Porady, opinie i analizy na temat rynku sztuki najnowszej w Polsce.
30 listopada, 2006
Aukcyjny maraton na warszawskiej ASP
Aukcja organizowana jest przez warszawską Akademię Sztuk Pięknych oraz prywatną firmę Art&Design Marek Pietkiewicz. Na tych monstrualnych rozmiarami aukcjach licytować będzie można (głównie) prace profesorów i studentów warszawskiej uczelni.
Ilościowo wybijają się dwaj malarze – Roman Opałka (naliczyłem 95 prac, głównie studenckich z lat 50., które Marek Pietkiewicz regularnie wystawiał dotąd na aukcjach po kilka sztuk) oraz Bogusław Szwacz (naliczyłem prac 56). Kolejnych twórców warszawskich jest już mniej – choć ze względów ilościowych warto wspomnieć o 26 pracach Janusza Przybylskiego. Czy taka „hurtowa” sprzedaż prac może się zakończyć sukcesem? Wątpię.
Oprócz tych trzech artystów jest jeszcze duża liczba innych warszawskich profesorów i artystów, choć po cenach zdecydowanie wysokich – cena wywoławcza dobrych „Przedmiotów” Jana Tarasina wynosi 50 tysięcy PLN, „Pejzażu” Tadeusza Dominika – 16 tysięcy PLN, małego obrazu Teresy Pągowskiej – 16 tysięcy PLN. A do tego trzeba jeszcze doliczyć aż 17 % - 10 procent prowizji oraz siedem procent VAT .
Ciekawsze ceny są na prace na papierze Tadeusza Kantora i Mirosława Bałki – bo te prace kosztują po 1500 PLN i pewnie zdrożeją na aukcji. Jest również kilkanaście fajnych prac Marka Sapetty, których ceny wywoławcze jednak już są zbliżone do tych uzyskiwanych ostatnio na aukcjach przez tego artystę.
Ceny na młodych artystów, tych nieznanych, zaczynają się od kilkuset złotych, ale powiem szczerze, nic ciekawego nie znalazłem. Ceny wywoławcze młodych, ale już znanych – jak na przykład Piotra Wachowskiego, Laury Paweli czy Karoliny Zdunek z dodaniem prowizji i VAT, są zbliżone do cen galeryjnych. Chyba że będziemy na tych aukcjach, wzorem części warszawskich domów aukcyjnych, licytowali również w dół. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jeden aspekt, poruszony we wstępie przez rektora ASP, Ksawerego Piwockiego. Aukcja ma pokazać studentom, jak wygląda „profesjonalnie przeprowadzona aukcja”. Otóż jeżeli opisy prac unikatowych (rysunek, gwasz, akryl czy olej) są bardzo dobre, to prac seryjnych – słabo. Przede wszystkim nie wymieniają edycji – podstawowej, obok jakości i piękna pracy, kwestii przy pracach seryjnych. I dotyczy to wszystkich prac oferowanych na aukcji. Nie wiem, ile jest „Kropli krwi” Zbyszka Libery (oferowanych jest 10 prac na aukcji), w jakiej edycji są ‘video stills’ Zuzanny Janin z pracy „Walka”, w jakiej edycji zrobił swoje ciekawe fotografie Maciej Osika, czy w jakiej edycji jest sitodruk „W stronę liczenia” Romana Opałki. Mam nadzieję, że chociaż podczas licytacji uczestnicy aukcji zostaną poinformowani, co licytują. Jeśli nie ma edycji – to też jest informacja dla kolekcjonerów (przepraszam, pan rektor nazywa nas „zbieraczami”)...
Zbigniew Libera wyjaśnia ...
Nic bardziej małostkowego !
Nasze stosunki były i wciąż pozostają w jak najlepszym stanie (oby wszyscy zatrudnieni w Zuju mieli tyle pasji i miłości do tego, czym się zajmują).
Na koniec dodam tylko, że wyrażona przeze mnie opinia byla niemalże dokładnym powtórzeniem tego, co o CSW powiedzial Ilia Kabakow, gdy ostatnio pokazywał swoje prace w łódzkim Atlasie Sztuki.
Zbigniew Libera
Tekst wywiadu Zbyszka Libery znajdziesz tutaj.
29 listopada, 2006
Skandal na bydgoskiej wystawie malarstwa?
„Oglądałem wystawę z dwoma moimi synami. Gdy doszliśmy do pracy Lejmana, coś mi nie grało. Obraz był zdecydowanie za bardzo zwolniony. Dodatkowo po chwili panie wyłączyły instalację tłumacząc, że może zgorszyć moich synów. Powiedziały też, że wynajęto specjalistę komputerowego, aby zwolnił i zamglił pracę Lejmana” – powiedział nam Tomasz Niemiec, który zna się z Lejmanem jeszcze z czasów szkolnych w Gdyni.
Beata Kaźmierczak, kurator Galerii Miejskiej bwa w Bydgoszczy, która wchodzi w skład kapituły wystawy powiedziała, że przy instalacji pracy Lejmana nie było samego artysty ani właściciela pracy, pochodzącego z Krakowa.
„Ja pierwotnej wersji nie znam. Nie wiem na ile wyraziste powinny być postacie wyświetlające się na płótnie. To może wiedzieć tylko artysta albo kolekcjoner, a ich przy tym nie było” – powiedziała Beata Kaźmierczak. Dodała, że przy bardziej wyraźnym pokazaniu postaci w pracy „Orchidea” galeria miałaby poważny problem przy pokazywaniu pracy. „Ja nie wiem, jak wtedy tę pracę pokazać dzieciom, a mamy już zarezerwowane bilety z szkół” – powiedziała.
No cóż, to może lepiej w ogóle nie pokazywać tej pracy? A nie ją „cenzurować”?
Wystawa „Nowe tendencje w malarstwie polskim” pierwotnie miała być prezentacją nowych nurtów w malarstwie polskim po 2000 roku. „Idea powstała ponad rok temu i podczas obrad kapituły uznaliśmy, że nie można pokazać nowych nurtów w malarstwie bez pokazania starszych mistrzów. Stąd obecność na liście na przykład Fangora czy Nowosielskiego. Może listę artystów na następne edycje będzie można już uzgodnić tylko na podstawie ich obecnych dokonań” – powiedziała Bożena Kaźmierczak. Pełną listę artystów biorących udział w wystawie znajdziesz tutaj.
28 listopada, 2006
Nie będzie rastrowych Targów Taniej Sztuki
„Okazało się, że projekt wyczerpał swoje możliwości. Z jednej strony był wielki sukces frekwencyjny i ludzie to lubili, a z drugiej strony uznaliśmy, że nie osiągnęliśmy tego, co chcieliśmy. To jest nasza porażka, bo okazało się, że ludzie nie chcą taniej sztuki. Ludzie chcą drogiej sztuki i tanich gadżetów” – mówi Łukasz Gorczyca.
Michał Kaczyński dodaje: „Wszystkie najlepsze prace, jakie wyprodukowaliśmy wspólnie z artystami, nie sprzedały się i są nadal do kupienia w naszej księgarni”.
Jednak dużej części prac już nie ma. Z łezką w oku będziemy wspominali możliwość kupienia papierowych rzeźb Michała Budnego, „rozbieranej” dziewczyny Agaty Bogackiej, obrazów kuchennych Bartka Materki, plakatów Jadwigi Sawickiej, pudełek z żołnierzykami Zbigniewa Libery czy zdjęć Pauliny Ołowskiej.
Szkoda TTS.
Na zdjęciu:
"Historyczny" już znak graficzny TTS
27 listopada, 2006
Aukcja charytatywna na rzecz kwartalnika Exit
Dla nas najciekawsza była „młoda sztuka”. Tu padł rekord gdyż najdrożej sprzedanym obiektem całej aukcji była praca Piotra Wachowskiego. Obraz „co w trawie piszczy” został sprzedany za 6500 złotych. Pozostałe prace mam wrażenie że nie osiągnęly cen galeryjnych – Kieliszczyk -3000 zł, Kiesner – 900 zł, Kuskowski – 900 zł, Konik – 700 zł, Waraxa – 1800 zł. Może aukcja charytatywna nie jest najlepszym odbiciem kształtowania się cen rynkowych ale może warto zastanowić się nad cenami wywoławczymi młodych artystów na „tradycyjnych” aukcjach.
Na zdjęciu rekordzista - Piotr Wachowski - "Co w trawie piszczy", 2006
olej, płótno, 100x73 cm
24 listopada, 2006
Z półki kolekcjonera – Piąta Aleja – dodatek do Rzeczpospolitej
Nam przypadł do gustu sposób prezentacji prac z kolekcji Małkowskiej – opowiadając o poszczególnych obrazach, opowiada o artystach, którzy je tworzyli, o czasach kiedy obraz trafił do domu i jak wpłynął na właścicielkę. Kolekcjonowanie z pasją to wychodzenie poza przyjemność estetyczną i wizualną z obcowania ze sztuką to chęć poznania twórcy, to wydarzenia i sytuacje „wokół” obrazów, historii związanych z kupnem czy poznaniem artysty.
Szkoda tylko, że Monika Małkowska wymieniła tak mało obrazów, które wiszą na jej ścianach.
23 listopada, 2006
Jak co roku w listopadzie - EXIT
Bywalcy pierwszych aukcji EXIT-u, bo o tej aukcji mowa, z łezką w oku wspominają aukcję, na której można było kupić za 1100 PLN duży dyptyk Wilhelma Sasnala. Tylko że wtedy Willi był szerzej nieznanym artystą i tylko dobre oko znawcy zdecydowało o kupnie tego obrazu. Czy dziś można znaleźć na aukcji EXIT artystów, którzy podążą śladami Sasnala? Ja ich nie widzę, choć media, szczególnie warszawskie, bardzo kreują parę Monika Waraxa i Jakub Budzyński...
Ale warto przyjść w niedzielę 26 listopada o godzinie 18.00 do Holiday Inn, bo nadal można znaleźć tam dobre prace. Będzie fajny obraz laureata nagrody EXIT-u za 2005 roku – Andrzeja Cisowskiego. Ciekawy też jest obraz Kamila Kuskowskiego „Pogoń Szczecin” z 2004 roku z cyklu barw klubowych. Jak zwykle będą prace Jana Tarasina, Jerzego Nowosielskiego, Jarosława Modzelewskiego czy Tadeusza Kantora, choć w przypadku tego pierwszego będzie to tylko serigrafia, a nie praca unikatowa, jak to bywało w latach poprzednich. Nie będzie już pracy Jadwigi Sawickiej, a szkoda.
Osobną kategorię na takich aukcjach stanowią prace multimedialne – zdjęcia i wideo, których w tym roku jest jak na lekarstwo. A szkoda, bo na takich aukcjach są to rzeczy zwykle najciekawsze do kupienia. Będzie unikatowa fotografia Łodzi Kaliskiej „Źle się bawili. Skandal w AkademiiWychowania Fizycznego”. Wojciech Prażmowski, którego prace co roku wywołują bardzo żywiołowe licytacje, dał na aukcję pracę „Zwiastun” wykonaną w 1986 roku w Wenecji. Zdjęć z tego cyklu będzie 36, wszystkie w edycji do 10 sztuk, a ciekawostką jest fakt, że zdjęcie z aukcji EXIT-u będzie jedynym sprzedanym za życia artysty. Pozostałe zdjęcia są własnością córki i żony fotografika i będą sprzedawane po jego śmierci. Nie będzie w tym roku prac Zbigniewa Libery, Ireneusza Zjeżdżałki czy Józefa Robakowskiego, ale będą za to fotografie Mikołaja Smoczyńskiego czy Zbigniewa Tomaszczuka. Nie spodziewajmy się super okazji na tej aukcji. To już nie te czasy. Ale jeszcze czasami można znaleźć na aukcji EXIT-u dobre i niedrogie prace. A jeśli nie, to czeka nas chociaż dobra zabawa obserwacji „zbieraczy”.
Na zdjęciu:
Andrzej Cisowski, Bez tytułu, 2006
22 listopada, 2006
Łosie, zbieracze i klienci
Impulsem, który sprawił, iż chwyciłem za pióro jest wstęp do katalogu aukcji (Wielka Aukcja Dzieł Sztuki) jaka jest przygotowywana przez warszawską Akademię Sztuk Pięknych. We wstępie do katalogu aukcyjnego rektor Akademii, profesor Ksawery Piwocki, wymienia grupy osób, które mają wpływ na opinię o artyście, tworzą hierarchię artystów i tworzą tzw. środowisko. Mamy tu artystów, historyków sztuki, krytyków, marszandów, właścicieli galerii, muzealników no i właśnie „zbieraczy”. Poniżej zbieraczy jest już tylko „szeroko pojęta opinia publiczna”. Nie wiem czy kolejność poszczególnych grup była tu zamierzona czy nie, ale mam wrażenie, że tak. W ten sposób tworzą nam się swoistego rodzaju kręgi osób tworzących środowisko. „Zbieracze” to wybrane osoby z publiczności, którzy kupują (a może właśnie zbierają) dzieła sztuki. Może właśnie klucz leży w procesie kupna, który jest tak nieprzystający do Sztuki, że lepiej tego słowa w pewnych kręgach nie wymawiać. A tych, co te niecne praktyki uprawiają, nazwać pospolicie „zbieraczami” dzieł sztuki, którzy różnią się „przedmiotem zbierania” od, na przykład, „zbieraczy” podkładek do piwa czy kolejek PIKO (nic nie ujmując innym).
