W Galerii Czynnej w Warszawie można do 2 lutego zobaczyć wystawę prac Agnieszki Grodzińskiej. Agnieszka jest związana z poznańskim stowarzyszenie Starter, w tym roku przygotowuje dyplom na poznańskiej ASP. Współtworzy z Natalią Całus grupę artystyczną „Rżnięty Kryształ”. Poniżej rozmowa Adama Fussa z Agnieszką.
Adam Fuss: Bardzo dużo w Twoich pracach tekstu, słów, cytatów. Materiały na których rysujesz czy robisz grafiki wyglądają na przypadkowe, znalezione na śmietniku. Trochę kojarzy mi to się z pracami dadaistów, eksperymentami surrealistów, tym klimatem…
Agnieszka Grodzińska: Wiele z moich rysunków jest tworzonych na pożółkłych kartkach, niektóre rysowane są na stronach z gazet, co może rzeczywiście kojarzyć się np. z pracami dadaistów. To Twoja interpretacja. Inną sprawą jest to, że rysunek jest dla mnie rodzajem notatnika, pozwalam w nim sobie na więcej, raczej nie traktuję ich zbyt serio, nie przywiązuję zbyt dużej wagi do jakości papieru czy zagiętych rogów. Ważne jest utrwalenie jakiejś myśli, sedna sprawy, skojarzeń. Wystawa w Galerii Czynnej jest pierwszą prezentacją moich rysunków.
A.F.: Z drugiej strony jest w tych pracach refleksja nad historią, historią sztuki..
A.G.: Jeśli chodzi o refleksję nad historią sztuki, to rzeczywiście ostatnio jej dużo, to chyba od momentu uświadomienia sobie, że częściej mam w ręku czasopisma o sztuce, niż inną prasę. Jest w tym pewne zmęczenie, zmęczenie językiem opisującym sztukę, językiem, którym ludzie wokół mnie rzadko się posługują mówiąc, a którego nadużywają pisząc. Starałam się patrzeć na taki tekst, nie czytając go, wyławiać pewne fragmenty, które stają się absurdalne, intrygujące.
A.F.: Możesz podać przybliżony obszar Twoich inspiracji? Powtarzające się motywy, tropy?
A.G.: Pytanie o inspiracje jest bardzo trafne, ostatnio sporo rozmyślam o „inspiracji”. Z jednej strony mam poczucie trwania w nieustannej strudze informacji, które wirują wokół; są cholernie ciekawe i chcę poznać je wszystkie. Równie szybko jak jedne newsy opadają, pojawiają się następne. Ich płynność i zmienność staje się, paradoksalnie, pewną stałą.
Z drugiej strony natomiast, mam w pamięci artystów, którzy z najprostszych rzeczy jak liczba (Roman Opałka) czy linie (Jerzy Kałucki), potrafili uczynić punkt kulminacyjny swojej twórczości na cale lata. Powszechna, nic nie znacząca rzecz, przekształcała się również poprzez ideę czasu. Na pierwszy rzut oka widać, jak szalony to pomysł i podejrzewam, że niewielu młodych artystów zdecydowałoby się na coś podobnego, więc nie należy lekceważyć takich konsekwentnych postaw. Ostatnio właśnie owe pobudzenie prędkością, szybkością zmian, walczy u mnie z potrzebą powtarzania się, zatrzymania, długotrwałego trawienia jednego tematu czy motywu.
A z konkretniejszych i bardziej przyziemnych rzeczy? No cóż… inspirują mnie słowniki, encyklopedie, gazety o luksusowym stylu życia. Zagraniczne czasopisma o sztuce i heraldyka. Palety i próbki kolorów, komiksy, hasła reklamowe, sentencje psychologiczne, poradniki, hotelowe papeterie…
A.F.: Malujesz seriami?
A.G.: Raczej nie maluję obrazów w seriach, i nawet jeśli odnajdziesz powtarzające się elementy w kilku obrazach, to jest to raczej kwestia tematu, który zajął mnie na trochę dłużej, niż zamierzonej i zaplanowanej serii prac. Motywy pojawiające się w moich pracach zwykle ukazują się jednokrotnie i nie powracają później. Bardziej interesuje mnie jednostkowość obrazu, jego indywidualna specyfika, która w szerszym spojrzeniu nie „ustawia” kilku obrazów w całość, ani nie czyni z nich „układu scalonego”. Przeciwnie, następuje rodzaj zgrzytu, a brak podobieństwa nie pozwala na usystematyzowanie dzieł wobec właściwego klucza.
