29 września, 2008

Z półki kolekcjonera - We Came From Beyond / We Go Far Beyond

Od dzisiaj już oficjalnie można tytułować Honzę Zamojskiego Panem Magistrem (gratulujemy). Od dzisiaj też do nabycia książka/projekt który jest pracą dyplomową Honzy. Jest to zapis dwóch projektów We Came From Beyond (listopad 2007, Galeria STARTER, Poznań) oraz We Go Far Beyond (czerwiec 2008, Poznań, Warszawa, Oborniki Śląskie, Kostrzyn Wielkopolski).

Publikacja zawiera: rozmowy ze wszystkimi uczestnikami obydwu projektów oraz eseje, których autorami są: Michał Lasota, Magda Korcz i Marika Zamojska, Krzysztof Łukomski, Kuba Bąk i Honza Zamojski oraz dokumentację fotograficzną. Serdecznie polecamy.





redakcja, design, wydawca: Honza Zamojski
tłumaczenie: Marta Kosińska, Eva Zamojska
rozmowy: Hubert Czerepok, Jakub Czyszczoń, Marek Glinkowski, Łukasz Jastrubczak, Alexey Klyuykov & Vasil Artamonov, Olivier Kosta-Théfaine, Paweł Kowzan, Luks Piekut, Konrad Smoleński, Piotr Sakowski, Przemysław Sanecki, Janek Simon, Radek Szlaga, Daniel Szwed, Matthias Wermke, Mateusz Witkowski.autorzy esejów: Michał Lasota, Magda Korcz & Marika Zamojska, Krzysztof Łukomski, Kuba Bąk i Honza Zamojski
Format 150x225 mm, 288 stron, oprawa twarda płócienna z obustronnym tłoczeniem, pl/eng. Nakład 300 szt. Cena 40 zł.
Zainteresowani kupnem niech piszą na honza.zamojski@gmail.com


25 września, 2008

Gagosian inwestuje w Rosję, Rosja odpłaca się Gagosianowi

Połowa międzynarodowej (czyli tej poza USA) sprzedaży największej sieci galerii sztuki najnowszej Gagosian Gallery pochodzi z krajów byłego ZSRR, w tym przede wszystkim z Rosji, ujawniła agencji Bloomberg szefowa galerii Gagosiana w Londynie, Victoria Gelfand.
Gagosian nie ma w Moskwie stałej galerii, natomiast organizuje duże wystawy czasowe w nowo otwartej przestrzeni w byłej moskiewskiej fabryce czekolady Czerwony Październik (Red October Chocolate Factory).


Jak podkreśla Gelfand, jeszcze cztery lata temu Gagosian praktycznie nie miał żadnych klientów z byłego ZSRR, a dziś ma ich już naprawdę sporo. Oczywiście wielu z nich ma rezydencje w miejscach, gdzie Gagosian ma już galerie (Nowy Jork, Beverly Hills, Londyn i Rzym), ale aby zdobyć nowych klientów właśnie organizowane są wystawy w Czerwonym Październiku, którego przystosowanie do potrzeb galerii kosztowało około miliona dolarów.
Obecnie trwa tam wystawa artystów ze „stajni”Gagosiana (Cy Twombly’ego, Jeffa Koonsa, Eda Ruschy, Douglasa Gordona, od którego pracy zaczerpnięto tytuł, czy Rcharda Serry) ale także historycznych już prac de Kooninga, Picassa, Giacomettiego czy Lichtensteina.
Na wystawie zatytułowanej “For What You are About to Receive'' ponad połowa prac jest na sprzedaż w cenach od 25 tysięcy do 2 milionów dolarów. Chętnych znalazło już „około 13” prac, jak stwierdziła przedstawicielka Gagosiana. Wystawa w Czerwonym Październiku potrwa do 25 października.
To że sztuka najnowsza stała się częścią zakupów najbogatszych Rosjan (według Forbesa jest w Rosji już 110 miliarderów) widać po zachowaniu najbardziej znanego z nich – Romana Abramowicza. Najpierw na aukcjach kupił prace Bacona i Freuda windując ich ceny do niebotycznych poziomów, później był gwiazdą kronik towarzyskich podczas targów Art Basel w Bazylei. A teraz jego nowa narzeczona, Daria Żukowa otworzyła w Moskwie przestrzeń, która ma promować sztukę najnowszą (nie jest to tradycyjna galeria), o nazwie Garage Center for Contemporary Culture. Jej szefową została też była szefowa biura Gagosiana w Londynie Mollie Dent-Brocklehurst.
Zapewne teraz śladem Gagosiana pójdą kolejne wielkie galerie i już wkrótce Moskwa będzie znana nie tylko z tego, że są w niej wszystkie „brandy” znane ze świata mody, ale także „brandy” ze świata sztuki.
Na zdjęciu: praca Jeffa Koonsa prezentowana w Czerwonym Październiku

23 września, 2008

Kolekcja sztuki Lehman Brothers trafi na aukcję?

Trwa już rozszarpywanie części upadłego w ubiegłym tygodniu banku inwestycyjnego Lehman Brothers. Oprócz poszczególnych bardzo „zdrowych” części biznesu upadłego amerykańskiego banku inwestycyjnego są jeszcze inne ciekawe „aktywa”, o których mało kto wie. Należy do nich również sztuka współczesna i najnowsza.
Otóż przed wielkim upadkiem Lehman Brothers Holdings był właścicielem blisko trzech i pół tysiąca dzieł sztuki, w tym prac tak dobrych artystów, jak Takashi Murakami, Andreas Gursky czy Jasper Johns. Prace te wisiały w biurach banku na całym świecie, najlepsze oczywiście w nowojorskiej centrali.
Dodatkowo osobną kolekcję blisko 900 prac ma należący do holdingu Lehman firma zarządzająca Neuberger Berman. Kolekcja ta jest o tyle ciekawa, że powstała w latach 90., kiedy to prace, które wisiały dotąd w firmie (na przykład Edwarda Hoppera), a należące do jej właściciela, Roya Neubergera, zostały oddane do prywatnego muzeum Neuberger Museum of Art w Purchase w stanie Nowy Jork. Wtedy to zapadła decyzja zbudowania nowej kolekcji, należącej już do firmy. Teraz Neuberger, jedna ze „zdrowych”części Lehmana, zapewne zostanie sprzedana i kolekcja powędruje do nowego właściciela.
A co się stanie z kolekcją należącą do Lehman Brothers? Zapewne zostanie wyprzedana, bo w dzisiejszych czasach, kiedy nie wiadomo, czy wystarczy pieniędzy na zaległe pensje dla pracowników Lehmana, trudno będzie uzasadnić utrzymywanie tych prac. Ostrzą sobie na nie zęby największe domy aukcyjne: Sotheby’s i Christie’s, które już nie raz organizowały aukcje kolekcji upadających, bądź restrukturyzujących się firm (wspomnieć wystarczy choćby sprzedaż kolekcji IBM czy Refco). Czy w najbliższym czasie trafią na aukcje? To wszystko też zależy od sentymentu na rynku aukcji, bo poza sprzedażą prac Hirsta (ta, przypomnijmy, zakończyła się wielkim sukcesem i sprzedażą 98 procent prac za ponad 100 milionów funtów) od nowych zawirowań na rynkach nie odbyła się żadna duża aukcja. Najbliższe odbędą się w październiku przy okazji targów Frieze.

