Porady, opinie i analizy na temat rynku sztuki najnowszej w Polsce.
30 września, 2006
Obowiązki Kolekcjonera
My mamy nadzieje, że nasze obowiązki spełniamy dzięki cyklowi Na naszym radarze. Prosimy o rozsiewanie wirusa i dzielenie się swoimi odkryciami
PS. Prosimy też o informacje na temat wszystkich nowych szczepionek, jakie się pojawiają na rynku.
29 września, 2006
Przed targami w Berlinie - rozmowa z Agnieszką Rayzacher z galerii lokal_30
Skąd pomysł na jednoczesny udział lokalu_30 na targach Art.Forum i Preview w Berlinie?
To w dużej mierze przypadek. Złożyliśmy aplikację na Art Forum i była ona bardzo długo rozpatrywana. W międzyczasie zgłosiło się do nas Preview, zapraszając nas do udziału w targach. Złożyliśmy więc aplikację na Preview, bo nie wiedzieliśmy, czy Art Forum nas przyjmie. Okazało się, że zaakceptowali nas jedni i drudzy, i to w tym samym czasie. Już się nie wycofaliśmy…
Czym będą się różniły te dwie wystawy: na Art Forum i Preview?
Motywem przewodnim naszej wystawy na Preview jest „Embrace” czyli ogarnianie, uścisk. Wymyśliśmy, że każdy kto zobaczy jedną z naszych wystaw, znajdzie odniesienie do drugiej wystawy. Nasze prezentacje mają się uzupełniać, a performerki z grupy Sędzia Główny, które będą występować w jednym i drugim miejscu.
Co pokażecie na obu tych imprezach?
Pokażemy performance grupy Sędzia Główny, będzie Karolina Zdunek, Jan Mioduszewski, Zuzanna Janin, video Anny Konik z którą właśnie nawiązaliśmy współpracę. Planujemy animację Piotra Kopika. Pokażemy najnowszą rzeźbę Anny Baumgart z jej cyklu inspirowanego doniesieniami medialnymi. Zaprezentujemy też instalację Maćka Kuraka, która jest dla nas niespodzianką.
Czy będą prace Tomka Kozaka?
Tak. Najprawdopodobniej tym razem pokażemy jego malarstwo. Mamy taki pomysł, aby te nasze prezentacje w ramach targów zawsze były czytelne jako spójna wystawa, a nie stoisko.
Czyli nie jedziecie do Berlina tylko sprzedawać prac ze stoiska?
Myślę, że ostatnią rzeczą jaką chciałabym robić, to prowadzić sklep. Co nie znaczy, że nie chciałabym sprzedać naszych prac, to oczywiste. Jedziemy na targi, ale celem podstawowym jest nawiązanie kontaktów, zaistnienie i zrobienie fajnej wystawy. Oczywiście starzy galerzyści podchodzą z pobłażliwym uśmieszkiem do naszego entuzjazmu. Ale nas to ciągle bawi i chciałabym, aby tak było jak najdłużej.
Dużym sukcesem był wasz wyjazd na targi viennAfair do Wiednia w kwietniu tego roku. Jak tam trafiliście?
Jeszcze w poprzednim roku złożyliśmy aplikację, ale okazało się, że już sam koszt jej rozpatrzenia jest dla nas niewyobrażalnie wysoki. Wtedy, w listopadzie 2005 roku, dopiero zaczynaliśmy działalność. Galeria została otwarta w czerwcu 2005 roku, przez całe lato mieliśmy artystów – rezydentów. Później pierwszą wystawą była wystawa Anity Pasikowskiej w listopadzie 2005 roku i właśnie wtedy złożyliśmy, a raczej chcieliśmy złożyć aplikację na targi do Wiednia. Napisaliśmy do organizatorów targów, że bardzo chcielibyśmy tam pojechać, ale niestety ze względu na koszty nie możemy sobie na to pozwolić. Przez dłuższy czas nie mieliśmy żadnej odpowiedzi. Dopiero, pamiętam jak dziś, 24 lutego, przyszła wiadomość z Wiednia, że jesteśmy zaproszeni na Targi Sztuki, które będą się odbywały miesiąc później. Byliśmy troszkę zaskoczeni ta informacją, no ale… trzeba było przystąpić do pracy.
Przedstawiliście organizatorom wcześniej swoja ofertę?
Tak. Musieliśmy przygotować tekst na temat naszej galerii, organizatorzy widzieli prace artystów, mogli też zobaczyć stronę galerii. Udział w targach tak naprawdę pozwolił nam wystartować. W Wiedniu wygraliśmy też nagrodę za najlepiej przygotowane stoisko.
Czy udział w targach w Wiedniu coś zmienił? Otworzył wam drzwi?
Tak, bardzo. Oprócz nagrody udało nam się sprzedać sporo prac – m.in.: Janka Mioduszewskiego, Piotra Kopika, Józefa Robakowskiego, Zuzanny Janin. Zainteresowanie polską sztuką video i fakt, że prezentujemy prace Józefa Robakowskiego czy Zuzanny Janin przysporzył nam wiele ciekawych kontaktów. Właśnie otworzyliśmy wystawę video w w jednej z lepszych wideńskich galerii - Christine Koenig Galerie. Christine poznaliśmy na targach, potem odwiedziła naszą galerię i wtedy powstał pomysł przygotowania wystawy polskiego video w Wiedniu. Kuratorem został był Michał Suchora.
Mieliście na początku momenty zwątpienia?
Właściwie to nie, chociaż przez cały czas jest takie powątpiewanie – jeśli nie ma pieniędzy na działalność, to cały czas człowiek ma obawy.
W tej chwili finansujecie działalność z własnych pieniędzy?
Trochę tak. Ale dzięki temu, że udało nam się w Wiedniu zaistnieć i sporo prac sprzedać, dziś możemy funkcjonować. Wszystko załatwiamy z naszych prywatnych komputerów, telefonów. Ale wierzymy, że będzie lepiej i na razie rozwój wypadków potwierdza, że będzie...
Jakie macie plany na przyszłość?
W Londynie na początku listopada robimy wystawę video połączoną z performance – taki mini festiwal lokalu_30 w Cell Project Space na East Endzie. Będe jej kuratorką.To nie jest komercyjna galeria, ale galeria tworzona przez takich samych zapaleńców, jak my. Wcześniej, w październiku pokażemy bardzo interesujący projekt Czarka Klimaszewskiego i Tomka Kozaka „Goliat”. W listpoadzie i grudniu mamy wystawę Karoliny Zdunek, która ogarnie swoim malarstwem cała przestrzeń lokalu. W grudniu też będzie nasza tradycyjna już aukcja...
A więc będzie aukcja w tym roku...
Mam nadzieję, że ta druga aukcja pomoże ustanowić tą nową świecką tradycję... Byliśmy bardzo zadowoleni z tamtej aukcji. Oczywiście była bardzo nieporadna i chropowata…
Ale to było jej piękno! Nie była to kolejna aukcja na salonach z Andrzejem Starmachem, tylko u was w lokalu, prowadzący ciągle się mylił, licytował w dół zamiast w górę (śmiech)…
Ale udało się sprzedać wiele prac. Myślę ze kolekcjonerzy byli bardzo zadowoleni..
Tak mogę to potwierdzić...
Artyści też byli zadowoleni. Na szczęście nikt na tym nie stracił (śmiech).
Dużo sprzedajecie w Polsce?
Nie, w Polsce praktycznie nie sprzedajemy.
Nie sprzedajecie, bo nie ma komu? Czy też nie próbujecie sprzedać?
Trochę nie próbujemy. Działalność lokalu_30 nie jest nastawiona na działalność stricte komercyjną. Oczywiście chcemy sprzedawać, ale to nie jest dla nas główny cel. Zależy nam przede wszystkim na robieniu fajnych projektów i na wzmacnianiu pozycji naszych artystów. Tę pozycję możemy wzmocnić poprzez dobre wystawy, stypendia i wyjazdy zagraniczne. Wiemy, że musimy zacząć sprzedawać, ale najpierw chcemy stworzyć wizerunek, swój i naszych artystów. Jesteśmy otwarci na sprzedaż w Polsce. Jak na razie udało to nam się podczas ubiegłorocznej aukcji oraz poprzez kontakty na viennAfair
Czy wiecie kto i dlaczego kupował oferowane przez was prace w Wiedniu? Czy było to efektem zainteresowania konkretna pracą, czy też jest to pochodna zainteresowania młodą polską sztuką?
Jedno i drugie. Myślę, że były to świadome zakupy konkretnych kolekcjonerów. Mam jednak wrażenie, że głównym motywem był fakt, że są to ciekawe prace. Chociaż faktycznie mówi się, że w Wiedniu jest dość życzliwa atmosfera dla polskiej sztuki. To cieszy, bo okazuje się że nasz wysiłek jest dostrzegany. Ale na przykład w Londynie jest bardzo trudno…
Jest to bardzo konkurencyjny rynek…
Bardzo. Byłam w sierpniu w Londynie. Tam jest bardzo trudno, ale też spotkałam tam bardzo wielu życzliwych galerzystów i ludzi ssztuki. Ci, z którymi rozmawiałam, byli zainteresowani naszymi propozycjami. Tam na pewno nie liczy się fakt, że jest to sztuka polska. Nie ma takiej życzliwości jak w Wiedniu. Liczy się tylko i wyłącznie „towar”, jego jakość.
Zdjecia dzięki uprzejmosci galerii lokal_30
28 września, 2006
Bujnowski i Sasnal w Christie
Obrazy Rafała Bujnowskiego i Wilhelma Sasnala zostały wystawione na październikowej aukcji w londyńskiej siedzibie międzynarodowego domu aukcyjnego Christies. O ile obecność prac Wilhelma Sasnala na największych aukcjach sztuki współczesnej (Post-War and Contemporary Art) jest już normą, to praca Rafała pojawi się tam po raz pierwszy (zobacz: . bujnowskiwchristie). I będzie to nie byle jaka praca, tylko bardzo fajny i poszukiwany na rynku obraz z serii „Śnieg”. (więcej obrazów z serii śnieg można było wiosną obejrzeć na blogu http://www.artblox.pl/). Obraz „Śnieg” ma wymiary 46x60 cm i jest wystawiony z estymacją 2-3 tysiąca funtów (około 11,8-17,7 tysiąca PLN) – bardzo niską jak na tak dobrą i poszukiwaną pracę. Ale cóż, taka jest cena debiutu na targowisku próżności, jaką są dziś aukcje sztuki współczesnej. Z kronikarskiej dokładności dodam, że obraz jest z 2004 roku i pochodzi, wedle opisu, z niemieckiej kolekcji, do której został kupiony za pośrednictwem monachijskiej galerii Ruediger Schoettle.
Obraz Wilhlema Sasnala „Bez tytułu. Lampy” (zobacz: sasnalwchristie) pochodzi z tej samej niemieckiej kolekcji do której również trafił z monachijskiej galerii. Namalowany w 2003 roku obraz ma wymiary 70x80 centymetrów i trzeba przyznać, że w tym okresie Wilhelm Sasnal malował lepsze obrazy (albo obraz tak słabo prezentuje się w Interencie). Obraz ma estymację 20-30 tysięcy funtów.
Polecam obejrzenie katalogu aukcji Christie, która odbędzie się 17 października o godzinie 13.00 w londyńskiej siedzibie domu aukcyjnego przy ulicy King Street.
Na zdjęciach obrazy Rafała Bujnowskiego i Wilhelma Sasnala
27 września, 2006
Na naszym radarze – Karolina Zdunek
Płaszczyzny, kontury, linie – wnikamy w przestrzenie korytarzy i labiryntów konstrukcji geometrycznych, stoimy na progu wielkich brył przestrzennych, jesteśmy tuż przed zakrętem wielkiej równiny w kolorze bordo. Malarstwo Karoliny Zdunek wymaga dużej przestrzeni wystawienniczej, jej płótna pochłaniają proste, białe płaszczyzny ścian i zamieniają je w ciągi linii prostych. Należy cofnąć się trochę do tyłu, aby to wszystko ogarnąć. Potem należy wrócić pod samo płótno, aby dotknąć ręką grafitowej czerni i poczuć strukturę koloru. W żadnym muzeum wam na to nie pozwolą, ale zapewniam, że jest to niesamowita przyjemność. Przyjemność dotykania farby olejnej wymieszanej z woskiem, struktury chropowatej, ale ciepłej w dotyku.
Mieliśmy okazje spotkać się z Karoliną kilka dni temu. Cały czas robi to, o czym marzyła od dziecka – maluje. „Już w wieku ośmiu lat wiedziałam, że będę malarką” – mówi spokojnie. Nie widać u niej napięcia związanego z zamieszaniem, jakie wokół jej osoby narasta od kilku miesięcy. Nie interesuje się Targami w Berlinie gdzie jej prace zabrała ze sobą Galeria lokal_30. Spokojnie opowiada o wizycie kuratorów z Minneapolis.
Wkrótce będziecie mogli przeczytać rozmowę z Karoliną. Pod koniec roku, zapraszamy na wystawę Karoliny w lokalu_30. Jeśli nikt was nie będzie widział – dotknijcie płótna, może zapragniecie mieć je pod ręką już na zawsze. Jeśli nie uda się wam dotrzeć do lokalu, to będzie jeszcze okazja w Zachęcie, na wystawie prezentującej przegląd polskiego malarstwa XXI wieku. Ale tam na dotykanie obrazów już nie będzie miejsca. Zbytnio pilnują.
26 września, 2006
Kolekcjonerzy w Warszawie
Susan i Michael Hort mają już w swoich licznych zbiorach prace m.in. Rafała Bujnowskiego, Wilhelma Sasnala, Zbigniewa Rogalskiego i Bartka Materki.
Do Polski przyjechali po raz pierwszy. Odwiedzili między innymi galerię Le Guern, lokal_30, Raster. Dzis odwiedzą Fundację Galerii Foksal. Byli również w pracowniach takich malarzy, jak: Wilhelm Sasnal, Rafał Bujnowski, Bartek Materka, Zbyszek Rogalski i Agata Bogacka.
W towarzystwie ArtBazaar państwo Hort zwiedzili wystawę sztuki afroamerykańskiej konTEKSTY w warszawskiej Zachęcie – Susan i Michael byli pierwszymi białymi kolekcjonerami, którzy przed 10 laty kupili pracę najbardziej dziś znanego z obecnych na warszawskiej wystawie artystów - Davida Hammonsa. W swojej kolekcji mają też wielu amerykańskich artystów reprezentowanych na warszawskiej wystawie.
W przyszłym tygodniu opublikujemy pierwszą część rozmowy z Susan i Michalem Hortami na temat ich kolekcji, zasad kolekcjonerskich, oceny obecnej gorączki na sztukę współczesną oraz ich postrzegania polskiej sztuki na tle światowych trendów.
Na zdjęciu Susan i Michael Hort na tle obrazu Neo Raucha, którego dzieła kolekcjonują.
25 września, 2006
Historia fotografii w Sotheby
Gdyby krakowskie Muzeum Historii Fotografii otrzymało niespodziewany zapis w postaci kilku milionów dolarów (tak hipotetycznie, oczywiście), to wysłałbym jego kuratorów na październikową aukcję fotografii w nowojorskim domu aukcyjnym Sotheby. Oczywiście to nie nastąpi, bo któż by w Polsce zapisał taką sumę. Ale pogdybać możemy, bo na aukcji w Sotheby 17 października będzie można obejrzeć i kupić prawdziwe arcydzieła fotografii. I to nie współczesne, wielkoformatowe dzieła, a fotografie, które przeszły już do historii wraz z ich autorami.
Już sama plejada fotografików, których prace można kupić na aukcji, przyprawia o zawrót głowy – Ansel Adams, Eugene Atget, Alfred Stieglitz, Minor White, Aleksander Rodczenko, Henri Cartier-Bresson, Edward Weston, Gary Winograd, Robert Frank czy Diane Arbus przeszli już do historii fotografii i choć nie wszystkie praca oferowane na aukcji są „pierwszej świeżości” (czyli fotografie vintage, bądź numerowane czy wywołane przez artystę), to są to naprawdę świetne prace.
Choćby Ansel Adams, reprezentowany przez kilkanaście prac, w tym najsłynniejszą „Moonrise. Hernandez. New Mexico” (istnieje wiele wersji tonowych oraz wiele formatów tej fotografii, Adams wywoływał ją praktycznie przez całe życie, ale wszystkie są piękne – ta ma wymiary 40x50 cm, pochodzi z lat 60.) i jest wystawiona z estymacją 30-50 tysięcy dolarów (zobacz: adams).
Dla wielbicieli fotografii reporterskiej jest portfolio króla nowojorskich mrocznych dzielnic Weegee. Wykonane po jego śmierci, w nakładzie 20 egzemplarzy zawiera 45 najsłynniejszych fotografii Weegee. Na aukcji jest wystawione z estymacją 50-70 tysięcy dolarów (zobacz: wegee).
Jeśli nie podoba nam się Wegee, to można wybrać prace innego amerykańskiego fotoreportera, gwiazdę „Life” W. Eugene Smitha, z bardzo nastrojowym zdjęciem „The Walk to Paradise Garden” – estymacja 15-25 tysięcy dolarów. (zobacz: weugenesmith). Gdy nie lubimy amerykańskich reporterów – to są najsłynniejsze fotografie Henri Cartier-Bressona – „Rue Mouffetard” z chłopcem z butelką wina (zobacz: hcb1), „Sewilla” (zobacz: hcb2),
czy „Nad brzegami Marny” (zobacz: hcb3) – która jest ilustracją do najsłynniejszego eseju HCB – „Decydujący moment”. Historia fotografii reporterskiej zamknięta w kilku fotkach, ale jakich. I co z tego, że odbitki są późniejsze, i tak Cartier-Bresson ich nie wywoływał, bo nie umiał dobrze tego robić. A estymacja – od 7-10 tysięcy do 10-15 tysięcy dolarów.
