30 marca, 2007

Parytety

W ciągu ostatnich kilku miesięcy coraz szerzej w mediach związanych z rynkiem sztuki komentowana jest kwestia udziału kobiet w wystawach organizowanych przez instytucje publiczne czy też dostępu kobiet do rynku sztuki (poprzez galerie komercyjne).



Jerry Saltz, autor piszący o sztuce w nowojorskim Vilage Voice, zebrał trochę danych pokazujących niebywałą rozbieżność w ilości wystaw i udziału prac kobiet w kolekcjach publicznych na własnym nowojorskim podwórku. Oto kilka z nich – w jesiennym (2006) sezonie wystawienniczym w Nowym Jorku z 297 wystaw indywidualnych tylko 23% to były wystawy kobiet. W największych muzeach – MOMA tylko 5% prac ze stałej kolekcji to prace kobiet, w Guggenheim tylko 14% z wystaw poświęconych żyjącym artystom to wystawy kobiet, w Whitney Museum 19% prac ze stałej kolekcji to prace kobiet. A dodajmy, że część z tych prac posiadanych przez nowojorskie instytucje to właśnie prace na temat braku równouprawnienia w sztuce – na przykład prace sztandarowych już dziś Guerilla Girls.

W Wielkiej Brytanii jest tak źle, że Rada Programowa TATE zdecydowała, że należy uzupełnić kolekcję o dzieła artystek. Dziś stanowią one tylko 7% kolekcji. Ale to nic. W zbierającej sztukę dawną londyńskiej National Gallery jest jeszcze gorzej - tutaj prace kobiet stanowią tylko 2%.

Wskazuje się na wiele przyczyn tego stanu rzeczy. Główną są uwarunkowania historyczne i socjalne. To wytłumaczenie traci jednak na ważności w połowie poprzedniego wieku, a na pewno od lat 80. W związku z tym pojawiają się nowe – oczekiwania społeczne wobec kobiet, zaangażowanie w rozwój swojej kariery, zainteresowania i „kierunek” zakupów kolekcjonerów. Funkcjonują też nawet tak karkołomne wyjaśnienia jak to, że zgodnie z badaniami kobiety artystki są o dwa razy częściej wspierane (finansowo) przez swoich partnerów niż artyści mężczyźni. A przecież istnieje teoria że sztuka wspierana finansowo jest „słabsza” od tej „wolnej” od wszelkich dotacji - dlatego też sztuka kobiet jest „mniej interesująca” (tak na marginesie, podobno jest to też przyczyną wyższości sztuki amerykańskiej nad europejską).

Wartym zauważenia jest fakt, iż same artystki nie chcą, aby płeć była czynnikiem decydującym o tym, kto będzie miał wystawę w danym miejscu. Pytane przez nas o tę sprawę artystki jasno stawiają sprawę – chcą być pokazywane dlatego, że są „dobre”, a nie dlatego że są kobietami. Nie chcą żadnych innych kryteriów ani parytetów. Pytanie tylko czy bez żadnych (narzuconych) parytetów będziemy w stanie zauważyć sztukę kobiet? Czy też zawsze, jak przy ostatniej wystawie malarstwa w Zachęcie, prace kobiet będą umieszczane w różowym pokoiku? Czy zostanie przełamana męska dominacja w sztuce współczesnej?

Na zdjęciu: Wilhelm Sasnal "bez tytułu"

29 marca, 2007

Kolekcjonerzy spełniają marzenia dzieci i... swoje również

Przykład aukcji „Mam marzenie”, zorganizowanej w środę przez fundacje „Mam Marzenie” i „Wschód Sztuki”, pokazuje, że dobrze przygotowana, odpowiednio nagłośniona i oferująca ciekawe prace aukcja może odnieść sukces.
Na aukcji sprzedano wszystkie prace, mimo że kilka z nich miało ceny rezerwowe. Licytacja wielu prac była naprawdę zaciekła, a część z artystów osiągnęła ceny wyższe od ich cen galeryjnych. Łącznie, według moich prywatnych obliczeń sprzedano prace za ponad 115 tysięcy złotych. Dzięki czemu będzie możliwe spełnienie wielu marzeń ciężko chorych dzieci.
Najbardziej zaciekła licytacja toczyła się o dwie prace krakowskich artystów: reprodukowaną u nas w ubiegłym tygodniu fotografię „Suszenie włosów” z 1999 roku (edycja 2/5) Marty Deskur, której wystawa otwiera się w tym tygodniu w Galerii Klimy Bocheńskiej i olej bardzo ostatnio poszukiwanego malarza Bartka Materki („Marcelina” z 2007 roku).


W obu tych przypadkach cena osiągnęła „magiczną sumę” 10 tysięcy złotych. Niewiele mniej zaciekle walczono o gwasz Edwarda Dwurnika („Judenplatz” z 2002 roku za 6100 złotych), pracę na papierze Jadwigi Sawickiej „Alternativas” z 1995 roku (po ostrej licytacji sprzedana za 6100 złotych),

i „Pejzaż” Kojiego Kamojiego (6200 złotych) oraz o litografie Rafała Olbińskiego (odpowiednio 3100, 5100 oraz 2100 złotych). Również ostra licytacja dotyczyła obrazu „Słynna Grupa Ładnie” Marka Firka z 2007 roku, któremu niewątpliwie pomogła sława pozostałych żyjących członków krakowskiej grupy – Sasnala, Bujnowskiego i Maciejowskiego. Obraz sprzedał się za 3700 złotych.
Aukcję urozmaicił performance krakowskiego artysty Rahima Blaka, który wyrecytował swój list motywacyjny przygotowany w ramach projektu artystycznego dla dyrektora warszawskiej Fundacji Galerii Foksal, Andrzeja Przywary. Był on jedynym warszawskim kuratorem, który odmówił Blakowi możliwości zaprezentowania olbrzymiej wielkości CV i wyrecytowania tekstu listu motywacyjnego. Dlatego ta praca była na sprzedaż, gdyż ci, którzy się zgodzili na „spotkanie” z Blakiem, otrzymali CV i list motywacyjny artysty. Performance pomógł w sprzedaży pracy Blaka, która została sprzedana ostatecznie za 2600 złotych, a kupującym okazał się inny artysta, warszawski tym razem, Edward Dwurnik.




Warte też jest podkreślenia, że wielu młodych artystów osiągnęło na aukcji ceny porównywalne, czy też wręcz wyższe niż w reprezentujących ich galeriach. Przykładem może być praca Anny Okrasko z cyklu „Mój profesor maluje w paski, a ja w groszki, bo to jest bardziej dziewczęce” z 2004 roku, która sprzedała się za 2000 złotych, czy Tomasza Kowalskiego „Bez tytułu” z 2007 roku, kupiona przez licytującego przez telefon za 2300 złotych.
Na koniec jeszcze chciałbym zareklamować fundację „Mam marzenie”, która jest organizacją pożytku publicznego i która może otrzymać wasze pieniądze w ramach odliczenia 1% podatków od dochodów osobistych. Na aukcji można było spotkać wielu wolontariuszy, obejrzeć film pokazujący działalność fundacji spełniającej życzenia naprawdę ciężko chorych dzieci z oddziałów hematologii i onkologii dziecięcej, a także hospicjów z całej Polski. Widać, że działalnosć tej fundacji daje olbrzymią radość tym wszystkim dzieciom, które tej radości mają tak mało. Mnie ujęła filmowa historia chłopca, który chciał zostać czołgistą…

Oto dane fundacji:

FUNDACJA MAM MARZENIE
31-028 Kraków, ul. Św. Krzyża 7
Nr konta 26 1050 1445 1000 0022 7647 0461
Na zdjęciach: Bartek Materka, Marcelina, 2007, olej/płotno, 70x50 cm; Jadwiga Sawicka, Alternativas, 1995, akryl/papier, 84x57 cm; Rahim Blak, List Motywacyjny i CV, druk cyfrowy, dyptyk, 2x 93x60 cm.

28 marca, 2007

Rekordowy rok na rynku sztuki według artprice

Artprice, firma zajmująca się trendami na rynku sztuki, opublikowała dla szerokiej publiczności raport na temat rynku sztuki za 2006 rok. Jest on dostępny w wersji pdf pod tym adresem: artpricereport2006. Artprice oczywiście dla tego opracowania badała tylko rynek aukcyjny, nie zajmując się rynkiem galeryjnym
Z raportu wynika jedno – był to niesamowity rok na rynku sztuki. Główny indeks cenowy artprice wzrósł w minionym roku o 25,5% i jest już blisko swojego szczytu osiągniętego na początku lat 90. w wyniku bańki spekulacyjnej na rynku sztuki. Dość powiedzieć, że w ubiegłym roku na aukcjach aż 810 prac sprzedanych zostało za ponad milion dolarów (rok wcześniej – 487 prac). Łącznie na 9.200 aukcjach na całym świecie sprzedano prace za ponad 6,4 miliarda dolarów, czyli prawie o połowę więcej niż rok wcześniej.
Na aukcjach królowało oczywiście malarstwo – ponad 75 procent obrotów, 11 procent to rysunki, prawie 8 procent to rzeźba, 2,6 procent – grafiki, a tylko 2,2 procent obrotu na światowych aukcjach to fotografia.
Oczywiście głównym rynkiem sztuki były Stany Zjednoczone. Sprzedaż prac na aukcjach amerykańskich stanowiła aż 46 procent, 27 procent to Wielka Brytania, 6,4 procent to Francja, a 2,9 procent to Niemcy. Olbrzymim sukcesem zakończyły się w ubiegłym roku aukcje na rynku chińskim, dzięki czemu stanowił on już 4,9 procent światowych obrotów na aukcjach.
Swoje wielkie chwile chwały miał dom aukcyjny Christie’s, który na sześciu (aukcje prac impresjonistów i sztuki współczesnej) listopadowych aukcjach w Nowym Jorku sprzedał dzieła za 866 milionów dolarów, czego nikt nigdy wcześniej nie dokonał.
Trochę w cieniu był drugi dom aukcyjny – Sotheby’s. Na aukcjach w tym samym okresie ubiegłego roku uzyskał „tylko” 476 milionów dolarów. Jednak to właśnie Sotheby’s dzierży tytuł domu aukcyjnego, który sprzedał najdroższą pracę na rynku publicznym w ubiegłym roku. A jest to „Dora Maar Au Chat” Pabla Picassa z 1941 roku, sprzedana za 85 milionów dolarów.

Rynek sztuki jest tak rozgrzany, że pozycja nr 100 z ubiegłorocznych aukcji to praca Fridy Kahlo „Roots” z 1943 roku, która została sprzedana za … pięć milionów dolarów.
Na koniec jeszcze dziesiątka najlepiej sprzedających się artystów na aukcjach w ubiegłym roku.

1. Pablo Picasso – 2087 prac za łączną sumę 339,3 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 1)
2. Andy Warhol – 1010 prac za łączną sumę 199,4 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 2)
3. Gustav Klimt - 41 prac za łączną sumę 175,1 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 359)
4. Willem de Kooning - 89 prac za łączną sumę 107,4 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 7)
5. Amadeo Modigliani - 46 prac za łączną sumę 90,7 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 21)
6. Marc Chagall - 938 prac za łączną sumę 89,0 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 6)
7. Egon Schiele - 48 prac za łączną sumę 79,1 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 47)
8. Paul Gaguin - 33 prace za łączną sumę 62,3 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 67)
9. Henri Matisse - 260 prac za łączną sumę 59,7 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 13)
10. Roy Lichtenstein - 374 prace za łączną sumę 59,7 miliona dolarów (rok wcześniej pozycja 11)
Najwyżej sklasyfikowanym żyjącym artystą jest niemiecki artysta Gerhard Richter (pozycja 21), który sprzedał 164 prace za 36,7 miliona dolarów. Na liscie znalazł się również polski artysta - Piotr Uklański (pozycja 417) z 13 sprzedanymi pracami za łączną sumę 2,2 miliona dolarów. Wilhelm Sasnal był poza "500" - według naszych obliczeń łączna suma za sprzedane na aukcjach prace Wilhelma Sasnala wyniosła 959,9 tysiąca dolarów.

