14 września, 2009

"W Berlinie jestem w domu" - relacja Poli Dwurnik

Dzisiaj otwieramy nowy cykl artykułów na naszym blogu. Będą to relacje, felietony i reportaże z podróży, rezydencji i wyjazdów (nie tylko zagranicznych) artystów i osób związanych z polskim światem sztuki. Dzięki tym artykułom mamy nadzieje lepiej poznać współczesny artworld i jego peryferia.

Dziś pierwsza z takich relacji, autorstwa Poli Dwurnik. W lipcu, dzięki ArtBazaarTV pokazaliśmy pożegnalną wizytę w pracowni artystki. Pola zgodziła się pisać do nas z Berlina i przybliżać nam swoje nowe emigracyjne życie. Zapraszamy. Już niedługo kolejne relacje…
----------------------------------------------------------------------------------

Do Berlina chciałam przeprowadzić się już na początku 2006 roku, zaraz po powrocie z dwuletniego pobytu w Szwajcarii. Wyjazd przesunęłam o trzy lata chcąc zakotwiczyć się jeszcze w Warszawie, która jest moim rodzinnym miastem i której mentanie i emocjonalnie nie chcę opuszczać. Gdy kotwica spoczęła w mazowieckiej ziemi - w lipcu tego roku przeniosłam się do Berlina. To tylko sześć godzin jazdy pociągiem, ta sama szerokość geograficzna, pogoda i krajobraz. Ale miasto, ludzie, światło - to wszystko jest inne.

Berlin, jak wiadomo, jest obecnie artystyczną stolicą Europy - domem dla kilkuset tysięcy artystów (więcej mieszka tylko w Nowym Jorku - podobno ponad milion). Tutaj uprawianie sztuki nie jest niczym osobliwym, stanowi raczej przecietną normę. Wielu moim kolegom po fachu bardzo to przeszkadza - niektórzy z tego właśnie powodu zamierzają Berlin opuścić, albo wybierają inne miasta. Przyznaję, że trochę ich nie rozumiem. Aż tak bardzo chcą być wyjątkowi? Ja pojmuję moją pracę jako jedną z bardzo wielu profesji, jakie można wybrać we współczesnym świecie. To jest normalna, codzienna, regularna praca. Bycie egzotycznym ptakiem jest ciekawe tylko czasami i denerwują mnie sytuacje, w których wytyka się mnie palcami "o, artystka!" A to w Berlinie raczej się nie zdarza. To miasto rozumie moje potrzeby i je respektuje, oferuje mi (bez głupich pytań)‚ całą infrastrukturę - przestrzenne, dobrze wyposażone pracownie i magazyny, firmy transportowe, sieci sklepów dla artystów (min. specjalistyczny supermarket Boesner) oraz - co najważniejsze - w miarę tanie życie, otwartość i swobodę obyczajów.


Bo życie artystyczne to najcześciej nietypowe godziny pracy i snu, nietypowe pomysły i wymagania, nietypowe zachowania, styl i upodobania, oraz wieczny brak pieniędzy. Berlin to wie i wyciąga pomocną dłoń. Zjeść można tu naprawdę tanio i pysznie każdy rodzaj kuchni i prawie o każdej porze dnia i nocy. W wielu knajpach na Kreuzbergu (gdzie mieszka najwięcej artystów) śniadania podawane są do godziny 17 lub 18ej i bardzo popularne są "happy hours" - czas tańszych cen. Wspólne objadanie się w rastauracyjkach, knajpkach i klubach jest obowiązkowym elementem społecznego istnienia, czego bardzo brakuje mi w Warszawie. Wino, piwo (i inne alkohole) można spozywać na ulicach i w miejskiej komunikacji, co doskonale współgra z bujnym życiem wernisażowo-towarzyskim, podobnie jak ekspresowe przenoszenie się z miejsca na miejsce na rowerze.

Ale w tym wszystkim najbardziej podoba mi się otwartość ludzi - zwłaszcza w środowisku artystyczno-intelektualnym, które jest międzynarodowe i różnorodne - naprawdę nikt nie ma do nikogo uprzedzeń. Charakterystyczne jest także mieszanie się różnych kręgów. W Polsce obserwuję wyraźną atomizację poszczególnych środowisk - muzycy obracają się w kręgach muzycznych, literaci w kręgach literackich, graficy użytkowi w kręgach grafików użytkowych, Poznaniacy w kręgach poznańskich, Warszawiacy w... itd. (choć, oczywiście, jest coraz więcej wyjatków). W Berlinie tego typu grupy charakteryzuje większa przepustowość i tolerancja. Przyjechałam miesiąc czy dziesięć lat temu - z Warszawy, Kaliningradu czy z Nowego Jorku, jestem malarką czy perkusistką - gadamy o wystawie, pijemy piwo, spadamy na koncert. Kiedy idę ulicą - nie czuję się ani nowa, ani obca, ani samotna.


"Berlin jest teraz tym, czym Nowy Jork był w latach osiemdziesiątych" - mówi Nadja Vancauwenberghe z angielskojęzycznego magazynu "Exberliner" (cyt. za: The International Herald Tribune, 25.04.2008). Tak jest od około dziesięciu lat, a światowy kryzys finansowy tylko tę sytuację utrzymuje - ceny wynajmu mieszkań i przestrzeni użytkowych nadal są niskie i ciągle powstają nowe, alternatywne miejsca artystyczne, knajpki, bary i galerie sztuki (liczba galerii waha sie między 400 a 600).