Długo można by wymieniać sławy reportażu fotograficznego, z którymi można obcować po spłukaniu się na nowojorskiej aukcji – są jeszcze późniejsze, co prawda, odbitki Roberta Franka ze słynnego albumu „The Americans”, jest niesamowita „Sierra Pellada” Brazylijczyka Sebastiao Salgado (zobacz: salgado).
Można też kupić słynne portfolio 10 najsłynniejszych zdjęć Diane Arbus, wykonane co prawda przez Neila Selkirka po jej śmierci, ale tych, które zrobiła i sprzedała Arbus, jest przecież tylko pięć. A to jest 38 w kolei (łącznie z 50) i jest wystawione z estymacją 120-180 tysięcy dolarów (zobacz: arbus). Jest też skromny akt „vintage” Edwarda Westona z estymacją 250-350 tysięcy dolarów, ale to już jest propozycja dla rekinów rynku fotografii w USA (zobacz: weston1). Dla nas są raczej późniejsze odbitki wykonane przez jego syna, jak choćby wspaniały „Karczoch” z estymacją 5-7 tysięcy dolarów (zobacz: weston2).
Dla fanów fotografii mody są zdjęcia Helmuta Newtona czy Irwinga Penna, a także wielu innych fotografików.
Mnie szczególnie spodobało się bardzo skromne, ale znakomite zdjęcie Harrego Callahana „Źdźbło na tle nieba” z estymacją 6-9 tysięcy dolarów. Piękna fotografia, jakich wiele na tej aukcji. Szczerze polecam to wirtualne muzeum fotografii można zwiedzić na stronie sotheby. Jedyny problem, że najpierw trzeba się zalogować. Ale potem możemy się już przechadzać się po korytarzach Sotheby, gdzie „wiszą” piękne fotografie.Aukcja fotografii w Sotheby odbędzie się 17 października. Internetowy katalog jest już dostępny dziś pod adresem: http://search.sothebys.com/.
W tekscie zamiescilismy zdjęcia Ansela Adamsa "Moonrise. Hernandez. New Mexico", W. Egene Smitha "The Walk to Paradise Garden" oraz E.Westona "Artichoke"
22 września, 2006
Rozmowa z Jakubem Julianem Ziólkowskim - część 2
Ile czasu zajmuje Ci tworzenie obrazu albo rysunku? To jest kwestia godzin, dni, minut?
Przy rysunku to kwestia godzin. Raczej nie pracuję na papierze dłużej niż jeden dzień. Ale jeśli chodzi o obrazy - kiedyś pracowałem znacznie szybciej, teraz pracuję wolniej. Teraz namalowanie obrazu potrafi mi zająć nawet miesiąc. Ale zwykle jest dzień, kilka dni. Zależy od formatu i detali.
Co z galeriami, z którymi dotąd współpracowałeś. Co z Martinem Jandą z Wiednia, co z Ruediger Schoettle z Monachium. Bo z Fundacją Galerii Foksal oczywiście zostajesz.
Z Jandą nigdy nie byłem w takich układach jak z Fundacją. Z Ruedigerem to był incydent, jedna wystawa zbiorowa. Mam nadzieję, że z Hauser&Wirth będę współpracował na podobnych zasadach jak z FGF.
To duży sukces. Tak to odbierasz?
Bardzo się z tego cieszę, ale nie traktuję tego jako sukces. Dla mnie najważniejsza jest sama wystawa. Przede wszystkim ważna jest wystawa indywidualna, bo coś się kończy, wszystkie obrazy z wystawy stają się przeszłością i muszę zacząć coś nowego. Po takiej wystawie trzeba ochłonąć, wszystko przemyśleć i ruszyć do pracy, wszystko od nowa. Ale rozumiem, że dużo ludzi, nazywa to wydarzenie sukcesem... to jest bez wątpienia jakieś osiągnięcie.
A nie boisz się, że sukces Cię przytłoczy?
Wydaje mi się, że mam do tego bardzo zdrowy stosunek i dużo dystansu. Ja się tym za bardzo nie przejmuję. Tym sukcesem. Sukces nigdy nie był i nie jest moim celem. Po to jest na świecie taki Zamość albo Krasnobród, żeby wyjechać, pójść na grzyby, złapać kleszcza i o wszystkim zapomnieć.
Mamy problem z Sasnalem, że jest od pewnego momentu praktycznie nieobecny w Polsce – w kolekcjach, w muzeach, gdziekolwiek. Z tobą jest ten problem, że praktycznie w ogóle, poza kolekcją rysunku w krakowskich Znakach Czasu, jesteś nieobecny w Polsce. Nie boli cię to trochę? Nazwisko Ziółkowski znają w tej chwili tylko wytrawni kolekcjonerzy w Polsce.
Nie mam pojęcia kim są wytrawni kolekcjonerzy, ale też się zastanawiam nad nieobecnością w Polsce. Mam wielką nadzieję, że zrobimy za jakiś czas wystawę w Fundacji. Nie wiem czy za rok, czy za dwa lata. Bardzo chciałbym też pokazać prace w Krakowie w młodej galerii F.A.I.T.
Bardzo fajnej galerii. Zresztą pokazywali już Twoje prace ostatnio w Wielkiej Brytanii...
Tak. Mają ciekawe pomysły, dużo energii i świetną przestrzeń galeryjną. Jesteśmy też od dawna bardzo zaprzyjaźnieni, bo to oni mnie odkryli na samym początku. Postanowili mi zrobić pierwszą wystawę, tam zobaczyła mnie Fundacja i już się potoczyło... Mam nadzieję, że uda się coś wspólnie z nimi zrobić.
Byliśmy bardzo zaskoczeni , gdy Twoje prace pojawiły się na wystawie „No landscapes” w krakowskim Zderzaku. A jeszcze bardziej byliśmy zdziwieni tym, że te prace można tam kupić. Czy coś wiesz na ten temat?
Aż się papierosem zakrztusiłem z wrażenia. O tej wystawie dowiedziałem się przypadkowo, bo osobiście nikt mnie o niej nie poinformował.
To skąd w Zderzaku są Twoje prace?
To zawiła historia. Podejrzewałem, że zadacie mi to pytanie. Ale trudno. Kiedy F.A.I.T (wtedy jeszcze pod nazwą Komisariat) zrobił mi wystawę, zainteresowały się mną Fundacja Galerii Foksal i Zderzak. Nie wiedziałem, co wybrać, nie znałem rynku, nie wiedziałem, czym jest Fundacja, a czym Zderzak. Sprzedałem wówczas kilkanaście obrazków Zderzakowi za przysłowiowe „grosze”. Ale gdy wybrałem Fundację, to się na mnie śmiertelnie obrazili. I tyle. A obrazy zostały. Cóż...
Ale to powód, że Twoich obrazów nie można w Polsce kupić. Mnie udało się kupić obraz w Galerii Janda w Wiedniu. Taka żółta martwa natura z człowiekiem wychodzącym zza doniczki.
Tak, pamiętam ten obraz. Był pokazywany w Krakowie przy okazji zbiorowego projektu „domowatmosfera”. To był jeden z pierwszych obrazów, który zapoczątkował martwe natury, które teraz tak się rozrosły.
Wówczas to był odkrywczy obraz. Jest różnica poziomu technicznego między tamtą martwą naturą, a dzisiejszymi. Teraz, to doszło do tego, że namalowałem martwą naturę na desce, jest tak mikroskopijna, że niektóre detale trzeba oglądać pod lupą. Ale to fajnie, że kupiłeś ten obraz.
Ledwie zdążyłem, teraz w Jandzie nie ma nic do kupienia.
Ja tego nawet nie wiem. W ogóle tego nie śledzę.
Domyślam się.
Ja nawet nie lubię tego tematu i się tym nie interesuję.
To zmieńmy temat, ale tylko trochę. Czy ma dla Ciebie znaczenie, gdzie trafiają Twoje obrazy? Chcesz wiedzieć kto je kupił, czy to Cię nie interesuje?
Tak z ciekawości pytam, owszem. Ale często też nie wiem, gdzie one są. Na pewno się rozjechały w bardzo różne strony i niektóre są bardzo, bardzo daleko. Jest taki jeden kolekcjoner z Niemiec, który od dawna się mną interesuje. Spotkałem się z nim przy okazji zbiorowej wystawy w Bielefeld. Stara się kupować coś z każdej wystawy. To ma sens, bo za kilka lat będzie miał moją przekrojową kolekcję. Gdy rozmawialiśmy, zapytał mnie, który z obrazów wiszących na tej wystawie jest dla mnie szczególny i ten kupił. Odzywa się co pewien czas i pyta, jak idzie praca. To bardzo sympatyczna znajomość. Co do reszty kolekcjonerów, to nie wiem – są różne kolekcje, ale ja się tym nie zajmuję. Poza tym, jeśli ja nie pamiętam, gdzie mam klucze do domu, to tym bardziej nie zapamiętam, gdzie jest jaki obraz.