A.F.: Możemy pomówić o mediach w których się wypowiadasz?
A.G.: Natychmiastowość zapisu, jego bezpośredniość oraz brak ogniw pomiędzy myślą a gestem na płótnie lub papierze jest tym, co bardzo lubię w malarstwie i rysunku. Często robię własne eksperymenty z malowaniem na czas, jednak nie jest to moja stała metoda pracy, traktuję to raczej jako pewnego rodzaju rozprężenie. Szybkie tempo pracy pozwala mi uprościć myślenie, wyeliminować schemat, w który tak łatwo można wpaść, dojść do nowych, niespodziewanych rozwiązań formalnych. Pod tym względem jestem prawdziwym „action painterem”, wygląda to prawie jak w filmie Paul’a McCarthy’ego pt. „Painter”.
A.F.: Inspiracje pozaartystyczne mają wpływ na to, co robisz ?
A.G.: Nie sądzę, aby łatwo było odnaleźć w moich pracach takie inspiracje czy odniesienia, choć jestem pewna, że dużo z tego, co czytam, słucham i oglądam wpływa na to, co robię. Pracując, słucham dużo muzyki, i zdarza mi się odczuwać chęć, a nawet przyjemność tworzenia wzdłuż linii melodycznej. Jedna z ulubionych płyt, do której często powracam, i która dużo wniosła w mój sposób tworzenia to płyta „Colors” Kena Nordina. Każda barwa jest tu osobną historią, i tak jak w malowaniu, bywają kolory złośliwe lub dystyngowane, kolory „pewniaki”, których użycie jest zawsze strzałem w dziesiątkę, i kolory symboliczne, naznaczone jakąś historią.
A.F.: A jeśli chodzi o filmy?
A.G.: Oglądam ich całkiem sporo, i tu również mam całą masę pomysłów przeniesienia filmowych napięć na płótno lub rysunek, nie chodzi jednak o konkretne historie, raczej o pewien sposób filmowania, napięcia obecnego np. u Hitchocka czy w starych filmach kryminalnych.
A.F.: Wyobrażasz sobie, że możesz namalować obraz „na temat”, a na współczesny temat – w szczególności?
A.G.: Wbrew temu co widać, a może właśnie czego nie widać na pierwszy rzut oka, moje prace są na współczesny temat. Prawdą jest, że nie ma w nich scen z TV, postaci celebrities, popularnych znaków czy logotypów. Jednak nie ma też ucieczki od kontekstu współczesności, inspirujące mnie teksty czy sceny są zawsze filtrowane przez współczesny układ zdarzeń, ilość klisz zakodowanych w naszym umyśle. Staram się unikać „obrazowania rzeczywistości”, komentowania jej. Nie jest mi to potrzebne, moje prace mają swoje własne punkty do rozważań, bliżej im do poszukiwania utopijnej ponadczasowości niż do gry z widzem w rozpoznawanie kontekstów z popkultury.
A.F.: U Ciebie kalambur raz się gubi, innym razem zyskuje rezonans..
A.G.: Staram się stworzyć sytuację podobną do tej, gdy ukradniesz coś w sklepie, i wychodząc zadowolony na drzwiach widzisz napis „mam cię! ”. Tak też trochę jest z owymi cytatami, np. z poradami w lifestylowych czasopismach. Wyjęcie ich z kontekstu, zobrazowanie i powieszenie na ścianie nadaje im przewrotnego charakteru, motto, wskazówka, tyleż pożyteczna, co utopijna. Mówiąc, że moje prace są „na współczesny temat” mam na myśli pewnego rodzaju niepokój, który jest częścią istnienia we współczesnym świecie.
A jeśli chodzi o to, czy sobie wyobrażam, że kiedyś to, co robię, bardziej zbliży się do współczesności. Hmm.. na razie chciałabym z każdym krokiem posuwać się ku rzeczom przerastającym moje oczekiwania.