19 września, 2008

Kristof Kintera w Dominik Art Projects

"Wszyscy jesteśmy jednym, stworzeni z dwóch i żyjący w tłumie innych" - to główny przekaz wystawy "One or two or crowd" Krzysztofa Kintery. Składa się ona z dwóch części - monochromatycznych rysunków "ukazujących różne oblicza bycia samemu, w parze i w tłumie", oraz części instalacyjnej skupiającej się na energii wytwarzanej przez jednostkę i masę ludzką. Rysunki wykonane zostały za pomocą aerografu - narzędzia, które według artysty "w delikatny i miękki sposób pozwala przenieść kolor na powierzchnię, daje możliwość malowania niemal niezauważalnie i bez dotykania papieru".

Elementem łączącym obie części wystawy jest kolor. "Mistyczny" fiolet współgrający z "nieelastyczną" bielą i czerwień. Fiolet "wulgarny, a równocześnie liturgiczny", najkrótsza fala widzialnego spectrum koloru. Artystę, jak sam przyznaje łączy z fioletem "skomplikowany związek - nie lubi go, ale docenia jego zalety". Czerwień ma wiele znaczeń. W części instalacyjnej ważne są wszystkie. Pasja, posesywność, ciepło. "Czas zatrzymuje się w miejscu, widzisz, czujesz jak zbliża się i otacza cię czerwień".

Krzysztof Kintera już dzisiaj w krakowskiej galerii Dominik Art Projects. Nam, dzięki uprzejmości artysty i galerii udało się zdobyć zdjęcia z wczorajszego "wieszania" wystawy. Na zdjęciach Krzysztof Kintera.
Serdecznie polecamy.

17 września, 2008

Jeff Koons w Château de Versailles

Dzięki relacji VernissageTv mamy przyjemność uczestniczyć w otwarciu wystawy Jeffa Koonsa w Château de Versailles. W ogrodach jak i w głównym budynku zamku pokazano naprawdę niezły przekrój prac Koonsa od lat 80tych aż po dzień dzisiejszy. Wystawa będzie otwarta do 24 grudnia.

Materiał dzięki VernissageTV

16 września, 2008

Rekordowa aukcja Hirsta, historyczna aukcja w cieniu paniki na rynku finansowym

Trudno wyobrazić sobie gorszy moment na długo oczekiwaną aukcję – w nocy z niedzieli na poniedziałek okazało się, że właśnie padł wielki bank inwestycyjny Lehmann Brothers i na rynkach finansowych od rana mieliśmy „czarny poniedziałek”. Tysiące finansistów na Wall Street w Nowym Jorku i londyńskim City straciło pracę. Innych czeka wielomiesięczne zaciskanie pasa i nie marzą już o wielotysięcznych bonusach, tylko o utrzymaniu pracy.
W takich oto warunkach odbyła się pierwsza i najważniejsza część historycznej aukcji prac Damiena Hirsta w londyńskim domu aukcyjnym Sotheby’s zatytułowana „Beautiful Inside My Head For Ever” – historycznej, bo pierwszy raz artysta zaproponował kolekcjonerom tak wielką liczbę prac „prosto z pracowni” z pominięciem galerii.
Okazało się jednak, że Hirst ma, jak zwykle, nosa. Poniedziałkowa aukcja zakończyła się wielkim sukcesem – sprzedano prawie wszystkie oferowane prace (54 z 56 prac zmieniły właściciela), a łączna sprzedaż na aukcji wraz z marżą domu aukcyjnego wyniosła ponad 70, 5 miliona funtów. To zdecydowanie więcej niż zakładała wyższa estymacja na tę aukcję (43,2-62,4 miliona funtów).

Hirst po raz kolejny okazał się Midasem rynku sztuki i to Midasem dosłownie. Najdroższą bowiem na aukcji pracą był „The Golden Calf” – cielec ze złotymi rogami, pływający w formalinie w oprawionym w złoto akwarium. Praca ta sprzedała się za 10,3 miliona funtów, co jest nowym aukcyjnym rekordem cenowym Damiena Hirsta. Poprzedni rekord to sprzedaż jednej z 4 witryn, wiosennej „Lullaby Spring” ponad rok temu , na czerwcowej aukcji w Londynie, za 9,6 miliona funtów.
O mało co wcześniej rekordu nie pobiła praca „The Kingdom”, przedstawiająca rekina w formalinie. Osiągnął on poziom 9,5 miliona funtów, czyli minimalnie niżej niż „Lullaby Spring”. To już zapowiadało, że ten wieczór będzie należał do Hirsta.

Łącznie aż 18 prac na poniedziałkowej aukcji przekroczyło poziom miliona funtów, a wśród licytujących, oprócz wielu sław londyńskiego i nowojorskiego świata sztuki, licytowali także „pominięci” tym razem galerzyści Hirsta – Jay Jopling (galeria White Cube) oraz Larry Gagosian (galeria Gagosian). Mimo poważnych kłopotów na rynku rosyjskim licytowali także klienci z Rosji. Kupili między innymi za 5,2 miliona funtów witrynę z tysiącem diamentów zatytułowaną „Fragments of Paradise”.
A co na to wszystko Damien Hirst? Podczas aukcji grał w snookera z mistrzem świata Ronnie O’Sullivanem.
Ciekawe, co będzie robił dziś, bo dziś dalsza część aukcji „Beautiful Inside My Head For Ever”. Niezależnie od jej wyników ( a po wczorajszym można się spodziewać raczej sukcesu) eksperyment Hirsta powiódł się. Czy będzie to początek nowej formy sprzedaży prac, jak chciałby i postulował sam artysta, czy też kolejny eksperyment artystyczny ekscentrycznego artysty – myślę, że o tym przekonamy się już wkrótce.
Na zdjęciach rekordowe prace Damiena Hirsta: „The Golden Calf” i „The Kingdom”. Obie prace z 2008 roku.