Dosyć popularnym określeniem są „japiszoni” względnie „warszawka” (to japiszoni z Warszawy – najgorsi z najgorszych). Ich cechą wspólną jest to że kupują sztukę, gdyż jest taka moda, a już nie mogą kupić kolejnego samochodu i tak są ogłupieni przez pewne kręgi (jakie - proszę zapytać redaktora Piotra B.), że masowo kupują „literatów”, głównie z rastra.
Cieplejszą wersją japiszona jest łoś. Łosie mają to do siebie, że cokolwiek zostanie im pokazane przez właściciela galerii, oni sprawnie wyciągają portfel i płacą za wskazany obiekt.
Dość często pojawiającym się sformułowaniem jest też Klient. Jak pojawia się klient w galerii, należy wodzić za nim wzrokiem, odpowiadać na pytania, ładnie zapakować kupioną pracę i pamiętać że „on zawsze ma rację”.
No dobrze. Zobaczymy ilu „zbieraczy” pojawi się na maratonie aukcyjnym w gmachu ASP, a ile będzie tam kupujących. Bo oferta mocno reklamowanych 1000 dzieł sztuki do sprzedania jak żywo przypomina nam program „1000 szkół na tysiąclecie Państwa Polskiego” w latach 60. Idea szczytna, ale te wypaczenia...
Ofertę aż pięciu aukcji, które odbędą się w pięciu sesjach od 1 do 3 grudnia opiszemy w przyszłym tygodniu....
21 listopada, 2006
I po aukcjach w Nowym Jorku...
Czy zapowiadana od dłuższego czasu korekta zbliża się wielkimi krokami? Odpowiedź po listopadowych aukcjach raczej brzmi negatywnie. Na aukcji Christie’s (rekordowa w historii aukcji sztuki współczesnej uzyskana suma 239,7 miliona dolarów) aż 19 artystów ustanowiło swoje rekordy aukcyjne, na aukcji w Sotheby’s – 8 artystów. Jedynie na ostatniej w kolejności aukcji Phillips de Pury trochę powiało chłodem, ale nawet tam padły rekordy, choćby Wilhelma Sasnala („Ufo” z 2002 roku za 216 tysięcy dolarów) czy Cecily Brown.
Niewątpliwie najwięcej zadowolenia ma Francois Pinault, właściciel domu aukcyjnego Christie’s. To właśnie tam praca „Untitled XXV” z 1977 roku amerykańskiego malarza Willema de Kooninga osiągnęła najwyższą cenę uzyskaną przez dzieło sztuki powstałe po II wojnie światowej. Dealer z Manhattanu Christopher Eykyn zapłacił za tę pracę 27,12 miliona dolarów. W czołowej „dziesiątce” prac z tej aukcji znalazły się jeszcze trzy inne prace urodzonego w Holandii, ale mieszkającego i tworzącego w USA de Kooninga. Aż trzy prace z „dziesiątki” były autorstwa Andy Warhola. W tym najdroższa praca – portret Mao z 1972 roku, sprzedany miliarderowi z Hongkongu Josephowi Lau (o tym rekordzie pisał ostatnio artblox) za 17,376 miliona dolarów. Nowy rekord pobił, ale tylko o 48 tysięcy „Pomarańczową Marilyn”, sprzedaną w 1998 roku za 17,327. Ta sprzedaż uważana jest za początek boomu na sztukę współczesną. W Christie’s była do kupienia w ubiegłym tygodniu dwukrotnie mniejsza wersja słynnej pomarańczowej Marylin Monroe. Osiągnęła cenę 16,256 miliona dolarów. Ile kosztowałaby dziś „duża” Marilyn?
Z ciekawostek rekord pobił również przedstawiciel szkoły lipskiej, młody (rocznik 1973) Matthias Weischer, którego obraz sprzedał się za 441.600 dolarów.
W Sotheby’s królowali klasycy współczesności. Najdroższą pracą okazała się również rekordowa „Version No.2 of Lying Figure with Hypodermic Syringe” Brytyjczyka Francisa Bacona z 1968 roku. Obraz osiągnął cenę 15, 024 miliona dolarów. Kolejne miejsca można było obstawiać: Willem de Kooning, Andy Warhol, Roy Lichtenstien i jedyny żyjący artysta z czołowej piątki – Jeff Koons, którego rzeźba „Ushering in Banality” sprzedała się za 4,048 miliona dolarów. Z młodych artystów rekordy pobili inni Niemcy: Martin Eder i Jonathan Meese.
W Phillips de Pury rekordy głównie bili młodzi. Ale albo kolekcjonerom zabrakło pieniędzy, albo strategia Phillipsa stawiająca na artystów średniego pokolenia i młodszych tym razem zawiodła. Jak już pisałem, na aukcji powiało chłodem. Osiem prac z 68 nie sprzedało się, co nie byłoby złym wynikiem, gdyby nie to, że spora część prac nie „dociągnęła” nawet do dolnych granic estymacji cenowych. Tak było choćby z Richardem Prince, którego „Kowboj” sprzedał się za 744 tysiące dolarów przy dolnej estymacji 800 tysięcy, z pracami Andreasa Gursky’ego, Paula McCarthy czy Matthey Barneya. Sytuację na szczęście uratowali młodsi artyści, których prace znów poszybowały do góry.
Być może aukcja w Phillips de Pury była wypadkiem przy pracy, w końcu kolekcjonerzy i delaerzy nie mają nieograniczonych sum pieniędzy do wydania, a po rekordowych aukcjach w Christie’s i Sotheby’s już ich nie było za dużo. Może oferta była źle skonstruowana. A może to rzeczywiście pierwsza odznaka zmiany trendu. Ale na odpowiedź, czy tak się stanie, trzeba będzie poczekać aż do wiosennych aukcji w Nowym Jorku...
Na zdjęciach kolejno:
Andy Warhol, "Orange Marilyn"
Francis Bacon, "Version No.2 of Lying Figure with Hypodermic Syringe"
Cecily Brown, "Untitled"
20 listopada, 2006
Doskonały obraz Maciejowskiego pozostanie w kolekcji prywatnej w Wielkopolsce
W aukcjach charytatywnych najwazniejszy jest cel i chęć pomocy potrzebującym. Wszystko inne (głównie cena – stąd licytacje od 1 lub 100 złotych) schodzi na dalszy plan. Ze względu na ten charakter aukcji, dzięki chojności ofiarodawców , trafiają tam prace artystów, których trudno jest kupić na tradycyjnych aukcjach czy na rynku pierwotnym. Prace te z regułu osiągają wysokie notowania. Tak było i tym razem. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, rekordzistą aukcji (przepraszam za tą sportową terminologię) została praca Marcina Maciejowskiego osiągając wartość 32 tysięcy złotych. Cena nie jest tu zaskoczeniem, gdyż jest to naprawdę bardzo dobra i piękna praca. Na dodatek, z tego co wiem, jest to chyba jedyna z cyklu „malarzy” jaka zostaje w Polsce. Gratulujemu nowej właścicielce.
19 listopada, 2006
Udana licytacja Krasińskiego w Agrze
Wczorajsza aukcja pokazuje też, że lepiej ryzykować przyciągając kolekcjonerów niskimi cenami wywoławczymi niż windować je do góry i następnie licytować w dół. Na aukcji wiele naprawdę dobrych prac czasami kilkukrotnie przekroczyło ceny wywoławcze, a licytacja była zdecydowana. Jednak żeby dołożyć łyżeczkę dziegciu, to może w przypadku prac o wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych można byłoby nam oszczędzić licytowania po tysiącu PLN i przyspieszyć odsiew kolekcjonerów przeskakując o większe sumy.
Ale opiszmy aukcję, bo to było najciekawsze – po pierwsze pierwsza licytowana w Polsce praca Edwarda Krasińskiego, którego z powodzeniem sprzedawali do tej pory na Zachodzie Fundacja Galerii Foksal i Starmach Gallery. Cena obrazu „Interwencja 27” z 1975 roku z wywoławczej sumy 25 tysięcy PLN skoczyła po długiej aukcji (właśnie po tysiącu) do ... 91 tysięcy PLN, czyli do sumy już niedalekiej do cen osiąganych w Europie Zachodniej. Również muzealna „Kompozycja przestrzenna” Henryka Stażewskiego z 1961 roku wzrosła z 24 tysięcy wywoławczych do 49 tysięcy zapłaconych. Dobrze sprzedały się płótna Jerzego Nowosielskiego – „Akt” z 1963 roku wzrósł również po długiej aukcji z 70 do 130 tysięcy PLN, a „Statek na rzece I” z 1969 roku do 78 tysięcy z 40. Dużo słabiej sprzedały się płótna Stefana Gierowskiego – dwa z nich, klasyczne, spadły, a sprzedał się jedynie wczesny „Pejzaż” z 1949 roku za 27 tysięcy PLN (z wywoławczych 12 tysięcy). Słabo sprzedali się malarze średniego pokolenia – Tomasz Tatarczyk osiągnął tylko wywoławcze 4,5 tysiąca, Koji Kamoji w ogóle się nie sprzedał, a obraz Pawła Susida z 1981 roku z 6 tysięcy podskoczył do 11 tysięcy.
Mimo, że aukcja bardzo sprawnie przebiegała w Internecie, generalnie po najważniejsze prace, takie jak Krasińskiego, Stażewskiego, Fijałkowskiego czy Nowosielskiego nowi nabywcy pofatygowali się do warszawskiego Hotelu Bristol osobiście. Chyba nie wierzą nowej technologii...
Na zdjęciu:
Edward Krasiński, "Interwencja 27", 1975
18 listopada, 2006
Foksal na tle zachodzącego słońca za 156 tysięcy $
I teraz znów będzie o pracach tych dwóch artystów, a jeszcze dołożymy Mirosława Bałkę, bo piszemy o wynikach aukcji „numer 2” w domu aukcyjnym Phillips de Pury & Co, która odbyła się w piątek.
Wszystkie prace wymienionych artystów sprzedały się i wręcz znakomicie, zdecydowanie przebijając górne granice estymacji.
„Kultowa” fotografia Piotra Uklańskiego, przedstawiająca kuratorów i artystów Galerii Foksal która zresztą trafiła na okładkę katalogu tej aukcji (to już drugi raz w tym roku – poprzednio trafił tam ryczący tygrys), górną estymacji przebijając prawie dwukrotnie. Fotografia z proweniencją Fundacji Galerii Foksal sprzedała się za 156 tysięcy dolarów (około 460 tysięcy PLN) przy estymacji 60-80 tysięcy dolarów. Zdjęcie przedstawia galerzystów Galerii Foksal (Galerii Foksal, a nie Fundacji Galerii Foksal) wraz z jej artystami. Na zdjęciu na tle zachodu słońca stoją, od lewej: Marianne Zamecznik, Mirosław Bałka, Adam Szymczyk, Cezary Bodzianowski, Wiesław Borowski, Joanna Mytkowska, Andrzej Przywara, Anna Niesterowicz i autor, czyli Piotr Uklański. To zdjęcie (C-Print na aluminium o wymiarach 118x152 cm) zostało wykonane w pięciu egzemplarzach. Dużo słabsze zdjęcie Uklańskiego - „Portrait as a Flame”, zostało sprzedane za 38.400 dolarów (ok. 115 tysięcy PLN) przy estymacji 15-20 tysięcy dolarów. To zdjęcie również zostało wykonane w edycji do pięciu sztuk + AP i w formacie 64x49 cm.
Znakomicie sprzedał się niewielki (40x40 cm) obraz Wilhelma Sasnala z 1999 roku, przedstawiający odwróconą do nas plecami kobietę. Obraz osiągnął cenę aż 57.600 dolarów (ok. 170 tysięcy PLN) przy estymacji 30-40 tysięcy dolarów. Przypomnijmy, że dzień wcześniej sprzedały się dwa inne obrazy Sasnala, z których jeden pobił rekord cenowy jego prac osiągając cenę 216.000 dolarów.
I na koniec o instalacji Mirosława Bałki, która również znalazła nabywcę za 38.400 dolarów (ok. 115 tysięcy PLN) przy estymacji 20-30 tysięcy dolarów.
Trudno na podstawie tych kilku sprzedaży mówić o popularności polskiej sztuki, ale faktem jest, że coraz więcej polskich artystów trafia na najważniejsze międzynarodowe aukcje. Przypomnijmy, że wcześniej w tym roku na aukcjach sprzedały się już prace m.in. Rafała Bujnowskiego czy Sławomira Elsnera.
Na zdjęciach:
Piotr Uklański, Untitled (Foksal Gallery and its artists)
Wilhelm Sasnal, Untitled
Wilhelm Sasnal otrzymał nagrodę Vincenta
17 listopada, 2006
Nowy rekord Wilhelma Sasnala
Tak wygląda najdroższy obraz Wilhelma Sasnala sprzedany na aukcji. Na czwartkowej aukcji w Phillips de Pury świetny obraz „UFO” z 2002 roku osiągnął cenę 216.000 dolarów (około 650 tysięcy PLN), przy estymacji 150-200 tysięcy dolarów. Poprzedni rekord obrazu Willego, również z tego roku wynosił 204 tysiące dolarów za znakomity obraz „Samoloty i bomby”.
Sprzedał się również drugi obraz Sasnala wystawiony na tej aukcji - :Lekcja gimnastyki w szkole” za 180 tysięcy dolarów (estymacja 150-200 tysięcy dolarów). Na wiosennej aukcji w Christie’s ten obraz się nie sprzedał. Czy teraz pomogło wygranie przez Sasnala rankingu na najlepszego młodego artystę na świecie? Oczywiście rankingi to tylko rankingi, a pozycja Sasnala na rynku jest już bardzo ugruntowana, ale kto wie? Tak czy inaczej, to był bardzo dobry dzień dla byłych już właścicieli prac Wilhelma Sasnala.
Trochę słabszy okazał się ten dzień dla właścicieli Piotra Uklańskiego. Z czterech dotychczas sprzedawanych jego prac sprzedały się dwie, jedna została wycofana, a jedna się nie sprzedała.
Sprzedały się dwie „tapety” wyprodukowane przez Uklańskiego. „Untitled (Skull)” sprzedała się w domu aukcyjnym Phillips de Pury tylko za 228 tysięcy dolarów (około 680 tysięcy złotych). Piszę „tylko”, bo estymacja tej pracy była między 200 a 300 tysięcy dolarów, a poprzedni egzemplarz (są łącznie trzy+AP) sprzedał się wiosną tego roku za 408 tysięcy dolarów. Znalazł się również kupiec na „Untitled” (Vesuvius)” wystawiony w domu aukcyjnym Christie’s z estymacją 40-60 tysięcy dolarów. Ta praca, wyprodukowana w edycji do pięciu sztuk zmieniła właściciela za 78 tysięcy dolarów (ok. 230 tysięcy PLN).
Wycofana została natomiast praca wykonana z wiórków zestruganych ołówków i kredek Uklańskiego (w Christie’s), a instalacja „Room as a Face” w Phillips de Pury nie znalazła nabywcy. Pierwsza praca miała estymację 100-150 tysięcy dolarów, a druga 120-180 tysięcy dolarów.
Dziś kolejne aukcje, a na nich będą licytowane prace Sasnala, Bałki i Uklańskiego. Relacja z tych aukcji już jutro na artbazaar. A w poniedziałek podsumowanie nowojorskich aukcji. Zdradzić mogę, że Andreas Gursky nie został najdroższym fotografikiem świata. Jego dyptyk „99 Cent” sprzedał się za 2,48 miliona dolarów. Ale więcej o tym w poniedziałek.
Na zdjęciach:
Wilhelm Sasnal, „UFO”, 2002
Piotr Uklański, „Untitled (Vesuvius), 2000.
16 listopada, 2006
Jak śmiesznie wygląda przy tym sztuka - rozmowa z Przemkiem Mateckim
Skąd taki szum wokół Ciebie? Wystawa w poznańskim Psie wraz z Pawłem Susidem, solowa wystawa w zielonogórskiej BWA, udział w wystawie „Nowe tendencje w malarstwie polskim” w Bydgoszczy, katalog... Sporo tego ostatnio...
Nie mam zielonego pojęcia. Może dlatego, że się przeprowadziłem tu do Warszawy. Z tymi wystawami tak wyszło. Te wystawy planowałem jakiś czas. Na przykład wystawę w BeWuA przełożyłem o rok, bo chciałem namalować jeszcze kilka rzeczy. Zawsze brałem udział w kilku wystawach rocznie. Może te są trochę lepiej przygotowane, nagłośnione. To nasilenie nie powinno być zbyt duże, a w tym roku tak się złożyło.
A katalog?
Zmieniają się technologie i wydanie katalogu staje się coraz łatwiejsze i dostępniejsze. Dzięki temu może się pojawić więcej ciekawych rzeczy. Ale ten katalog to nie tylko mój pomysł.
Nie denerwują Cię takie pytania: Skąd ten szum? Jak to się stało?
Denerwują mnie, bo nie znam na nie odpowiedzi.
Ale chodzi mi o coś innego... Malujesz już od lat, masz na koncie wystawy, a teraz nagle wiele osób o Tobie mówi... A Ty musisz udowadniać, że nie wypadłeś sroce spod ogona.
Jeśli to jest problem dla kogoś to trudno. Ja niczego nie udowadniam. I nikomu. Trzeba sobie zdawać sprawę, że wiele ciekawych rzeczy dzieje się poza „strukturami”. I tego będzie coraz więcej. Warto się z tym oswoić, a nie w jakiś sposób się z tym targować, przepychać. Bo tu powstają tęgie pytania: co jest sztuką, a co nie jest.
No właśnie, co jest sztuką, a co nie jest?
Nie mam zielonego pojęcia... Ja tkwię w przeświadczeniu, że sztuka jest maksymalnie pojemnym zbiornikiem i jest w niej miejsce dla takich rzeczy, jak na przykład moje prace czy czyjeś inne. Bo jest w niej miejsce dla każdego.
Kim jesteś – malarzem, muzykiem – grasz w zespole....
Wydaje mi się, że malarzem.
Dlaczego wyjechałeś z Żagania?
Wcześniej mieszkałem w Jeleniej Górze, potem w Zielonej Górze, później w Żaganiu, a potem przeniosłem się do Warszawy. Życie w Żaganiu przestało być interesujące. Miałem okazję przyjechania do Warszawy i przyjechałem. I jest tu całkiem sympatycznie.
Warszawa nie jest pierwszym miastem, w którym mieszkam. Jestem już oswojony z przeprowadzkami, ze zmianą miejsc. Ale faktycznie pewnie nie siedzielibyśmy razem, gdybym mieszkał w Żaganiu. To fakt. Tam o takich sprawach nie było z kim nawet słowa zamienić - nikt i nic.
A ma dla Ciebie znaczenie, że mieszkasz w Polsce? Czy mógłbyś mieszkać gdziekolwiek?
Ma dla mnie znaczenie, że mieszkam w Polsce. Lubię rozumieć wszystko, co się wokół nie dzieje. Nie wybieram się stąd, jak na razie nigdzie. Tu się czuję dobrze. To mój wybór.
A co dla Ciebie oznacza bycie Polakiem? Identyfikujesz się z historią, z państwem polskim?
Daj spokój - jestem Polakiem. Kiedyś identyfikowałem się z wykonawcami muzyki, wiesz baty, te sprawy. Teraz włosy mi wypadły i starczy tej identyfikacji (śmiech).
Chodzi o ludzi?
To jest indywidualna sprawa. Ludzie są wszędzie. Akurat tak się złożyło, że więcej przyjaciół mam za granicą. Dlatego jeśli myślę o ludziach, to bardziej myślę w tamtą stronę. Ale to mi nie przeszkadza, bo mogę stąd wyjechać na chwilę i się z nimi zobaczyć.
Ciężko jest ci się przebić w Polsce. Czy myślisz o tym co robisz jako o pewnej karierze, którą chcesz zrobić, czy też po prostu malujesz?
No jasne, że po prostu maluję, choć zdaję sobie sprawę, że taki tekst - po prostu maluję - może brzmieć dziwnie, ale tak jest. Można by pomyśleć, że rozmowa z Wami to myślenie o takich sprawach, w rzeczywistości jest jednak inaczej. Po prostu przyszliście, siedzimy i rozmawiamy. Nie steruję swoją karierą. Ja po prostu robię, co do mnie należy. A nie kontroluję tego, co się z tym dzieje później. Może jest to błędem, ale uważam, że nie do mnie to należy.
Ale nie podpisałeś umowy z żadną galerią na reprezentowanie Ciebie. To zamierzone?
Wiem na czym polega współpraca i wiem, że w żaden sposób nie wpłynie to na moją niezależność.
A z tą galerią to zarzut czy pytanie?
Pytanie oczywiście...
Nie związałem się z żadną galerią ani z żadną osobą. A co będzie w przyszłości? Nie myślę o rzeczach, które się nie dzieją.
A gdyby ktoś zaproponował Ci wystawę to zgodziłbyś się?
Daj spokój, nie myślę o takich rzeczach, musiałbyś mi coś zaproponować, to może miałbym coś do powiedzenia w tym temacie. Musi się coś wydarzyć.
O czym myślisz, jak malujesz? Jak przebiega Twój tzw. „proces twórczy”?
On trwa cały czas. Sam fakt namalowania obrazu jest dosyć prosty i trwa krótko. To jest wynik jakiegoś zdarzenia najczęściej, jakiegoś impulsu, przypadku. Zetknięcia się mojego z czymś?
Z czym? Z człowiekiem? Z przedmiotem?
Najczęściej z przedmiotem. Najczęściej z różnego rodzaju wytworami naszej cywilizacji, już zwykle porzuconymi przez ludzi.
Kolekcjonujesz przedmioty wyrzucone przez ludzi...
Ja ich nie kolekcjonuję, staram się mieć tylko rzeczy mi potrzebne, choć bywa tak, że ciężko mi coś wywalić więc.... zawalam się pierdołami.
Dlaczego?
Teraz pytasz, dlaczego ja to robię, dlaczego się tym zajmuję. Bo mam taką potrzebę, bo mnie to kręci i lubię to. Dlatego to robię.
Przyjąłbyś zlecenie namalowania konkretnego obrazu? Na przykład portretu?
Malowałem portrety ludzi, których dobrze znałem. Ale robiłem to, bo się dobrze poznaliśmy. To było bardzo fajne. Portret jest bardzo ciekawym tematem. (śmiech) Świetnego babola teraz wypuściłem... Ale wracając do zamówienia. Nie wydaje mi się, żeby mnie to teraz interesowało.
Co Ci dały studia malarskie?
Poznałem kilka fajnych osób. Poszedłem tam (do Zielonej Góry) z rozpędu uciekałem od wojska. Odkąd pamiętam chodziłem do szkoły. Skończyłem jedną – poszedłem do drugiej. Potem do trzeciej. Skończyłem trzecią – poszedłem pracować do Tesco. Pewnie pracowałbym w Tesco bez skończenia drugiej i trzeciej szkoły. Ale poważnie – poznałem wiele bardzo fajnych osób w tym okresie swojego życia. Dojrzałem w jakiś sposób.
Artystycznie?
„Artystycznie” rozwijałem się niezależnie i na pewno działoby się tak i bez studiów, ale warto czerpać ze wszystkiego, co może cię rozwijać. Gdy wybierałem te studia nie było dla mnie ważnie z kim i u kogo będę studiował. Po prostu studiowałem tam, bo tam akurat byłem.
Kim dla ciebie jest Ryszard Woźniak?
Jest osobą, z którą lubię rozmawiać, z którą bardzo lubię spędzać czas, no i oczywiście byłem w pracowni, którą prowadzi.
A jest Twoim mistrzem?
W tej dziedzinie odbijałbym od tematu mistrz. Jak najdalej.
A idole? Schwarzenegger wiszący tu na ścianie?
On jest po prostu ciekawą, fajną postacią. I tyle. Kiedyś oglądałem z nim filmy, teraz mam jego plakat. Kiedyś, jak byłem mały wydawało mi się, że to najsilniejszy człowiek świata (śmiech). Ale za niedługo może być tak, że ten sam człowiek z tego plakatu będzie rzeczywiście najsilniejszym człowiekiem. Nie mam idoli, nie mam ulubionych stylów w malarstwie, nie posiadam ulubionych artystów, nie posiadam mistrzów.
Czytasz książki o malarstwie?
Nie – oglądam albumy, gazety – albumy tak samo jak gazety. Jedne podobają mi się mniej, drugie bardziej. Potem jest na odwrót. Nie zapamiętuję, szczerze mówiąc, wiele z tego. Ani nazwisk, ani nazw galerii czy muzeów. Operuję bardziej wizualnie. Obrazy – to zapamiętuję. Ale to, że coś mi się podoba, nie ma wpływu na to, co robię.