27 marca, 2007

„Nowa fala popierdala” - historia jednego obrazu

W trakcie rozmowy z Wilhelmem Sasnalem w kwestii dotyczącej inspiracji, pada nazwa pracy jednego z członków Gruppy „Nowa fala popierdala”. Jest to praca Ryszarda Woźniaka z 1982 roku. Poprosiliśmy Ryszarda Woźniaka o podzielenie się z nami swoimi „wspomnieniami” związanymi z tą pracą. Oto one:


Namalowałem ten obraz na początku 1982 roku. Należy on do serii prac będących moją reakcją na wprowadzenie w Polsce stanu wojennego. Inne prace z tej serii to: Zabieg, Prom kosmiczny Piekło – Niebo, Montaż głowicy, Dziwny ląd, Trzygłowy egzekutor, Czerwony rogalik co ranek na śniadanie czy Cichy odlot anioł – stróża.

Ważne jest, że obraz ten powstał ze świadomości, że to ja jestem źródłem sztuki malarstwa i że nie odwołuję się w nim do niczego co wcześniej widziałem. Był to moment, w którym otrząsnąłem się już z wiedzy zdobytej w pracowni Stefana Gierowskiego. Obraz przedstawia scenę wpadnięcia „śliwki w kompot” albo „dziwnej krowy na pastwisko, które nie jest zieloną miłą łąką tylko bezmiarem czerwieni”. Ta czerwień jest pełna znaczenia również dlatego, że niektóre flagi mają jej pod dostatkiem. W tym przypadku chodziło mi o osiągnięcie wrażenia, że widzimy flagę Rosji Sowieckiej jednak bez malowania jej dosłownie. Symbol po prawej stronie; palma i księżyc zastępuje sierp i młot. Zwierzę na obrazie reprezentuje wszystkich wypchniętych na scenę wbrew ich woli, kiedy stają nadzy w pełnym świetle, w stanie konsternacji. Ktoś ich wypchnął ale jest również możliwe, że entuzjastycznie sami wskoczyli tu, z głupoty. Tytuł celowo określa ten stan jako stały, nie wskazując prostego wyjścia. Pojęcie nowej fali, powstałe w kulturze sytości, dodaje niezbędnej pikanterii i dobrze współpracuje z wulgaryzmem określającym zamaszyste, pełne pasji i energii przemieszczanie się. Jednocześnie przeczuwamy, że ruch w tym obrazie nie musi być jednoznacznym ruchem do przodu. Zróżnicowana czerwień tła wskazuje na dwie odrębne rzeczywistości, które łączy akcja.

Podczas drugiej wystawy Gruppy w Galerii BWA w Lublinie (wyłączonej z miejsc objętych bojkotem dzięki postawie dyrektora Andrzeja Mroczka) ten obraz szczególnie spodobał się lokalnym punkom do tego stopnia, że dorysowani na nim kilka innych symboli, m. in. liście konopi indyjskich. Po wystawie rysunki te usunąłem z obrazu.

Ryszard Woźniak


Na zdjęciu Ryszard Woźniak - Nowa fala popierdala – 1982, akryl na płótnie, 80X200 cm

26 marca, 2007

Mam taki przymus wewnętrzny, aby użyć tego koloru - rozmowa z Basią Bańdą

Trwa właśnie Twoja wystawa akwarel w krakowskim Zderzaku zatytułowana „Lekcja angielskiego”.

Tak. Już od jakiegoś czasu robiłam te akwarele i dostałam propozycję od Zderzaka wystawienia tych prac. Jest to słowniczek języka angielskiego. Jak zaczęłam się uczyć angielskiego, malowałam sobie różne słówka, tak aby było łatwiej mi się uczyć.

Ile powstało takich akwarel?

Trudno mi powiedzieć, ponad setka… Planowane jest wydanie książki z tymi akwarelkami.

Faktycznie używałaś ich do nauki języka?

Na początku tak. Potem przerodziło się to w odrębny projekt. Zaczęłam to robić już chyba dwa lata temu.


Dobór słów był celowy czy też był zupełnie przypadkowy?

Nie, nie był zupełny przypadek. Notowałam słowa, które poznawałam lub które znalazłam w materiałach.

Jak ci się podobał „salon kobiecy” podczas wystawy malarstwa w Zachęcie?

Wszyscy go tak krytykują (śmiech) … Ja tylko żałuję, że nie miałam wpływu na wybór prac pokazywanych w Zachęcie, gdyż wolałabym pokazać swoje nowsze prace. O całej wystawie dowiedziałam się dość późno, Agnieszka Morawińska zwróciła się do Zderzaka po moje prace, ja nic nie wiedziałam, że moje prace znajdą się w Zachęcie.

Jak myślisz czy ma sens takie wydzielanie przestrzeni dla kobiet?

Nie wiem. Jest to takie klasyfikowanie i narzucanie ludziom sposobu myślenia…

Nie boisz się, że na stałe zostaniesz zaklasyfikowana na stałe do nurtu kobiecego, feministycznego?

Szczerze mówiąc nie myślę o tym. Widzę, że to wszystko w tym kierunku idzie, że jestem zaliczana do tego nurtu kobiecego. Trochę się tego spodziewałam, ale nie było to moim zamierzeniem. Wolałabym aby oceniano moje obrazy, a nie mówiono, że są to kobiece obrazy.

Jeśli mogłabyś wybrać w jakim „towarzystwie” powiesiłabyś swoje prace?

Ojej trudno powiedzieć, może moich kolegów z Zielonej Góry.

Skoro jesteśmy przy Zielonej Górze. Jest coś takiego jak zielonogórska szkoła malarstwa? Ty, Przemek Matecki, Rafał Wilk, Seweryn Szwacha…

Chyba nie. Sporo rzeczy dzieje się wokół BWA w Zielonej Górze. Sporo robi Wojtek Kozłowski, który nakręca całe środowisko artystyczne i pomaga młodym artystom. O szkole zielonogórskiej mówią ludzie z zewnątrz. Dla nas jest to trochę zabawne. Nie mamy wspólnych myśli w tym malarstwie, tylko bardzo dobrze się znamy i często spotykamy.

W Tygodniku Powszechnym Prof. Maria Poprzęcka przytacza, w konbtekście wystawy w Zachęcie (Malarstwo XXI wieku), wypowiedź Doroty Jareckiej, która twierdzi, że mężczyźni tak zdominowali malarstwo, że aby zaistnieć, kobiety-artystki muszą znaleźć sobie inne formy przekazu (media). Ty do malarstwa dodałaś formy czysto kobiece – ubrania, prace szydełkowe…

Nie. Jak zaczęłam robić swoje prace, nie chciałam ani się odróżnić ani zaznaczyć swojej kobiecości. U mnie to wyszło w sposób naturalny. Zaczęło się od tego, że zaczęłam robić szalik, a nie lubię robić na drutach, to była pierwsza rzecz jaką zrobiłam. W pewnym momencie stwierdziłam, że skoro już tyle zrobiłam, to muszę to jakoś wykorzystać i tak to się zaczęło. Jeśli chodzi o te wszystkie ubranka, to mają one na celu zasłanianie różnych rzeczy, moich myśli – niż o element kobiecy, fatałaszki, ubranka i inne sprawy.

A zasłaniasz dlatego, że są to rzeczy wstydliwe?

Chyba tak. Dla mnie trochę wstydliwe i intymne.

Przez wiele osób jesteś ceniona za to, że potrafisz przełamywać tabu… Tak mówią na przykład inne artystki.

Z jednej strony jest to przyjemne i cieszę się z tego. Ale też dystansuję się od tego, co o mnie piszą. Nie biorę tego do siebie.


Często to co jest u ciebie namalowane jest wzmacniane słowami. Czy to co malujesz, nie jest na tyle „mocne”, że musisz to wzmocnić słowami?

Te mocne słowa pojawiają się najczęściej przy pracach „spontanicznych”, Nie wynika to z tego, że chcę wywołać skandal czy kogoś zbulwersować używając takich słów. Po prostu mam taką potrzebę i czuję, że te słowo musi tam być. Na codzień takich słów nie używam (śmiech).


Czy spotkałaś się z próbą cenzury twoich prac ze względu na tematykę lub słownictwo?

Tak. Nawet ostatnio przy okazji wyboru moich prac do przygotowywanej wystawy w muzeum w Gorzowie, te bardziej obsceniczne zostały odłożone na bok. W zaproszeniu do Zderzaka jest też chyba wzmianka, że wystawa jest dla widzów dorosłych.

Czy masz jakieś swoje wewnętrzne granice, których nie przekraczasz?

Z pewnością, jednak staram się w swojej pracy nie narzucać żadnych ograniczeń.

Czy dokonywałaś autocenzury swoich prac? Po namalowaniu stwierdzałaś, że to było za mocne i zmieniałaś to..

Tak zdarzało się tak. Często też na pokazach bardzo głupio się czułam, Na przykład na zajęciach u Jarka Kozłowskiego (poznańska ASP) trzeba było pokazywać swoje prace i je omawiać. Czasami czułam się tam niezręcznie...

Wernisaże … to duży stres dla Ciebie?

Nie lubię tak się pokazywać publicznie, wypowiadać się publicznie na temat swoich prac. Jak ktoś podejdzie do mnie z boku i zapyta, to nie ma problemu. Tak na większym forum to wstydzę się..

Zielona Góra jest bliżej Berlina niż Krakowa czy Warszawy. Ciągnie ciebie coś w tamtą stronę, z punktu widzenia rozwoju kariery?

Nie myślałam o tym. Na razie jest mi dobrze w Zielonej Górze.

Porzucisz kiedyś kolor różowy?

Miałam już okres przerwy, ale teraz znowu ten kolor wrócił jako tło. Nie wiem dlaczego, ale mam jakiś taki przymus wewnętrzny, aby użyć tego koloru jako tło.



Na ile twoje prace znajdują odzwierciedlenie w twoim życiu, są takim twoim pamiętnikiem?

No na pewno są one mocno ze mną związane i z jakimiś moimi przeżyciami. Nie chciałabym jednak, aby były odbierane jako rzeczy z mojego życia, tylko aby każdy znalazł tam jakąś swoją własną historię.

Jak malujesz? Codziennie?

Tak codziennie. Raczej w nieokreślonych godzinach. Rzadko mam takie dni, że nic nie robię.


Prezentowane prace: Basia Bańda, dzięki uprzejmosci artystki.

23 marca, 2007

Rozmowa z Basią Bańdą

W przyszłym tygodniu zapraszamy na rozmowę z Basią Bańda z którą spotkaliśmy się pod koniec lutego w Krakowie przy okazji otwarcia wystawy „English lessons” w galerii Zderzak.
Rozmawialiśmy min. o wystawie Malarstwo XXI wieku w Zachęcie i o tym jak ubranka z włóczki trafiły na jej obrazy. Zadaliśmy też pytanie o „zielonogórską szkołę” malarstwa:


Basiu, jest coś takiego jak zielonogórska szkoła malarstwa? Ty, Przemek Matecki, Rafał Wilk, Seweryn Swacha…

Chyba nie. Sporo rzeczy dzieje się wokół BWA w Zielonej Górze. Sporo robi Wojtek Kozłowski, który nakręca całe środowisko artystyczne i pomaga młodym artystom. O szkole zielonogórskiej mówią ludzie z zewnątrz. Dla nas jest to trochę zabawne. Nie mamy wspólnych myśli w malarstwie, tylko bardzo dobrze się znamy i często spotykamy.

Zapraszamy
Na zdjęciu: Basia Bańda - "zboczeniec" 60x50 cm

22 marca, 2007

ArtBazaar – Historia Sztuki

Chcielibyśmy zaproponować wam nową odsłonę ArtBazaar – ArtBazaar Historia Sztuki. Będzie to multimedialna wędrówka po światowej historii sztuki. Chcemy tam zamieszczać subiektywnie dobierane materiały audiowizualne pokazujące, naszym zdaniem, najciekawsze dokonania artystyczne minionych wieków. Autorami materiałów są internauci z całego świata, tworzący hobbystycznie krótkie filmy video o swoich ulubionych twórcach, obrazach czy też obiektach sztuki. Nie tworzymy nic nowego – korzystamy z materiałów zamieszczonych na różnych portalach video, w tym największym tego typu portalu na świecie - YouTube.

Co to ma wspólnego z kolekcjonerstwem? Sami kiedyś zaczynaliśmy naszą przygodę od oglądania albumów z reprodukcjami prac starych mistrzów. Pokrętne są drogi prowadzące do pierwszego zakupu dzieła sztuki. Może dla kogoś inspiracją stanie się coś co zobaczył na naszej stronie?

Usilnie staramy się, aby nasze strony miały otwartą formułę, dlatego też z wielką radością będziemy zamieszczali materiały przygotowane przez naszych czytelników. Liczymy też na wasze komentarze.

21 marca, 2007

Wizyta w pracowni artysty

Jedną z większych przyjemności „funkcjonowania” w świecie sztuki jest możliwość odwiedzin w pracowni artysty. Samo poznanie artysty jest już dużą frajdą, ale jeśli dodamy do tego możliwość zajrzenia „za kulisy” i zobaczenia warsztatu pracy artysty mamy wrażenie uczestniczenia w tworzącej się historii. Co ciekawe wbrew temu co oczywiste, czyli możliwości obejrzenia prac artysty - tych w trakcie tworzenia, tych już gotowych oraz tych które nigdy nie trafią do sal galeryjnych czy muzealnych, gdyż są w ocenie artysty zbyt osobiste czy też po prostu nieudane – często najbardziej zapadają nam w pamięci rzeczy które dzieją się obok sztalug … Często ze sztuką mają one niewiele wspólnego…

Z wizyt w pracowni (na działce) Jarosława Modzelewskiego w pamięci pozostaje koza do ogrzewania, komórka na drewno, studnia i furtka – wszystkie te elementy są tematem wielu prac Modzelewskiego. Dzięki temu przekraczając próg furtki posesji artysty ma się wrażenie przekraczania płaszczyzny obrazu….

W pracowni Pawła Książka, to co słyszymy jest równie ważne jak to co widzimy, a może to co słyszymy zmienia percepcję tego co widzimy?

Pracownia Przemka Mateckiego byłaby zupełnie innym miejscem, gdyby nie napis na ścianie – „Jak przy tym wygląda zwykła sztuka”. Mimowolnie zadajemy sobie to pytanie przy każdym wieszanym na ścianie obrazie…

U Roberta Maciejuka na strychu w gorące letnie dni jest naprawdę jak w piekarniku, a do tego dochodzi stężony (o wiele intensywniejszy w upalne dni) zapach farb. I do tego zalewana, esencjonalna herbata…

Z kolei Wilhem Sasnal obok swoich najnowszych prac z dumą pokazuje prace, które w pracowni wykonuje na jednej ze ścian jego siedmioletni syn Kacper.


Zespół pracowni przy 11 listopada w Warszawie to prawdziwe zagłębie pracy twórczej, co krok grupa płócien opartych o ścianę – mieszają się style, nazwiska, prace, na stołach pootwierane tubki i słoiki z farbą – robi to wrażenie totalnej manufaktury sztuki…

Poza miłymi wspomnieniami, jest jeszcze inny aspekt wizyt w pracowniach artystów - jak zauważa Lisa Hunter często taka wizyta może przynosić niezamierzony stres dla obydwu stron. Hunter porównuje to do spotkania o pracę. Z jednej strony mamy osobę wizytującą pracownię z planami kupna pracy artysty, która nie wie czy może zapytać o cenę, jak zapytać o cenę, czy wypada się targować, jak powiedzieć, że bardziej nam się podoba inna praca artysty? Jeśli nie stać mnie na zaproponowaną przez artystę cenę – jak się zachować i jak odpowiedzieć? Jak przyjmie to artysta – jeśli nie zapytamy o cenę - czy nie pomyśli, że nie podobają nam się jego prace? Na szczęście w przypadku artystów reprezentowanych przez galerię artyści pozbywają się tej wątpliwej „przyjemności” na rzecz swoich marszandów.

W Nowym Jorku, wizyty w pracowniach artystów to część przemysłu turystycznego, często bardziej pasjonująca niż odwiedziny samych galerii w Soho. Pomysł godny polecenia przy okazji odwiedzin warszawskiej Pragi czy krakowskiego Kazimierza.
Na zdjęciu fragment rysunku Kacpra.

20 marca, 2007

Dla mnie Wróblewski to chyba taka najważniejsza postać - rozmowa z Wilhelmem Sasnalem (część 4 i ostatnia)


Już o tym rozmawialiśmy. Mówiłeś, że masz pomysł na życie, wiesz, co chcesz robić, malować. Pamiętam, że nawet na początku kariery miałeś dość wyjątkowe podejście do sprzedaży obrazów. Wiedziałeś, czego chcesz, jakie powinny być ceny Twoich prac. Skąd to się brało? Znałeś swoją wartość? Myślałeś o strategii sprzedaży? Czy to przychodziło naturalnie?

Wtedy dowiadywałem się z galerii, ile moje prace powinny kosztować. Dla mnie to było ważne od początku klarownie ustawiać sytuację. To jest handel i musimy się dogadać, a nie powinno być niejasności. Dla mnie ważniejsza była strategia, jak zacząłem pokazywać obrazy za granicą. Ważne dla mnie było, żeby ta cena nie była podyktowana tym, że ja jestem z Europy Wschodniej, żeby nikt mnie nie traktował tego co robię, jak tańszy produkt z Polski. To było dla mnie bardzo ważne. To było świadome. Ja wtedy o to walczyłem, żeby nikt nie korzystał z kraju pochodzenia.

Ale nigdy nie bolał Cię fakt, że musisz sprzedać swoje prace, że istnieje rynek?

Prawda jest taka, że jestem najbardziej przywiązany do obrazów, które powstały ostatnio. Ja wciąż myślę o tym obrazie kilka dni po namalowaniu i on dopiero później powoli, powoli odchodzi. Zdarza się tak często, że po jakimś czasie nic nie czuję patrząc na swój obraz. Nic po prostu. To dla mnie jest tylko fakt biograficzny. Ale nie wzbudza to we mnie emocji, takich emocji.

Łatwiej jest Ci z takim obrazem rozstać.

Tak. Oczywiście mam obrazy dla siebie, bo chcę mieć te obrazy, które są dla mnie ważne. Ale też – ile mogę mieć takich obrazów?

Jakie obrazy były dla Ciebie przełomowe, znaczące - których byś nigdy nie sprzedał. Obrazy, że po ich namalowaniu wiedziałeś, że COŚ SIĘ ZMIENIŁO.

Jest ten obraz, który jest u Saatchiego – z Anką od tyłu.


Jak go namalowałem, nie wiedziałem, że coś się zmieniło. Teraz wiem, że COŚ SIĘ ZMIENIŁO. Tego obrazu bym dziś nie sprzedał.
Ważny jest taki obraz ze śladami pędzla i śladami palców. Powstały na podstawie portretu Roberta Smithsona, który był miał mocno porowatą cerę. Ja pamiętam, że malowałem wtedy serię obrazów ze Smithsonem i postanowiłem, że namaluję wtedy większy obraz z jego cerą mając na uwadze jeszcze to, że on tam kiedyś grzebał w ziemi. Wtedy wiedziałem, że to jest TEN OBRAZ.
Seria portretów z Lutrem – wiedziałem, że są to dobre obrazy.

Ten obraz – wiedziałem, że jest ważny. Mam całą serię tych obrazów.



A ten obraz – to też NIE WIEDZIAŁEM. Teraz wiem.

Panujesz nad tym, gdzie trafiają Twoje obrazy?

Wiesz co, staram się rozmawiać z galerzystami. Oczywiście teraz pierwszorzędną rzeczą jest to, żeby nie sprzedawać spekulantom. Żeby sprzedawać takim kolekcjonerom, którzy w momencie, jeśli chcą lub musza się pozbyć obrazu, zwracają się galerii. Chcemy, żeby to się teraz odbywało w ten sposób. Jak się zwraca do nas muzeum, to staram się myśleć, jaka jest w nim kolekcja, jaki będzie kontekst do moich obrazów i wtedy proponuję konkretne prace.

Kiedy ostatnio Twój obraz został sprzedany w Polsce?

W ramach programu „Znaki Czasu” został sprzedany jeden obraz do Krakowa,
później do Warszawy, do Zachęty. Film do Muzeum Sztuki w Bytomiu. Niedużo w Polsce.

A prywatnemu kolekcjonerowi?

Nie pamiętam.

Z tego co wiemy, Rafał Bujnowski ma taki lęk, że niewiele jego prac zostanie w Polsce, że wszystkie wyemigrują. Też masz takie lęki?

Nie mam. Sorry, ale przestałem traktować świat w ten sposób – tutaj jest Polska, a tutaj reszta świata. Mam często kontakt z moim niepolskimi kolekcjonerami. Widuję swoje obrazy w różnych kolekcjach, więc nie mam takiego uczucia. Poza tym, wiesz, wciąż mam swoją kolekcję…

Twoja kolekcja czy Kacpra?

Nie, moja. Chyba moja…

Funkcjonuje taka teoria, że jesteś spadkobiercą Modzelewskiego, a wcześniej Modzelewski jest uznawany za kontynuatora Wróblewskiego…..

Wiesz co, nie mogę powiedzieć, że nie. Modzelewski był bardzo ważny dla mnie na studiach, a Wróblewski ważniejszy. Ja cały czas mam taki sentyment do Modzelewskiego. Niektóre jego obrazy są…..naprawdę dobre. Dla mnie Gruppa to było chyba coś najważniejszego w sztuce polskiej lat 80. Jak ja studiowałem, to dla mnie była to grupa młodych gości, którzy też nawiązywali do muzyki. Dla mnie to był kawałek kontrkultury, przeciwko wszystkim. „Nowa fala popierdala” Modzelewski to jest dla mnie ważna postać. Wcześniej był Wróblewski w swojej dwuznaczności tym ze nie dawał się sklasyfikować. Dla mnie Wróblewski to jest chyba taka najważniejsza postać.

