03 listopada, 2006

Życie w Polsce to brzęczące kajdany – trzecia część rozmowy ze Zbigniewem Liberą



Jak zostały odebrane „Pozytywy” ?

Oczywiście też było sporo problemów. Była taka recenzentka dziennika z Zurychu, która widząc „Pozytywy” na wystawie w Berlinie, napisała, że to skandal. Że mam zły smak, że jak można z cudzego nieszczęścia robić takie rzeczy. Tylko że ja już byłem na to przygotowany. Lego nauczyło mnie, jak chodzić po polu minowym i że recenzentka pisząc takie rzeczy wystawia opinię o sobie, a nie o mnie. Przecież ta praca jest o kliszach, które w nas funkcjonują. Weźmy choćby to zdjęcie, które Ty posiadasz. Czy gdybyś nie miał w głowie zdjęcia wygłodniałych więźniów Auschwitz, to byś odbierał to zdjęcie resentymentalnie ? Nie. To wygląda jak casting do jakiejś reklamy, szczoteczki do zębów, koce, namioty... To bardziej skomplikowana gra ....

Zawsze chciałem ciebie zapytać, który z „Pozytywów” lubisz najbardziej. Wszyscy się zachwycają „Nepalem”, ale dlatego, że jest to najbardziej znane zdjęcie, które weszło do historii powszechnej.

To prawda. To zdjęcie jest ilustracją wojny w Wietnamie. W ogóle mamy w głowie takie fiszki. Wojna w Wietnamie – taki obraz i ciach... Wojna w Korei – taka fotka i ciach... Chciałem przeprowadzić pewną grę z widzem i po to powstały „Pozytywy”. Zdjęć jest tylko osiem, choć takich obrazków, które są dla nas ilustracją pewnych wydarzeń, jest dużo więcej. Ale gdyby zdjęć było więcej, musiałby powtarzać pewne zabiegi, a tego chciałem uniknąć. Długo się wahałem... Istnieje na przykład taka wersja „Nepalu”, która jest kolorowa. Spadochroniarze mają kolorowe kostiumy: żółte i białe w czarne kropki....

Ale takie zdjęcie by rozpraszało naszą uwagę....

Ale może byłoby fajniejsze, nie wiem. Może bardziej opowiedziałoby historię. Puśćmy wodze fantazji i spróbujmy zrekonstruować, co się mogło stać w „Nepalu” – chłopiec z dziewczynką zabawiali się na lotnisku nago i nagle zaskoczyli ich spadochroniarze.
„Nepal” to taki klucz do „czytania” pozostałych zdjęć, bo inne nie są już tak znane. Na przykład zdjęcia „Cud” w Polsce nikt nie rozpoznaje, a w Ameryce każdy je zna, bo to scena zabójstwa Martina Luthera Kinga. Zaś w Ameryce nikt nie wie, do czego odnoszą „Kolarze”.

Bo to klisza z polskich podręczników do historii.

Niekoniecznie tylko z polskich. Podczas przygotowawczego researchu widziałem, jak często to zdjęcie było reprodukowane jako symbol rozpoczęcia II wojny światowej. Ale wracając do pytania – nie ma jednego takiego zdjęcia, które lubię najbardziej. Myślę, że najfajniejsza była zabawa przy tworzeniu tych zdjęć, bo w wielu przypadkach to były po prostu pikniki znajomych.



Ja żałuję, że nie pojechałem na tych Kolarzy, bo to pamiętam, było ogłoszenie, że potrzebujesz ludzi do tej sceny. To było na Fortach Woli w Warszawie....

Tak. Kolarzy robiliśmy dwa razy. Za pierwszym razem nie byłem zadowolony. Logistyka wokół tych przedsięwzięć była nieprawdopodobna, to było jak kręcenie filmu. Z tego punktu widzenia najbardziej lubię „Che. Następny kadr”, bo po prostu mamy tam dobranie osób i twarzy. Mnóstwo osób jest przekonanych, że po prostu zrobiłem jakiś komputerowy zabieg, że zrobiłem to w Photoshopie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że znalazłem 10 modeli, którzy wyglądali identycznie, jak na oryginalnym zdjęciu. Prawda jest taka, że przez trzy miesiące szukaliśmy ludzi i rekwizytów do tego zdjęcia. Wielkim wyczynem było zdobycie amerykańskiego karabinu M-1, w który wyposażone były wojska boliwijskie. Ten karabin przyjechał do nas pociągiem. Największym jednak problemem był Che...