A co ma wpływ?
Ja mam na to wpływ. Posuwam się wedle rzeczy, które mnie intrygują i które pogłębiam.
Ale z drugiej strony w tym co robisz jest dużo przypadku. Bo obrazy powstają pod wpływem rzeczy, które znajdujesz porzucone przez innych ludzi.
Tak, ale na moje drodze znajduje się milion rzeczy, a ja wybieram to, a nie tamto i przetwarzam.
Czyli kontrolowany przypadek?
Wszystko jest i nie jest przypadkiem. To nie przypadek, że tu siedzimy i rozmawiamy. To nie przypadek, że jestem w Warszawie. Nie wsiadłem do pociągu, który miał zaklejoną tablicę. Wiedziałem, że jadę do Warszawy ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nigdy jednak wcześniej nie planowałem zamieszkania w tym mieście.
Od dawna starałem się, aby to co robię dawało wyraz temu, co myślę, czuję i to co uważam za słuszne do przekazania i pokazania. Ale czy to jest przypadkowe? Nie, to jest wynikiem pewno procesu.
Sam o sobie mówisz, że jesteś dzieckiem transformacji w Polsce. Tych zmian, wzlotów i upadków, bełkotu – który przelał się przez nasz kraj w ostatnich 15 latach.
Tak. Wszyscy jesteśmy.
W jaki sposób to na Ciebie wpłynęło?
Na pewno nauczyło mnie tego, że rzeczy potrafią być różne. Nie zawsze to co jest dziś normą będzie normą później, to co dziś jest przykazem, będzie przykazem jutro. Tak było dla moich rodziców. Tak miało być i tak się żyło. Co to zmieniło? Na pewno bardzo zdystansowałem się do wszelkich prawd i do systemów. Kiedy dojrzewałem okazało się, że nie ma już kopalń, o których Pani uczyła na geografii, nie ma już państw, nazw miast, ulic. Więc jej nauka była w pewnym zakresie bezcelowa.
To cię bardzo uderzyło?
Teraz mogę powiedzieć, że tak. Wtedy działało się prawie w panice. Nikt nie wiedział, co będzie jutro. Ja jeszcze byłem dzieckiem, ale już widziałem, że rzeczy nie pasują do siebie. Te kiedyś i te z teraz. Mało tego – to co dziś przyszło, dla wielu ludzi nie jest gwiazdką z nieba.
Mówiłeś, że śmietniki w Warszawie to inny świat niż to, co do tej pory doświadczyłeś?
Tu jest większe miasto i jest tu więcej elementów na śmietnikach niż w małym mieście. Jest to specyficzne miejsce, ale można się z nim oswoić i przyjąć jako pewną prawidłowość. Ja tego nie opisuję, to mi po prostu służy jako tworzywo. Sztuka powinna być polem do dużej akceptacji.
Ale czyjej? Artysty przez świat czy świata przez artystę.
Wszystkiego i wszystkich. Zwłaszcza kładę nacisk na ‘wszystkiego’.
Nie oceniasz sztuki? Nie ma dla Ciebie złych artystów?
Ja nie lubię spekulacji, kalkulacji. To dla mnie są źli artyści i złe prace. Ja nie bardzo rozumiem takiego nacisku w sztuce na słowo „profesjonalizm” – nie wiem, czemu jest to tak gigantyczną tubą, przez którą można ziać na przeciwników.
Ale twoja pracownia wygląda w pełnie „profesjonalnie”. Jest porządek, wszystko na miejscu, ale bez picu. Obrazy pochowane, aby nie rozpraszały.
Nie wiem, czy moja pracownia jest profesjonalna. Nie ma tu bajerów – rzutników, komputerów, rozpraszaczy światła. To jest raczej mój pokój, bo ja tu spędzam większość czasu żyję. To jest baza, do której zawijam. Dobrze się tu czuję. Jestem u siebie.
Czy wszędzie piszesz na ścianie: „Jak śmiesznie wygląda przy tym sztuka?”
(Śmiech) To jest moja odpowiedź na niektóre komentarze, że to co robię jest śmieszne. Kiedyś to mnie bardzo dotykało, ale już dziś nie. Kiedyś więcej osób śmiało się z tego, co robiłem. Jak nie pasujesz do sytemu, to on cię odrzuca. I stąd ten napis. Teraz tych osób jest już zdecydowanie mniej. Dziś jestem odbierany trochę inaczej.
Warszawa, listopad 2006
Na zdjeciach obrazy Przemysława Mateckiego, odpowiednio:
Żaby,2006,olej,papier,płótno 30x40 cm
Szybcy i wściekli,2006,emalia ftalowa,olej,papier,płótno,61x50 cm
Teksańska masakra piłą mechaniczną,2006,olej,papier,płótno 33x41 cm
bez tytułu, z serii 6 obrazów,2005/2006,olej papier,płótno 27x33 cm
15 listopada, 2006
Aukcja Wielkiego Serca w Krakowie
Zapewne o niewielki obraz olejny Marcina Maciejowskiego „Tadeusz Kantor przy powstającym obrazie Informel” z 2006 roku. Trzeba przyznać, że Marcin Maciejowski dał wyjątkowo dobry obraz na tę aukcję – z serii malowanej w szarościach. Galeryjna cena tego niewielkiego obrazu (40x40 cm) wyniosłaby ponad 10 tysięcy euro. Za ile zostanie wylicytowany w Krakowie? Cena wywoławcza zwyczajowo jest na poziomie 100 PLN.
Oprócz Maciejowskiego organizatorom aukcji udało się pozyskać m.in. prace Marzeny Nowak (Bez tytułu, technika mieszana na papierze), uroczą, zimową akwarelę podkolorowaną dodatkowo bejcą Roberta Maciejuka, szablon Roberta Rumasa (Strefa sexu – autosex), pracę na papierze „Colores” Jadwigi Sawickiej, szkice tuszem chińskim Magdaleny Abakanowicz (parka – „Nieznana” i „Nieznany”) czy zapis happeningu Jerzego Beresia z 1972 roku, przeniesiony akrylem na papier.
Reprezentowana będzie prawie cała Gruppa – można będzie kupić prace Jarosława Modzelewskiego, Ryszarda Woźniaka, Marka Sobczyka i Ryszarda Grzyba, choć trzeba zaznaczyć, że będą to prace na papierze. Z ciekawostek wystawione zostały dwie prace członków byłej Grupy Ładnie – Józefa Tomczyka „Kurosawy” oraz Marka Firka, którzy próbują się „załapać” na legendę grupy.Kraków jest piękny o każdej porze roku, a szczególnie wtedy, gdy turystyczny tłum maleje – warto więc połączyć wyjazd z wizytą w Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, gdzie 18 listopada odbędzie się aukcja.
Na zdjęciach:
Marcin Maciejowski, "Tadeusz Kantor przy powstającym obrazie Informel", 2006
Robert Maciejuk, Bez tytułu, 2006
14 listopada, 2006
Znakomity blog o sztuce współczesnej według Maxa Cegielskiego...
Max Cegielski kończy swój artykuł zdaniem – „Trzeba więc pamiętać, że jeśli jakiś artysta pojawi się na blogu art bazaar, to znaczy że już nas (mnie) na niego nie stać”. Wręcz przeciwnie, wypatrujemy i promujemy artystów ( w rubryce na Naszym radarze), którzy są dopiero na początku swojej kariery i każdy zakup ze strony kolekcjonerów sztuki pozwoli im przetrwać i kontynuować swoją pracę. Rozsiewajmy wirusa!
Czy Andreas Gursky znów będzie najdroższym fotografikiem na świecie?
Trochę się zamieniamy w dziennik aukcyjny – ale dla kolekcjonerów sztuki najnowszej to jeden z najważniejszych tygodni w roku. Oczywiście ceny osiągane na nowojorskich aukcjach sztuki współczesnej powodują, że możemy tylko spoglądać z zazdrością na ich przebieg i emocjonować się bogactwem pięknych przedmiotów, które w tym tygodniu zmienią właściciela. Ale mimo wszystko warto.
Jedno z pytań, które zadają sobie obserwatorzy rynku sztuki współczesnej brzmi – „Czy Andreas Gursky wróci na pozycję lidera, jeśli chodzi o ceny na rynku fotografii”. Już raz Gursky dzierżył ten tytuł, kiedy to w 2001 roku jego praca „Paris Montparnasse” sprzedała się w listopadzie 2001 roku na aukcji w Phillps de Pury za 600 tysięcy dolarów. Cztery lata później stracił ten tytuł na rzecz Richarda Prince’a i jego reprodukcji kowboja z reklamy Marlboro (listopad 2005 – 1,28 miliona dolarów), a później najdroższą fotografią został cudny „Staw w świetle księżyca” Edwarda Steichena z kolekcji Metropolitan Museum w Nowym Jorku, który został kupiony za 2,98 miliona dolarów.
Teraz Gursky ma szansę odzyskać nieformalny tytuł, gdyż na aukcji w Phillips de Pury będzie licytowana jedna z najlepszych jego fotografii – dyptyk „99 centów”. Wystawiono ją z estymacją 2,5 – 3,5 miliona dolarów. Jego wartość, oprócz artystycznej – to naprawdę fantastyczna fotografia – podbija fakt, że jest ona wykonana tylko w dwóch egzemplarzach. Jakie to ma znaczenie pokazuje estymacja innej bardzo dobrej fotografii Gursky’ego – wystawionej w domu aukcyjnym Christie’s – „Klitschko”, która jest w edycji do sześciu sztuk. I mimo że praca też jest bardzo dobra (no, może nie tak znakomita, jak „kultowe” już „99 centów”) – to jej estymacja wynosi „tylko” 700-900 tysięcy dolarów.
Ale koniec z Gurskym, bo na trzech aukcjach sztuki współczesnej w Nowym Jorku (Phillips de Pury & Company, Christie’s i Sotheby’s) czekają na nabywców znakomite prace. Każdy z domów aukcyjnych jest inny – Phillips (zobacz: aukcjaphillipsdepury) stawia na artystów w średnim wieku i młodszych – można kupić między innymi prace gwiazdy kolekcji sztuki z LA Rubellów – Mike Kelly’ego (muzealnej klasy instalacja z estymacją 3-4 miliony dolarów), jest szkoła lipska z Neo Rauchem i Matthiasem Weischerem na czele, jest kolejny kowboj Richarda Prince’a z estymacją 800 tysięcy-1,2 miliona dolarów. Jest też ciekawostka – kolejny portet Piotra Uklańskiego pędzla Elizabeth Peyton zatytułowany „Piotr’s first ID Photo” z estymacją 350-450 tysięcy dolarów. Są Wilhelm Sasnal i Uklański, o których pracach pisaliśmy w ubiegłym tygodniu.
W Sotheby’s (zobacz: aukcjasotheby’s) królują klasycy współczesności ze wspaniałym płótnem Francisa Bacona „Version No. 2 of Lying Figure with Hypedermic Syringe” z estymacją 9-12 milionów dolarów. Są inni klasycy, tacy jak Frank Stella, Jean-Michel Basquiat, Gerhard Richter, Donad Judd czy Tom Wesselmann. Młodszych artystów jest niewiele – wyróżnia się znakomite płótno Brytyjczyka Petera Doiga „Bob’s House” z estymacją 1-1,5 miliona dolarów. Pomyśleć, że pięć-siedem lat temu jego prace można było kupić za kilkanaście tysięcy dolarów.
W Christie’s (zobacz: aukcjachristie’s) silnie reprezentowany jest pop i jego król – Andy Warhol z „Pomarańczową Marylin” (estymacja 10-15 milionów dolarów), kolejną wersją „Mao” (estymacja 8-12 milionów dolarów), „Judith Green” (estymacja 2-3 miliony dolarów) i kilkoma słabszymi pracami. Są też mu współcześni – Willem de Koonig, trochę starszy Jackson Pollock (praca numer 21 z estymacją 7-9 milionów dolarów), który od niedawna dzierży „nieoficjalny” co prawda, bo „zdobyty” w sprzedaży pozaukcyjnej, której nikt nie może sprawdzić, rekord najdroższego artysty świata. Są też młodsi – ale też już klasyczni artyści – Luc Tuymans, Marlene Dumas czy Jeff Koons.Zapraszamy do obejrzenia katalogów z aukcji w sieci. Odkąd Sotheby’s „złamało się” i również udostępniło internautom swoje katalogi (trzeba się tylko zalogować), już wszystkie trzy wielkie domy aukcyjne są w pełni dostępne on-line. Warto z tego skorzystać. Karuzela rusza już dziś wieczór czasu nowojorskiego aukcją w Sotheby’s.
Na zdjęciach kolejno:
Andreas Gursky, "99 Cent Diptichon", 2001
Richard Prince, "Untitled (Cowboy), 1997
Francis Bacon, "Version No.2 of Lying Figure with Hypodermic Syringe", 1968
Andy Warhol, "Orange Marylin", 1962
13 listopada, 2006
Kolekcje Publiczne – Podlaskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych – rozmowa z Kamilem Kopanią
Jest jednym z prężniej działających towarzystw. Do Kolekcji II zostało kupionych już ponad dwadzieścia prac, w tym realizacje Mirosława Bałki, Roberta Kuśmirowskiego, Moniki Sosnowskiej, Julity Wójcik czy Artura Żmijewskiego. Mieliśmy przyjemność spotkać się z vice-prezesem Zarządu Towarzystwa Panem Kamilem Kopanią. Poniżej zapis naszej rozmowy.
Chcielibyśmy zacząć naszą rozmowę od cytatu Ivana Wirtha, właściciela galerii Hauser&Wirth, który powiedział, że dla niego sprzedaż pracy do instytucji publicznej jest 50 razy bardziej wartościowa niż sprzedaż prywatnemu kolekcjonerowi. Czy odczuwacie w kontaktach z polskimi galeriami, że im zależy na „umieszczeniu” prac w takiej kolekcji, jak wasza?
Przede wszystkim to artyści, także ci spoza „pierwszej ligi”, starają się znaleźć w naszej kolekcji. Wielu chciałoby zaistnieć obok takich sław, jak Mirosław Bałka czy Artur Żmijewski. W tym wszystkim szczególnie pozytywne jest to, że artyści proponują do naszej kolekcji prace naprawdę dobre, czasami jedne z najlepszych w ich dotychczasowym dorobku.
A galerie komercyjne dbają o to? Czy galeriom zależy na tym, aby umieścić prace artysty w dobrej kolekcji publicznej?
Myślę, że tak. Ale jest to niekiedy dość skomplikowana sprawa. Bywa, że galerie mają prace, ale nie chcą się ich pozbyć. Tak jest choćby w przypadku artystów, którzy mało tworzą. Trudno na przykład kupić prace Katarzyny Józefowicz, której twórczość polega na wykonywaniu długotrwałych, monotonnych czynności, owocujących nieomal jedną pracą na kilka lat. Józefowicz ma po prostu w dorobku ledwie kilka dużych realizacji. W tym momencie pojawia się pytanie – co artystka i reprezentująca ją galeria mają z tymi kilkoma pracami zrobić… Oczywiście, można je bardzo szybko sprzedać, ale wtedy co pozostanie artystce i galerii.
Najpoważniejszym problemem jest jednak fakt, że polska sztuka jest coraz droższa, a dotacje dla nas nie są bynajmniej większe w stosunku do tego, co było w 2005 roku. Jako Podlaskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych robimy zakupy drugi rok i w tym drugim roku wiemy, że nie jesteśmy w stanie kupić tylu prac co w pierwszym, bo ceny naprawdę mocno poszły w górę. Z naszej perspektywy chęci artystów i reprezentujących ich galerii, by być w naszej kolekcji, są miłe, tyle że nie jesteśmy w stanie z tego w pełni korzystać.
Macie preferencyjne warunki zakupu prac?
A to jest tajemnica handlowa (śmiech).
Skoro jesteśmy przy pieniadzach. Tate opublikowalo ostatnio koszty zakupu poszczególnych prac. Czy uważacie, że dla przejrzystości rynku powinny być ujawniane ceny, za jakie galerie publiczne kupują prace do swoich kolekcji?
To jest idealna sytuacja. Żyjemy jednak w kraju, gdzie wszystko nie jest takie proste i oczywiste. My konsekwentnie, jak też możliwie szybko i sprawnie, rozliczamy się z wszelkich zakupów – żadnych publicznych czy prywatnych środków nie defraudujemy. Wiadomo, jakie mamy dotacje i jakie mamy dzieła w kolekcji. Mamy też komisję ekspercką, która akceptuje prace do kolekcji i opiniuje ich ceny. Natomiast na zewnątrz nie wychodzimy ze szczegółowymi informacjami, co za ile zostało kupione. Co tu dużo mówić… jest jeszcze jedna, podstawowa zupełnie kwestia: niekiedy zakupujemy prace po wyjątkowo preferencyjnych cenach i nie jest w naszym interesie się tym chwalić. Artystom i galeriom nie opłaca się obniżać cen wszystkim zainteresowanym zakupami.
Boicie się, że ktoś zobaczy, za ile został np. kupiony czarny obraz Bujnowskiego i powie, że każdy potrafi tak malować?
Oczywiście, niestety to też trzeba brać pod uwagę… – inny przykład to 193 x 197 x 30 Mirosława Bałki, na pierwszy rzut oka jedynie metalowa siatka z ponabijanymi na nią mydełkami. Kosztuje duże pieniądze, a przecież można byłoby wydać je na coś innego, w powszechnym mniemaniu dużo bardziej przydatnego dla ogółu niż sztuka... Żyjemy w kraju, gdzie sztuka i samo kolekcjonowanie sztuki, czy to w wymiarze prywatnym czy instytucjonalnym, jest bardzo nisko oceniane w hierarchii priorytetów. W opinii wielu tak naprawdę to wyłącznie zawracanie głowy i fanaberie ludzi, którzy powinni się zająć jakimś poważnym zajęciem, a nie bzdurami. Niestety, bardzo często nie znajdujemy jakiegokolwiek zrozumienia wśród decydentów centralnych i lokalnych. Oni nie widzą powodów, by wspierać inicjatywy takie jak nasza. W przypadku Kolekcji II Galerii Arsenał, którą jako podlaska Zachęta uzupełniamy – wydaje się, że jest wszystko, by z całą mocą udzielać wsparcia. Jest doceniana przez specjalistów kolekcja, o której się mówi i pisze, od kilku lat prezentowana w kraju i zagranicą, w dobrych miejscach. Ta kolekcja żyje, rozwija się, a przy tym reklamuje Białystok, kształtuje jego kulturalne oblicze. Natomiast cały czas nie ma to przełożenia na działania władz miejskich czy regionalnych. One nie starają się wykorzystywać faktu istnienia Kolekcji II, nie chwalą się nią, nie reklamują, no i chyba nie mają szczególnego przekonania, że warto ją wspierać i pozwolić na jej spokojne tworzenie. Poza tym do decydentów nie bardzo dociera, że sztuka jest, będzie i zawsze była droga, czasami bardzo droga.
Jaki macie budżet?
Generalnie działamy w ramach programu Znaki Czasu. Jako Podlaskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych dostaliśmy warunkowo 100 tysięcy złotych dotacji. Zasada była taka – Ministerstwo Kultury gwarantuje 100 tysięcy, jeśli my zbierzemy drugie tyle. W 2005 roku otrzymaliśmy 50 tysięcy od władz miejskich, a drugie 50 tysięcy od władz wojewódzkich. A więc rachunek prosty – wyjściowo do dyspozycji mieliśmy 200 tysięcy złotych. Dodatkowo udało nam się kupić, w ramach grantu Ministerstwa Kultury, pełny cykl fotografii Viktora Marushchenki Dreamland Donbas. Postarali się też nasi mecenasi. Wyższa Szkoła Administracji Publicznej im. Stanisława Staszica w Białymstoku kupiła pracę Julity Wójcik, a Wydawnictwo Prasa Podlaska sp. z.o.o. pracę Agaty Michowskiej. Wszystkie pieniądze w całości zostały wydane na zakup dzieł.
W tym roku macie taki sam budżet?
Jest trochę trudniej. Program Znaki czasu przestał być projektem priorytetowym. My jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji, bo zaraz na początku roku dostaliśmy pełne dofinansowanie z Ministerstwa Kultury. Wiele Towarzystw nie dostało pieniędzy, albo tylko niewielką część. Zasadniczo zmieniła się aura wokół programu. Nie jest on już promowany na szczeblu centralnym, co sprawia, że środowiska lokalne nie zawsze są tak chętne do wspierania tej inicjatywy. Zmianą na plus jest to, iż pewien procent dotacji można wydać na cele około zakupowe, jak księgowość, archiwizacja prac, stworzenie strony internetowej. W I połowie 2005 roku nie było takiej możliwości. Zastanawiamy się jednak, czy jest sens w całości je wydawać, ze względu na to, że ceny prac wzrosły tak dramatycznie.
Naszym zdaniem osiągacie znakomite rezultaty. Macie jedną z najlepszych kolekcji Znaków Czasu, obok krakowskiej i szczecińskiej.
Dziękuję. Staramy się. Niewątpliwym atutem Bialegostoku jest to, że ta kolekcja zaczęła powstawać już wcześniej, na początku lat 90, dzięki pracy Moniki Szewczyk. Mimo skromnego budżetu Monika kupiła bądź pozyskała w darze wiele prac naprawdę istotnych dla sztuki polskiej lat dziewięćdziesiątych. Pewna część z nich to dzieła artystów tworzących w Białymstoku lub wywodzących się z Białegostoku i okolic. Są to artyści istotni nie tylko dla oblicza kulturalnego miasta, jego historii, ale po prostu dla sztuki krajowej.
Już nie tylko..
No tak. Warto o tym pamiętać...
Jakie zakupy planujecie na ten rok?
Powoli już je finalizujemy. Kupiliśmy 11 prac. Z tych najbardziej znanych: Arachne Bogny Burskiej, Chłopiec i jego pies Kuby Bąkowskiego. Udało nam się kupić pracę Cezarego Bodzianowskiego Latający Holender. Staramy się też trochę wychodzić poza polskie granice – przykładem zakup 4 fotografii Martina Zeta z cyklu Saluto Romano. Jeden z ważniejszych zakupów to Mała Alicja Moniki Sosnowskiej. No i wspominany już Bujnowski, a także Portret Trumienny Leszka Lewandowskiego. Jest tego trochę.
Macie listę najbardziej pożądanych prac bądź artystów, których do tej pory nie byliście w stanie zdobyć?
Owszem. Chcielibyśmy na przykład kupić pracę Katarzyny Józefowicz. Jej dorobek jest bardzo istotny, ale – jak już mówiliśmy – dość skromny. Tu jest problem. Naszym marzeniem od zawsze było kupienie pracy Mirosława Bałki – to nam się udało w zeszłym roku. No i najważniejsza sprawa – zintensyfikowanie zakupów prac artystów zagranicznych, głównie z Europy Środkowo-Wschodniej.
Chcieliśmy się zapytać, co ta kolekcja ma reprezentować, oprócz oczywistego wizerunku sztuki polskiej ostatnich 15 lat?
To, co mi się zawsze podobało w Arsenale, to fakt, że jego kolekcja nie była ściśle podporządkowana konkretnym nurtom w sztuce, to znaczy w jej tworzeniu to nie one były najważniejsze. Nasza działalność w ramach podlaskiej Zachęty również dąży do tego, aby stworzyć z tej kolekcji taki żywy obraz lat 90. i czasów współczesnych. Kolekcja nie jest prezentowana nurtami, tylko problemami. Jest problem np. cielesności i związków współczesnego człowieka z medycyną, jest wątek rozważań czysto artystycznych nad istotą sztuki, malarstwa. Są też prace mówiące o codziennosci Polski, problemach społecznych, a także o jej historii. Ta kolekcja jest budowana problemowo, zagadnieniowo, a nie w oparciu o pewne ukute kanony, kształtowane przez krytyków i historyków sztuki.
W tym kierunku planujecie to rozwijać?
Tak myślę. Chociaż jest to trudne i po trosze karkołomne. Można zawsze wysunąć zarzut, że jest to zbyt osobiste podejście do sprawy, zbyt emocjonalne, ale mamy wrażenie, że do tej pory to się sprawdzało i będzie się sprawdzać nadal. Bo to jest jednak tak, że przeciętnego zwiedzającego bardziej interesuje odniesienie się do jego własnych problemów, do historii, wiary, śmierci, rodziny itp., niż zachwycanie się nurtami w sztuce. Chcemy, aby nasza kolekcja była żywa. Aby stymulowała emocjonalnie i intelektualnie tych, którzy zdecydują się z nią zapoznać.
Mamy wrażenie, że w Polsce dominuje dość hermetyczne podejście do sztuki współczesnej. Język krytyki artystycznej zbyt często jest trudny i niezrozumiały, wypełniony pseudointelektualnymi formułkami. Z różnych uwarunkowań historycznych wynika też to, że sztuka współczesna nie zawsze jest czytelna, czy może raczej odbiorca nie wie, jak ją czytać. My chcemy operować prostymi, przyziemnymi niekiedy pojęciami, takimi jak rodzina, rzeczywistość młodych ludzi, sztuka jako taka i staramy się dobierać prace zgodnie z tą myślą.