A sam sobie coś zostawiasz? Masz własną kolekcję, przekrojową i pełną?
Do tej pory zostawały mi raczej gorsze prace, ale teraz zaczynam odkładać także te lepsze. Na pewno zostawię sobie miniaturę na desce o której mówiłem. Namawiali mnie do tego i Andrzej Przywara i Gregor Muir. Zgadzamy się, że to bardzo osobista praca i powinienem ją zachować dla siebie.
Słyszeliśmy, że czasami obdarowujesz znajomych obrazami...
A skąd to wiesz?
Kiedyś rozmawialiśmy.
To prawda. Lubię coś czasem komuś dać. Mojemu przyjacielowi nawet specjalnie namalowałem obrazek... dla jego żony i jego dzieci. Mała martwa natura z rycerzykiem, który dzielnie walczy z robactwem. Obrazek na urodziny. Czasem coś dam też bratu czy znajomym. Być może powinienem się bardziej z tym powstrzymywać. Tylko, że ja bardzo lubię sprawić komuś w ten sposób przyjemność.
Masz problem z rozstawaniem się z pracami? Czy, mimo że rozumiesz fakt, że one muszą gdzieś trafić, to ciężko jest Ci się z nimi rozstać?
To jest właśnie fajne, że obrazy sobie gdzieś tam idą. Są gdzieś pokazywane i gdzieś sobie wiszą. Tak powinno być. Czasem mi szkoda jest niektórych prac, ale już się chyba przyzwyczaiłem, że tak musi być i muszą sobie same radzić. Tak bym na to odpowiedział.
Zdjęcia dzieki uprzejmosci Fundacji Galerii Foksal
21 września, 2006
Ile kosztowały prace do kolekcji Tate? Zobacz!
Zanim zajrzycie na tę stronę, to krótko o pracach z Europy Środkowej. Krótko, bo jest ich naprawdę niewiele. Praca Pawła Althamera „Autoportret jako Biznesmen” kosztowała Tate 8.985 funtów (około 53 tysiące PLN). Dwa obrazy Wilhelma Sasnala (pierwszy pokazaliśmy wczoraj, dziś drugi obraz z kolekcji Tate) kosztowały brytyjską galerię łącznie 17.345 funtów (około 102 tysięcy PLN). Niewiele jak na ceny aukcyjne, ale pamiętajmy, że galerie rzadko kupują na aukcjach i obu stronom bardzo zależało zapewne na tej transakcji. Praca innego przedstawiciela Europy Środkowej – słowackiego konceptualisty Romana Ondaka (właśnie skończyła się jego wystawa w Tate Modern) „Good Feelings in Good Times” kosztowała 8.366 funtów (około 49 tysięcy PLN). Z kolei dwa obrazy malarza z Drezna Eberharda Havekosta („Ghost 1” i „Ghost2” inspirowane zdjęciem Eminema) kosztowały 20.451 funtów (około 120 tysięcy złotych). I to tyle zakupów z Europy Środkowej, a powiedzmy szczerze, Havekost raczej należy do niej tylko geograficznie.
Polecam przejrzenie listy zakupów Tate. Bardzo ciekawa lektura.
20 września, 2006
Tate kupiło ponad 500 prac w ostatnich dwóch latach
Londyńska galeria Tate (w jej skład wchodzą 4 galerie: Tate Modern, Tate Britain, Tate Liverpool i Tate St.Ives) ujawniła właśnie raport ze swojej działalności w ostatnich 2 latach (zobacz: raporttate). Ta nowa era tranparentności jednej z największych galerii sztuki, nie tylko współczesnej, na świecie, jest spowodowana skandalem prasowym po zakupie prac Chrisa Ofili.
Z raportu wynika, że Tate, w okresie od kwietnia 2004 do marca 2006 roku, kupiła lub pozyskała łącznie ponad 500 prac z całego swiata. Ponad 30 trafiło do Tate jako długeoterminowe depozyty. Na liście zakupów Tate znalazły się dzieła takich sław, jak Francis Picabia, Chris Ofili, duet Gilbert&George, Tracey Emin, Steve McQueen, John Latham czy Martin Kippenberger czy Francis Alys.
Jak napisali kuratorzy Tate, jeśli chodzi o sztukę współczesną, zakupy skupiły się na uzupełnieniu kolekcji j sztuki brytyjskiej od lat 60. o artystów dotąd nie reprezentowanych w pełni, uzupełnieniu kolekcji Arte Povera oraz sztuki europejskiej po 1970 roku. Bardzo mocno skupiono się na zakupach prac fotograficznych i wideo.
Silne zakupy Tate uczyniła na południowoamerykańskim rynku sztuki, kupując 12 prac, w tym znanego argentyńskiego artystę Guillermo Kuiticę. Uzupełniono również kolekcję artystów kanadyjskich, głównie dzięki wystawie w Tate Modern fotografika Jeffa Walla, czy zakupie prac Rodneya Grahama.
Choć w opisie kuratorów nie ma ani słowa o zakupach sztuki z Europy Środkowej, to na pełnej liście nowych prac znajduje się świetny projekt Pawła Althamera, „Autoportret jako Biznesmen” z 2002 roku (zobacz: althamerwtate), oraz dwa obrazy Wilhelma Sasnala z 2004 roku (zobacz: sasnalwtate), z których jeden wisi dumnie w skrzydle publicznym, w sali poświęconej nowym zakupom.
Łącznie na zakupy w opisanym okresie Tate wydała 12,6 miliona funtów, a dodatkowo otrzymało prace za 7,6 miliona funtów jako darowizny i zapisy spadkowe. Najdroższą pracą, którą kupiła Tate w ostatnich dwóch latach był projekt „The Upper Room” Chrisa Ofili za 600 tysięcy funtów (około 3,6 miliona PLN). Drugą najdroższą - „Otaiti” dadaisty i surrealisty Francisa Picabii z 1930 roku za 591 tysięcy funtów (około 3,5 miliona PLN).
Teraz raporty dotyczące zakupów będą się już pojawiały co roku. Ten właśnie opublikowany, powstał pod wpływem krytyki prasy po ujawnieniu zakupu najdroższej pracy – projektu Chrisa Ofili, który był w radzie kuratorów Tate i w zrezygnował z udziału w niej w listopadzie 2005 roku. To właśnie kampania na rzecz transparentości zakupów na rynku sztuki w Wielkiej Brytanii zmusiła władze Tate do ujawnienia szczegółów swojej działalności w ostatnich dwóch latach.
Może też nasze Znaki Czasu opublikowałyby listę swoich zakupów wraz z cenami dzieł i galeriami, z których te prace zostały kupione? W końcu to też są publiczne pieniądze, co z tego, że mniejsze niż w Tate?
Na zdjęciach Tate Modern w Londynie oraz "untitled" Wilhelma Sasnala z kolekcji Tate
19 września, 2006
Skutki bycia artystą w średnim wieku (w nawiązaniu do tekstu Trendy 2006/2007)
Podstawowym problemem jest to, że oczy „łowców talentów” (właścicieli galerii, kolekcjonerów, kuratorów) skierowane są na poszukiwanie „następnej wielkiej gwiazdy” – osoby młodej, utalentowanej, tworzącej w sposób, który zmienia nasze postrzeganie pewnych rzeczy. Galerie, biorąc taką osobę w opiekę, przyjmują kontrolę nad sprzedażą prac, decydują komu, gdzie, kiedy i za ile sprzedawać będą prace. Wymarzona sytuacja dla galerzystów, gdyż to oni siedzą tu za kierownicą. Z punktu widzenia kuratorów, młody artysta to szansa na bycie pierwszym (który odkrył i zrobił wystawę danemu artyście – pewne miejsce w historii sztuki), w najgorszym wypadku potrzebne uzupełnienie (młode spojrzenie) na wystawę tematyczną lub problematyczną.
Umiejętne budowanie kariery (młodego) artysty przez galerię, pozwala na budowanie prestiżu galerii wraz z rozwojem kariery artysty oraz kontrolę sprzedaży jego prac.
W przypadku artysty w wieku średnim, już takiej kontroli nie mamy. Jest za to masa "problemów":
a) nie mamy kontroli nad już sprzedanymi pracami – nie wiemy, ile i gdzie zostały sprzedane – w przypadku zwyżki cen prac artysty, nie wiadomo jak zachowają się ich dotychczasowi właściciele – czy nie zaczną nagle wyprzedawać prac, rujnując naszą politykę cenową czy też marketingową?
b) dotychczasowe prace (te nie sprzedane) często są rozproszone po innych galeriach (gdzie wcześniej artysta miał wystawę), znajomych, magazynach, piwnicach etc. Często trudno je odzyskać, gdyż artysta ma zobowiązania wobec innych galerii, lub nawet nie pamięta, że kiedyś po wystawie nie odebrał swoich prac z danej galerii. Bardzo trudno jest tu zacząć budować spójną politykę cenową czy promocyjną, gdyż jeśli np. artysta zostanie wypromowany „na Zachodzie” i ceny jego wzrosną, popyt na prace artysty może zostać zaspokojony w innych galeriach…
c) wchodzimy w pewne „buty” cenowe. Nie mamy dużej swobody w określeniu polityki cenowej. Musimy się tu dostosować do oczekiwań artysty, cen w innych galeriach czy też wtórnego rynku (jeśli taki istnieje).