Jak go znaleźliście?

Gra go Juri, aktor z Teatru Współczesnego w Warszawie. Akurat siedziałem sobie z asystentką, a była nią Endo, w Cafe Karma i on usiadł naprzeciwko nas. Endo wstała i od razu go zagadnęła. A on, że super, bo właśnie wczoraj wrócił z Kuby. Nawet to cygaro na tym zdjęciu, to oryginalne kubańskie cygaro, które ze sobą przywiózł. „Mieszkańcy” to z kolei prawie sami artyści.


Ja rozpoznaję tam tylko Jarosława Modzelewskiego....

Jest tam na przykład profesor Wasilewski z grafiki na ASP w Warszawie, jest Karol Suka, muzyk Toni Kinski z zespołów Kinski i Dezerter. To jest grono moich znajomych. Czasami fajnie się czuję, gdy na mojej wystawie w różnych częściach świata mogę ich „odwiedzić”.

Czy muzeum fotografii w Winthertur ma cały zestaw „Pozytywów” czy tylko „Nepal”?

Mają cały set.

Chciałbym jeszcze zapytać o „Robotników”...

Z nimi też jest pewna historia. Jak wiecie, współ-miałem „Aurorę”, taki klub w Warszawie na ulicy Dobrej. W tamtej „Aurorze” przy robotach remontowych zatrudnialiśmy Ukraińców. Pewnego dnia na nich spojrzałem i zobaczyłem ich jako modeli. Pomyślałem: „ O Jezu przecież ci goście, ci zapatyści, oddaliby życie, za to, by osiągnąć to, co ci Ukraińcy właśnie mają”. A i pył na moich modelach pochodził właśnie z „Aurory”, bo przywieźliśmy go w torbach do Ogrodu Botanicznego, gdzie robiliśmy tę fotografię.


Moje pytanie o ulubioną fotografię z „Pozytywów” wynikało trochę z tego, że zastanawiam się, czy każdy artysta ma swoje ukochane dziecko...

Na pewno pewne prace lubi się bardziej, a inne mniej. Często nie pokrywa się to z ogólnie przyjętym odbiorem prac....

Z wystawy w rastrze, ze starych zdjęć, które są Twoim ulubionym dzieckiem?

Chyba to zdjęcie, które się nazywa Ewa.

To jedyne zdjęcie „vintage” na wystawie? Jedyne nie na sprzedaż?

To jedno z nielicznych zdjęć z tego okresu zrobionych przeze mnie jako fotografa. Większość pozostałych to prace z video, a nie bezpośrednie zdjęcia. Myślę, że to zdjęcie dobrze mówi o nastroju, w jakim byłem w latach 80. To taki mój nihilistyczny manifest, ta cipa z ogryzkiem w środku.

Wieszasz swoje prace w domu?

Mam swoje prace w domu, ale ich nie wieszam. Nie wytrzymałbym ze swoimi pracami. Ale mam prace innych artystów.

A coś zabierzesz ze sobą z tych prac do Grecji?

Tak. Coś tam ze sobą zabiorę. Ale to jeszcze nie wiem co, bo to muszę się z Mariolą porozumieć w tej sprawie. Jednej pracy nie mam, a miałem ją nawet w ręku. Chodzi o zdjęcie Leni Riefenstahl. Byłem na jej wystawie w Nowym Jorku, były do kupienia duże edycje zdjęć z Olimpiady w Berlinie. Istne cacka. Miałem nawet wtedy pieniądze, zastanawiałem się między dwoma fotografiami, ale nie wiem, czemu nie kupiłem

Żałujesz?

Tak, chciałbym mieć zdjęcie Leni

Twoja praca była ostatnio sprzedawana na aukcji w Rempeksie. Wszedłeś do mainstreamu....

Jezus, Maria! Naprawdę?
Ale poważnie, to ja się czuję jak artysta maistreamu. Tak myślę, że od końca lat 90. Niekoniecznie jako mainstreamu polskiego, ale światowego, to tak. Bo polski mainstream to zupełnie co innego. Jeszcze 10 lat temu nie można u nas było sprzedać fotografii jako sztuki. Ale w sensie artystycznym, to chcąc nie chcąc, jestem mainstreamem, no bo jeśli nie nim, to czym? I tak chyba zakończmy.

Bardzo ładne zakończenie.

Brak komentarzy: