym nie zastanawiałam. Dla mnie to zawsze miłe zaskoczenie, gdy ktoś
zainteresuje się moimi pracami. Praca jest dla mnie wartością. Na tym się koncentruję. Tak sobie myślałam, że jak będę pracować, to z czasem przyjdzie sukces. Na uczelni miałam ten komfort, że wystawy same przychodziły. Potem już nie.

Dużo Ci dała uczelnia?

Na pewno niczego nie straciłam. Poznałam wielu fajnych ludzi. Miałam otwartego profesora, dającego mi wolną rękę.

Bez uczelni doszłabyś do tego samego malowania?

Pewnie tak, tylko zajęłoby mi to więcej czasu. Na uczelni jest wiele rozmów o sztuce, głównie między równieśnikami. To moim zdaniem jest dużo bardziej inspirujące niż rozmowy z profesorami...

Kończyłaś studia, gdy popularne jest malarstwo figuratywne, przedstawiające, foto-realistyczne. Nie było Ci ciężko z twoim stylem malowania?

Zupełnie nie. Nigdy nie miałam żadnych ciągot w tę stronę, mimo że sporo osób tak zaczęło malować...

Namalowałaś kiedyś postać?

Tak, w okolicach drugiego roku studiów. Ale potem stopniowo od tego odchodziłam. Ale te postaci pojawiały się w moich układach geometrycznych. Potem zniknęły.

Masz jeszcze te obrazy?

Nie.

Dlaczego zaczęłaś malować konstrukcje geometryczne?


To było dla mnie bardzo naturalne, choć oczywiście był proces. Najpierw, jak mówiłam malowała postacie w kompozycjach geometrycznych, a potem one wyparowały.

Gdy byłaś na studiach i rozmawiałaś z rówieśnikami, czy poruszaliście temat sukcesu artystycznego, tego co się będzie działo po studiach?

Do mnie to przyszło dopiero w okolicach pracy dyplomowej, zastanawialam się co dalej. Wczesniej nie...Jest sztuka, malowanie...

Co jest symbolem sukcesu dla absolwenta uczelni artystycznej? Podpisanie umowy na wyłączność? Związanie się z galerią? Wystawa w prestiżowym miejscu?

Na pewno nie podpisanie umowy. W czasie studiów nawet nie wiedzieliśmy, że coś takiego funkcjonuje. Miałam kilka propozycji zaraz po skończeniu studiów, ale uznałam, że to za wcześnie.

Od kogo mialaś propozycje?

Od Galerii Program w Warszawie.

Co jest w takim razie jest symbolem sukcesu?

Pokazanie prac w prestiżowym, dobrym miejscu.

Czy na piątym roku mieliście styczność z „łowcami talentów”. Istnieje coś takiego?

Dopiero po dyplomie. W moim wypadku po wystawie Galerii Program.

Dlaczego z nimi się nie zwiazałaś?

To było za wcześnie. Nie wiedziałam, co będę robiła dalej i trudne dla mnie były deklaracje co do takiej współpracy.

Jak znalazłaś się na Bielskiej Jesieni?

Wysłałam zgłoszenie w ostatniej chwili. Prace też dotarły jako ostatnie. Ale wszystko dobrze się skończyło. Zdobyłam główna nagrodę.

Co później?

Chwila przerwy. Później było zainteresowanie z kieleckiego podwórka, bo ja z Kielc jestem. Uczyłam wtedy rysunku na Akademii Świętokrzyskiej. Potem już była współpraca z lokalem_30. Napisała do mnie Agnieszka, spotkałyśmy się i zaczęła się współpraca. Moje prace pojechały do Wiednia na targi.

Sprzedałaś tam swoje prace?

Tak

Odczułaś to jako sukces? Twoje prace sprzedane kolekcjonerom w Wiedniu...

Nie. Dla mnie nie ma to znaczenia, komu zostały sprzedane te prace. Cieszyłam się, że moje prace sie podobały, że było zainteresowanie.

Teraz szykujesz wystawe na grudzień...

Będę miała wystawę w lokalu_30. Mam pokazać kilka prac w Zachęcie. Potem ma być zbiorowa wystaw w galerii XXI... Teraz nadszedł taki intensywny czas....

Dużo malujesz?

Tak. Staram się systematycznie malować. Staram się przeznaczać cztery dni w tygodniu na malowanie.

A dlaczego malujesz?

Malowałam od dziecka (śmiech) Taka jest prawda. Zawsze wiedziałam, że będę malować i to było dla mnie bardzo naturalne. O tym, że pójdę na akademię, wiedziałam już jak miałam 8 lat. Malarstwo jest mi najblizsze. Nie czuje potrzeby wyrażania się za pomocą innych mediów. Malarstwo jest naturalne.

Karolina, zauważyliśmy że twoje obrazy maja bardzo ciekawą strukturę...