Czy jest w takim razie nadzieja? Oczywiście, że tak. Artyści w wieku średnim mają podstawową zaletę – są przewidywalni (nie ma tak dużego ryzyka, iż „zminimalizują” swoją sztukę do postaci np. pięciosekundowych filmów video, których nikt, poza pewnymi kręgami krytyki, nie zrozumie), są dedykowani swojej pracy (mają na tyle ustabilizowaną sytuację życiową, która nie zmusi ich do emigracji lub zmiany profesji) i mają już swoje miejsce w historii sztuki (czas zweryfikował./ weryfikuje ich dorobek artystyczny – gdzie w przypadku młodych artystów, dzisiejsze zachwyty za pięć, dziesięć lat mogą być pieśnią przeszłości).
Co ciekawe, wielu marszandów podkreśla, iż przy dzisiejszym szaleństwie „młodości” ceny prac artystów uznanych, średniego pokolenia są stosunkowo niższe niż ich młodszych kolegów. Nie musimy przy tym czekać na listach oczekujących na kupno pracy artysty.
Jaki to wszystko ma związek z naszym blogiem i kolekcjonerstwem sztuki? W wyborach obiektów do naszych kolekcji nie powinniśmy kierować się poszukiwaniem nowych gwiazd, modą czy obecnymi trendami. Powinniśmy szukać prac, nie artystów.
Szukajmy prac intrygujących, zaskakujących i przede wszystkim takich, jakie nam się podobają.
18 września, 2006
Mity odnośnie sprzedaży sztuki współczesnej (1)
Ile więcej można kupić telewizorów, samochodów?
Jakkolwiek uważam, że jest trochę słuszności w tym myśleniu to niestety też prawdziwe jest stwierdzenie, że niestety można mieć więcej i więcej dóbr doczesnych nie myśląc wcale o zakupach dzieł sztuki. Nie chodzi tu o kolejny telewizor plazmowy, ale o kolejną inwestycje w nieruchomość, motorówkę na Mazurach czy Forda Mustanga z 68 roku.
Moim zdaniem większe znaczenie w budowaniu rynku będzie miała kreacja pewnych zachowań (wzorców zachowań, prestiż, naśladownictwo) niż nadmiar wolnej gotówki.
17 września, 2006
Sasnal bez nabywcy w Phillips de Pury
Generalnie aukcja nie należała do szczególnie spektakularnych. Nie sprzedała się również opisywana przez nas grafika Lucy McKenzie (zobacz:mckenzie), a fotolitografia Eberharda Havekosta (zobacz: havekost) nie osiągnęła dolnej granicy estymacji 700-900 dolarów i została sprzedana jedynie za 613 dolarów. Najdroższą sprzedaną pracą była olbrzymia fotografia Laurie Simmons (zobacz: simmons ), która zmieniła właściciela za 26,4 tysiąca dolarów.
Może warto było przyjrzeć się wystawionym pracom na aukcji w Phillips de Pury?
Jak wyceniać sztukę wideo?
Dużego sekretu pewnie nie zdradzę, jeśli powiem, że w chwili obecnej jest najlepszy moment na uzupełnienie kolekcji o obiekty sztuki wideo lub wręcz rozpoczęcie budowania takiej kolekcji. Na ostatniej aukcji Samsung Art Master, praca głównego laureata konkursu (bardzo dobra praca) Karola Radziszewskiego została sprzedana za 700 zł, na grudniowej aukcji lokalu 30 prace wideo można było wylicytować tez już od kilkuset złotych. Jeszcze rok, dwa i takich okazji już nie będzie.
15 września, 2006
Ciężko mi wyjść z bunkra – rozmowa z Jakubem Julianem Ziółkowskim
Chcieliśmy zacząć od końca i zapytać się o dzisiejszy dzień - pakowanie obrazów i przygotowanie do wyjazdu do Londynu, jak to się wszytko odbywało u Ciebie.
To było proste. Była umówiona firma, przyjechała, zapakowała obrazy i tyle.
Nie żal ci było się rozstawać z obrazami?
Trochę żal.
A ile obrazów pojechało?
Ponad trzydzieści obrazów. I podobna ilość prac na papierze. Ale one pojechały trochę wcześniej.
To szykuje się wielka wystawa...
Myślę, że nie wszystko znajdzie się na wystawie. Ale to prawda - wystawa będzie dość duża.
Wybierasz się do Londynu?
Jadę na tydzień. Żeby wszystko nadzorować (śmiech).
W ubiegłym tygodniu byli u Ciebie kuratorzy z Hauser&Wirth i wybierali obrazy. Jak wyglądała selekcja? Czy wybrali nowe prace, czy też stare?
Wszystkie obrazy są z tego roku. Dosłownie jedna, dwie prace są z przełomu 2005 i 2006 roku. A selekcja wyglądała tak, że najpierw wysłałem dokumentację i na jej podstawie kuratorzy wyrobili sobie ogólne zdanie na temat prac.
Jaką chcą wystawę zrobić?
Stworzyli pewną koncepcję. A potem była wizyta i selekcja. Selekcja wspólna oczywiście.
Ale jak to wygląda? Wystawiałeś płótno po płótnie?
W pracowni byłem ja, był Andrzej Przywara z Fundacji oraz dwie osoby z Hauser&Wirth, w tym Gregor Muir - dyrektor galerii. Ustaliliśmy zasady selekcji i nastąpiło głosowanie. Poszczególne prace, które były bardzo ciekawe, zostały odrzucone ze względu na to, że odstawały od koncepcji wystawy. Odrzucaliśmy też prace trochę słabsze lub zbyt do siebie podobne.
A jaka jest koncepcja wystawy?
No tak. To istotne pytanie. Koncepcja jest chyba prosta: retrospekcja, wybór jak najlepszych rzeczy. Robię bardzo różne prace i chcemy to pokazać, rozrzut i spójność w jednym.
Nie miałeś stresu związanego z tym, że oni przychodzą, patrzą na Twoje prace i jakoś je oceniają i...
Miałem dużo stresu. Zawsze strasznie się wszystkim przejmuję. Sam wyjazd do Londynu jest dla mnie jednym wielkim stresem. Taka już jest moja natura. Nie tyle boje się samej wystawy, tylko całego tego...
Tego klimatu wokół niej
Tego klimatu, wydarzenia, tego że muszę spakować walizkę, gdzieś jechać i się pokazać.
Ktoś Cię będzie wypytywał, tak jak my, zadawał różne dziwne pytania...
Tak... Ale wracając do wizyty Hauser&Wirth to jestem szalenie zadowolony, że wreszcie ktoś przyjechał z wizytą tu, do Zamościa.
Gdzie jest Twoja pracownia w Zamościu? W domu? W pokoju? Czy w garażu?
To jest normalny pokój w domu, dość duży. Taki zaadaptowany, przerobiony na pracownię, dobrze oświetlony i z przyjemnym widokiem na coś co wygląda jak łąka. Ale od października wracam do Krakowa. Tam też mam studio połączone z mieszkaniem.
Jak trafiłeś do Hauser&Wirth? Skąd ten pomysł, żeby tak młody artysta wystawiał w tak renomowanej galerii. To ewenement na skalę polską....
To zasługa Fundacji i mojej bardzo intensywnej pracy. To nie jest pomysł tylko raczej nagroda. Od jakiegoś czasu czekaliśmy na dobre miejsce do dużego solowego pokazu, którego nie miałem od wystawy w FGF. Trwało to dość długo, takich rzeczy nie załatwia się w ciągu tygodnia czy miesiąca. Z czasem pojawiały się różne propozycje, ale w końcu wybraliśmy Hauser&Wirth. Myślę, że ta galeria obserwowała mnie od wystawy w Fundacji. Przyjechali, zobaczyli, bardzo im się podobało.
Co mówili podczas rozmów?
It’s amazing (śmiech). Bardzo się cieszę gdy to słyszę, bo mam taką naturę, że lubię siedzieć w kącie, robić swoje i zawsze jestem zaskoczony, że to co robię spotyka się z dobrym odbiorem.
A jak powstają twoje obrazy. Dla mnie są taką trochę gonitwą myśli. Takich trochę szalonych... Czy one powstają pod wpływem impulsu i od razu wiesz co i jak malujesz, czy to jest proces?
Pół na pół. Oczywiście jest jakaś koncepcja i wiem, co chcę namalować, ale nie mam w zwyczaju dokładnego planowania. Czasem podczas malowania mogą pojawić się jakieś zupełnie nowe rzeczy, impulsy. To jest jakaś gonitwa myśli, tylko, że ukierunkowana.
A co cię inspiruje?
Mam zawsze kłopot z odpowiedzią na to pytanie, a jest przecież zadawane notorycznie i mógłbym sobie odpowiedź na kartce przygotować, na przykład napisać czerwonym markerem: nie wiem. Każdy je musi postawić i każdy słyszy to samo, że ja nigdy nie jestem w stanie odpowiedzieć. Dobrze, że mamy je z głowy.