Na zdjęciach:
Wilhelm Sasnal, Girl Smoking (Anka), 2001; Wilhelm Sasnal, Marcin Luter, 2003; Wilhelm Sasnal, Untitled, 2004, Wilhelm Sasnal, Untitled (Forrest), 2002, Wilhelm Sasnal, Bez tytułu (tory), 2004 (Z kolekcji Małopolskiej Fundacji Muzeum Sztuki Wspólczesnej).

19 marca, 2007

Ołowska w kolekcji Adama Sendera

Praca Pauliny Ołowskiej „Bella performing” z 2006 roku (akryl na papierze o wymiarach 178x63 cm) trafiła do bardzo dobrej nowojorskiej kolekcji Adama D. Sendera. Sender, znany bardziej w świecie międzynarodowej finansjery jako twórca przynoszących olbrzymie zyski funduszy hedgingowych , zaczął tworzyć swoją kolekcję od 1998 roku. Jest ona do obejrzenia na stronie http://sendercollection.com/, a praca Pauliny Ołowskiej znajduje się w części "najnowsze zakupy" (newest acquisitions), obok prac takich artystów jak Jim Lambie, David Noonan czy Sterling Ruby.
W kolekcji Adama Sendera znajdują się prace takich artystów, jak: Diane Arbus, Francis Alys, John Currin, Thomas Demand, Urs Fischer, Dan Flavin, Thomas Hirschhorn, Damien Hirst, On Kawara, Mike Kelley, Richard Prince i wielu, wielu innych znakomitych artystów.
Przypomnijmy, że w lutym w nowojorskiej galerii Metro Pictures skończyła się wystawa Ołowskiej, z której pochodzi ta praca „Bella Akhamadulina” z 2006 roku.

Jak donosił nasz nowojorski korespondent, Wojtek Nyc, sprzedały się wszystkie prace Ołowskiej z tej wystawy w cenie od 10 do 30 tysięcy dolarów.
Już wkrótce Ołowska razem z Lucy McKenzie (razem już stworzyły w 2003 roku „Novą Popularną” w Warszawie, a w 2001 roku miały wspólną wystawę „Heavy Duty” w Edynburgu) w monachijskiej Goetz Collection.

16 marca, 2007

Nawet dziś muszę sobie udowadniać, że się nie powtarzam - rozmowa z Wilhelmem Sasnalem (część 3)

Wili, wybraliśmy kilka wydarzeń, które naszym zdaniem były kluczowe w rozwoju twojej kariery. Chcielibyśmy abyś w jakiś sposób się do nich odniósł i jej skomentował. Pierwszym takim wydarzeniem były twoje przenosiny z Politechniki na ASP w Krakowie.

Zainteresowałem się sztuką w czwartej, albo piątej klasie technikum w Tarnowie, do którego chodziłem. Wtedy już wiedziałem, że od razu nie dostanę się na Akademię, bo nie byłem do tego przygotowany. Dlatego pomyślałem, że będę studiować architekturę, która była dla mnie takim substytutem sztuki.

Od razu myślałeś, że się przeniesiesz na ASP?

Początkowo myślałem raczej w ten sposób – skończę architekturę i potem zobaczę. Na pierwszym roku jeszcze studiowałem i równocześnie bardzo dużo malowałem. Na drugim malowałem jeszcze więcej, ale coraz rzadziej chodziłem na zajęcia. Doszły takie przedmioty, które były bardzo pracochłonne, a ja się nie przykładałem i miałem poważne tyły. Wtedy postawiłem wszystko na jedną kartę. Albo dostanę się na Akademię i zaczynam wszystko od nowa, albo nadrobię to na dopiero na następnym roku. To był 94 rok.

Mówiłeś kilkakrotnie, że tak naprawdę studia na akademii niewiele Ci dały…

Ja generalnie jestem sceptyczny wobec takiego systemu edukacji artystycznej. Z im większej perspektywy patrzę na tę szkołę, tym bardziej rozumiem, że ta szkoła była pomyłką. Profesorowie byli po innej stronie niż studenci. Byłem wystarczająco zdeterminowany i wiedziałem, o co mi chodzi, że chciałem malować. I nie poddałem się temu rygorowi szkoły.

Czy chciałbyś uczyć, biorąc pod uwagę Twój krytyczny stosunek do Akademii?

Nie, nie, nie. Absolutnie nie. Przez rok uczyłem rysunku w liceum zaraz po studniach i nie sprawdziłem się. Trzeba mieć jednak jakiś dryg do tego, a ja go nie mam.


Następnym etapem jest wystawa w krakowskim Zderzaku „Sto kawałków” w 1999 roku.

No to było dla mnie ważne, bo było tuż przed zakończeniem studiów. Dwa tygodnie przed obroną dyplomu. Wtedy Zderzak był bardzo rozpoznawalną galerią w Polsce i rzadko się zdarzało, by jeszcze student miał tam wystawę. Dla mnie to było duże przeżycie.

Tam była pokazana cała masa małych prac…

Tak tam były formaty 30x30, 40x40 i 50x50 cm. Te trzy formaty i cała ściana była wytapetowana tymi formatami – wycinkami rzeczywistości, przemalowanymi gdzieś tam gazet, z książek, z rzeczywistości. Sprzedała się może jedna trzecia obrazów. Pozostałe zabrałem, gdy rozstawałem się ze Zderzakiem. Przyjechałem samochodem, wszystko spakowałem i wziąłem.

Masz jeszcze niektóre z tych obrazów?

Tak, mam. Sporo obrazów ze wczesnego okresu, które były dla mnie ważne, wciąż mam.

Następny krok milowy to Grupa Ładnie w D’Arcy w Warszawie w 2000 roku.

To nie było specjalnie ważne wydarzenie. Nikt z nas nie był specjalnie w to zaangażowany. Ani Marcin (Maciejowski), ani Rafał (Bujnowski), ani ja. To nie był moment, który mi utkwił w pamięci.

Ale wtedy pokazaliście się na wystawie w Warszawie.

No tak, o tym nie pomyślałem.

A wystawa w Rastrze w 2001 roku?



Dla mnie większym wydarzeniem było wydanie komiksu (Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001) niż sama wystawa. Do komiksu podchodziłem bardzo emocjonalnie. Pamiętam, jak dostałem tę książkę do rąk... To była część mojego życia.

Sam wybrałeś muzykę do komiksu na kasetę?

Tak, to są piosenki, które miałem w głowie i które pojawiają się w komiksie.

Planowałeś drugą część komiksu. Będzie?

Wiesz co, tak…ale… minęło zbyt wiele czasu i dziś nie byłbym w stanie. Wciąż mam w głowie ten nowy komiks i myślę o nim, ale już nie o takim, który byłby od 2001 do 2007 roku.

Ale komiks chciałbyś zrobić?

Chciałbym.

Ale nie tak osadzony w rzeczywistości jak tamten?

Zdecydowanie osadzony w rzeczywistości mojej. Chciałbym zrobić komiks fabularny oparty na faktach. Autobiograficzny, ale nie stricte autobiograficzny. Nie tak dziennikowy…

Wielu artystów ukrywa ten trudny moment w karierze, kiedy często dosłownie nie mieli czego do garnka włożyć. A Ty o tym zrobiłeś komiks…

Było mi łatwiej, bo ten moment zjazdu trwał bardzo krótko. To był koniec 1999 roku, kiedy nie mieliśmy z Anką nic, Kacper był w drodze i wszystko było bardzo beznadziejne. Ale z drugiej strony wygrałem Bielską Jesień, byłem już rozpoznawalny i świadom wartości tego, co robię. Kroiły się kolejne wystawy. Jeśli sięgnąłem dna, to było to na studiach i to było związane z brakiem kasy…

Nie miałeś poczucia, że być może będziesz pójść do pracy i przestać malować?

Teraz patrząc na to, nie mogę powiedzieć, że tak by się nie stało. Przecież poszedłbym do roboty, gdybym naprawdę musiał. Sorry. Ale wiele rzeczy już się majaczyło na horyzoncie. Choć wtedy ludzi, którzy żyli ze sztuki było bardzo mało. To był Bałka, Tarasewicz…

A co by było, gdybyś dostał się na stypendium do Francji i tam został, byłbyś gdzie indziej?

Nie. Nie sądzę. Uważam, że nic nie dzieje się tylko z przypadku. Te trudne rzeczy też musiały się wydarzyć, bym się nauczył życia. Gdybym wszystko planował, to pewnie nie poszedłbym do technikum, tylko do liceum plastycznego i źle ułożony poszedł na studia i oczekiwał tylko akceptacji profesorów.

Następnym krokiem to były targi Art Basel w 2002 roku…Razem w wystawą „Painting on the Move”...

To był tak naprawdę najbardziej przełomowy moment w mojej karierze. Ten rok 2002, lato. Pamiętam, że k… nie wiedziałem, co się dzieje. Pewnie, gdyby dwa metry ode mnie spadł meteor, to bym go nie zauważył. To wszystko zmieniło moje życie

A dlaczego targi w Bazylei były takie przełomowe? Tylu ludzi Cię zobaczyło?

To była bardzo dobra prezentacja i spotkała się z wyraźnym odbiorem. Zobaczyłem, jak wiele wokół mnie się zmienia.

Byłeś na targach?

Tak. Wtedy byłem na stypendium w Schloss Solitude w Stuttgarcie, więc do Bazylei przywieźliśmy wszystkie obrazy, które tam namalowałem. Szczęśliwie po tym wydarzeniu wróciłem do Tarnowa i z jednej strony kontaktowałem się ze światem za pomocą maila i wiedziałem o kolejnych wystawach w Nowym Jorku czy Londynie, ale z drugiej strony z powrotem byłem tym samym gościem, co kilka lat wcześniej i w tym Tarnowie robiłem swoje rzeczy.

Kolejny przełom, który trochę dział się wbrew Tobie, to jest Saatchi i jego wystawa „Triumph of Painting” w Londynie.

Dla mnie to nie było ważne. Może irytujące, że wszystkie obrazy, które znalazły się u niego na wystawie, pochodziły z rynku wtórnego, a jego stać na to, żeby kupić je za kilkakrotnie wyższą cenę niż ta w galerii.

Co mamy dalej? Ubiegły rok – nagroda Van Gogha i ranking Flash Art…

O właśnie… Flash Art. Nie, bo to była trochę taka zabawa.

Ale odbiła się nieprawdopodobnym echem w Polsce…

Ooo. Nigdy nie czytałem takich rzeczy o sobie, jak po tym rankingu. K..., po prostu…

No tak, według jednego z magazynów kolorowych miałeś u Saatchiego miesięczne stypendium…

Bzdura. Ale wracając do rankingu – oczywiście jest to bardzo przyjemne. Gdybym się nie znalazł na tej liście, byłoby mi przykro, ale z drugiej nie wiedziałem za bardzo, co z tego wynika.
Dużo ważniejsza była nagroda Vincenta, bo pokazałem w Holandii tylko filmy. Te filmy się obroniły i tak naprawdę do samego końca, dopóki nie odczytali decyzji jury, nie wiedziałem, że wygrałem. Żadnych przecieków nie było i do Holandii pojechałem sam.

Niesamowite było to, że dostałeś tą nagrodę zaraz po Pawle Althamerze (dostał ją w 2004 roku). Dwóch artystów z tego samego kraju wygrało z rzędu tę nagrodę, która była przyznana dotąd tylko cztery razy.

Też o tym myślałem, jak zastanawiałem się nad szansami. No przecież nie dadzą tej nagrody Polakom dwa razy z rzędu. Dlatego to była super przyjemna rzecz.