Pracownię i magazyn na obrazy dzielę ze Sławkiem Elsnerem. Jest nas dwoje, ale wspólnie wynajmowanych pracowni (przez 4 do 8 osób) jest bardzo wiele. Czynsze są niższe niz gdziekolwiek indziej i do Berlina przyjeżdża nie tylko coraz więcej artystów ze Stanów Zjednoczonych i Londynu, ale także gwiazdy, (np. Tacida Dean). Podobnie jest z mieszkaniami. Wiekszość moich znajomych wynajmuje tzw. "Altbau" - wysokie, przedwojenne kamienice z drewnianą podłogą i kaflowymi piecami. Ja postanowiłam złamać schemat i wybrałam prawdziwy DDRowski blok z wielkiej plyty. Stoi w centrum miasta przy historycznym Petriplatz, gdzie 28 października 1237 roku podpisano akt założenia średniowiecznej osady Cölln, z której wyrósł Berlin.

Jestem w sercu metropolii - piętnaście minut spaceru dzieli mnie zarówno od Alexanderplatz, jak i od reprezentacyjnej alei Unter den Linden, historyczno-sztucznej oazy Museeninsel, galeryjnego destryktu wokół Rudi Dutschke Strasse oraz północnej granicy Kreuzbergu. Moimi sąsiadami z klatki są w większości emerytowani DDR-owscy Berlinczycy, a wystrój ich mieszkań - od wykładzin po widelce i noże - dobrze pamięta czasy Honeckera. Atmosfera jest cicha i anonimowa, ale w przeciwieństwie do polskich reguł wszyscy serdecznie witamy się na schodach. Pomieszanie dziedzictwa DDR z zachodnim stylem życia i swobodą obyczajową bohemy jest fenomenem istniejącym tylko w Berlinie i tylko teraz. Czuję się jakbym żyła na styku trzech różnych epok i stawiała czoła trzem kompletnie innym mentalnościom. I jestem w domu - bo to przecież kwintesencja mnie samej - urodzonej w PRL-u, wychowanej w artystycznym domu i w zachodnioeuropejski sposób. Zrozumiałam to dopiero pisząc ten tekst...




Zdjęcia dzięki uprzejmości Poli Dwurnik.
01 - Prenzlauer Berg, niedziela, fot. P.D.
02 - Ogromny plakat upamiętniający rocznicę wyborów w 1989 roku na Unter den Linden, fot. P.D.
03 - Młodzi artyści po nocnej kąpieli w Szprewie, fot. P.D.
04 - Najgorętszy bar w mieście - Lucia na Oranienstrasse, Kreuzberg, fot. P.D.
05 - Demonstracja Lewicy na Unter den Linden, 12.09.2009, fot. P.D.
06 - Demonstracja Partii Zielonych niedaleko mojego bloku, 12.09.2009, fot. P.D.
07 - Otwarcie butiku z modą na Kottbusser Tor, Kreuzberg, fot. P.D.
08 - Sztuczna plaża nad Szprewą, fot. T.Gierzyńska
09 - Ja w pracowni, fot. T.Gierzyńska
10 - Alexanderplatz o zachodzie słońca, fot. T. Gierzyńska
11 - Petriplatz, w tle mój blok, fot. P.D.
12 - Moja klatka schodowa, fot. T.Gierzyńska

3 komentarze:

[b] pisze...

O to właśnie nam chodziło, móc się przemieszczać, móc mieszkać i pracować tam gdzie chcemy. Cieszę się, że moi młodsi koledzy mają tę możliwość, ale co ma zrobić artysta, który z różnych powodów wyemigrować nie może? Kiedy nawet rezydencja nie dla niego?

Czy naprawdę musimy bezustannie żyć w przeświadczeniu, że gdzie indziej jest lepiej?

Dla mnie zawsze najważniejsi byli ludzie, moi przyjaciele, moi bliscy. To nic, że mają inne pryncypia, ważne jest, że są. Jasne, że łatwiej i przyjemniej tworzyć pomiędzy takimi jak my - pomiędzy artystami, ale rzeczy wartościowe powstają również na peryferiach, w izolacji od świata. Dowiadujemy się o nich, kiedy przeminą, kiedy ktoś wreszcie zauważy, że pod jego nosem, że za płotem...

Powołam się na Gombrowicza, który w Dziennikach stwierdza "Jeżeli jesteś osobiście ważny, to choćbyś zamieszkiwał w najbardziej konserwatywnym punkcie globu, świadectwo twoje o życiu będzie ważne; ale żaden historyczny magiel nie wyciśnie słów ważnych z ludzi niedojrzałych."

Oczywiście w ten sposób pocieszam się, że sama nie mogę zamieszkać np. w Berlinie. :)Pozdrawiam.

Visual Culture pisze...

trzeba stąd uciekać , jak najszybciej ;DDD

[b] pisze...

Tak to widział Duda Gracz w 1977:
Hamlet polny