To inaczej. Co czytasz?
Ostatnio Stanisława Lema i Hannę Krall, ale to właściwie nie ma związku z moim malarstwem...
A co oglądasz? Jakie filmy, jakie albumy? Jakiej muzyki słuchasz? To w ogóle nie wpływa na Twoje malarstwo?
Myślę, że nie. Bo ja czasami izoluję się na miesiąc w pracowni zupełnie nie oglądając filmów i nie czytając książek. Słucham za to nałogowo radiowej dwójki i muzyki, ale to nie ma żadnego znaczenia. Moje obrazy powstają pod wpływem wejścia w coś innego. Ja naprawdę nie potrafię racjonalnie odpowiedzieć, pod wpływem czego powstają moje obrazy. To praca dla psychologa.
Jak rozumiem w Twoim malowaniu są okresy przesilenia, malowania, a potem odpoczywasz...
W ostatnim roku, w Zamościu to nasilenie pracy było niesamowite. Używam słowa praca, ale to nie znaczy, że jest to coś męczącego, wręcz odwrotnie, to jest przyjemność. Wstawałem, robiłem kawę, szedłem do pracowni, i malowałem. Potem był obiad i z powrotem malowanie do trzeciej, czwartej nad ranem. Przerw było niewiele, kilkudniowych, jakieś krótkie wyjazdy, zazwyczaj na wystawy. To tyle. Teraz, przed wystawą postanowiłem odpocząć od farb. Ale i tak codziennie coś robię, chociaż jeden mały rysunek ołówkiem.
Dlatego wyjechałeś do Zamościa na ten rok?
Wyjechałem z powodów rodzinnych, a później zdecydowałem, że muszę zostać dłużej i tak zostałem na rok. Nawet nie przypuszczałem, że będzie mi się w Zamościu tak dobrze pracować zwłaszcza że wszystko się zaczęło od dramatów. Chciałbym zostać tu nawet na stałe, ale chyba mi się nie uda. Może kiedyś...
Co jest dla Ciebie właśnie odskocznią po intensywnym okresie malowania?
Myślę, że to jest spotkanie z innym człowiekiem. Czyli wyjście do znajomego, spotkanie kogoś, rozmowa z bliskimi osobami. To jest dla mnie odskocznia, bo ja przecież cały czas siedzę w pracowni w samotności i to bywa męczące. Przede wszystkim odskocznią jest zwyczajna przerwa w malowaniu. Staram się zachować higienę umysłu, przewietrzyć głowę.
Jak do Ciebie dzwoniłem, to zastałem cię na granicy polsko-ukraińskiej. Wybierałeś się do Lwowa. Często właśnie tam podróżujesz, czy to było przypadkowe?
Ależ to było dawno temu, spontaniczny wyjazd na parę dni. Ja lubię bardzo podróżować, ale przez ten lęk przed opuszczeniem swojego bunkra, bo moją pracownię zazwyczaj nazywam bunkrem, to rzadko wyjeżdżam. Ale może nie chcecie tego słuchać?
Nie, to jest super, osobiste, a to dla nas najważniejsze – poznać artystę jako osobę. Ale pociągnijmy temat kresowości. Mieszkasz teraz w Zamościu i lubisz to miejsce. Zamość. Czy czujesz związek z kresowością, tymi otwartymi polami, tą melancholią?
Ja jestem człowiekiem stąd. Uwielbiam tutejszy pejzaż, lasy, jeziora, płaskie pola ciągnące się kilometrami. Nawet Gregor w czasie swojej wizyty stwierdził, że w wielu moich pracach dopatrzył się architektonicznych planów Zamościa. To był oczywiście żart, ale może coś w tym jest, że ja się tu wychowałem i zawsze widziałem ten plan miasta.
Może to podświadomość?
Świadomość miasta idealnego? Każdy widzi to, co chce zobaczyć.
A dlaczego Twoja pracowania zarasta i czym zarasta?
Może wynika to z tego, że pracuję w strasznym chaosie, bałaganie. Nie potrafiłbym pracować w czystym pomieszczeniu, gdzie jest wszystko porozkładane jak u dentysty. Są artyści, którzy pracują prawie w sterylnych warunkach. A ja muszę mieć totalny chaos i to znaczy, że wszystko leży pod ręką albo pod nogą. Motywy roślinne i te wszystkie przedmioty są wymyślane i projektowane gdzieś na kartkach... leżących pod stołem.
To przejdźmy do rysunków. U Ciebie rysunki wydają się być równorzędnymi pracami z obrazami, a nie szkicami do obrazów. Tak jest?
Ja uwielbiam rysować i spotykam się coraz częściej z tym, że malarze coraz mniej rysują, że nie mają szacunku dla tego niezmordowanego zestawu: ołówek i pomięta kartelucha papieru. Miałem kolegów na studiach, którzy w ogóle przestali rysować. Nie chodzi mi o zaliczenie pracowni rysunku, tylko o rysowanie dla samego rysowania, o przyjemność, zabawę. A u mnie to się wszytko zaczęło od rysowania. Robiłem tysiące, tysiące rysunków, a obrazy na studiach były do pewnego momentu akademickie. W pracowni malarstwa nie mogłem tego czegoś wyzwolić. To długa historia, mam opowiedzieć?
Jasne.
W pewnym momencie nastąpił kryzys, kłótnie z profesorami. Zdecydowałem się na tryb indywidualny, zacząłem pracować w domu, nie mogłem już znieść atmosfery pracowni, ciągłego narzekania, plotkarstwa i ogólnie akademii. Jak tylko rozkręciłem pracownię w domu, to przełamałem barierę między papierem a płótnem i nastąpiła jakaś wewnętrzna eksplozja.
Do tej pory prace na papierze i na płótnie były dwoma światami, ale mniej więcej od półtora roku prace na papierze stały się pracami bardzo malarskimi. One są już malowane czy rysowane tuszem i często wyglądają lepiej niż obrazy. Czasem przerzucam rysunki na obraz.
Na płótno?
Tak. Ale to się rzadko kiedy się sprawdza. Chyba, że używam rysunku jako punktu wyjścia dla obrazu.
Te rysunki, zwłaszcza te geometryczne, są nie do powtórzenia na obrazach.
Tak. Poza tym jest jeszcze inna technika pracy gwaszem na papierze. Szykuję całe sterty papierów, to są setki kartek, które tnę na kawałki i jak zaczynam pracę, to się nie mogę oderwać do ostatniej kartki. To trwa czasem dwa tygodnie, albo miesiąc. Dzień w dzień pracuję na papierze i jak mi się skończy, to przechodzę na płótno.
To bardzo ciekawe.
Może wspomnę, że na wystawie w Londynie będą też dość intymne rysunki. Akty, takie na pół pornograficzne, rysowane węglem na wilgotnym papierze. To będzie cały cykl tych rysunków, ponad 30, wyeksponowanych w podziemiach budynku Hauser&Wirth, w dawnym sejfie bankowym. Myślę, że to może być bardzo fajne.
Akty realistyczne? To coś nowego u Ciebie...
Nic bardziej mylnego! Nie tyle realistyczne co przedstawiające. Kobiety i pupy w różnych układach, zazwyczaj wypięte na widza lub raczej do widza. Od zawsze rysowałem do szuflady akty, studiowałem i bawiłem się proporcjami, to była odskocznia, niezobowiązująca zabawa, która miała swój cel: po prostu rysować. Ale dalej nic nie umiem narysować (śmiech).
Ile czasu zajmuje Kubie namalowanie obrazu, a ile stworzenie rysunku, gdzie planuje wystawy w przyszłości, czy nie boi się, że sukces go przytłoczy, skąd się wzięły obrazy Ziółkowskiego na wystawie w Galerii Zderzak i o pewnym kolekcjonerze z Niemiec – właścicielu przekrojowej kolekcji obrazów Kuby – o tym wszystkim w drugiej części wywiadu z Jakubem Julianem Ziółkowski, który opublikujemy za tydzień, w dniu wernisażu w Hauser&Wirth.
Zdjęcia dzieki uprzejmosci Fundacji Galerii Foksal
14 września, 2006
Pracowita jesień dla galerii i kolekcjonerów, czyli od Berlina do Miami
Coraz częściej w wielkich targach biorą udział galerzyści z Polski, co widać wyraźnie w opisach poszczególnych targów. Z Paryża zniknął Le Guern (albo ja nie znalazłem), a pojawił się raster. Do krakowskiego Zderzaka w Berlinie dobił Lokal_30 i to od razu na targi główne oraz na targi młodej sztuki. To nie jest zaskoczenie. W końcu Lokal_30 na targach w Wiedniu zdobył nagrodę za najlepsze stoisko targowe. W Berlinie pokaże dwie wystawy, które będą ze sobą powiązane tematycznie, a dodatkowym łącznikiem będzie performance grupy Sędzia Główny.