14 września, 2008

"Hotel Polonia" Piątka i Trybusia zdobył Złotego Lwa na Biennale Architektury w Wenecji!


Z prawdziwą przyjemnością i dumą informujemy, że polski pawilon na Biennale Architektury w Wenecji zdobył główną nagrodę Złotego Lwa – po raz pierwszy od rozpoczęcia architektonicznych biennale w 1978 roku. Polski pawilon, przygotowany przez Grzegorza Piątka i Jarosława Trybusia był zatytułowany"Hotel Polonia. Budynków życie po życiu".
Pokazano w nim fotomontaże projektów architektonicznych z ostatnich lat: pięciu z Warszawy – budynku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, birowca Metropolitan na Placu Piłsudskiego, wieżowca Rondo 1 na rondzie ONZ, osiedla Marina Mokotów oraz nowego terminalu na warszawskim Okęciu, a także Sanktuarium Matki Bożej w Licheniu.
Grzegorz Piątek i Jarosław Trybuś swoją ekspozycją „Hotel Polonia” chcieli pokazać, jak wiele funkcji, także tych wcześniej nieplanowanych, może na przestrzeni lat pełnić budynek. Że choć architekt, projektując budynek, przewiduje dla niego ściśle określoną, jedną funkcję, to z później może się ona zmienić.
I tak Bazylika w Licheniu w „Hotelu Polonia” stała się więc Aquaparkiem, Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego – centrum handlowym, terminal na Okęciu – hodowlą bydła, wieżowiec Rondo 1 - kolumbarium, a biurowiec Metropolitan – więzieniem. Żaś osiedle Marina – po prostu stało się wysypiskiem śmieci.


A żeby pokazać, że zmiana funkcji budynku nie jest tylko futurystyczną wizją, kuratorzy przerobili polski pawilon wystawowy w Wenecji (ze stałymnapisem "Polonia") na hotel (stąd nazwa polskiego pawilonu "Hotel Polonia"), w którym mozna przenonocować w czasie Biennale Architektury.
Warto dodać, że fotografie budynków do „Hotelu Polonia wykonali i „przerobili na komputerze” Nicolas Grospierre (wykonywał zdjęcia budynków w teraźniejszości) i Kobas Laksa (przerabiał je na modele przyszłości).
To naprawdę wielkie osiągnięcie wszystkich wymienionych osób, a także dyrektor warszawskiej Zachęty, Agnieszki Morawińskiej, która była komisarzem polskiego pawilonu w Wenecji. Bardzo serdecznie gratulujemy.
Na zdjęciach: wejście do "Hotelu Polonia" w trakcie montażu polskiego pawilonu (stąd rusztowania z po prawej stronie) oraz biurowiec Rondo 1 na warszawskim rondzie ONZ przerobiony przez Kobasa Laksę na kolumbarium

12 września, 2008

Wallace i RAND: lepsza edukacja artystyczna wzmacnia popyt na sztukę

Poprawa edukacji w dziedzinie sztuki będzie miała zarówno wpływ na poprawę sztuki niezależnej, jak i na sam rynek sztuki – to wyniki specjalnego badania. Oczywiście nie chodzi o polską edukację artystyczną, ale o … amerykańską. A raport został przygotowany przez Wallace Foundation i RAND
Tytuł tego raportu brzmi „How to Cultivate Demand for the Arts: Arts Learning, Arts Engagement and State Art Policy” (cały raport w formie PDF możecie obejrzeć tutaj).
Autorzy raportu uważają, że szkoły w USA nie przekazują uczniom potrzeby przebywania ze sztuką i rozumienia jej. Efektem takiej polityki (czy raczej braku pozytywnej polityki) jest to, że później uczniowie jako dorośli uciekają od sztuki.
Według raportu problem głównie dotyczy edukacji podstawowej i średniej. Autorzy raportu postulują stworzenie systemu, który by nauczał młodych uczniów nie tylko tworzenia sztuki (na plastyce) ale także rozumienia sztuki i wytworzenia potrzeby przebywania z nią na co dzień.
Dzięki temu zdecydowanie wzrośnie zapotrzebowanie na sztukę, a tym samym również i sam rynek sztuki.
Oczywiście wyniki raportu dotyczą amerykańskiego systemu edukacji, ale myślę że bardzo zdziwiliby się eksperci z RAND, gdyby spróbowali porównać amerykańską edukację artystyczną z polską, nawet na akademickim poziomie…
A tymczasem zapraszamy Was do wzięcia udziału w badaniu polskiego rynku sztuki najnowszej. Po raz pierwszy rozdawać ankiety będziemy podczas dzisiejszego wernisażu projektu „Tribute to Wróblewski” w warszawskiej galerii Program (ul. Andersa 20). Początek o godzinie 19. Zapraszamy!

