Niedawno, w wyniku zapewne tekstów o działalności znanego nam już dobrze Abbey House pojawiła się na Facebooku grupa społecznościowa „Wspieraj Sztukę Nie Wojnę”. Możemy znaleźć informacje o działalności firmy Abbey House oraz odpowiedzi na krytyczne teksty o firmie. Co ciekawe, owa krytyka działalności Abbey House jest pozycjonowana jako krytyka i atak na rynek sztuki oraz niespotykaną na rynku strategię biznesową tej spółki. „Rynek sztuki” to my – chce powiedzieć o sobie Abbey House i próbuje do tej „obrony sztuki” wciągnąć również internautów.
Rozumiem, że dla prowadzącego taki biznes jak Abbey House, najważniejsza jest reputacja i te kilka tekstów, które się ukazały teraz, kilka które się ukazały wcześniej, mogą zaszkodzić w biznesie i mogą zniszczyć w dużym stopniu bardzo sprawnie prowadzoną do tej pory kampanię marketingową i PR-ową firmy. Ale zaraz wojna? Cały świat sztuki przeciwko Abbey House i ekspertom tej firmy? Nie wydaje mi się. Raczej świat sztuki zdziwiony działaniami firmy i jej aktywnością medialną, niespotykaną do tej pory w polskim art-worldzie.
A co ze sztuką? O jakie wspieranie chodzi? W tekstach poświęconych działalności Abbey House w magazynach, Internecie, tygodnikach i wszystkich innych możliwych periodykach stosunkowo niewiele jest na temat sztuki. Jest natomiast bardzo dużo o pieniądzach, inwestycjach, leasingu, nowatorskim podejściu do inwestowania w sztukę, przesunięciu alokacji z 6 na 8%, metodach podziału zysku ze wzrostu wartości prac artystów, udziałach w art-funduszach i tym podobnych tematach. Jest też bardzo dużo o sztuce w kontekście dóbr luksusowych – samochodów, biżuterii, nieruchomości, cygar czy zegarków. Z jednej więc strony sztuka została sprowadzona do roli dobra luksusowego, a z drugiej do produktu inwestycyjnego.
O samej sztuce jest niewiele, no bo o czym tu pisać? Artyści sprzedawani przez Abbey House są w większości bliżej nieznani. O gustach ciężko dyskutować, ale na pewno co można o nich powiedzieć, to fakt, że to sztuka dekoracyjnie w niektórych przypadkach przyzwoita (w niektórych nie), ale na pewno nie jest to żaden nowy trend, żadne odkrycie. Cały czas słyszymy, że obraz Agaty Kleczkowskiej, sprzedany za 160 tysięcy złotych, jest wyjątkowy, ale nie do końca ktokolwiek wyjaśnił, na czym polega jego wyjątkowość, nawet na tle pozostałej twórczości tej artystki. Co nowego zaproponowała artystka? Nie wiem. Czy jest to nowy głos pokolenia, jak było z pracami Grupy Ładnie czy „zmęczonych rzeczywistością”? Nie zauważyłem. Na jakich ważnych wystawach pokazywano ten obraz? Chyba na żadnej – do sprzedaży trafił od razu z pracowni. Więc gdzie jest ta wyjątkowość? Przykład (dość symboliczny) jelenia jest symptomatyczny. Przeciętny obraz został sprzedany za sumę, za którą można kupić w Polsce dzieła najwybitniejszych twórców z Andrzejem Wróblewskim, Tadeuszem Kantorem czy Wilhelmem Sasnalem na czele. I tu jest główne pole konfliktu. Abbey House powie, że to „zazdrość” środowiska, które nie może przeboleć, że można sprzedawać prace młodych artystów (ale także i artystów średniego pokolenia, do tej pory niedocenianych i sprzedawanych za frakcję tego, ile kosztują teraz w Abbey House). Ja powiedziałbym, że jest to raczej zaskoczenie i niedowierzanie, czy te transakcje mają miejsce, a jeśli mają, to czy nie chodzi o to, by w szybkim czasie zwiększyć wartość prac będących w posiadaniu firmy. A takie rzeczy zawsze źle się kończą na rynku sztuki. Dlatego też nawet najbardziej chciwi galerzyści nie podnoszą błyskawicznie cen, gdy na jakiegoś artystę bądź artystkę jest olbrzymi popyt i ceny na aukcjach są wielokrotnie wyższe od cen w galeriach. Co robią w takich wypadkach? Tworzą listę chętnych i eliminują z niej tych, których podejrzewają o spekulacyjne motywy zakupu. Nie zmieniają cen (już i teraz). Wzrost cen musi wynikać z pozycji galerii i artysty, jego/jej dorobku, a nie operacji finansowych i sztucznego kształtowania podaży i popytu. Sztuka jest bardzo czuła na tego typu operacje, bo przecież prawie całą wartość dzieła sztuki stanowi „wartość dodana”. Gdy nie wynika ona z długiego procesu, ale z szybkich operacji, na końcu zawsze rynek zweryfikuje to boleśnie.
A więc – wspierajmy sztukę, ale nie poprzez inwestycje, analizy finansowe, wskaźniki zwrotu. Tak kupione prace będą tym, czego oczekujecie – produktami, zapisami księgowymi, kosztami, jakie możecie odpisać od podatku. Nie miejcie złudzeń, że czymś więcej.
Dlatego kolejny raz powtarzamy – kupujmy sztukę, która nam się podoba i nas inspiruje, która jest ważna i ciekawa, a nie tylko dekoracyjna bądź modna. Jeśli z czasem te prace, które kupiliśmy zyskają na wartości, potraktujemy to jako bonus od życia.