A.F.: Jak się zapatrujesz na, nazwijmy ją, „sztukę zaangażowaną” - zaangażowaną w obrazowanie rozmaitych form doczesności, ale także ideologicznie, politycznie?
A.G.: Bardzo rzadko podejmuję tematy polityczne, ideologiczne. Wyczuwam czasem pewną tendencję w promowaniu sztuki bazującej na drążeniu historii, przemalowywaniu jej. Jestem w trakcie badania problemu historii „spoza obrazu”, która tak naprawdę tworzy obraz. Jest to bardzo ciekawe zagadnienie, jeśli myślimy o pionierach tego zjawiska, jak Richter czy Tuymans. Jednak zbyt często takie myślenie bywa nadużywane, przekształcane w pewien „patent” na malowanie. Podobnie jak tragiczne zakończenie w filmie, malowanie takich historii bierze nas pod włos, wyciska z nas wzruszenie. Podoba mi się „zaangażowanie” innego typu w np. pracach Sophie Calle, która tworzy własne historie, analizuje je z wielu stron, angażuje się w coś, co nie jest ani ideologiczne, ani otwarcie polityczne, a jednak wydaje się daleko ważniejsze.
A.F.: Czym dla Ciebie różni się zdolny artysta od marnego?
A.G.: Chyba każdy z nas zetknął się kiedyś w tej czy innej formie ze stwierdzeniem;(cytatem) ”Spraw, by świat uwierzył w Ciebie, i chętnie płacił za ten przywilej”. Znam wielu dobrych i wielu mniej dobrych artystów, którzy stosują tą zasadę. Może to być zarówno kwestia pewności siebie jak i sprzyjających okoliczności. Na pewno nie raz się z tym zetknąłeś, wchodząc do wspaniałej, renomowanej galerii, gdzie czułeś, że to, co wisi na ścianach nie jest zbyt „wartościowe”.
A.F.: Często tak czuję. To kwestia układu, gry…
A.G.: W obliczu takiej sytuacji to intuicja, zmysłu smaku, pozwala ci ocenić takie rzeczy. Gorzej, jeśli próbujesz jasno to zdefiniować , tak jak ja teraz. Jak wiesz, zawsze można znaleźć kontrargument. Twoje pytanie jest ze swej natury pytaniem filozoficznym.
A.F.: Widzisz u siebie progres?
A.G.: Tak, obserwuję progres z obrazu na obraz. Robię bardzo wiele prób, eksperymentów, i wiele obrazów ląduje w koszu. Z drugiej strony bardzo rzadko posługuję się szkicem, planem. Staram się zawsze siebie zaskoczyć, wychodzę z założenia, że nawet pozorny krok w tył, jest postępem.
A.F.: Do jakich rejonów Cię ciągnie teraz ?
A.G.: W kwestii formalnej pociąga mnie chaos i minimalizm, a najbardziej równoległe ich tworzenie. Ostatnio również zdarza mi się myśleć nad obrazem w konwencji instalacji. Tak było w przypadku wystawy „Natural Sprinters”, nad którą pracowałam wspólnie z Natalią Całus ( Galeria Starter, 2008r.) i tak też będzie prawdopodobnie w przypadku mojej pracy dyplomowej w czerwcu tego roku.
A.F.: Współpracujesz z warszawską Galerią Program ?
A.G.: Tak, choć jest to jeszcze dość „świeża” sprawa. Na przełomie marca i kwietnia efektem tej współpracy ma być moja wystawa indywidualna w Programie.
Agnieszka Grodzinska
"You know that old story"
Wystawa czynna od 5 stycznia do 2 lutego 2009
Galeria Czynna
ul.B.Chrobrego 27 ,Warszawa
www.fotolog.com/galeriaczynnaZdjęcia dzieki uprzejmości artystki.
1. Zdjęcie z wystawy w galerii Starter
2. "Sweet sixties" kredka na papierze, 2007.
3, 4 - "Natural Sprinters" Galeria Starter, 2008 (jako grupa Rznięty Kryształ- Natalia Całus i Agnieszka Grodzińska)