10 września, 2008

Berlińskie abc - czyli początek sezonu

W miniony weekend w Berlinie rozpoczął się jesienny sezon targowy na świecie. No… może nie do końca targowy, bo nie wiem, czy targi abc (skrót od art. berlin. contemporary) można nazwać targami. Normalnie na przełomie września i października w Berlinie odbywały się targi ARTFORUM. Jednak były one systematycznie przesuwane coraz bardziej w stronę terminu zimowego, bojkotowane przez największe berlińskie galerie, które w długi weekend majowy organizują „Gallery Weekend”.
I teraz te galerie zorganizowały targi abc, które , jak pisałem, nie do końca są targami – szefem targów został Michael Neff, który zarządza też weekendem galeryjnym na początku maja . Uczestniczące w programie 44 galerie (wśród nich polski „rodzynek”, berlińska galeria ŻAK/BRANICKA) zostały poproszone o wskazanie od jednego do trzech projektów, które następnie zostały pokazane wspólnie w dawnym budynku pocztowym (Alter Postbanhof)w dzielnicy Gleisdreieck. Łącznie w tej surowej, postindustrialnej przestrzeni pokazane zostały prace ponad 70 artystek i artystów, które łączyło jedno – nie było to malarstwo. Kuratorzy nie decydowali więc, tak jak to ma miejsce przy wystawach zbiorowych, o doborze prac i artystów, tylko o umieszczeniu ich na terenie targów w taki sposób, aby w miarę możliwości korespondowały ze sobą.
Tak więc abc bardziej przypominało olbrzymią wystawę zbiorową bez tematu niż klasyczne targi – nie było w ogóle klasycznych „kubików” galeryjnych, tylko otwarta przestrzeń, na której prezentowano prace. Przy pracach poszczególnych artystów były do wzięcia tylko kartki z tytułem pracy, opisem techniki wykonania oraz nazwą i adresem galerii. Często nie było w ogóle przy pracach pracowników galerii.
Co robili galerzyści. W czasie targów każda z galerii zorganizowała wernisaż nowej wystawy, uczestnicy targów otrzymali specjalną mapkę Berlina z zaznaczonymi galeriami i spisem nowych wystaw. A wśród tych wystaw aż cztery, które przygotowali polscy artyści: Mirosław Bałka (galeria Nordenhaake), Piotr Janas (galeria Giti Nourbakshsch), Wawrzyniec Tokarski (galeria Jan Wentrup) oraz Jarosław Fliciński (wspomniana już galeria ŻAK/BRANICKA). Dodatkowo Wilhelm Sasnal wziął udział w wystawie zbiorowej w swojej berlińskiej galerii Johnen. Praktycznie przez cały weekend trwała „pielgrzymka” kolekcjonerów po berlińskich galeriach.
Wróćmy jednak do abc – nie było na nich w ogóle malarstwa.
Nawet artyści znani przede wszystkim z malowania obrazów, jak na przykład Daniel Richter (galeria Contemporary Fine Arts), na abc stworzyli instalacje. Richter – teatralną instalację zatytułowaną „who’s afraid” z tego roku.
Na berlińskich abc kolejną instalację z cyklu „narzędziowego” pokazał wielki niepokorny europejskiego artworldu – Thomas Hirschhorn - praca „Tool Family” z 2007 roku (galeria Arndt&Partner).
Niezwykle ciekawą pracę przygotował na targi Mark Dion „Mess Conference”, 2004 (galeria Christian Nagel).
Ta praca, inspirowana reakcją amerykańskich urzędników (CIA czy Departament Obrony) na ujawnienie wydarzeń w Abu Gharib. Mark Dion ze znaną sobie pieczołowitością odtworzył artefakty tego wydarzenia (relakcji amerykańskich władz) – stworzył uniwersalną mównicę konferencyjną, mundury, książki, przemówienia. Odwiedzający pierwotną wystawę Diona mogli wybierać mundury i fotografować się na mównicy – zdjęcia z tych akcji w następnych pokazach stały się częścią instalacji.
O wojnie, z punktu widzenia jej bezsensowności jest też praca holenderskiego artysty Aeronouta Mika „Raw Footage” z 2006 roku (galeria carliergebauer). W tej pracy, pokazywanej równolegle na dwóch ekranach Mik pokazał zdjęcia z wojny w byłej Jugosławii. Znalezione w archiwum telewizyjnych zdjęcia strzelających do niewidocznych celów mężczyzn zostały uznane zapewne za mało ciekawe i nigdy nie trafiły na wizję. Pokazał je dopiero Mik, który zwykle aranżuje swoje filmy. Tym razem pokazał znalezione filmy – faceci gdzieś strzelają, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo dlaczego, nawet ekrany zostały tak ustawione, by nie strzelali do siebie, tylko w jedną stronę.
Z kolei Anglik Darren Almond, finalista jednej z edycji Nagrody Turnera, w 35 minutowym filmie „Bearing” z 2007 roku(galeria Max Hetzler) pokazuje nam, równie mało atrakcyjną historię zbieracza skał zawierających siarkę w Indonezji.
Pięknie nakręcony film pokazuje wysiłek tego schorowanego człowieka, by przenieść na własnych plecach kawałki skały. By zwielokrotnić efekt niszczenia zdrowia tego człowieka Almond „podkręca” dźwięk i cały czas w uszach dźwięczy nam oskarżycielski świszczący oddech ciężko pracującego i równocześnie ciężko chorego od siarki człowieka.
W zupełnie inny nastrój wprowadzała nas Katarzyna Kozyra, której prace pokazywała galeria ŻAK/BRANICKA. Kozyra pokazała „połowę” swojego ostatniego artystycznego projektu – serię filmów wideo „W sztuce marzenia stają się rzeczywistością”.
Na razie zrealizowała dwanaście filmów, trzynasty jest już prawie gotowy, a na abc pokazano sześć z nich. Dwa („Opowieść zimowa” i „Kastrat”) na wielkim ekranie, a cztery pozostałe na mniejszych telewizorach. Prezentacja tej pracy Kozyry wywołała na abc duże poruszenie – przy pracy właściwie zawsze widać było tłum oglądających, zarówno prezentację główną, jak filmy pokazywane na słuchawkach i telewizorach). Nie będę opisywał projektu, bo jest on już w Polsce na tyle znany, że wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby.

Na abc galeria neuegerremschneider pokazała innego polskiego artystę, Pawła Althamera. Jego „Matea” z 2006/2008 roku, to jeden z wielu autoportretów artysty, tym razem w wieloznacznej scenie wraz z jego dziewczyną Matejką.
Monumentalna jak na Althamera praca jest odlana w aluminium w edycji do 3 sztuk.

Zupełnie w innym stylu jest rzeźba brazylijskiego artysty Ernesto Neto „Three stops for Animal Architecture under Gravity”, 2007 (galeria Max Heztzler). Ta praca, klasyczna dla tego południowoamerykańskiego rzeźbiarza, pokazuje amorficzną istotę, która swoimi czułkami ogarnia całe stanowisko przygotowane przez galerię.

Zaraz obok niej stoi blok wysoki i szeroki na 2,5 metra złożony z palet opakowanych chusteczek do nosa. To praca „Bez tytułu” Thomasa Rentmeistera (galeria Aurel Schleiber).