Tylko do Miami ciężko jest się przebić nowym. Wciąż będą tam tylko Fundacja Galerii Foksal i raster. Ale konkurencja na plażach Florydy jest wielka...
Poniżej krótki terminarz najważniejszych tegorocznych targów sztuki na świecie.
Art Forum Berlin
Berlin, Niemcy
30 września – 4 października
Sztuka współczesna – 110 galerii z 25 krajów (udział galerii Zderzak z Krakowa na targach głównych i galerii Lokal_30 z Warszawy na targach głównych oraz na Preview Berlin – The Emerging Art. Fair)
www.art-forum-berlin.com
Frieze Art Fair
Londyn, Wielka Brytania
12-15 października
Jedne z najważniejszych targów sztuki współczesnej – (udział Galerii Fundacji Foksal z Warszawy).
www.frieze.com
Photo New York
Nowy Jork, USA
5-8 październikaWspółczesna fotografia.
www.photographynewyork.net
FIAC
Paryż, Francja
26-30 października
Sztuka współczesna (udział Galerii Raster z Warszawy) .
http://www.fiacparis.com
Paris Photo
Paryż, Francja
16-19 listopada
Fotografia vintage i współczesna.
www.parisphoto.fr
Art Basel Miami Beach
Miami, USA
7-10 grudnia
“Młodsze dziecko” targów sztuki w Bazylei (udział Galerii Fundacji Foksal z Warszawy).
www.artbaselmiamibeach.com
NADA/ New Art Dealers Alliance Art Fair
Miami, USA
6-10 grudnia
”Młodsza sztuka”, młodsze galerie (udział Galerii Raster z Warszawy).
www.newartdealers.org/2005miami/application.html
13 września, 2006
Tygrys zaryczał za 44400 dolarów
Na naszym radarze – Jakub Julian Ziółkowski
Prawdopodobnie o Jakubie będzie bardzo głośno w nadchodzących tygodniach. Otwarcie w przyszłym tygodniu wystawy w Hauser&Wirth w Londynie to niesamowite wydarzenie. Jest to jeden z większych sukcesów polskiej sztuki ostatnich miesięcy – miejsce, wiek artysty i renoma galerii, wszystko to zapewnia scenariusz hitchcockowski – najpierw trzęsienie ziemi, a potem….
Będzie to duża wystawa Kuby. Kuratorzy z Hauser&Wirth zabrali do Londynu ponad 30 obrazów i jeszcze więcej rysunków. Pokazane zostaną między innymi rzeczy nietypowe dla Ziółkowskiego – akty. Większość prac pochodzi z tego roku, bo Kuba maluje i rysuje dużo. I też coraz lepiej.
Hauser&Wirth London będzie też wspólnie z Fundacją Galerii Foksal reprezentował Jakuba.
Jakub był na naszym radarze od czasu wystawy w Fundacji Galerii Foksal w 2005 roku. Trochę szkoda, że był niedostępny dla publiczności i kolekcjonerów w Polsce przez cały ten czas. Ale to jeszcze jest do nadrobienia. Jakub w wywiadzie zapowiedział, że w przyszłym roku chciałby mieć dużą wystawę w Polsce.
Za kilka dni zapraszamy na rozmowę, jaką w tym tygodniu przeprowadziliśmy z Jakubem Julianem Ziółkowskim.
Na zdjeciu: Jakub Julian Ziółkowski, bez tytułu, olej na płótnie 55x46 cm
12 września, 2006
Indie-gorący temat tegorocznej jesieni
Po modzie na Chiny przychodzi moda na sztukę innej, wielkiej i bogatej kultury Azji – na sztukę indyjską. Już podczas wiosennych aukcji w Nowym Jorku i Hongkongu współczesne obrazy, rzeźby i instalacje z Indii cieszyły się wielką popularnością. Na tegorocznych targach sztuki Art Basel po raz pierwszy pojawiła się galeria z Indii, Nature Morte z New Delhi.
Teraz dosłownie współczesna sztuka z Indii zalewa Europę Zachodnią i USA. Większość domów aukcyjnych zaplanowała na tę jesień specjalne aukcje sztuki indyjskiej, dodatkowo dużo przedmiotów z Indii znajdzie się na aukcjach współczesnej sztuki azjatyckiej. Pojawiają się omówienia tego fenomenu, jak choćby ostatnio w Artinfo.com.
20 września na aukcji w nowojorskim domu Christie odbędzie się specjalna aukcja współczesnej sztuki indyjskiej, na której będzie można kupić na przykład olbrzymią pracę Tyeba Mehty (Untiltled – Figures with Bull Head), która zostanie wystawiona z estymacją 800 tysięcy – 1 milion dolarów. A pomyśleć, że ledwie cztery lata temu, jak podaje portal Artinfo.com, Tyeb Mentha był pierwszym indyjskim artystą, którego praca przekroczyła na aukcjach magiczną granicę 100 tysięcy dolarów. Dziś dzierży rekord wśród współczesnych artystów indyjskich – na ubiegłorocznej aukcji w Christie, jego obraz z 1997 roku (Mahisasura) osiągnął cenę 1,6 miliona dolarów.
Podobne ceny już wkrótce mogą osiągnąć inni malarze z Półwyspu Indyjskiego. Na przykład praca Vasudeo S. Gaitone (też Untitled) jest wystawiona na aukcji Christie z estymacją 500-700 tysięcy dolarów, a praca urodzonego na Goa w rodzinie portugalskich emigrantów Francisa Newtona Souzy (Negerss with Flowers and Thorns) za 400-600 tysięcy dolarów.
Dla porównania warto podać, że najdroższymi pracami polskich artystów współczesnych sprzedanymi na aukcjach są: Tłum Magdaleny Abakanowicz za 441 tysięcy dolarów i Untitled (Skull) Piotra Uklańskiego za 408 tysięcy dolarów. Najdroższa sprzedana na aukcji praca Wilhelma Sasnala to Samolot i Bomby za 204 tysiące dolarów.
Skąd taki run na dosc hermetyczną sztukę z Indii? Według Artinfo.com to siła lokalnego rynku. Sytuacja jest podobna do boomu na sztukę rosyjską. Większość prac wraca z Nowego Jorku czy Londynu do Indii, bo kupują je lokalni kolekcjonerzy. A ma kto kupować. Według Forbesa w Indiach jest już przynajmniej 27 miliarderów (oczywiście w dolarach, a nie w rupiach), a rosnąca jak na drożdżach gospodarka miliony dolarów daje zarobić wielu. Stąd taka popularność sztuki indyjskiej. Według znawców staje się to niebezpieczne dla rynku – wielu artystów nie wystawia i nie sprzedaje prac w galeriach, ale jadą one bezpośrednio na aukcje. A tam osiągają niebotyczne ceny, zupełnie nie do uzyskania w galeriach. Czy to jest do utrzymania? Wielu fachowców uważa że nie.Ale to nie nasz problem. My cieszmy się, że nasi oligarchowie nie windują cen na polską sztukę na świecie...
Na zdjęciu Tyeb Mehta, Untitled (Figures with Bull Head)
11 września, 2006
Rady dla początkujących kolekcjonerów
Krótka pamięć – każdy z nas to miał – każdy z nas pamięta, za ile można było kupić Sasnala, Bujnowskiego, Liberę (tu wstaw swojego ulubionego artystę) kilka lat temu. Wielu miało nawet obraz w ręku. Może cena wydawała nam się zbyt wysoka? Może trafiliśmy na coś bardziej atrakcyjnego? Jeśli nie kupiliśmy wtedy (5 lat temu), dajmy na to za 1000zł, to już 3 lata temu, gdy cena była 3000 zł, tym bardziej nie kupiliśmy - gdyż kiedyś mogliśmy kupić trzy razy taniej. Dzisiaj pewnie żałujemy, że nie kupiliśmy nawet za te 3 tysiące. Dzisiaj ta cena może być spokojnie warta nawet 30 tysięcy.
Moim bolesnym wspomnieniem są zdjęcia Zbyszka Libery ze słynnego projektu klocków Lego (obóz koncentracyjny). Mogłem kupić odbitki autorskie w rastrze po bodajże 1000 czy 1500 zł za sztukę. Wyjątkowe prace o wartości muzealnej z wyjątkowego projektu. Przeszło minęło i już nie wróci. Jakiś rok później ceny zdjęć Libery (oczywiście z innych projektów) były już dwukrotnie wyższe – też nie kupiłem. Dziś obu tych decyzji żałuje. Dlatego też krótka pamięć jest jedną z najważniejszych porad, jakie można dać początkującemu kolekcjonerowi – nie ma co rozpamiętywać starych dobrych cen, straconych okazji – jeśli jest coś co nam się naprawdę podoba – nie pamiętajmy, że kiedyś może było tańsze – pamiętajmy, że wkrótce będzie droższe (lub będzie niedostępne). Trochę to dziwnie brzmi w kraju, gdzie galerzyści znają wszystkich kolekcjonerów z imienia i nazwiska, tak ich jest mało. Ale za chwilę może być ich więcej, gdy wszyscy zaczną pisać, jak to fajnie kolekcjonować sztukę najnowszą i jak jest to popularne w „wielkim świecie”.