Ma wyjść katalog…

Jest już, ale to jest wspólny katalog wszystkich nominowanych. Tak jak wystawa.
Wracając do nagrody. Nie ukrywam, że dla mnie problemem jest funkcjonowanie w obiegu galeryjnym, komercyjnym, jest problemem. A ta nagroda mnie dowartościowała artystycznie. Te filmy, które nie przekładają się zupełnie na pieniądze i tak dalej…Muzeum w Stedelijk kupiło już kilka moich obrazów i teraz kupują kolejne. To jest bardzo fajne miejsce.

Mówisz, że Holandia jest takim miejscem, gdzie masz świetną recepcję.

Tak to się dobrze poukładało. I z muzeum Van Abbe i ze Stedelijk. Wiem, że w Holandii moje prace spotkały się z przyjaznym odbiorem. I to jest fajne…

Masz takie marzenie, gdzie chciałbyś mieć wystawę?

(chwila zastanowienia) Gdzie chciałbym mieć wystawę? Oczywiście – chciałbym mieć wystawy w Tate, MOMA i tak dalej…Ale teraz tak sobie myślę – chciałbym mieć wystawę w dobrej instytucji w Stanach. Nie chodzi mi tu o MOMA, bo chyba bym dziś nie podołał temu. To są bardzo wysokie progi. I poza tym…kurcze, nie może to się tak szybko dziać. Nawet dziś, sam muszę sobie cały czas udowadniać, że jestem świeży, że się nie powtarzam.
Na zdjęciach:
Wilhelm Sasnal, Zeszyt, 1999 (Galeria Zderzak);
Wilhelm Sasnal, Bez tytułu, 2001 (obraz, który trafił na okładkę komiksu "Życie codzienne w Polsce 1999-2001");
Wilhelm Sasnal, Bez tytułu, 2004 (kolekcja Tate Modern, Londyn);
okładka katalogu z IV edycji konkursu Vincenta, 2006.

W czwartej, ostatniej części wywiadu o przełomowych obrazach Sasnala, o sprzedaży jego prac w Polsce oraz o artystycznych fascynacjach Wilhelma Sasnala. Zapraszamy w przyszłym tygodniu!

15 marca, 2007

"Mam marzenie" dla dzieci i... dla kolekcjonerów

Dawno już nie było takiej aukcji charytatywnej. Podczas jednego wieczoru 28 marca będzie można kupić prace takich artystów jak m.in. Basia Bańda, Rahim Blak, Marta Deskur, Koji Kamoji, Piotr Kopik, Tomasz Kowalski, Paweł Książek, Robert Kuśmirowski, Bartek Materka i Joanna Pawlik, Anna Okrasko, Jadwiga Sawicka, Jan Simon, Grzegorz Sztwiertnia czy Alicja Żebrowska. Dodatkowo plakat reklamujący tę aukcję wykonał Rafał Bujnowski.

Wszystkie te prace, a także jeszcze wiele innych, których nie wymieniłem, będą do kupienia na I Charytatywnej Aukcji Marzeń organizowanej przez Fundację Wschód Sztuki i Fundację Mam Marzenie. Odbędzie się ona o godzinie 19. w podziemiach kościoła pokamedulskiego (znanego ze znakomitej współpracy z artystami – tam właśnie co roku można oglądać szopkę Józefa Wilkonia) w Lasku Bielańskim w Warszawie.
Ceny wywoławcze prac – jak zwykle od 100 PLN, jednak kilka z obiektów ma cenę rezerwową, poniżej której nie zostanie sprzedane. Dochód z aukcji będzie przeznaczony na spełnianie marzeń ciężko chorych dzieci.
Pełna lista prac artystów jest do obejrzenia na stronie aukcjamammarzenie



Na zdjęciach: Basia Bańda, Bez tytułu, 2006; Grzegorz Sztwiertnia, Bez tytułu, 2005; Marta Deskur, Suszenie włosów, 1999.

14 marca, 2007

Czym nas jeszcze zaskoczy Damien Hirst?

Brytyjczyk Damien Hirst dzięki wystawie w kalifornijskiej galerii Gagosian został przez angielską prasę obwołany najlepiej sprzedającym się żyjącym artystą na świecie.
Wielki come back Hirsta, odbywający się przy użyciu PR-owej propagandy Gagosiana, najważniejszego i najskuteczniejszego galerzysty na świecie, jest iście imponujący. Na najnowszej wystawie w oddziale Gagosian Galery w Los Angeles Hirst sprzedał 28 prac za przeszło 25 milionów funtów (blisko 150 milionów PLN), czym przebił dotychczasowy rekord sprzedaży prac z jednej wystawy – amerykańskiego malarza Jaspera Johnsa, który sprzedał swoją kolekcję grafik za łączną sumę 41 milionów dolarów (około 120 milionów PLN).

Na wystawie w kalifornijskim Gagosian, Hirst, znany najbardziej z umieszczenia w formalinie rekina i pokazania go w olbrzymim akwarium (praca The Physical Impost-Ibility of Heath In the Mind of Someone Living z 1991 roku – należąca do kolekcji Steve Cohena), pokazał prace na płótnie złożone z tysięcy motyli w szklanych gablotach. Każda z tych gablot otrzymała tytuł z wiersza jednego z najwybitniejszych angielskich poetów XX wieku, Philipa Larkina.
Według brytyjskiej prasy prace te zupełnie urzekły kalifornijską śmietankę i dzięki sprawnej akcji PR-owej większość z nich została sprzedana jeszcze przed wernisażem. A na wernisażu Hirsta pojawiły się takie sławy sztuki i pop kultury jak Richard Philips, Dennis Hopper, Kirsten Dunst, Mila Jovovich, Naomi Campbell, Courtney Love, Robert Downey Jr., Lance Armstrong czy Arnold Schwarzenegger. Każda z gwiazd chciała się pokazać na tym wernisażu, a przy okazji zobaczyć prace Horsta. Nabywcami prac są prywatni kolekcjonerzy z USA, ale też gwiazdy Hollywood, jak choćby aktorka Courtney Cox („Przyjaciele”).
Ta wystawa to wielki sukces czołowego przedstawiciela Britartu, na którym wielu krytyków położyło już krzyżyk. Tymczasem zarówno wystawa prac z kolekcji Hirsta, którą pod koniec ubiegłego roku artysta pokazał w londyńskiej Serpentine Galery (były tam prace m.in. Andy Warhola, Jeffa Koonsa, Sarah Lucas czy Tracey Emin), jak i wystawa w Kalifornii, to wielki sukces komercyjny i frekwencyjny.
Pytanie, czym znów nas zaskoczy Damien Hirst?

Na zdjęciu: Damien Hirst, The Explosion Exalted, 2006, średnica ok. 213 cm

13 marca, 2007

Chyba mam prawo się określić - rozmowa z Wilhelmem Sasnalem (część 2)

Co miałeś na myśli mówiąc, że czujesz się czasami, jakbyś był „mendą galeryjną”?

No właśnie, że jestem takim gościem, który funkcjonuje w takim obszarze czysto rynkowym. Że z jednej strony pytają mnie o różne sądy, i tak dalej, a ja też staram się na te pytania odpowiadać – mówię o polityce, o moich poglądach na społeczeństwo – ale z drugiej strony czuję jakiś tam dysonans z tego powodu, że chcę stać po stronie tych poszkodowanych, a zarabiam dużo kasy. Może to z tego się bierze.



A czy uważasz, że sztuka powinna oddziaływać politycznie? A nie tylko dekorować i być miła? To teza z tekstu Artura Żmijewskiego, wulgaryzując ją nieco…

Zdecydowanie powinna oddziaływać, nie wiem, czy powinna oddziaływać politycznie. Powinna oddziaływać społecznie, ale nie można deprecjonować sztuki niezaangażowanej.
Uważam, że sztuka sama w sobie jest tak nieregularna, że nie można sobie narzucać takich rygorów. Uważam, że Artur może sobie na to pozwolić, bo jego sztuka od początku do końca jest walcząca.

I mocno osadzona społecznie…

I mocno osadzona społecznie.

A czy to wasze, Twoje zaangażowanie polityczne, jeśli można mówić o wejściu FGF do Krytyki Politycznej, to nie jest trochę alternatywa dla Twojego wyjazdu z kraju, o którym mówiłeś pół roku temu?

Raczej nie. Gdyby nie było Krytyki, też bym nie wyjechał. Ale jest mi z nimi absolutnie po drodze. Nie… nie wyjechałbym, gdyby nie było Krytyki. Chociaż jest mi łatwiej. Dobrze się czuję, mając świadomość tego, że są ludzie, którzy myślą podobnie.



Dlaczego tam się pchasz? Do Krytyki?

Wiesz, czuję się odpowiedzialny za ten kraj. Ja tutaj mieszkam. Chyba mam prawo się określić.

Nie boisz się, że możecie być wykorzystani politycznie? Bo środowisko Krytyki Politycznej i Sławomir Sierakowski mają silne ambicje polityczne…

Słuchaj, ja absolutnie mam świadomość tego, że robię te rysunki dlatego, żeby przyciągnąć ludzi moim nazwiskiem. Bo wiem, że to nazwisko gdzieś tam działa, również poza rynkiem sztuki. Oczywiście to nie zwalnia mnie do robienia ich najlepiej, jak potrafię.
Nie jestem tak naiwny, żeby nie zdawać sobie sprawy, z tego, co robię.

Dlaczego zdecydowałeś się zilustrować sztukę Pawła Demirskiego ”Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw”. To nie jest arcydzieło, delikatnie mówiąc…

Poproszono mnie o to. Wiem, że sztuka jest dydaktyczna. Miałem z tym jakiś problem. Ale być może jest tak, że jakakolwiek działalność w tym kraju na lewo ma wartość. Nigdy nie ma tego za dużo, nigdy nie dość krytyki z lewej strony tego, co się dzieje w tym kraju. Dziś ta szala jest zdecydowanie przechylona na prawo. Dlatego robię takie rzeczy.



Gdyby w Polsce nadal rządziła lewica, nie czułbyś takiej potrzeby?

Nie chodzi tu tylko o Kaczyńskich, tylko o pewne przewartościowanie w polskim społeczeństwie. W końcu PiS wygrał w demokratycznych wyborach. Tu jest problem. Ja też wierzę, że potrzeba nowego języka, oddziaływania na ludzi, zmieni ten kraj…

Ale PiS wygrał z programem lewicowym gospodarczo-społecznie…

Zdecydowanie tak. Jeśli chodzi o program gospodarczy i socjalny, to tak. Ale to, co mnie bardziej interesuje, to jest program światopoglądowy. Program Kaczyńskich jest zupełnie na drugim biegunie niż mój.

Czy nie nazbyt pochopnie zrezygnowałeś z rysunków „Przekroju”? One miały większy wpływ na komentarz rzeczywistości niż ilustracje w „Krytyce Politycznej”…

Dla mnie to było bardzo ciężkie, bo to była praca na zamówienie i musiałem się wyrabiać na termin. Mnie one przestały śmieszyć. Ja zacząłem czuć zażenowanie, gdy widziałem swój rysunek w „Przekroju”, który mnie nie śmieszył. To było przede wszystkim nieuczciwe wobec siebie.


Był taki moment, kiedy zacząłem robić te rysunki i to sprawiało mi ogromną przyjemność. Później był spadek tej energii, ale doszły do mnie takie sygnały, że spotyka się to z reakcją czytelników. Dlatego to kontynuowałem, bo miałem taką swoją rubrykę, gdzie mogłem powiedzieć to, co mnie wkurza. To było dla mnie ważne. Ale potem znów to się rozmyło i nie sądzę, żebym mógł do tego wrócić.