I na koniec rzeźba słoweńskiego artysty mieszkającego w Nowym Jorku Tobias Putrih “Connection”, 2004 (galeria Gregor Podnar). Z kartonów włożonych jeden z w drugi stworzył on wspaniałą bramę wysoką na 3 metry.
W galerii Gregor Podnar można było zobaczyć kinetyczne prace tego artysty.
Tym samym przechodzimy do krótkiego omówienia wernisaży – tu najciekawsze były wernisaże Jarosława Flicińskiego oraz Piotra Janasa. Obaj pokazali nowe płótna i szczególnie w przypadku Janasa można żałować, że większość jego pokazów odbywa się poza Polską, a ten artysta uchodzący dziś za „ojca chrzestnego” nowych zmęczonych rzeczywistością malarzy, pozostaje w Polsce szerzej nieznany.
Na wystawie w galerii Giti Nourbakschh Janas pokazał nowe „przestrzenne” prace wykonane z użyciem szkła, drutu, materiałów, maszyny do szycia (przypominają się obrazy szyte Kajetana Sosnowskiego) oraz palnika. Powstały w ten sposób z jednej strony charakterystyczne dla tego artysty prace „z niczego i o niczym”, ale równocześnie obrazy będące coraz bardziej instalacjami przestrzennymi niż tylko obrazami.

Targi abc trwały od czwartku wieczorem do niedzieli. Bardzo ciekawie zapowiada się ich przyszłoroczna edycja, która, to już dziś wiadomo, odbędzie się równolegle do targów ARTFORUM. Ciekawe, czy za kilka lat nie dojdzie do sytuacji, że to targi ARTFORUM będą się odbywały przy okazji abc, a nie odwrotnie, jak to ma miejsce dziś. W końcu abc tworzą naprawdę największe, najlepsze i przede wszystkim najbogatsze berlińskie galerie.

09 września, 2008

Tribute to Andrzej Wróblewski

Już w najbliższy piątek 12 września 2008 roku o godzinie 19.00 w warszawskiej Galerii Program odbędzie się wernisaż przygotowanego przez nas projektu „Tribute to Wróblewski”, w którym wzięło udział 14 młodych artystek i artystów pojawiających się na stronach ArtBazaar.



Andrzej Wróblewski jest w polskiej sztuce artystą wyjątkowym. W trakcie swojego krótkiego życia (1927-1957) nie stworzył zbyt wielu prac. A te, które pokazywał publicznie, często nie znajdowały zrozumienia i nie były docenione przez mu współczesnych. Wielkość Wróblewskiego ujawniła się dopiero wiele po jego tragicznej śmierci. Dziś patrzymy na Wróblewskiego jak na legendę polskiego malarstwa. Legendę, która działa na nas coraz silniej wraz z upływem lat.

Jak dziś Wróblewski – postać tragiczna, rozdarta, ale trochę jednak też staroświecka – inspiruje najmłodsze pokolenie artystów „generacji Y”? Przecież oni niechętnie patrzą wstecz, odnoszą się do historii. Odpowiedzi na najważniejsze pytania szukają w sobie, a nie na zewnątrz. A jednak, mimo tego, może jednak odnajdują cząstkę „samych siebie” w twórczości tego malarza? Czy też po prostu uznają, że „Wróblewski wielkim malarzem był” i zwyczajnie odfajkowują ten temat? Mamy nadzieję, że odpowiedzią będą właśnie 14 artystek i artystów, których zaprosiliśmy do projektu.

Przygotowali oni prace do specjalnej teki, która została wydana w nakładzie 50 egzemplarzy. Znaleźć w niej można prace inspirowane twórczością Andrzeja Wróblewskiego. Prace te będzie można obejrzeć na wystawie, a także zakupić tekę z pracami zaproszonych do projektu artystów. Wystawie towarzyszy także katalog, wydany w limitowanej serii 150 egzemplarzy.



W tece znajdują się prace, zarówno unikatowe (jak na przykład szkice Mariusza Tarkawiana inspirowane obrazami Wróblewskiego, czy scenariusz pracy Wróblewskiego napisany we fragmentach przez Szymona Kobylarza), jak i w serii. Są to zarówno prace na papierze (dwie prace Tomasza Kowalskiego – jedna do wyboru, po pięć edycji Tymka Borowskiego i Pawła Śliwińskiego – jedna do wyboru, czy praca Pawła Książka) czy też fotografie (Basi Bańdy, Janusza Łukowicza, Łukasza Jastrubczaka, Michała Frydrycha, Konrada Pustoły czy, nieżyjącego już Ireneusza Zjeżdżałki).

Tekę będzie można kupić podczas wernisażu w Galerii Program, jak i później składając zamówienie na adres - blogartbazaar@gmail.com . Do sprzedaży jest łącznie 30 egzemplarzy. Pierwszych dziesięć tek kosztować będzie 1200 PLN.

Dziękujemy bardzo serdecznie Anecie Marcinkowskiej-Muszyńskiej i Marcinowi Muszyńskiemu z Galerii Program za pomoc w przygotowaniu wystawy i udostępnienie galerii.

Wystawa w Galerii Program potrwa do 20 września. Następnie projekt „Tribute to Wróblewski” zostanie pokazany w październiku w Galerii Pies w Poznaniu.

Uczestnicy: Basia Bańda, Tymek Borowski, Michał Frydrych, Łukasz Jastrubczak, Janusz Łukowicz, Szymon Kobylarz, Tomasz Kowalski, Paweł Książek, Konrad Pustoła, Mariusz Tarkawian, Paweł Śliwiński, Honza Zamojski, Karolina Zdunek, Ireneusz Zjeżdżałka.
Tekst do katalogu: Adam Fuss.

Serdecznie zapraszamy na stronę, gdzie prezentujemy cały projekt „Tribute to Wróblewski”.

08 września, 2008

Uprawiam zawód szamana - rozmowa z Wojtkiem Bąkowskim

Jest coś takiego jak „poznańska fala” w polskiej sztuce najnowszej?

Tak, ewidentnie jest. Już od jakiegoś czasu widać specyficzny styl Poznania. To zagłębie ekspresjonizmu. Może wynika to z tego, że sztuka żyje blisko z muzyką. Jest Pink Punk, jest mocno rozwinięta scena hip hopowa i graffiti. Nowy ekspresjonizm z Poznania dochodzi teraz do głosu.

Czy w sztuce katalizatorem tego wszystkiego jest Michał Lasota?

Tak. W przeciwieństwie do wielu kuratorów, Michał nie szuka artystów, z którymi współpracuje, wśród swoich kolegów. On szuka takich, którzy go interesują wyłącznie jako twórcy. Poznaliśmy się przez sztukę. Docierały do niego nasze prace i zapraszał nas do różnych projektów. Bardzo często ludzie się znają z innych sytuacji, ze studiów itd. i według tego formują grupy twórcze. To są słabe fale, które nie mają gęstości. Zwykle – jeden dobry artysta plus pięciu satelitów. W Poznaniu wystawy Lasoty są zauważalne, mocne. Tam nie ma pomyłek.