Czy planujecie pozyskiwanie prac w formie depozytu od prywatnych kolekcjonerów?
Na razie nie braliśmy tego pod uwagę. I pewnie nie będziemy na tym etapie do tego dążyć. Może później. Po pierwsze, należy wziąć pod uwagę, że o ile w Warszawie czy w Krakowie są wartościowe kolekcje prywatne, z których można byłoby pozyskiwać depozyty, to w Białymstoku wartościowych kolekcji sztuki najnowszej, poza Kolekcją II, nie ma. Po drugie, nas interesuje tworzenie kolekcji „od a do z”, rzeczowe i konsekwentne, nie zaś uzupełnianie braków pracami z innych zbiorów. Łatanie dziur pracami z innych zbiorów to w Polsce – powiedzmy to otwarcie – po prostu półśrodek. My półśrodków nie akceptujemy, tworzymy porządną kolekcję.
Jak oceniacie rynek sztuki współczesnej w Polsce, dramatyczny wzrost cen na prace wybranych artystów, na przykład Piotra Uklańskiego?
Zdajemy sobie sprawę, że sytuacja jest absurdalna – dzieła naszych współczesnych artystów będą chyba lepiej reprezentowane w kolekcjach zachodnich niż polskich… Nas na nie po prostu nie stać. W tym momencie nawet nie nas jako Towarzystwa, ale nas jako kraju. Kupno pracy Uklańskiego po takiej cenie, jaką ona ostatnio osiągnęła (ponad 3,3 miliona złotych za pracę Naziści na londyńskiej aukcji w Philips de Pury) jest absolutnie poza zasięgiem podlaskiej Zachęty. W kraju pewnie żadna instytucja też by sobie na nią nie była w stanie pozwolić. W obecnej sytuacji już sam pomysł, że w Białymstoku kupujemy jedną pracę za ponad trzy miliony złotych, wydaje się pomysłem absurdalnym, całkowicie nierealnym.
Jest kilku takich artystów, z którymi mamy problem. Oni mają gdzie sprzedać swoje prace. Mogą to zrobić w Londynie, Nowym Jorku czy Monachium. Te prace tam zostaną. Natomiast polskie muzea nie będą miały żadnych prac lub prace drugorzędne, no może kilka ważnych… Władze lokalne i centralne często mówią o dziedzictwie narodowym, o tym, że trzeba o nie dbać. No ale jak przychodzi deklaracje poprzeć czynami, to sztuka polska ostatnich kilkunastu czy kilkudziesięciu lat okazuje się być dziadostwem narodowym, na które nie warto marnować funduszy. Choć może nie jest aż tak źle – w końcu rozpoczęła się dyskusja nad potrzebą tworzenia w Polsce centrów sztuki współczesnej i muzeów, które służyć będą obecnym i przyszłym pokoleniom… Nawet władze lokalne niektórych województw i miast odkrywają potrzebę budowy muzeów i centrów sztuki współczesnej.
No ale wracając do rynku sztuki: trzeba się szybko rozglądać za pracami młodych artystów, aby je kupić we właściwym czasie. Kiedy nas na nie stać.
I trochę też zaryzykować...
Nie jest sztuką wybrać dobre prace za ciężkie pieniądze, sztuką jest kupić odpowiednio szybko za niewielkie pieniądze prace, których wartość będzie konsekwentnie wzrastać. Chcielibyśmy w ten sposób działać. Arsenał nie miał swobody w dysponowaniu pieniędzmi w latach 90., w zasadzie na zakupy po prostu permanentnie ich brakowało, dlatego też pierwszy rok działalności Podlaskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych był okazją do uzupełnienia zbiorów o dzieła będące absolutnie poza zasięgiem finansowym galerii. Stąd Bałka, Althamer, Żmijewski, Maciejowski. Chcielibyśmy jednak w końcu w większym stopniu wyłapywać młodych artystów, co skądinąd udawało się wcześniej Arsenałowi, wystarczy przypomnieć obrazy Zbyszka Rogalskiego, fotografie Doroty Nieznalskiej czy grupy Magisters.
Co wam jeszcze sprawia problemy?
Dość dużym problemem jest sytuacja, gdy kilka instytucji ubiega sie o jedno dzieło. Chcieliśmy na przykład kupić Pyxis systematis domestici quod video dicitur grupy Azzoro, ale okazało się, że ten film kupił już Kraków. Możliwe, że Pyxis… jest w edycji np. trzech sztuk. No ale nie staraliśmy się tego sprawdzać, bo po co ten sam film w dwóch kolekcjach działających w ramach Znaków Czasu? Wydaje się nam, że w regionalnych zachętach powinny być jednak różne prace…
Niestety, mamy też do czynienia ze swoistym psuciem rynku przez samych artystów. Są takie sytuacje, że w przypadku zainteresowania konkretną pracą kilku osób lub instytucji, artyści robią repliki. Myśmy się, niestety, w takiej sytuacji znaleźli, gdy kupiliśmy rzeźbę Anny Baumgart. Po zakupie dowiedzieliśmy się, że replika tej samej pracy jedzie do Olsztyna. Moim zdaniem to nie jest profesjonalne. Sztuka to jednak towar luksusowy, zawsze takim był, a nie masowo wytwarzany produkt, w szczególności gdy mówimy o rzeźbie. Dziwię się zresztą olsztyńskiej Zachęcie, że kupiła w zasadzie identyczną pracę jak ta, która znajduje się w naszej kolekcji. Przecież to wpłynęło odrobinę nie tylko na obniżenie jakości białostockiej kolekcji, ale i olsztyńskiej, w szczególności że oba miasta bynajmniej nie są położone na dwóch krańcach Polski. Mogli wybrać inną. Chyba że artystka niewiele tworzy i zamiast odpowiedniej liczby oryginalnych prac posiłkuje się replikami…
Nie akceptujemy sytuacji, w której w czasie pierwszej rozmowy o zakupach z artystą czy galerią jest mowa o istnieniu jednego egzemplarza danej pracy, a w czasie drugiej dowiadujemy się, że będą jednak jeszcze dwa dodatkowe. W takiej sytuacji też już się znaleźliśmy, jednak po tym, jak powiedzieliśmy, że takie podchody i układy nas nie interesują, porozumieliśmy się ze sprzedającym – dzięki temu mamy w kolekcji dobrą pracę wykonaną w jednym egzemplarzu. Nasza zasada jest taka – jeśli artysta nam mówi, że stworzy jeszcze trzy repliki, to my takiej pracy nie kupujemy. Chcemy mieć zagwarantowane w umowie, że jest to jedyna taka praca. Teledysk Althamera, jako video, mógłby być sprzedawany np. w dwóch kopiach. No ale prawa do Teledysku mamy tylko my – i tu widać klasę Althamera. Oczywiście powyższe kwestie nie dotyczą prac wykonanych w takich mediach, jak fotografia, tu edycja w kilku czy kilkunastu egzemplarzach jest standardem.
Na zdjęciach odpowiednio:
Jadwiga Sawicka – „Z zemsty” , 2001 olej na płótnie, 60x80cm
Julita Wójcik - Koronka, 2005 wełna, 64x20x17cm
Mirosław Bałka - "150 x 200 x 10", 1999 siatka stalowa, mydło
Robert Kuśmirowski - Dokumenty, 2001-2002
Marcin Maciejowski - Pies bohater, 2004 olej na płótnie, 55x75cm
10 listopada, 2006
Na naszym radarze - Przemek Matecki
Argumentem najczęściej podnoszonym, mającym świadczyć o wartości dzieła sztuki jest to, czy zmienia ono nasze zrozumienie rzeczywistości, zmusza do innego spojrzenia na pewne kwestie, inaczej niż pozostali artyści komentuje lub obrazuje określone rzeczy. Jeśli jest to prawda, a wierzymy że jest - to prace, które widzieliśmy w pracowni Przemka Mateckiego sprawiły, że to co stanowi naszą pasję, pokazało nam nową twarz.
W kontaktach z pracami Mateckiego często brakuje słów, aby opisać widziane... no właśnie - obiekty czy obrazy. „Jak śmiesznie wygląda przy tym sztuka” – pytanie/twierdzenie widniejące na ścianie pracowni Przemka sprawia, że przy każdej kolejnej, pokazywanej pracy potrzebujemy czasu, zanim zrozumiemy, co tak naprawdę przed sobą widzimy...
Ale jak już w ciszy i spokoju „wgryziemy” się w jego obraz (jednak wolimy tradycyjnie opisywać jego prace), to przyjemność obcowania z nim jest wielka...
Przemek urodził się w 1976 roku. Sam mówi o sobie, że jest dzieckiem okresu transformacji w Polsce. „Co mi to dało? Na pewno bardzo zdystansowałem się do wszelkich prawd i do systemów. Kiedy dojrzewałem okazało się, że nie ma już kopalni, o których Pani uczyła na geografii, nie ma już państw, nazw miast, ulic. Wszystko się zmieniło” – mówi. W swoich pracach Przemek miesza elementy odpadów pop kultury (wycinki z magazynów ilustrowanych, kalendarzy i plakatów ulicznych) z malarstwem. Przy czym malarstwo jest tu bardzo często tylko tłem lub konturem zatopionego w nim wycinka. Przemek wchłania w siebie dużo szumu - obrazów z telewizji, prasy, książek, albumów, reklam – rejestruje i przetwarza w formę wyjątkowych obiektów sztuki. Jak przy tym wygląda sztuka?
Naszym zdaniem znakomicie. Dlatego Przemek Matecki znalazł się „Na naszym radarze”. Dlatego właśnie trwa jego wystawa z Pawłem Susidem w poznańskiej galerii Pies. Dlatego w przyszłym tygodniu Przemek otwiera wystawę w zielonogórskiej BWA. Wreszcie pod koniec miesiąca znajdzie się w gronie 25 malarzy na bydgoskiej wystawie „Nowe tendencje w malarstwie polskim”.
Na zdjęciach - Przemysław Małecki - Condoleezza Rice, 2005/2006, olej,farba drukarska,płótno 31x30 cm oraz bez tytułu,2006,emalia ftalowa,olej,papier,płotno,27x33 cm
09 listopada, 2006
Szampany otworzyły się w Christie's
To była rekordowa aukcja. Christie’s może czuć się najlepszym domem aukcyjnym sztuki impresjonistycznej i modernistycznej – w środowy wieczór wylicytowano tam dzieła za ponad 491 milionów dolarów. To najwięcej w historii aukcji sztuki, nigdy i nigdzie nie sprzedano w jednym miejscu prac za taką sumę. Dodatkowo to prawie dwa razy więcej niż udało się dotąd uzyskać na jednej aukcji.
Chritie’s wysoko ustawił poprzeczkę i to mimo skandalu w ostatnich godzinach przed aukcją, który doprowadził do wycofania jednej z jej pereł, portretu Angela Fernandeza de Soto pędzla Pabla Picassa z 1903 roku. Jeden z potomków dawnego właściciela dzieła, Paula von Mendelssohna-Bartholdy’ego zażądał zwrotu dzieła twierdząc, że jego przodek, znany berliński bankier żydowskiego pochodzenia, został zmuszony przez hitlerowców do sprzedaży pracy. I choć sąd nie uznał jego racji i nie zablokował sprzedaży, to dom aukcyjny zdecydował się wycofać pracę z oferty.
W tej sytuacji gwiazdą mógł być tylko jeden obraz – portet numer 2 Adeli Bloch-Bauer Gustava Klimta. Pierwszy portret Adeli, a jest ona jedyną kobietą, którą Klimt namalował dwa razy, sprzedany został wiosną za rekordową sumę 135 milionów dolarów. Tym razem rekord nie padł, ale i tak suma za obraz jest oszałamiająca – 87,9 miliona dolarów. Trzy pozostałe dzieła Klimta, odzyskane przez potomków żydowskiej rodziny Bloch-Bauer również sprzedały się znakomicie – „Las brzozowy” za 40,3 miliona dolarów, „Jabłoń I” za 33,1 miliona dolarów, a „Domy nad jeziorem” za 31, 4 miliona dolarów. Również odzyskana praca – „Scena uliczna w Berlinie” – arcydzieło niemieckiego ekspresjonizmu pędzla Ernsta Ludwiga Kirchnera, osiągnęła wysoka cenę – 38,1 miliona dolarów przy estymacji 18-24 miliony dolarów.
W Christie’s otwierano wczoraj szampany, a u konkurencji – w Sotheby’s nastroje były dużo gorsze. Choć aukcja nie zakończyła się klapą – to jednak sprzedano prace tylko za 238 milionów dolarów, podczas gdy estymacja wynosiła między 220 a 300 milionów. Efekt – w czwartek aukcje Sotheby’s straciły na giełdzie ponad 8 procent.
Co będzie na aukcjach sztuki współczesnej? Przekonamy się w przyszłym tygodniu....