Na zdjęciach prace Wilhelma Sasnala:
"Broniewski" z wystawy Broniewski w warszawskim Rastrze, 2005 rok,
„Patrycja przestała jeść mięso, Anka nie chodzi głosować”, 2001 rok
oraz dwie ilustracje z Krytyki Politycznej (nr 11/12, zima 2007)

W piątek zapraszamy na kolejną część wywiadu z Wilhelmem Sasnalem. W części trzeciej rozmawiać będziemy o „kamieniach milowych” jego kariery – od wystawy w krakowskim Zderzaku w 1999 roku, poprzez wystawę w Rastrze w 2001 roku, Art Basel w 2002 roku do Nagrody Vincenta w roku ubiegłym. Zapraszamy!

12 marca, 2007

Kontrowersje wokół aukcji prac z kolekcji Pierra Huber w Christie's

Wiele emocji wzbudziła zakończona już prawie dwa tygodnie temu aukcja prac z kolekcji szwajcarskiego kolekcjonera Pierra Huber, jaka się odbyła w nowojorskim Christie’s. Głównym powodem dość emocjonalnych wypowiedzi marszandów i artystów, był fakt, iż według nich Pan Huber kupując od nich prace zapewniał ich, iż swoja kolekcję przekaże do jednego z muzeów. Na rynku sztuki jest to bardzo często jedyna możliwość, aby kupić prace najbardziej poszukiwanych artystów (obiecując, że kupiona praca zostanie przekazana muzeum) i często podstawa do uzyskania lepszej ceny od marszanda. W tym wypadku pomimo rzekomych obietnic, mało że Pan Huber nie przekazał prac do żadnego z muzeum to jeszcze sprzedał je na aukcji.

Innego typu emocje towarzyszyły wystawieniu w Christie’s jednej z prac z kolekcji Hubera. Była to instalacja klatki autorstwa francuskiego artysty Atti Kadera (ur. 1970), w której w rzeczywistych rozmiarach pokazany był plac zabaw dla małych dzieci wraz z postaciami bawiących się dzieci oraz kilkudziesięciu gołębi. Postacie dzieci było zrobione z masy będącej pochodną karmy dla ptaków. W trakcie „trwania” instalacji postacie te były stopniowo zjadane i przepraszam za wyrażenie, obsrywane przez ptaki. Cała instalacja podobno robiła mocne wrażenie.

Najciekawsze jest to, że dom aukcyjny Christie’s zdecydował się pokazać tę pracę w swojej siedzibie podczas wystawy przedaukcyjnej i w trakcie aukcji. Cały tydzień nowojorczycy mieli szansę obejrzenia tej kontrowersyjnej pracy. Aby pokazać instalację Christie’s musiało uzyskać zgodę właściciela budynku wynajmowanego przez ten słynny dom aukcyjny.

Praca została sprzedana powyżej ceny szacunkowej za 90 tysięcy dolarów.

Zdjęcia; Blaise Adilon

09 marca, 2007

Tekstylia bis – słownik młodej polskiej kultury

Gorąco polecamy wszystkim osobom zainteresowanym młodą sztuką polską – słownik młodej kultury polskiej. Sztuka co prawda zajmuje tam tylko część opracowania ale co niezwykle istotne jest przygotowana w sposób mistrzowski. Jest to o tyle istotne gdyż w czasach internetu większość zainteresowanych osób wszelkich informacji o artyście poszukuje właśnie w sieci gdyż można tam znaleźć najbardziej aktualne informacje. Redaktorzy Tekstyliów dokonali jednak dużego wysiłku zbierając informacje o artystach i wystawach i co najważniejsze - są one precyzyjnie i starannie opracowane i doprowadzone aż na kilka tygodni przed wydaniem książki. W wielu przypadkach na stronach poszczególnych artystów nie ma tak aktualnych informacji jak te zebrane w Tekstyliach bis.


Słownik to nie tylko informacje na temat artystów, ale też głównych i głośnych wystaw (np. pop elita) galerii (tu na przykład niesamowite zdjęcie chłopaków z rastra zrobione przez Zbigniewa Liberę) magazynów o sztuce (Sekcja, Obieg – przy okazji, którego i my –artbazaar pośród innych blogów tam się znaleźliśmy).

Naprawdę znakomita pozycja.

08 marca, 2007

"Nie pcham się nigdzie, by być bardziej znanym" - rozmowa z Wilhelmem Sasnalem (część 1)

Jak się trafia do tych trzech wielkich kolekcji, do których trafiłeś: do nowojorskiej MOMA, do Tate Modern w Londynie i do Centrum Pompidou w Paryżu. Musieliście włożyć dużo wysiłku, Ty i Twoi galerzyści, żeby się tam znaleźć? Czy to tak przyszło po prostu wraz z Twoją popularnością?

Nie ma reguł. Wydaje mi się, że obrazy muszą się same obronić. No, może nie tylko obrazy, bo jest tylko wycinek pracy, ale cała twórczość. Nie patrzą na Ciebie poprzez poszczególne obrazy, nawet te najlepsze, tylko na to co robisz w całości. I dopiero wtedy podejmują decyzje.

Wiedziałeś ze twój obraz trafi do Tate Modern?

Tak. To było po wystawie w Camden Art Center w Londynie. Wiedziałem, że dwie moje prace trafią do Tate Modern właśnie z tamtej wystawy.

Oni sami wybierali prace.

Tak. Wspólnie z londyńską galerią Sadie Coles.

Utrzymujesz bliskie kontakty ze swoimi kolekcjonerami?

Tak. Zdarza się, że mamy wspólne tematy. Jest sporo takich osób. Rozmawiamy na temat obrazów. I fajnie, bo uważam, że jest to ważne. Oczywiście czasami jest to upierdliwe, ale generalnie mam szacunek, jeśli ktoś się pyta po raz piąty, dziesiąty o coś, co może być związane z daną pracą. I fajne też jest słuchanie tego, co ktoś ma do powiedzenia na temat moich prac.


Trochę o Twojej pracy… Jak często malujesz? Codziennie?

Kurcze staram się. Ale jest coraz gorzej z malowaniem… Może jest to związane z przeprowadzką do Krakowa, że Kacper poszedł do szkoły, że musimy go przywozić i odwozić, że wciąż borykamy się z takim 100% zagnieżdżeniem w Krakowie, że robię filmy, które są pracochłonne, szczególnie te na „szesnastce”.
Ale staram się. I jeśli jestem w domu, to staram się spędzać możliwie dużo czasu w pracowni. No nie wiem – trzy, cztery godziny dziennie – przeciętnie.

Systematycznie czy zrywami?

Systematycznie.

A tworzysz w cyklach czy pojedyńczo? Kiedyś chyba więcej malowałeś w cyklach…

Chyba wracam do cykli.

W Sadie Coles w Londynie pokazałeś znów cykl…

W Sadie, a teraz maluję też cykl na wystawę do Nowego Jorku.

Do Antona Kerna? Podobno świetne obrazy…

A kto tak mówił?

……

To są obrazy trochę związane z niemocą. Z pijaństwem, trochę z próbą pracy na kacu…trochę też ze wzrokiem…

Z nieostrym widzeniem?




Nie, nawet nie. Ze światłowstrętem, z faktem, że może Cię denerwować światło…Teraz przerabiam też taki polski film z 1960 roku, który nazywa się „Historia współczesna” i jest o tym, jak w zakładach chemicznych ktoś kradnie 15 litrów alkoholu metylowego do motoru, a inny znajduje ten baniak, rozlewa to do butelek i sprzedaje jako alkohol. Oczywiście nie wiedząc, że jest to metanol. No i później jest dramat. To jest takie polskie, a jeszcze krakowskie do bólu przez to, że tu można trafić wieczorem do knajpy i się ujebać w trupa. Dla mnie też było ważne, że w tym filmie jest to, że są tam ludzie, którzy tracą wzrok. Pamiętam z Tarnowa takiego faceta, który chodził z psem i wszyscy mówili: „To jest ten, który wypił spirytus metylowy. Niewidomy”. Dla mnie jest to o tyle ważne, że jest w tym utrata wzroku. Bo… może to jest moja obsesja …ale często myślę, że jeśli miałbym się czegoś bać, to byłaby to utrata wzroku.

Kiedyś, kiedy obsesyjnie słuchałem muzyki, to najbardziej bałem się utraty słuchu. Dziś to też chyba byłby wzrok…

Ale myślałeś o tym?

Tak. Pamiętam jak pierwszy raz wyszedłem na dwór z walkmanem, to było niesamowite wrażenie – przestrzeń, wiatr i ta muzyka…

To jest niesamowite. Ja też pamiętam, że największe odbieranie muzyki miałem, gdy byłem na zewnątrz z walkmanem. Dokładnie to samo.

Na ile proces malowania obrazu jest spontaniczny? Na ile wiesz, co chcesz namalować?

Jest bardzo spontaniczny… Kurcze, nawet dzisiaj, jak próbowałem namalować Kraków. Mały obraz wzorowany na bardzo „brudnym” obrazie Cybisa. Tak chciałem namalować ten Kraków jako totalnie abstrakcyjny obraz, ale nagle zacząłem malować kościół, wieżę kościelną i nie wyszło. Oczywiście to brzmi banalnie, ale starłem się z jednej strony namalować obraz, który będzie niechęć do miasta przemieszana z miłością do niego. Taki obraz zły-dobry, który tam jest bardzo nieprzyjemny, a z drugiej strony ma swoją energię. I z tym moim malowaniem nie ma żadnych reguł. Bardzo często zdarza się tak, że docieram do tego momentu, który sobie założyłem i okazuje się, że to nie to. Wtedy to przerabiam, drążę coraz głębiej. Może nawet schodzę na manowce, ale wiem, że to moje manowce. Ale też wiem, że tam gdzie byłem wcześniej, to nie było super.

Zamalowujesz, niszczysz obrazy?

Zwykle zdzieram farbę, czyszczę płótno, wylewam terpentynę i szmatą czyszczę płótno. Ono gdzieś tam jest…

Ten stary obraz w ten sposób gdzieś tam zostaje?

Mentalnie na pewno tak. To jest ważne, ale oczywiście to jest tylko i wyłącznie moja przyjemność, że wiem, że tam pod spodem coś kiedyś było. W końcu dla mnie obraz nie jest tylko przedmiotem, jest takim bytem mentalnym, taką moją cząstką.
Wracając do tych obrazów na wystawę do Antona Kerna, to są tam dwa takie obrazy o wzroku, o tym, że jak się czasami gapię na jakieś obrazy, to nie wiem, co mam już dalej z tym zrobić i zaczynam sobie wyobrażać. Jeden z nich jest szary i jest na nim zepchnięta farba tak na boki i jest to obraz o fizycznej sile wzroku, o tym, że wzrok to nie jest tylko i wyłącznie wyobrażenie. A drugi obraz, który rozrywa się gdzieś na środku i wychodzi spod niego inny rysunek, widać też blejtram tak chamsko namalowany i to jest obraz o tym, że coś jest pod spodem.

O wystawie w Zachęcie. Co spowodowało, że zgodziłeś się na tę wystawę?

Bo Zachęta to dobre miejsce. Po 2002 roku miałem propozycje wystaw w różnych miejscach na świecie. Polska nie była miejscem, gdzie najbardziej chciałem mieć wystawę. W pewnym momencie zacząłem się źle z tym czuć, że nie miałem żadnej wystawy w Polsce, że mówi się o mnie, o moich obrazach, w kontekście forsy. Chyba trochę unikałem tej wystawy, bo najtrudniej jest zrobić wystawę w miejscu, gdzie się mieszka. Jak mieszkałem w Tarnowie, to dla mnie zajebiste było to, że nikt nie wiedział, czym się zajmuję, tylko byłem gościem, który od lat tam mieszka.