Lasota stał się waszym interpretatorem. Mieliście dużo szczęścia, że ktoś taki się pojawił..

To jest anioł na naszej drodze. Mówię to w swoim imieniu. Wszystko dobre, co mnie, jak na razie, spotkało w karierze artystycznej, zaczęło się od Lasoty.

No tak, ale oprócz waszej grupy jest też grupa artystów skupionych wokół Startera, która nie ma nic wspólnego z Michałem Lasotą, ale stylistycznie wspólna z tym, co wy robicie.

Miejscami tak.

Czyli ten nowy ekspresjonizm z Poznania to nie tylko grupa artystów skupionych wokół Michała Lasoty, to coś szerszego?

Nie do końca. Tam pojawia się dużo działań konceptualnych i street-artu. Ekspresjonizmu jest trochę mniej.

Czy czujecie związki z tym co teraz robi Przemek Matecki? Czy stylistycznie jest wam to bliskie?

Pewnie tak. Ja jestem tak blisko tego wszystkiego, że widzę różnice, ale myślę, że za jakieś dziesięć lat to wszystko się zleje ze sobą i będzie się mówiło o całości, jako o jakimś nowym stylu. Tu przypomina mi się pewna sytuacja – kiedyś w Warszawie robiliśmy zdjęcia do płyty KOT-a. Spotkałem tam pewnego człowieka, który przeglądał filmy na You Tubie. Zapytałem go, co to za muzyka, bo brzmiała dobrze. On odpowiedział, że to Made In Poland. Ja mówię: – Tak? Ta nowofalowa kapela z lat 80.? On odpowiedział z lekkim oburzeniem: – Zimnofalowa. Okazało się że był gitarzystą tego zespołu. Zapamiętałem tę jego reakcję. Widać było, że on był bliżej zjawiska, miał większą rozdzielczość i dla niego było to bardzo ważne, aby rozróżniać falę nową od zimnej. Jak mnie teraz pytasz o Mateckiego, to mi się on wydaje skrajnie różny od tego co robię, ale pewnie jest to w jakimś sensie zbliżone. Może bardziej do Radka Szlagi poprzez medium i poetykę prac.

Co stworzyło was jako grupę artystów. Czy była to wystawa „Śniące ciała”?

Czasami jeden koncert decyduje o tym, że jakiś zespół przechodzi do historii. Jedna wystawa może rozdmuchać legendę. Pierwszą, wspólną wystawą było Penerstwo w PGR ART w Gdańsku i w galerii interdyscyplinarnej w Słupsku. Wtedy nie było o niej tak głośno, więc legenda nie powstała. Głośniej było o wystawie „Brzuch” w Starym Browarze w Poznaniu. To było w 2007 roku. Michał Lasota wszystko wymyślił. To ewenement, że grupa artystyczna jest stworzona przez kuratora, a nie przez artystów.

Zaprosił was, wymyślił wystawę i dał nazwę?

Kiedyś wymyśliliśmy sobie, że taka grupa jak Penerstwo mogłaby istnieć. Pamiętam, że rozmawiałem z Tomkiem Mrozem, Radkiem Szlagą i Piotrkiem Bosackim, ale skończyło się na teorii. Lasota podchwycił temat i po jakimś czasie wrócił do sprawy. Nazwa pozostała pierwotna, wymyślona przez nas podczas libacji. On obserwował to wszystko, co robimy i skleił w całość. Niektórzy uważają, że nie mamy „kleju”, że nasze postawy są zbyt różne, aby mówić o grupie. Może szukają spójności nie tam gdzie trzeba.

Znaliście się towarzysko przed tą pierwszą wystawą?

Tak. Ze studiów. Można powiedzieć, że są dwie ekipy w Penerstwie. Jest grupa KOT (Smoleński, Bosacki i ja), a druga to ekipa ze Śląska (Szlaga i Mróz). Towarzyski związek był zawsze, ale niezbyt zażyły. Dwie frakcje funkcjonowały w pewnym dystansie. Lasota to zszył, bo zauważył powinowactwo artystyczne.

Z czego wynika potrzeba zrzeszania się artystów w grupy?

Po pierwsze, jest to potrzeba marketingowa. Tworzy się taki peleton, aby przebijać ściany. Po drugie, dobrze się pracuje w grupie. Jakoś tak szybciej. Jest siła mobilizująca do pracy. Jeśli ktoś odstaje, to go reszta przywoła do porządku. Jest termin, wystawa, trzeba się zabrać do roboty. Grupy budują też w sobie coś na podobieństwo duszy. Powstaje wewnątrz taka kula, do której wiele rzeczy się przylepia. Tworzy się charakter grupy. Koło Klipsa (Mariusz Kruk, Leszek Knaflewski, Krzysztof Markowski, Wojciech Kujawski) w latach 80. to był prawie zakon. Oni nie podpisywali swoich prac. Wszystko było sygnowane nazwą „Koło Klipsa”. Tam był wykluczony marketingowy element, na który my zwracamy uwagę. Żyjemy w innych czasach. Członkowie Koła, po rozpadzie, musieli od początku pracować na swoje nazwiska. Są to artyści, którzy dla mnie mają duże znaczenie. To był zryw ekspresjonistyczny w czasach konceptualizmu.


Takim zrywem wy też jesteście….

Tak. Powiedzmy, że w czasach postkonceptualizmu. Nas nie interesują „projekty artystyczne”, wystawy z „odpowiadaniem na temat”, z „odnoszeniem się do przestrzeni”, do „miejsca”. Ja odrzucałem zaproszenia do takich wystaw. Dla mnie ważne jest robienie własnej sztuki i to, aby nikt nie próbował mi wtłoczyć jakiegoś myślenia, jakiegoś problemu.

Czy wystawa Establishment nie jest taką wystawą na temat, jakiej unikacie?

Nie było w moim przypadku żadnego odniesienia się do tematu. Zwróć uwagę na moje prace. Zupełnie nie odnoszą się do zagadnienia Establishmentu. Nie mam problemu z tą sprawą, nie wyznaję etosu autsajdera wobec głównego prądu. Temat wystawy nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Powiedziałem to zresztą od razu Stachowi i Marcinowi (Szabłowskiemu i Krasnemu – przypis red.), a oni przytaknęli bez zdziwienia. Pokazali chyba najciekawsze, ich zdaniem, nowe rzeczy w polskiej sztuce. Nie chcieli robić debiutów i tu ich rozumiem. Chyba wyszło dobrze.