Uklański, Sasnal, Bałka i Abakanowicz na aukcjach w NYC
Przyszły tydzień zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim najważniejsza weryfikacja na rynku sztuki współczesnej – jesienne aukcje trzech największych domów aukcyjnych w Nowym Jorku. Coraz silniej reprezentowani są polscy artyści, którzy, jak widać, nie tylko zajmują czołowe miejsca w rankingach prestiżowych pism o sztuce.
W listopadowych aukcjach licytowane będzie aż 11 prac polskich artystów we wszystkich domach aukcyjnych. W Phillips de Pury oraz w Christie’s licytowane będzie aż sześć prac Piotra Uklańskiego, w Phillips de Pury – 3 prace Wilhelma Sasnala i jedna instalacja Mirosława Bałki. Natomiast w Sotheby’s będzie można kupić instalację rzeźbiarską Magdaleny Abakanowicz.
Trwa festiwal Piotra Uklańskiego, którego praca „Naziści” w październiku stała się najdroższym polskim dziełem sztuki kupionym na aukcji. Nowojorski marszand Jeffery Deitch. zapłacił za tę instalację 568 tysięcy funtów, czyli prawie 3,3 miliona złotych. Teraz Uklański będzie jeszcze silniej reprezentowany. Na tzw. Aukcji I (Contemporary Art Part I) – bardziej prestiżowej aukcji w Phillips de Pury, 16 października (zobacz: aukcjaphillipsdepury) została wystawiona tapeta „Untitled (Skull)” z 2000 roku z estymacją 200-300 tysięcy dolarów (600-900 tysięcy PLN). Będzie to już druga „czaszka” wystawiana na aukcji – poprzednia sprzedała się w tym roku za 408 tysięcy dolarów. Seria liczy łącznie trzy sztuki + AP, a jej wielkość zależy od ściany, na jakiej zostanie zamontowana pod okiem artysty. Druga praca Uklańskiego na Aukcji I w Phillips to unikatowa instalacja „Room as a face” z 2002 roku, która została wystawiona z estymacją 120-180 tysięcy dolarów (360-540 tysięcy PLN), wcześniej eksponowana w paryskiej galerii Emmanuel Perrotin.
Natomiast na drugiej aukcji w Phillips (Contemporary Art Part II) będzie można kupić „perełkę” – zdjęcie galerzystów Galerii Foksal (Galerii Foksal, a nie Fundacji Galerii Foksal) wraz z jej artystami. Na zdjęciu na tle zachodu słońca stoją, od lewej: Marianne Zamecznik, Mirosław Bałka, Adam Szymczyk, Cezary Bodzianowski, Wiesław Borowski, Joanna Mytkowska, Andrzej Przywara, Anna Niesterowicz i autor, czyli Piotr Uklański. To zdjęcie (C-Print na aluminium o wymiarach 118x152 cm), z estymacją 60-80 tysięcy dolarów (180-240 tysięcy PLN) zostało wykonane w pięciu egzemplarzach. Dużo słabsze jest zdjęcie, które będzie licytowane tuż wcześniej na tej aukcji - „Portrait as a Flame”, również w edycji do pięciu sztuk + AP i w formacie 64x49 cm. Fotografia, pochodząca z Galerii Emmanuel Perrotin z Paryża, ma estymację 15-20 tysięcy dolarów (45-60 tysięcy PLN).
Natomiast w Christie’s, na aukcji która odbędzie się 16 października (aukcjachristie’s)
wystawiono ubiegłoroczną pracę wykonaną z wiórków zestruganych ołówków i kredek. Podobna praca została sprzedana na ubiegłorocznych targach Art Basel przez galerię Massimo de Carlo z Mediolanu do kolekcji jednego z muzeów za 50 tysięcy dolarów. Dziś podobna praca jest wystawiona w Christie’s z estymacją 100-150 tysięcy dolarów i pewnie pobije tę estymację, gdyż praca jest bardzo efektowna i unikatowa. Na tej samej aukcji w Christie’s (Post-War and Contemporary Art. Afternoon Session) będzie można kupić „fototapetowe” zdjęcie Wezuwiusza z 2000 roku w edycji do pięciu sztuk o wymiarach 170x243 cm. Estymacja 40-60 tysięcy dolarów (120-180 tysięcy dolarów). Drogo jak na fototapetę, niedrogo, jak na Uklańskiego.
Ale nie samym Uklańskim żyje człowiek. Silnie obecny będzie również Wilhelm Sasnal, który właśnie został uznany zarówno przez krytyków, jak i galerzystów najważniejszym młodym artystą świata w ankiecie przeprowadzone przez prestiżowy miesięcznik „Flash Art.”. Na wieczornej aukcji w Phillips de Pury (I) wystawione zostały dwie duże prace (obie o wymiarach 150x150 cm) namalowane w szarościach. Pierwsza to znakomity obraz „UFO” z 2002 roku, a druga praca to znana już „Lekcja gimanstyki w szkole” z 1999 roku, która „spadła” z aukcji w nowojorskim Christie’s w maju tego roku. Wtedy miała estymację 120-180 tysięcy dolarów dziś ta estymacja wynosi 150-200 tysięcy dolarów (450-600 tysięcy PLN). Identyczną estymację ma obraz „UFO”. Przypomnijmy, że rekord aukcyjny Sasnala to 204 tysiące dolarów (około 610 tysięcy PLN) za znakomity obraz „Samolot i bomby”, który został sprzedany w maju tego roku, właśnie w Phillips de Pury. Na „dokładkę” na drugiej aukcji w Phillips będzie można kupić mały obraz Sasnala (40x40 cm) z 1999 roku, wystawiony z estymacją 30-40 tysięcy dolarów (90-120 tysięcy PLN), przedstawiający idącą tyłem kobietę.
Już od dwóch lat nie oglądaliśmy na międzynarodowych aukcjach prac Mirosława Bałki. Teraz artysta „wraca” na aukcje z pracą Bez tytułu z 1991 roku z estymacją 20-30 tysięcy dolarów (60-90 tysięcy PLN). Na aukcje wraca również Magdalena Abakanowicz, której praca „Tłum” do niedawna dzierżyła miano najdroższej pracy polskiego artysty sprzedanej na aukcji – 441 tysięcy dolarów. Tym razem praca Magdaleny Abakanowicz „Bez tytułu (Plecy)”, składająca się z sześciu rzeźb skulonych postaci odwróconych do nas plecami została wystawiona w Sotheby’s na aukcji Contemporary Ary Day Sale 15 października (zobacz aukcjasotheby’s) z estymacją 150-200 tysięcy dolarów (450-600 tysięcy PLN). Rekordu pewnie nie pobije, ale Abakanowicz ma w Nowym Jorku stałe grono kolekcjonerów, więc praca z 1998 roku powinna się sprzedać.
Na zdjęciach (kolejno): Piotr Uklański "Untitled (Skull), "Room as a Face" "Untitled (Galeria Foksal and its artists" ; Wilhelm Sasnal "UFO" "Lekcja gimnastyki" "Bez tytułu" oraz Mirosław Bałka "Bez tytułu";
W przyszłym tygodniu o „hitach” jesiennych aukcji w Nowym Jorku, czyli czy Andreas Gursky znów stanie się „najdroższym fotografikiem świata”.
08 listopada, 2006
Wilhelm Sasnal najważniejszym (młodym) artystą świata
Nigdy poranna lektura Rzeczpospolitej nie przyniosła mi tyle wrażeń co dzisiejsze wydanie. Już na pierwszej stronie ( i to w tygodniu kolejnych skandali i przedwyborczej gorączki) jest informacja o tym, iż magazyn sztuki współczesnej „Flash Art” ogłosił nazwiska 100 najważniejszych młodych artystów świata. W dwóch osobnych ankietach, krytyków i marszandów, pierwsze miejsce zajął Wilhelm Sasnal. Oprócz Wilhelma na liscie znajduja się też Monika Sosnowska, Paweł Althamer, Piotr Uklański i Artur Żmijewski. Polecam lekturę obu list oraz nazwisk krytyków i marszandów którzy głosowali w tej ankiecie. Oczywiście nie są to zawody sportowe ale należy zwrócić uwagę na dość znaczną przewagę jaką uzyskał Wili nad kolejnymi artystami (w przypadku listy krytyków jest to aż 17 punktów). Bardzo blisko pierwszej setki znaleźli się inni polscy artysci Cezary Bodzianowski (obie kategorie - krytyków i marszandów) i Robert Kusmirowski (kategoria marszandów) oraz Rafał Bujnowski, Marcin Maciejowski, Paulina Ołowska, Julita Wójcik i Oskar Dawidzki. Serdeczne gratulacje.
07 listopada, 2006
Nie będzie sprzedaży obrazu Picassa w Christie's?
Niespodziewany zwrot w sprzedaży znakomitego portretu Angela Fernandeza de Soto pędzla Pabla Picassa z 1903 roku, o którym pisaliśmy w ubiegłym tygodniu. W środę rano czasu nowojorskiego sędzia sądu na Manhattanie zdecyduje, czy portret z „błękitnego okresu” Picassa, wystawiony z estymacją 40-60 milionów dolarów, może być sprzedany na wieczornej aukcji w nowojorskim domu aukcyjnym Christie’s.
Co jest powodem tak sensacyjnego zwrotu akcji? Niejaki Julius H.Schoeps, który jest potomkiem berlińskiego bankiera żydowskiego pochodzenia Paula von Mendelssohna-Bartholdy’ego. Według Schoepsa, Mendelssohn-Bartholdy został w 1933 roku zmuszony przez hitlerowców do sprzedaży obrazu. Medelssohn-Bartholdy, z którego rodziny pochodzą słynny kompozytor Feliks oraz filozof Mosze, był przed wojną jednym z najznakomitszych kolekcjonerów sztuki w Europie. Był właścicielem wielu dzieł van Gogha, Moneta, Ronoira czy właśnie Picassa. Mendelssohn-Bartholdy zmarł w 1935 roku straciwszy wcześniej swoją fortunę z powodu restrykcji hitlerowców. Dzięki działalności władz niemieckich musiał zacząć sprzedawać swoje obrazy, choć do dojścia Hitlera do władzy nigdy tego nie zrobił. Portret Angela Fernandeza de Soto, przyjaciela Picassa z Barcelony sprzedał nowojorskiej firmie poprzez berlińskiego dealera. Obraz był w prywatnych rękach przez ponad 50 lat, kiedy w 1995 roku kupił go brytyjski kompozytor Andre Lloyd-Webber. Pieniądze ze sprzedaży pracy miały pójść na konto fundacji charytatywnej jego imienia.Paradoksem jest to, że na tej samej aukcji w Christie’s sprzedawane będą cztery obrazy Gustava Klimta i jedna praca Ernsta Ludwiga Kirchnera, odzyskane właśnie od władz niemieckich i austriackich przez żydowskich potomków byłych właścicieli tych obrazów. Pisaliśmy o tym w ubiegłym tygodniu (zobacz: artbazaarochristie).
Kantor w Rempeksie, Krasiński w Agrze
Co jest ciekawego na aukcji w Rempeksie? (X Aukcja Sztuki Współczesnej, środa 8 listopada, godzina 16.00 aukcjawrempeksie) Ano niewiele. Dobry, choć nie z tych najlepszych, obraz Wojciecha Fangora, bardzo ładna akwarelka „W pracowni” Andrzeja Wróblewskiego z ceną wywoławczą 6.600 PLN i trochę dobrych zdjęć. To właściwie wszystko. Czy warto po to robić aukcję? Raczej nie. Zwłaszcza, że zdjęcia Beksińskiego i Hartwiga, z tego samego źródła co obecne (a przynajmniej tak samo opisane i opieczętowane), były już na aukcjach Rempeksu co najmniej dwukrotnie i pewnie jeszcze będą tak „ciurkały” w przyszłości. Podobnie może być z bardzo ciekawymi trzema „Fotogramami” z zagnionego taszystowskiego filmu Tadeusza Kantora z 1957 roku, wystawionymi z ceną wywoławczą 13.200 PLN. Można by się nimi zainteresować, gdybyśmy wiedzieli, że są to jedyne ocalałe kadry, a za miesiąc na kolejnej aukcji znów nie pojawią się kolejne. Mimo to proszę zwrócić uwagę na te prace, bo to polski kawałek historii sztuki światowej. A oprócz tego mamy cały szereg młodych, jeszcze słabo znanych malarzy, którzy regularnie pojawiają się na aukcjach. Poziom strasznie nierówny – mam wrażenie, że coraz gorszy. Pojawił się już Artur Trojanowski (jakoś nie mogę pisać Artór), który niedawno miał wystawę jako pierwszy artysta w galerii Artinfo.pl. Tak ma wyglądać promocja artystów z tej „stajni”? Oby nie!