Ale to się zmieniło, bo zajmujesz trzecie miejsce na stronie Tarnowa w rankingu na najważniejsze postacie świata kultury…

Na szczęście to się stało już po tym, jak się wyprowadziłem z Tarnowa.

Rusza Cię to, w jaki sposób jesteś odbierany? Nas denerwują wszystkie chamskie opinie o Tobie w Internecie. O tym, że „jelenie” kupują Twoje drogie, wypromowane obrazy. Jak na to reagujesz?

Przez jakiś czas było mi to obojętne i wydało mi się, że ścieknie to po mnie, jak po kaczce. Ale nie, kurwa, to jest bardzo, bardzo nieprzyjemne. Bardzo chujowe. To mnie ciągle spotyka. Oprócz głupich komentarzy jest też dużo nieprzyjemnych komentarzy. To trochę polskie piekło.

Odreagowujesz to?

Nie, później zapominam to, na szczęście. Chciałbym się wytłumaczyć z tego wszystkiego, ale to ponad moje siły. Odpisywać ludziom.


Ale przechodząc do Polski. To tu ludzie patrzą na Ciebie analizując, gdzie wystawiałeś i za ile sprzedałeś. Niewiele jest krytycznej analizy Twojej twórczości i polemiki z tym co robisz. Bo moim zdaniem to jest potrzebne każdemu artyście.

Mam nadzieję, że ta wystawa w Zachęcie to zmieni. Zarówno ja, jak i ci, którzy piszą o sztuce, będą się musieli z tym zmierzyć. To będzie świetna okazja.

A jakiego Wilhelma Sasnala chcesz tam pokazać?

Wiesz co, nie wiem. Na pewno chcę zrobić projekt filmowy od początku do końca, żeby był w Zachęcie. Na pewno będzie on związany z muzyką.

Ludzie cię widzą poprzez takie trzy klisze. Pierwsza – obraz artysty jeszcze z czasów malowania w garażu w Tarnowie. Druga – gwiazdy pop-kultury, osoby reklamującej ubrania Marca Jacobsa, znającego ważnych ze świata show-biznesu. Trzecia – rewolucjonista związany z lewicą na barykadach. Która z nich jest prawdziwa?

Absolutnie żadna z nich. Już jakiś czas temu straciłem jaja rewolucjonisty. Świat show-biznesu znam naprawdę nie jakoś rewelacyjnie, a reklama dla Jacobsa to był ewenement, no i nie maluję już w garażu.
Nie chcę wchodzić w żadną z tych ról. Nie pcham się też nigdzie, by być bardziej znanym.

A co będzie, gdy nie będziesz mógł spokojnie przejść ulicą, bo będziesz naprawdę znany?

Nie, no coś ty, to nigdy nie nastąpi. Ale muszę Ci powiedzieć, że nieraz, ta „sława” jest bardzo przyjemna. Na razie się nie spotkałem z takim czymś, o czym mówiłeś, ale parę razy ktoś już mnie rozpoznał i to było bardzo łechcące.

Na dobre przeprowadziłeś się do Krakowa?

Nie chciałem się tu przeprowadzać. Chciałem się przeprowadzić do Warszawy. Ale teraz jest chyba OK. Ja nie chciałem wracać do tego, co tu zostawiłem. Teraz to jest dla mnie jak nowe miasto. Nie jest to już miasto z którego wyjechałem.

Turystyka chyba sporo zmieniła Kraków?

Chyba tak. Nawet jeśli jest to tylko turystyka kawiarniana, to siłą rzeczy coś się zmienia.

A dlaczego myślałeś o Warszawie, więcej rzeczy się dzieje?

Warszawa podoba mi się jako miasto. Pamiętam jak byliśmy przez 5 miesięcy rok temu w Paryżu, od styczna do maja, to jak wróciłem do Warszawy, to odetchnąłem. Chociaż może jakbym zamieszkał w Warszawie, to byłbym za blisko tego wszystkiego. W Krakowie jestem w odpowiedniej odległości od wszystkiego…

Co myślisz o nowym projekcie muzeum w Warszawie?

Uważam, że ten projekt który wygrał, jest ok. Pamiętam jak rok temu stałem na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej i sobie pomyślałem, że to jest takie fajne miejsce. Dobrze że tu żadnego gluta nie postawią. Fajnie, że muzeum które tu powstanie będzie szanować tą drugą przeciwległą pierzeję. Pod warunkiem, że projekt zostanie zrealizowany.

Zdjęcia zostały zrobione w krakowskiej pracowni Wilhelma Sasnala pod koniec lutego 2007 roku.

W drugiej (ale nie ostatniej) części rozmowy o byciu „mendą galeryjną”, współpracy z Krytyką Polityczną, lewicowości i sztuce zaangażowanej. Zapraszamy na początku przyszłego tygodnia.

07 marca, 2007

Już jutro - pierwsza część rozmowy z Wilhelmem Sasnalem


„O planowanej na jesień Twojej wystawie w Zachęcie. Co spowodowało, że zgodziłeś się na tę wystawę?
Bo Zachęta to dobre miejsce. Po 2002 roku miałem propozycje wystaw w różnych miejscach na świecie. Polska nie była miejscem, gdzie najbardziej chciałem mieć wystawę. W pewnym momencie zacząłem się źle z tym czuć, że nie miałem żadnej wystawy w Polsce, że mówi się o mnie, o moich obrazach, w kontekście forsy. Chyba trochę unikałem tej wystawy, bo najtrudniej jest zrobić wystawę w miejscu, gdzie się mieszka. Jak mieszkałem w Tarnowie, to dla mnie zajebiste było to, że nikt nie wiedział, czym się zajmuję, tylko byłem gościem, który od lat tam mieszka.
Ale to się zmieniło, bo zajmujesz trzecie miejsce na stronie Tarnowa w rankingu na najważniejsze postacie świata kultury…
Na szczęście to się stało już po tym, jak się wyprowadziłem z Tarnowa.
Rusza Cię to, w jaki sposób jesteś odbierany? Nas denerwują wszystkie chamskie opinie o Tobie w Internecie. O tym, że „jelenie” kupują Twoje drogie, wypromowane obrazy. Jak na to reagujesz?
Przez jakiś czas było mi to obojętne i wydało mi się, że ścieknie to po mnie, jak po kaczce. Ale nie, kurwa, to jest bardzo, bardzo nieprzyjemne. Bardzo chujowe. To mnie ciągle spotyka. Oprócz głupich komentarzy, jest też dużo nieprzyjemnych. To trochę polskie piekło.
Odreagowujesz to?
Nie, później zapominam to, na szczęście. Chciałbym się wytłumaczyć z tego wszystkiego, ale to ponad moje siły. Odpisywać ludziom”
– to fragment rozmowy z Wilhelmem Sasnalem, której pierwszą część opublikujemy już jutro. A w niej – o malowaniu i zamalowywaniu obrazów; o eksperymentach z widzeniem, czyli o obrazach na wystawę w nowojorskiej Anton Kern Galery, której otwarcie planowane jest na 8 marca; o przeprowadzce do Krakowa i kontaktach z kolekcjonerami. To wszystko już jutro. Zapraszamy!

06 marca, 2007

Wiosenne obrazobranie w Desie Unicum

Po zaplanowanej na 15 marca aukcji sztuki współczesnej w domu aukcyjnym Desa Unicum sprawdza się to, o czym pisaliśmy wcześniej, że nie sposób organizować co miesiąc-dwa ciekawych aukcji sztuki najnowszej, gdyż a: nie ma tylu kupujących; b: nie ma tylu sprzedających. Efektem tak częstych aukcji była słaba jakość prac, dokładanie świeżusieńkich, ledwo co namalowanych, pachnących jeszcze farbą i dopiero co wyniesionych z pracowni płócien młodych artystów, których nikt nawet nie chciał licytować. Desa Unicum w tym roku zdecydowała się urządzić tylko 4 aukcje sztuki współczesnej i dzięki temu miała czas przygotować bardzo dobrą ofertę.
Na aukcji silnie reprezentowana będzie fotografia. Wystawione są trzy fotografie Edwarda Hartwiga (nie są to najwybitniejsze prace, z cenami wywoławczymi od 1900 do 2000 PLN), dużą fotografię Mikołaja Smoczyńskiego (z ceną 2500 PLN), Jerzego Truszkowskiego (1400 PLN), Łodzi Kaliskiej (bardzo znane siostry, edycja ¼, cena wywoławcza dość wysoka - 5000 PLN), Zygmunta Rytki (odbitka autorska 1/1 z lat 90. z ceną wywoławczą 3000 PLN) oraz najciekawszą fotografię aukcji – Jerzego Kosińskiego pochodzącą najprawdopodobniej z 1957 roku „After the War” w cenie 3600 PLN.


Dla bogatych klientów oczywiście przygotowano prace Tadeusza Kantora – dwa informele, w tym jeden należący do wieloletniego dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, Ryszarda Stanisławskiego (Informel – cena wywoławcza 130.000 PLN, Hamburg – 110.000 PLN), Jerzego Tchórzewskiego (Poeta z 1967 roku z ceną wywoławczą 125.000 PLN), „Kwiaty w wazonie” Nachta-Samborskiego z 1962 roku za 65.000 PLN czy dwie prace niedawno zmarłej Teresy Pągowskiej (duży pastel na papierze z 1983 roku z ceną wywoławczą 19.000 oraz olej „18/Osiemnasty” z ceną wywoławczą 70.000 PLN) oraz „Dziwne zjawisko w górach” z 1966 roku Jerzego Nowosielskiego z ceną 140.000.
Ale nie trzeba wydawać dziesiątków tysięcy, aby kupić w Desie Unicum dobrą sztukę. Do kupienia będzie obraz Jerzego Truszkowskiego „Her Star on a Cross” z 1984 roku z ceną wywoławczą 10.700 PLN. Ten sam artysta wspólnie ze Zbigniewem Liberą stworzył plakat do występów legendarnej grupy muzyczno-plastycznej „Sternenhoch”, w której obaj zresztą występowali. Ten plakat z 1986 roku (czyli początków grupy), z koncertu na lubelskim KUL (czyli Katolickim Uniwersytecie Lubelskim), jest do kupienia z ceną wywoławczą 1400 PLN.

Jest to kopia nr 1 w edycji do 3 sztuk. Z kolei wielbiciele Zbigniewa Libery będą mogli kupić jego bardzo wczesny, realistyczny „Portret kolegi z Pabianic” z 1980 roku. Cena jest jednak zdecydowanie przesadzona – 13.400 PLN, ale na aukcjach Desy Unicum można licytować w dół.
Wreszcie Modzelewski i Wróblewski. Ten pierwszy będzie reprezentowany przez wielki (100,5x176,5) papier „Kobieta i mężczyzna” z lat 80.