Co ci się podobało?

Znakomite prace Olafa Brzeskiego. Mocne akcenty tej wystawy. Jak ciosy. Doskonała wystawa Tomka Mroza. Najbardziej chyba podobał mi się Norman Leto. To najoryginalniejsza prezentacja. Byłem na setkach wystaw w życiu i gdy znajdowałem dwie prace, które mi się podobały to już było dużo. Tu widziałem kilka, dlatego uważam że jest to dobra wystawa.

Kogo zabrakło?

Magdy Starskiej. Zdecydowanie.


Słyszałem że nie jesteś zwolennikiem streetartu. Miejsce sztuki nie jest na ulicy? Czy może nie ta forma?

Ja się nie interesuję tym problemem. Chyba niewiele ciekawego wynika z ciągłych refleksji na temat: kim jest artysta i gdzie jest jego miejsce. Za dużo się o tym myśli i mówi. Niewiele ciekawego powstaje w sztuce, która ten problem podnosi.
Nie mam awersji do streetartu. Nie lubię przenoszenia sztuki „gdzieś”. To mi się kojarzy z udziwnianiem przekazu w miejscu, gdzie nie jest to potrzebne, jak np. kręcenie rozmówców do góry nogami w programie kulturalnym Pegaz. To odwraca uwagę od tego, co artyści mówią. Pewne prace wywalane są na dwór czy w przestrzeń publiczną. To im nie pomaga. Podoba mi się podejście Prousta. On zamykał się w pomieszczeniu, które wygłuszał i tam właził głęboko w siebie. Wydobywał to, co miał wydobyć i mówił takim językiem, że dostaję dreszczy, kiedy to czytam.

Wydaje mi się, że przy tych próbach wynoszenia sztuki poza galerie i przybliżania do ludu jest jakaś chęć sprawienia jej bardziej atrakcyjną. Ale to ciąży niebezpiecznie w stronę banału. To mnie odrzuca. Im lepsze mam warunki do odbioru sztuki, tym lepiej. Lubię, gdy sztuka jest tajna, gdy trzeba ją zgłębiać. Denerwuje mnie pokazywanie jej w knajpach, w pubach, w tego typu miejscach. Nie lubię przypodchlebiania się szerokiej publiczności. Gombrowicz powiedział, że sztuka to jest wielka dama, której nie może podszczypywać byle kto. Jakoś tak to ujął. Myślę podobnie. Podobają mi się niektóre prace streetartowe np. Mathiasa Wermke, ale widzę je w galeriach na pięknych projekcjach, jako cudowne, poetyckie obrazy. Fakt, ze powstały podczas nielegalnych akcji nie specjalnie mnie interesuje.

Co dla ciebie jest sukcesem? Jak siebie widzisz w kategorii sukcesu?

Bardzo lubię, jak z różnych źródeł docierają do mnie reakcje na to co robię. Mam nawet w domu pracę maturalną jednego z uczniów z Poznania o grupie KOT. Analizuje w nich moje teksty – to jest wspaniałe. Sukcesem dla mnie jest sprzedanie filmu i to, że przynoszę do domu wino i jedzenie. Uprawiam zawód szamana – muszę się z kontaktować z zaświatami, wprowadzać w stany, kiedy leżę w łóżku i, na wpół śpiąc, zapisuje różne myśli na kartce. I nagle robi się z tego konkret – mogę za to jeść i pić. Bardzo się cieszę, że są ludzie, którzy chcą to kupować.

Zdjęcia dzięki uprzejmości artysty i Galerii Leto
1. Ona miała od zawsze miejsce w duszy na to a nie na zło bandyckie. (akfwarela na taśmie filmowej 35mm. odbitka 25x40. 2008);
2. Karata (Ilustracja z książki "Ciepły pies" wydanej przez galerię Arsenał, Poznań.2008);
3. Grupa KOT
4. Ja tu kieruje - (akwarela na taśmie filmowej 35mm.);
5. 35 metrów - (akwarela na taśmie filmowej 35mm.);

04 września, 2008

Jesienne tytuły w Korporacji Ha!art

Bieżący rok będzie chyba jednym z lepszych, jeśli chodzi o wydawnictwa poświęcone sztuce. Szczególnie, jeśli do już wydanych pozycji dołożymy wczoraj ogłoszone zapowiedzi krakowskiego Ha!artu.

Na jesień i zimę 2008 Korporacja Ha!art przygotowuje wiele ciekawych tytułów. Nas szczególnie zelektryzowała wiadomość o trzech wydawnictwach. Będą to „Krótka historia grupy Ładnie” Magdaleny Drągowskiej i Dominika Kuryłka; „Mobilizacja. Wywiady z malarkami i malarzami roczników 70” Patrycji Musiał oraz „Stadion X – miejsce, którego nie było” – praca zbiorowa.

Oto krótkie zapowiedzi przygotowane przez Ha!art.

"Krótka Historia Grupy Ładnie” - Wokół Grupy Ładnie narosło wiele plotek, mitów i legend. Gra z figurą awangardowego artysty, igranie z ideą artystycznej grupy, doprowadziły do tego, że wizerunek Ładnie od samego początku powstania grupy nie był i nie jest - również dzisiaj - łatwy do uchwycenia. Paradoksalnie nie ułatwiają tego liczne informacje o Grupie, umieszczane w popularnych publikacjach i naukowych opracowaniach, rozmowy ze świadkami organizowanych przez nią wydarzeń, a także informacje przekazywane przez samych członków grupy - m.in. w wydawanym przez nich art zinie "Pismo we wtorek". "Krótka historia Grupy Ładnie" skupia w sobie porozrzucane i pomieszane - także przez samych członków - szczątki informacji o Ładnie. Autorzy nie mieli jednak ambicji tworzyć podręcznika. Książka Jest raczej narracją o reprezentacji Grupy Ładnie. "Krótka historia Grupy Ładnie" mówi o jej wizerunku, który rozmywa się paradoksalnie w miarę przybliżania się do niego samego.