Zaczynałam malować farbami olejnymi i w pewnym momencie zaczęło mi przeszkadzać, że różne partie farby, różnie odbijają światło, w zależności jego od kąta padania. Szukałam metody, techniki, która pomoze mi tego uniknąć. Poznałam metodę mieszania farb z woskiem. Długo mi zajęło ustalenie odpowiedniej proporcji stosunku wosku do terpertyny. Ja lubię tę strukturę, materialność samej farby. Jest w tym coś zmysłowego.

Czy uważasz ze twoje malarstwo jest kobiece?

Chyba jest (śmiech)...

Czy widzisz gdzie twoje malarstwo zmierza?

Chyba nie. Każdy nowy obraz jest konsekwencja poprzedniego. To tak jakoś naturalnie ulega transformacji. Zobaczymy...

Wszystkie reprodukowane prace Karolina Zdunek. Dzięki uprzejmosci Karoliny i galerii lokal_30

05 października, 2006

Kto decyduje o tym, co wisi na naszych ścianach?

Zacznę od pytania – czy jeśli byś wiedział, że prace które kupujesz będą „widziane” tylko przez ciebie – czy twoja kolekcja wyglądałaby tak samo?
Pytanie to zadała na swoim blogu Lisa Hunter co zainspirowało mnie do rozważenia tej kwestii też i u nas. Są tu dwie rzeczy, nad którymi warto się zastanowić – kto decyduje o tym co kupujemy i kto decyduje o tym co wisi u nas w domu.

W przypadku pierwszego pytania - czy kupujemy rzeczy które wypada mieć, głośne nazwiska, prace w stylu …? Czy decyzje tą podejmuje za nas nasz marszand lub ulubiona galeria – gdzie staramy się kupić każdego artystę, którego dana galeria właśnie odkryła i wystawia? Czy śledzimy zakupy kolekcjonerów, których cenimy i podążamy ich śladem? Czy zakupu wymaga od nas nasza kolekcja – i choć nie czujemy danego artysty, musimy go kupić bo…(jest przedstawicielem danej szkoły, danego stylu etc). Może decyduje o tym naszą żona jako ostateczny audytor naszych wydatków? W końcu, może decyzje podejmuje za nas sama cena obiektu – ładny czy nie za tą cenę chyba warto….?

Drugie pytanie jest równie ciekawe – wracając do domu z nowym nabytkiem – czy będziemy na tyle odważni, aby wyeksponować go na naszej ścianie? Może wystarczy wytłumaczenie, że kupiliśmy go tylko po to aby był, uzupełniał kolekcję, nabierał wartości etc. Czy musimy uzyskać zgodę żony/męża aby go pokazać? Czy ze względu na treść (religijną czy nagość) nie będziemy go eksponować ze względu na dzieci, rodzinę czy znajomych? Lisa Hunter wspomina, że wielokrotnie była świadkiem syndromu pierwszego i drugiego piętra – gdzie na dole, w sekcji dostępnej dla gości wisiały obrazy „poprawne” natomiast na górze, w sekcji dostępnej tylko dla domowników wisiały zupełnie inne prace, które tak naprawdę mówiły o guście właścicieli domu.

Warto zrobić własny rachunek sumienia….

Na zdjęciu wyzwanie dla każdego salonu - Tomasz Kozak "w kazamatach piękna" olej na płótnie

04 października, 2006

Znów Uklański, ale inaczej


Trwa u nas festiwal Piotra Uklańskiego, ale bynajmniej nie jest to akcja prowadzona przez nas. Uklański ma po prostu najlepszy PR ze wszystkich polskich artystów, jest na stałe obecny w mediach, na aukcjach i chcąc nie chcąc, pisząc o „polskim” rynku sztuki musimy go non stop uwzględniać.
Tym razem jednak będzie o Uklańskim trochę inaczej, choć znów w kontekście kolejnej dużej aukcji - w londyńskim Christie’s. W październiku Christie’s w Londynie będzie miał dwie aukcje. O jednej z nich, która odbędzie się 17 października, pisaliśmy w ubiegłym tygodniu informując o wystawieniu na niej obrazów Bujnowskiego i Sasnala.
Teraz o kolejnej aukcji Christie’s, która odbędzie się 15 października. (zobacz: aukcjawchristies) A na niej będzie można kupić portret Piotra Uklańskiego. Jednak nie on sam jest autorem obrazu, ale... znana, modna i bardzo droga amerykańska portrecistka Elizabeth Peyton. Znana ona jest z tego, że portretuje „celebrities” z kręgów muzyki, sztuki i polityki oraz z tego, że jej obrazy sprzedają się za dziesiątki tysięcy dolarów. Peyton namalowała między innymi portrety takich ikon kultury masowej jak: Keith Richards, Kurt Cobain, Noel i Liam Gallagher, książęta William i Harry.
Sportretowała również w 1996 roku Piotra Uklańskiego i teraz ten maleńki (23x30 cm) portret polskiego artysty będzie można kupić na aukcji w Christie’s. Estymacja pracy adekwatna do innych dzieł Peyton (ale również do cen prac Uklańskiego) – 80-120 tysięcy funtów (480-720 tysięcy PLN). Szaleństwo!
Na zdjęciu Elizabeth Peyton „Piotr Uklański” 1996