Na tym tle aukcja Sztuki XX wieku (trochę dziwny tytuł, biorąc pod uwagę, że są w ofercie też prace z tego wieku!), przygotowana przez Agrę Art., (niedziela 19 listopada, godzina 19.00 aukcjawagrze) wygląda naprawdę dobrze. Nie wiem, czy tak wygląda obiektywnie, czy też na bezrybiu....
Ale fakt, że pojawia się na aukcji pierwszy raz w Polsce praca Edwarda Krasińskiego - „Interwencja 27” z 1975 roku, która nawet trafiła na okładkę katalogu. Cena wywoławcza, jak na międzynarodowe ceny (Fundacji Galerii Foksal czy Galerii Starmach) Krasińskiego, bardzo przyzwoita – 25 tysięcy PLN i zapewne pójdzie do góry. Jest też bardzo ciekawa „Kompozycja przestrzenna” z akrylu, drewna i pleksi Henryka Stażewskiego z 1961 roku z ceną wywoławczą 24 tysiące PLN. Są dwie prace na płótnie Stafana Gierowskiego i, jak zawsze, dwa obrazy olejne Jerzego Nowosielskiego.
Jest też ciekawa oferta prac artystów średniego pokolenia – „Droga” Tomasza Tatarczyka z 1996 roku (niestety na papierze) z wywoławczą 4500 PLN, „Biały akt” Jacka Sroki z 1992 roku z wywoławczą tylko 1000 PLN, „Małe bóle/ON” Koji Kamoji z 1999/2001 roku z wywoławczą 8000 PLN i mój ulubiony na tej aukcji – „Różnica między flagą japońską a polską” Pawła Susida z 1981 roku z wywoławczą ceną 6000 PLN. Przykład Agry pokazuje, że może jednak nie warto na siłę przygotowywać aukcji sztuki współczesnej co miesiąc, tylko maksimum trzy-cztery razy do roku. Choć oczywiście i tu są „zapchajdziury”. Ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić.
Na zdjęciach Tadeusz Kantor, Kompozycja czarno-biała (1957) i Paweł Susid, Różnica między flagą japońską a polską (1981)
06 listopada, 2006
Z półki kolekcjonera – Life After Death: New Leipzig Paintings from the Rubell Family Collection
Rodzina Rubellów posiada jedną z najwspanialszych kolekcji sztuki wspólczesnej. Państwo Rubellowie w świecie kolekcjonerskim są jednym z największych artorytetów. Ich wybory artystów są śledzone i naśladowane przez wielu innych kolekcjonerów i kuratorów (w dobrym kontekście – jako uznanie ich znakomitego smaku i wyczucia). W odróżnieniu od innej ikony kolekcjonerstwa, Saatchiego nie podchodzą do sztuki jako do biznesu (przedsięwzięcia inwestycyjnego) tylko jako do wielkiej pasji.
Byłem bardzo ciekawy jakiego formatu skarby udało im się zebrać z bardzo modnej (i trzeba przyznać że dobrej) tgzw. Szkoły Lipskiej. Mniejsza o etykietki, zostawmy to krytykom, dla nas kolekcjonerów, możliwość zajrzenia w zbiory innych kolekcjonerów jest zawsze dużym przeżyciem. Dobór artystów jest oczywiscie, wyśmienity mamy tu - Tilo Baumgartela, Tima Eitela, Martina Kobe, Neo Raucha, Christophera Rückhaberle, Davida Schnella i mojego ulubionego Matthiasa Weischera. Musi on być też chyba ulubionym artystą Rubellów jako że reprodukowana jest największa ilość jego prac. Widać przy tym, że Rubellowie bardzo indywidualnie podchodzą do każdego z artystów – nie jest to sztampowe – po trzy obrazy każdego z artystów aby mieć niezłą reprezentację stylu czy szkoły tylko, tak jak mi się wydaje w przypadku Weischera, jeśli polubią artyste „wchodzą” w niego przekrojowo. Stąd też bardzo dużo jest w tej książce reprodukcji rysunków Weischera. Można mieć zastrzeżenia do formatu książki (trochę mniej niż a4) przez co nie ma komfortu oglądania wielu prac.
Life After Death: New Leipzig Paintings from the Rubell Family Collection (Hardcover) by Mark Coetzee, Laura Steward Heon
03 listopada, 2006
Życie w Polsce to brzęczące kajdany – trzecia część rozmowy ze Zbigniewem Liberą
Jak zostały odebrane „Pozytywy” ?
Oczywiście też było sporo problemów. Była taka recenzentka dziennika z Zurychu, która widząc „Pozytywy” na wystawie w Berlinie, napisała, że to skandal. Że mam zły smak, że jak można z cudzego nieszczęścia robić takie rzeczy. Tylko że ja już byłem na to przygotowany. Lego nauczyło mnie, jak chodzić po polu minowym i że recenzentka pisząc takie rzeczy wystawia opinię o sobie, a nie o mnie. Przecież ta praca jest o kliszach, które w nas funkcjonują. Weźmy choćby to zdjęcie, które Ty posiadasz. Czy gdybyś nie miał w głowie zdjęcia wygłodniałych więźniów Auschwitz, to byś odbierał to zdjęcie resentymentalnie ? Nie. To wygląda jak casting do jakiejś reklamy, szczoteczki do zębów, koce, namioty... To bardziej skomplikowana gra ....
Zawsze chciałem ciebie zapytać, który z „Pozytywów” lubisz najbardziej. Wszyscy się zachwycają „Nepalem”, ale dlatego, że jest to najbardziej znane zdjęcie, które weszło do historii powszechnej.
To prawda. To zdjęcie jest ilustracją wojny w Wietnamie. W ogóle mamy w głowie takie fiszki. Wojna w Wietnamie – taki obraz i ciach... Wojna w Korei – taka fotka i ciach... Chciałem przeprowadzić pewną grę z widzem i po to powstały „Pozytywy”. Zdjęć jest tylko osiem, choć takich obrazków, które są dla nas ilustracją pewnych wydarzeń, jest dużo więcej. Ale gdyby zdjęć było więcej, musiałby powtarzać pewne zabiegi, a tego chciałem uniknąć. Długo się wahałem... Istnieje na przykład taka wersja „Nepalu”, która jest kolorowa. Spadochroniarze mają kolorowe kostiumy: żółte i białe w czarne kropki....
Ale takie zdjęcie by rozpraszało naszą uwagę....
Ale może byłoby fajniejsze, nie wiem. Może bardziej opowiedziałoby historię. Puśćmy wodze fantazji i spróbujmy zrekonstruować, co się mogło stać w „Nepalu” – chłopiec z dziewczynką zabawiali się na lotnisku nago i nagle zaskoczyli ich spadochroniarze.
„Nepal” to taki klucz do „czytania” pozostałych zdjęć, bo inne nie są już tak znane. Na przykład zdjęcia „Cud” w Polsce nikt nie rozpoznaje, a w Ameryce każdy je zna, bo to scena zabójstwa Martina Luthera Kinga. Zaś w Ameryce nikt nie wie, do czego odnoszą „Kolarze”.
Bo to klisza z polskich podręczników do historii.
Niekoniecznie tylko z polskich. Podczas przygotowawczego researchu widziałem, jak często to zdjęcie było reprodukowane jako symbol rozpoczęcia II wojny światowej. Ale wracając do pytania – nie ma jednego takiego zdjęcia, które lubię najbardziej. Myślę, że najfajniejsza była zabawa przy tworzeniu tych zdjęć, bo w wielu przypadkach to były po prostu pikniki znajomych.
Ja żałuję, że nie pojechałem na tych Kolarzy, bo to pamiętam, było ogłoszenie, że potrzebujesz ludzi do tej sceny. To było na Fortach Woli w Warszawie....
Tak. Kolarzy robiliśmy dwa razy. Za pierwszym razem nie byłem zadowolony. Logistyka wokół tych przedsięwzięć była nieprawdopodobna, to było jak kręcenie filmu. Z tego punktu widzenia najbardziej lubię „Che. Następny kadr”, bo po prostu mamy tam dobranie osób i twarzy. Mnóstwo osób jest przekonanych, że po prostu zrobiłem jakiś komputerowy zabieg, że zrobiłem to w Photoshopie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że znalazłem 10 modeli, którzy wyglądali identycznie, jak na oryginalnym zdjęciu. Prawda jest taka, że przez trzy miesiące szukaliśmy ludzi i rekwizytów do tego zdjęcia. Wielkim wyczynem było zdobycie amerykańskiego karabinu M-1, w który wyposażone były wojska boliwijskie. Ten karabin przyjechał do nas pociągiem. Największym jednak problemem był Che...
Jak go znaleźliście?
Gra go Juri, aktor z Teatru Współczesnego w Warszawie. Akurat siedziałem sobie z asystentką, a była nią Endo, w Cafe Karma i on usiadł naprzeciwko nas. Endo wstała i od razu go zagadnęła. A on, że super, bo właśnie wczoraj wrócił z Kuby. Nawet to cygaro na tym zdjęciu, to oryginalne kubańskie cygaro, które ze sobą przywiózł. „Mieszkańcy” to z kolei prawie sami artyści.
Ja rozpoznaję tam tylko Jarosława Modzelewskiego....
Jest tam na przykład profesor Wasilewski z grafiki na ASP w Warszawie, jest Karol Suka, muzyk Toni Kinski z zespołów Kinski i Dezerter. To jest grono moich znajomych. Czasami fajnie się czuję, gdy na mojej wystawie w różnych częściach świata mogę ich „odwiedzić”.
Czy muzeum fotografii w Winthertur ma cały zestaw „Pozytywów” czy tylko „Nepal”?
Mają cały set.
Chciałbym jeszcze zapytać o „Robotników”...
Z nimi też jest pewna historia. Jak wiecie, współ-miałem „Aurorę”, taki klub w Warszawie na ulicy Dobrej. W tamtej „Aurorze” przy robotach remontowych zatrudnialiśmy Ukraińców. Pewnego dnia na nich spojrzałem i zobaczyłem ich jako modeli. Pomyślałem: „ O Jezu przecież ci goście, ci zapatyści, oddaliby życie, za to, by osiągnąć to, co ci Ukraińcy właśnie mają”. A i pył na moich modelach pochodził właśnie z „Aurory”, bo przywieźliśmy go w torbach do Ogrodu Botanicznego, gdzie robiliśmy tę fotografię.
Moje pytanie o ulubioną fotografię z „Pozytywów” wynikało trochę z tego, że zastanawiam się, czy każdy artysta ma swoje ukochane dziecko...
Na pewno pewne prace lubi się bardziej, a inne mniej. Często nie pokrywa się to z ogólnie przyjętym odbiorem prac....
Z wystawy w rastrze, ze starych zdjęć, które są Twoim ulubionym dzieckiem?
Chyba to zdjęcie, które się nazywa Ewa.
To jedyne zdjęcie „vintage” na wystawie? Jedyne nie na sprzedaż?
To jedno z nielicznych zdjęć z tego okresu zrobionych przeze mnie jako fotografa. Większość pozostałych to prace z video, a nie bezpośrednie zdjęcia. Myślę, że to zdjęcie dobrze mówi o nastroju, w jakim byłem w latach 80. To taki mój nihilistyczny manifest, ta cipa z ogryzkiem w środku.
Wieszasz swoje prace w domu?
Mam swoje prace w domu, ale ich nie wieszam. Nie wytrzymałbym ze swoimi pracami. Ale mam prace innych artystów.
A coś zabierzesz ze sobą z tych prac do Grecji?
Tak. Coś tam ze sobą zabiorę. Ale to jeszcze nie wiem co, bo to muszę się z Mariolą porozumieć w tej sprawie. Jednej pracy nie mam, a miałem ją nawet w ręku. Chodzi o zdjęcie Leni Riefenstahl. Byłem na jej wystawie w Nowym Jorku, były do kupienia duże edycje zdjęć z Olimpiady w Berlinie. Istne cacka. Miałem nawet wtedy pieniądze, zastanawiałem się między dwoma fotografiami, ale nie wiem, czemu nie kupiłem
Żałujesz?
Tak, chciałbym mieć zdjęcie Leni
Twoja praca była ostatnio sprzedawana na aukcji w Rempeksie. Wszedłeś do mainstreamu....
Jezus, Maria! Naprawdę?
Ale poważnie, to ja się czuję jak artysta maistreamu. Tak myślę, że od końca lat 90. Niekoniecznie jako mainstreamu polskiego, ale światowego, to tak. Bo polski mainstream to zupełnie co innego. Jeszcze 10 lat temu nie można u nas było sprzedać fotografii jako sztuki. Ale w sensie artystycznym, to chcąc nie chcąc, jestem mainstreamem, no bo jeśli nie nim, to czym? I tak chyba zakończmy.
Bardzo ładne zakończenie.