– to naprawdę duży rarytas dla wielbicieli „modzeli”. Cena odpowiednia do klasy pracy – 27.000 PLN i pewnie pójdzie w górę, bo klienci Desy Unicum lubią Gruppę – na poprzedniej aukcji świetnie sprzedał się obraz Marka Sobczyka, ustanawiając rekord cenowy jego prac na aukcjach. Z Gruppy na aukcji pojawi się też niewielką pracą na papierze Paweł Kowalewski (cena wywoławcza 3.500 PLN). Z kolei kolekcjonerzy Wróblewskiego będą mogli kupić późne „Gimnastyczki” z 1957 roku – uroczą akwarelkę z ceną wywoławczą 13.000 PLN. Dla prawdziwych wielbicieli Wróblewskiego jest jego szkolna wprawka z 1942 roku „Swawolny Dyzio” z ceną wywoławczą 4.000 PLN. Wróblewskiemu oczywiście pomogą trwające wystawy w Warszawie i Krakowie, choć w przypadku Wróblewskiego nie wiem, czy mogą jeszcze bardziej pomóc. W końcu to legenda naszego powojennego malarstwa.
I na koniec o dwóch sprawach – pierwsza, już wielokrotnie omawiana, ale jeszcze raz powtórzę – nie rozumiem, dlaczego na aukcjach pojawiają się prace „wyniesione” do domu aukcyjnego prosto z pracowni. Tym razem mam na myśli prace np. Mikołaja Kasprzyka (praca tegoroczna) czy związanych z Artinfo.pl Michała Paryżskiego czy Daniela Krysty. I tyle. A druga kwestia – nie wiem, czy za sprawą ciekawej wystawy w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie, ale zaczął się pojawiać na aukcjach polski design z lat 60. Na razie nieśmiało – będzie kilka foteli, patera, wazony i figurki porcelanowe, ale jak na początek, to już coś. Zapraszam do obejrzenia katalogu aukcyjnego: desaunicum
Na zdjęciach: Jerzy Kosiński, After the War, 1957 (?), fotografia; Zbigniew Libera, Jerzy Truszkowski, Sternenhoch, 1986, fotografia ed. 1/3; Jarosław Modzelewski, Kobieta i mężczyzna, lata 80., pastel, tempera/papier.

05 marca, 2007

Celowość Bezcelowości – rozmowa z Tomkiem Kowalskim


Tomku z tego co wiem zastanawiałeś się pomiędzy wyborem warszawskiej i krakowskiej ASP, dlaczego wybrałeś Kraków?

Kraków wybrałem dlatego, że o wiele bardziej podoba mi się to miasto do mieszkania niż Warszawa gdzie jest równej rangi akademia. Wiedziałem, że w krakowska ASP jest bardziej konserwatywna i że łatwiej będzie można robić to co ja robię w tej chwili

Dlaczego wybrałeś pracownię Profesora Misiaka?

Chyba dlatego że Profesor jest wyrozumiały i pozwala na wiele.

Daje studentom wiele swobody..

Tak, tak i bardzo dobrze się z nim rozmawia o tym co się robi.

Niewielu studentów jest chyba w tak komfortowej sytuacji że wie co chce robić i umie już to robić.

No tak. Dlatego też ja głównie pracuje w domu, już od drugiej połowy zeszłego roku, Profesor i Rafał Borcz, który jest asystentem odwiedzają mnie w pracowni i w ten sposób się konsultujemy.
Masz bardzo komfortową sytuacje..

Tak umawiamy się z Profesorem na konkretny dzień. Ja przychodzę do Profesora i wspólnie idziemy do pracowni.

Co więc będziesz robił przez pozostałe dwa lata?

Sporo się dzieje na uczelni. Zrezygnowałem z pracowni rysunku i wybrałem pracownię Grzegorza Sztwiertni i Zbigniewa Sałaja. Zrobiłem to nie dlatego że nie lubię rysować tylko dlatego że to bardzo ciekawi ludzie i można się od nich bardzo dużo dowiedzieć.

Masz już pomysł na prace dyplomową?

Nie, nie mam (śmiech). Nie traktuje pracy dyplomowej jako jakiegoś przełomu. Bardziej myślę o tym co robię niż o studiowaniu.

Jest takie ćwiczenie językowe – w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie…. Ty pochodzisz ze Szczebrzeszyna i w twojej twórczości pełno jest takich chrząszczy, much, pająków… tu należy szukać insiparcji?

(śmiech) To zupełnie nie od miejscowości, w której się urodziłem (śmiech). To była bardzo długa droga. Trudno wskazać na jakieś konkretne inspiracje.

Pochodzisz z artystycznej rodziny..

Tak moi rodzice kończyli krakowską ASP, nawet babcia maluje z zamiłowania (śmiech)


No to jesteś skazany na malarstwo.

Chyba tak

Co poza malarstwem jest twoją pasją?

Wiele rzeczy – muzyka, współczesna muzyka ambitna. Filmy tu - Antonioni, Aki Kaurismaki, ale te rzeczy nie maja bezpośredniego wpływu na to co robię… Tak mi się wydaje. Z niektórymi obrazami jest tak że są od początku w głowie tylko trzeba je namalować, niektóre są wynikiem wielu pomysłóm, czy też splotu pomysłów.

Opowiadasz podobnym językiem jak Jakub Ziółkowski i macie też wiele wspólnego poza malarstwem – miejsce dorastania – Zamość, z tego co wiem Jakub brał lekcje rysunku u twojego taty….

Myślę że każdy z nas ma jakiś świat w którym się porusza. Tak się składa że jest to taki arealny świat malarski i to mogą być te podobieństwa. Ja właściwie nie znam prac Jakuba. Widziałem jego prace sprzed 2 lat z jego obrony dyplomowej. Trudno mi się wypowiadać na ten temat.

Nie ma za tym nic tajemniczego?

Może powietrze (śmiech). Właściwie to duży wpływ w pewnym momencie miał na mnie Henry Darger i te jego małe postacie i te arealne historie, to co lubię u niego to pewna poza-czasowość, istnienie poza czasem. Jeśli chodzi o rozwijanie jakiegoś swojego świata to on miał na mnie duży wpływ.

Często nawiązujesz do znanych prac malarskich, okresów malarskich…

Malarstwo ma bardzo długą historię. Ja lubię nawiązywać do rzeczy sprzed lat, portretów renesansowych, portretów papieży, świętych czy malarstwa protorenesansowego, porterów surrealistów , Magritta…. Malarstwo to jest stara technika. Chciałbym wywoływać takie wrażenie, że jest to coś, co powstało poza czasem. Lubię postarzać kartki, korzystam ze starych materiałów. Bardzo bawi mnie ten dysonans – widz wchodzi do galerii i nie jest pewien czy to na co patrzy powstało teraz czy jest to coś współczesnego czy nie..

Masz jakichs ulubionych starych mistrzów w malarstwie?

Wiesz trudno byłoby mi wybrać. Lubię po prostu malarstwo i jego charakter. Znajduje wiele inspiracji w miejscach gdzie bym wcześniej się tego nie spodziewał.

Spisujesz swoje pomysły?

Tak. Są to luźne kartki zebrane w teczce. Już teraz w dwóch.



Szybko pracujesz?

Ostatnio coraz wolniej. Prace są coraz bardziej szczegółowe i chyba lepsze technicznie. Zacząłem używać laserunków i muszę czekać aż obraz wyschnie.

Jaki masz cykl pracy? Codziennie malujesz?

Pracuje obsesyjnie. Czasami mam niewielkie przerwy między malowaniem. Czasem robię sobie przerwy od malowania, wtedy też wyjeżdżam..

Teraz otwierasz wystawę w Berlinie..

Tak. Ta wystawa będzie się nazywała „Painting is a hungry ghost” i to będzie około 30 obrazów olejnych i 20 akwarel. Będą to różne prace. Tak jak w Nowej będzie tu wiele prac z postaciami. Głównie niewielkie formaty. Tytuł jest nawiązaniem do płyty zespołu To Rococo Rot „Music is a Hungry Ghost”. W wystawie bierze tez udział Ania Orlikowska.




Później masz jakieś propozycje wystawowe?

Będę brał udział w wystawie Fundacji Urszuli Blikle. Bardzo się cieszę z tej wystawy. Pokażę tam prace na papierze.

Czujesz jakieś przyśpieszenie i zainteresowanie twoja osobą?

No tak. Chociażby to że się tutaj spotkaliśmy. Bardzo mi miło że ludzie doceniają to co robie….

Bez zainteresowania z zewnątrz też byś robił to co robisz teraz?

Na pewno tak. Jestem pewien tego co robię.

Kraków 27 luty 2007


Poprosilismy Tomka o krótkie komentarze do wybranych prac. Oto one….





(Cud) Ten obraz jest nawiązaniem do Piero della Francesca – ma bardzo podobna kompozycje

Portret (uczulenie) - Jest to dziewczynka, której usta zostały pogryzione przez jakiegoś owada. Jest twarz ładnej dziewczynki no i to miejsce ugryzienia.



Z postaciami, które pojawiają się u mnie dzieje się wiele różnych rzeczy. Często dzieje im się krzywda. Nie mogę tego kontrolować…


Akwarium - Od dzieciństwa boję się pająków. To jest taki strach, z którym żyje… Jest to jeden z powodów, dla których zacząłem malować pająki owady. Miałem taki pomysł aby malować pająki takie małe, do momentu do którego się ich nie będę bał. Chciałem, aby był też jeden większy, ale niestety nie namalowałem go bo się go bałem…Pająki są tu wszędzie, na każdym centymetrze. Przez to że są małe nie budzą mojego lęku… Jakby były większe nie mógłbym patrzeć na ten obraz… Tu był większy ale go zamazałem…

04 marca, 2007

Kto po Sasnalu - ankieta Arteonu

Kto po Sasnalu? – zapytał marcowy „Arteon” i z tym pytaniem zwrócił się do kuratorów i galerzystów. Pytanie trochę dziwne, bo przecież Wilhelm Sasnal żyje, ma się bardzo dobrze i jeszcze wiele przed nim (w najbliższym tygodniu na Artbazaar pierwszy odcinek wywiadu z Wilim).
Ale rozumiem, nazwisko Sasnal zostało użyte w tej ankiecie bardziej jako synonim wielkiego sukcesu polskiego artysty. Ciekawostką jest fakt, że w ankiecie nie chcieli wziąć udziału współtwórcy sukcesu Sasnala – galerzyści z Fundacji Galerii Foksal i Rastra.
Oto propozycje tych, którzy wzięli udział w ankiecie:
Jan Gryka, dyrektor Galerii Białej w Lublinie – lubelski artysta Michał Stachyra;
Paweł Jarodzki, malarz, wykładowca ASP we Wrocławiu – streetartowiec Mariusz Waras;
Wojciech Kozłowski, dyrektor BWA w Zielonej Górze – Przemek Matecki;
Adam Mazur, kurator, CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie – Zbyszek Rogalski, Adam Adach, Agata Bogacka, Olga Lewicka, Paweł Książek, Rafał Bujnowski, Grzegorz Sztwiertnia i Jakub Julian Ziółkowski;
Agata Smalcerz, dyrektorka bielskiej BWA – Karolina Zdunek;
Magdalena Ujma i Joanna Zielińska, kuratorki z Krakowa znane jako exgirls – krakowski malarz Paweł Książek.
Ciekawe jest, że dokładnie dwa lata temu sami sobie dokładnie takie samo pytanie zadali sobie Adam Mazur, Stach Szabłowski i Marcin Krasny i efektem ich pracy był tekst w „Newsweeku” (nr 10/2005). Kogo wtedy typowano? (nie ograniczono się wtedy do malarzy): Kubę Bąkowskiego, Macieja Kuraka, Roberta Kuśmirowskiego, duet Aneta Grzeszykowska & Jan Smaga i Tomka Kozaka.
I tak to już jest z ankietami. Lubimy je, ale nie zawsze wszystko się sprawdza.