„Mobilizacja. Wywiady z malarkami i malarzami roczników 70.” to książka zbierająca wypowiedzi najciekawszych artystów, urodzonych w latach 70 –tych, związanych z medium malarskim, uznanym za najwyrazistszy głos artystyczny po transformacji ustrojowej. Do projektu zostali zaproszeni: Wilhelm Sasnal, Rafał Bujnowski, Marcin Maciejowski, Bartek Materka, Agata Bogacka, Paweł Książek, Paulina Ołowska, Agnieszka Brzeżańska, Zbigniew Rogalski i Przemek Matecki. Publikacja dokumentuje działalność wyjątkowego pokolenia, ludzi urodzonych na styku dwóch epok i wyjaśnienie fenomenu wyrazistości i popularności ich sztuki.

"Stadion X - miejsce, którego nie było" - to reader dokumentujący działania podjęte na Stadionie X-lecia w świetle cyklu kuratorskiego „Finisaż Stadionu i Jarmarku Europa w odcinkach”, ujmujący artystyczną, botaniczną, architektoniczną perspektywę tego miejsca a także tło teoretyczno-problemowe. Stadion został usypany z gruzów powojennej Warszawy, przez 40 lat służył poprzedniemu reżimowi, na początku lat 80-tych przestano organizować tam imprezy sportowe, po 1989 roku zreanimowali go pionierzy kapitalizmu, m.in. wietnamska inteligencja, która zajęła koronę obstawiając ją łóżkami polowymi z towarem (a dziś po powrocie do kraju tworzy elitę ekonomiczną Wietnamu). Stadion to też jedyne wielokulturowe miejsce w homogenicznej Warszawie i wreszcie przykład braku debaty na temat dobrej architektury realnego socjalizmu. Takie działania jak Boniek, Wizja lokalna, Radio Stadion, Palowanie czy Schengen służyły m.in. temu żeby zainscenizować tę rzeczywistość, wyobrazić ją sobie inaczej, wydobyć jej ukryte sensy, problemy, które „wiszą w powietrzu”, których jednak artyści wcześniej nie dotykali.

Czekamy z niecierpliwością!

03 września, 2008

Fragmenty kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING do obejrzenia w warszawskiej Zachęcie

Z prawdziwą przyjemnością zapowiadamy prezentację fragmentów kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING w Małym Salonie warszawskiej Zachęty. Wystawę można oglądać od dziś do 8 września. Warszawska wystawa jest częścią „trasy” po Polsce, jaką odbywa ta kolekcja. Łącznie fragmenty kolekcji będą pokazywane w 10 miastach Polski.
Fundacja powstała w 2000 roku i jako jedna z pierwszych korporacyjnych kolekcji zaczęła zbierać polską sztukę współczesną i najnowszą. Dziś w zbiorach znajduje się blisko 80 dzieł, takich artystów jak: Stefan Gierowski, Stanisław Fijałkowski, Jarosław Modzelewski, Zofia Kulik, Robert Maciejuk, Marta Deskur, Wilhelm Sasnal, Marcin Maciejowski, Rafał Bujnowski, Paulina Ołowska. Podstawowym celem Fundacji jest promocja polskiej sztuki, w szczególności twórczości młodych artystów.
Kolekcję zna wielu klientów centrali ING w Warszawie, ponieważ na co dzień prace wiszą na korytarzach i gabinetach budynku przy Pl. Trzech Krzyży w Warszawie. Z ulicy widać na przykład olbrzymie, kilkumetrowe płótno Leona Tarasewicza.
Po kilku „chudszych” latach ostatnio fundacja ponownie rozbudowuje swoją kolekcję. W tym roku do zbiorów trafiły m.in. obrazy Jakuba Juliana Ziółkowskiego, Anny Okrasko, a także jeszcze studentów warszawskiej ASP, Pawła Śliwińskiego i Tymka Borowskiego.
Wystawa w Zachęcie nie będzie duża. Zawiśnie na niej niespełna dwadzieścia prac, w tym nowe nabytki. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że kolekcja nigdy nie była pokazywana publicznie, warto się wybrać przez najbliższy tydzień do Zachęty.
„Zależy nam na tym, aby kolekcja reprezentowała jak najwyższy poziom. Od roku czujemy, że jest na tyle mocna, że można już wybrać kilkanaście najlepszych prac i pochwalić się nimi” – mówi Magdalena Kochanowska, która jest prezesem fundacji.
Na stronie ING (FundacjaSztukiING) można zobaczyć „starszą” część kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING. Mamy nadzieję, że już wkrótce cała kolekcja będzie dostępna „wirtualnym widzom”.

02 września, 2008

Niszczycielskie wodospady Olafura Eliassona


Sztuczne Wodospady duńskiego artysty Olafura Eliassona, o których pisaliśmy w styczniu, a które w czerwcu uroczyście otwarto na rzece pomiędzy Mahnattanem a Brooklynem w Nowym Jorku, są wyjątkowo niszczycielskie. Nikt się nie spodziewał, że otwarte w czerwcu cztery wodospady o wysokości od 30 do 40 metrów ( w tym jeden spływający bezpośrednio ze słynnego Mostu Brooklyńskiego), będą niszczyły roślinność czy karoserię parkujących nad brzegami rzeki samochodów.

Powodem jest oczywiście słona woda unosząca się w powietrzu wokół wodospadów. Z pomocą wiatru osiada ona na brzegu. Władze Nowego Jorku otrzymały już skargi od mieszkańców nadbrzeżnych ulic, że z drzew opadają liście, trawa oraz rośliny żółkną od nadmiaru słonej wody. Niszczycielskiej siły wodospadów obawiają się również właściciele samochodów, gdyż drobinki słonej wody osiadają na karoseriach, co w przyszłości może spowodować szybszą korozję.
Public Art Fund, który zamówił projekt, twierdzi jednak, że wcześniej wykonał wszelkie badania i nie ma powodów do obawy.
Wodospady powstały przy okazji retrospektywy Eliassona w Museum of Modern Art (MoMA) w Nowym Jorku, która rozpoczęła się w kwietniu. W nocy są podświetlone i wyglądają zjawiskowo. Będą działały do października. Mają swoją stronę internetową WWW.nycwaterfalls.org i cieszą się wielką popularnością wśród turystów.

Olafur Eliasson, według zapowiedzi, ma przygotować specjalną pracę dla parku rzeźby na warszawskim Bródnie. Pół żartem pół serio, może trzeba będzie sprawdzić, czy jego projekt nie spowoduje korozji bródnowskich bloków?

Na zdjęciach wodospady Olafura Eliassona w Nowym Jorku