Dziś jedno z najważniejszych wydarzeń tego sezonu w sztuce najnowszej – wernisaż wystawy Luca Tuymansa „Idź i Patrz” w warszawskiej Zachęcie. Poprzednia wystawa Tuymansa w Polsce była w 1995 roku – ale po pierwsze, było to bardzo dawno temu, a po drugie, malarz nie był wtedy tam, gdzie jest dziś. Dzisiaj jest guru malarstwa, artystą, do którego odnoszą się wszyscy zajmujący się malarstwem, malarzem o którego płótna biją się kolekcjonerzy.
Dlatego „Idź i patrz”, gdzie zgromadzono ponad 70 obrazów belgijskiego artysty urasta do rangi wydarzenia. Wczoraj mieliśmy przedsmak tego właśnie – gdyż malarz, przebywający zresztą od tygodnia w Polsce – oprowadzał po swojej wystawie dziennikarzy i krytyków.
Przed prawie dwie godziny podążał od płótna do płótna i opowiadał o swoich fascynacjach, inspiracjach, problemach, tytułach – wszystkim tym, co kryje się za tymi lekko namalowanymi obrazami. Było to duże poświęcenie dla Tuymansa, nałogowego palacza, wytrzymać dwie godziny bez papierosa. Dlatego tuż przed i zaraz po wernisażu Tuymans wyskoczył na dymka przed galerię. Tu go widać przed Zachętą, po oprowadzaniu.
Z drugiej jednak strony widać było, że Tuymans uwielbia opowiadać o swoich pracach. Że jest zapatrzony w siebie, a w swoich opowieściach balansuje na granicy impertynencji. Widać było olbrzymią różnicę między wycofanym, starającym się uciec przed popularnością Sasnalem, a brylującym na salonach Tuymansem.
Od porównania z Sasnalem nie uciekł i widać, że jest to dla niego problem – podobnie jak przyrównywanie do Gerharda Richtera. Próbował to obrócić w żart – ale nie wyszło to najlepiej. Przy opowieści o pracy „Die Zeit” (swoją drogą jednej z najlepszych na tej wystawie) mówił, że malował w szarościach, bo nie miał wtedy pieniędzy na kolorowe farby. „Nie zaś dlatego, że chciałem malować jak Richter, ani nie jak Sasnal, bo on był wtedy jeszcze dzieckiem” – zaznaczył trochę zirytowany tą sytuacją.
Mnie najbardziej zafascynowała łatwość, z jaką artysta opowiadał o tym, co go inspirowało do namalowania poszczególnych prac – zresztą w Sali Matejkowskiej w Zachęcie pod jedną ze ścian stoi gablota, w której na żywo możemy zobaczyć część „źródeł”.
Co to za źródła? Zdjęcia z obozów zagłady, kartki pocztowe, znaleziona na ulicy w Holandii kartka z fotografią ku pamięci zmarłego staruszka, fotografie z hitlerowskiego magazynu „Signal” (taki nazistowski „Paris Match” – zauważył Tuymans - stąd wziął słynną przerobioną na współcześnie (z okularami przeciwsłonecznymi) fotografię zbrodniarza hitlerowskiego Reinharda Heydricha, zabitego przez czeski ruch oporu [obraz „Die Zeit IV”],
Z drugiej jednak strony widać było, że Tuymans uwielbia opowiadać o swoich pracach. Że jest zapatrzony w siebie, a w swoich opowieściach balansuje na granicy impertynencji. Widać było olbrzymią różnicę między wycofanym, starającym się uciec przed popularnością Sasnalem, a brylującym na salonach Tuymansem.
Od porównania z Sasnalem nie uciekł i widać, że jest to dla niego problem – podobnie jak przyrównywanie do Gerharda Richtera. Próbował to obrócić w żart – ale nie wyszło to najlepiej. Przy opowieści o pracy „Die Zeit” (swoją drogą jednej z najlepszych na tej wystawie) mówił, że malował w szarościach, bo nie miał wtedy pieniędzy na kolorowe farby. „Nie zaś dlatego, że chciałem malować jak Richter, ani nie jak Sasnal, bo on był wtedy jeszcze dzieckiem” – zaznaczył trochę zirytowany tą sytuacją.
Mnie najbardziej zafascynowała łatwość, z jaką artysta opowiadał o tym, co go inspirowało do namalowania poszczególnych prac – zresztą w Sali Matejkowskiej w Zachęcie pod jedną ze ścian stoi gablota, w której na żywo możemy zobaczyć część „źródeł”.
Co to za źródła? Zdjęcia z obozów zagłady, kartki pocztowe, znaleziona na ulicy w Holandii kartka z fotografią ku pamięci zmarłego staruszka, fotografie z hitlerowskiego magazynu „Signal” (taki nazistowski „Paris Match” – zauważył Tuymans - stąd wziął słynną przerobioną na współcześnie (z okularami przeciwsłonecznymi) fotografię zbrodniarza hitlerowskiego Reinharda Heydricha, zabitego przez czeski ruch oporu [obraz „Die Zeit IV”],
świeczniki matki Tuymansa, praktykującej katoliczki,
okładka brukselskiej książki telefonicznej z „małymi” wieżami WTC, kadry z kreskówek Disneya, zdjęcia z muzeów osobliwości, zdjęcia chorób (przykłady) z książki medycznej „Der Diagnosische Blick”, witraż z ulubionego baru czy różowe okulary siostry – to tylko część inspiracji, o których opowiadał w czasie dwugodzinnego zwiedzania wystawy.
Na wystawie można też obejrzeć pierwszy obraz Tuymansa z 1975 roku (jeszcze podpisany z przodu) przedstawiający wariację na temat jedynego zachowanego portretu jego wuja. Już wtedy, jak widać artystę ciągnęło w kierunku „przetwarzania” i „fragmentaryzowania” rzeczywistości.
Na koniec jeszcze o specjalnym projekcie stworzonym specjalnie dla Zachęty – wielkim obrazie naściennym wykonanym przez artystę w Sali Matejkowskiej. Obraz, będący wielką kopią znajdującej się w muzeum w Osace pracy artysty. Robi kolosalne wrażenie – czujemy się jak w kościele – i takie też było zamierzenie artysty, który sportretował wnętrze jezuickiego kościoła w Słowenii. Od dziś ten mural będzie można oglądać w Zachęcie.
Na wystawie można też obejrzeć pierwszy obraz Tuymansa z 1975 roku (jeszcze podpisany z przodu) przedstawiający wariację na temat jedynego zachowanego portretu jego wuja. Już wtedy, jak widać artystę ciągnęło w kierunku „przetwarzania” i „fragmentaryzowania” rzeczywistości.
Na koniec jeszcze o specjalnym projekcie stworzonym specjalnie dla Zachęty – wielkim obrazie naściennym wykonanym przez artystę w Sali Matejkowskiej. Obraz, będący wielką kopią znajdującej się w muzeum w Osace pracy artysty. Robi kolosalne wrażenie – czujemy się jak w kościele – i takie też było zamierzenie artysty, który sportretował wnętrze jezuickiego kościoła w Słowenii. Od dziś ten mural będzie można oglądać w Zachęcie.
Wystawa potrwa do 17 sierpnia 2008 roku.