Duża przestrzeń magazynowa – jeśli poważnie myślimy o budowaniu kolekcji, lub nagle odkrywamy, iż kolejnego zakupionego dzieła sztuki nie da się już powiesić na ścianie – powinniśmy pomyśleć o miejscu i sposobie magazynowania naszych zbiorów. Artyści nie idą nam tu z pomocą, w malarstwie formaty przekraczające 150 na 150 są coraz bardziej „popularne”. Instalacje przestrzenne prawie całkowicie wykluczają możliwość umieszczenia ich w przestrzeni użytkowej mieszkania czy domu i raczej z definicji skazują na „magazyn”. Dlatego też wcześniej czy później każda z osób planujących budowanie kolekcji powinna pomyśleć jak zmierzyć się z tym problemem.
Duże pieniądze – tę kwestię chyba najtrudniej skomentować, gdyż ciężko jest określić jakie pieniądze są duże i czy faktycznie są one równie duże dla każdego z nas. Charakter kolekcji też określa, jakiego rzędu fundusze będą nam potrzebne, aby skompletować zbiór dzieł sztuki, który będzie można nazwać kolekcją. Jedno jest chyba pewne – czasy, w jakich żyjemy, dają nam perfekcyjną możliwość stworzenia ciekawej kolekcji za naprawdę rozsądne pieniądze. Oto przykłady – ceny prac wideo dobrych współczesnych artystów polskich można kupić, na różnego typu aukcjach w tym roku, od 200 (wiem że wygląda to śmiesznie) do 2000 zł. Zdjęcia młodych fotografików to cena w granicach 1500 złotych. Wiem, że powyższe ceny są dla wielu i tak poza możliwościami budżetowymi, ale dla tych których zarobki są porównywalne z tymi „unijnymi”, możliwości, jakie mają aby stworzyć znakomitą kolekcję sztuki krajowej, są nieporównywalne z możliwościami ich kolegów z Niemiec czy Wielkiej Brytanii.
Na koniec z naszej strony podstawowa porada. Chyba oczywista – nie szukaj w obrazach, rzeźbach czy instalacjach ukrytych znaczków $$$$. Kupuj tylko to, co Ci się podoba. Rynek sztuki jest względny – widziano już wiele modnych fal i wiele spektakularnych upadków. Patrzenie na sztukę poprzez pieniądze, które można na niej zarobić, może się skończyć bolesnymi konsekwencjami, gdy zostaniemy z obrazami, które się nam nie podobają... Dlatego wbrew temu, co niektórzy chcieliby nam wmówić nie zajmujemy się w naszym blogu inwestowaniem w sztukę, promowaniem stylów czy artystów tylko kolekcjonowaniem – wynajdywaniem rzeczy pięknych, które nas inspirują i w których towarzystwie chcielibyśmy spędzić kilka miłych chwil w przyszłości.
09 września, 2006
Trendy w sezonie 2006/2007
Renesans Sztuki Zaangażowanej - Spodziewany jest większy udział sztuki zaangażowanej, komentującej pewne problemy moralne, społeczne i polityczne. Tu jako główne zagadnienia wymienia się problem globalnego ocieplenia i atak terrorystyczny 9/11.
Technika i Materiał - Drugim trendem jest większy niż do tej pory nacisk na prace „ładne” ( tu w rozumieniu odróżniające je od prac konceptualnych, trudnych w odbiorze, szokujących) jak i na te wykonane w alternatywnych dla płótna materiałach – szkło, stal, ceramika.
Targi - Można to było zaobserwować już w minionym sezonie. Targi sztuki pełnią coraz bardziej dominujące znaczenie w rynku sztuki. Jest to główny temat rozmów galerzystów, kolekcjonerów i kuratorów. Wszelkie istotne, ważne i dobre dzieła sztuki „trzymane” są przez galerzystów na Targi. W przypadku wielu artystów jest to też jedyna możliwość nabycia ich prac (oczywiście jeśli się ma wystarczająco dobre znajomości bądź referencje).
Sztuka Azjatycka – po wiosennej aukcji młodej sztuki azjatyckiej w domu aukcyjnym Sotheby’s, spodziewany jest dość duże zainteresowanie kolekcjonerów sztuką z Japonii i Korei.
Coraz młodsi artyści coraz bardziej szeroki zasięg – kolejny trend, poszukiwania kolejnych gwiazd z coraz młodszego pokolenia (już nawet z ostatnich lat studiów). Marszandzi i kolekcjonerzy boją się aby nie przegapić narodzin gwiazdy i inwestują w coraz młodsze pokolenie (stosując zasadę, iż jeśli nawet jedna z dziesięciu osób zrobi karierę to i tak ‘wyjdą na swoje”). Problemem jest, co począć z artystami średniego pokolenia – ale to temat wymagający odrębnego omówienia.
08 września, 2006
Może i jest Plan C – rozmowa z Mihaiem Popem, twórcą galerii sztuki współczesnej z Kluż
Sierżant Bazyl
Dlaczego rok temu, w sierpniu powstała galeria Plan B?
Żeby zacząć, trzeba powiedzieć o nazwie. „Plan B”. Wcześniej był „Plan A” – prowadziłem od 2000 do 2003 roku galerię przy Akademii Sztuk Pięknych w Kluż. Akademia miała przestrzeń wystawową, a ja pomysł na galerię i tak ona powstała. Ale niestety szybko się okazało, że mieliśmy różne pomysły na program i kompletnie nie mogłem się dogadać z profesorami Akademii. To była różnica pokoleń i gustów artystycznych. Oni nie rozumieją zmian, jakie zaszły w sztuce w ostatnich kilkudziesięciu latach. Naciskali na organizowanie konkretnych wystaw ludzi, których, moim zdaniem, nie warto było wystawiać. To była nudna sztuka. Dlatego galeria upadła. To był „Plan A”. W tym czasie artyści z nami związani, ale i my sami rozwinęliśmy się, wiedzieliśmy już, czego chcemy. Tak powstał Plan B.
Czy Plan B jest galerią komercyjną?
Wiele osób próbuje nas zmusić do decyzji, czy jesteśmy galerią komercyjną czy też przestrzenią zarządzaną przez artystów. A my jesteśmy gdzieś pośrodku. Na razie jesteśmy finansowani przez dwóch młodych biznesmenów z Kluż, którzy są równocześnie kolekcjonerami sztuki. Według ich zapewnień mamy zapewnione finansowanie na trzy lata i od tego momentu musimy zacząć na siebie zarabiać. Chcemy jednak, aby to nastąpiło wcześniej.
Mówiłeś o konflikcie ze starymi profesorami na temat programu poprzedniej galerii. Więc jaki jest program Twojej galerii?
Jesteśmy jedyną galerią w Kluż. Dlatego ciężko nam mieć jednolity, jasno określony program. Powiedzmy więc, że naszym programem jest wyszukiwanie ciekawych artystów rumuńskich, umożliwienie im dobrego startu i pomaganie w dalszej karierze międzynarodowej. Nie wyobrażam sobie jednak promowania prac i artystów, którzy będą niezrozumiali u nas, w Rumunii. Muszą być spełnione te dwa warunki – oparcie w naszej rzeczywistości i międzynarodowy kontekst.
Kiedy zapytaliśmy, czy jesteście galerią komercyjną, czułem w Twoim głosie pewną rezerwę. Czy uważasz, że to coś złego – galeria komercyjna?
Nie... Nie uważam tak. Po raz pierwszy poczułem, jak to jest być galerią komercyjną w na targach ArtVienna w Wiedniu (w marcu tego roku – przyp. ArtBazaar). Wtedy zobaczyłem, że artyści, których lubimy i z którymi pracujemy, mogą sprzedać swoje prace. Sprzedaliśmy prawie wszystko. Bardzo się nam to podobało (śmiech). Pojechaliśmy tam, bo chcieliśmy zobaczyć, jak funkcjonuje rynek sztuki. Nie lubię tworzenia sztuki dla samej sztuki. Częścią tego rynku są kolekcjonerzy i to jest super.
Jak trafiają do was artyści?
W większości przypadków, ja ich odnajduję. Ale zdarzyło się, że przyszli do mnie artyści ze swoim portfolio i niedługo będą mieli wystawę.
Czy sprzedajecie prace za granicą czy w Rumunii?
W zdecydowanej większości za granicą. Nasi sponsorzy kupują prace, ale to na razie nasi jedyni klienci z Kluż. Gdyby pojawili się kolekcjonerzy z Rumunii, bylibyśmy bardzo zadowoleni i myślę, że mogliby liczyć na specjalne traktowanie u nas – niższe ceny, rezerwację prac... To część naszej pracy – rozwijanie rynku lokalnego. Ale ze sprzedaży prac w Rumunii byśmy nie przeżyli. U nas nie ma pieniędzy na sztukę.
Co dalej?
W Wiedniu sprzedaliśmy prace Victora Mana znanemu nowojorskiemu kolekcjonerowi – Michaelowi Hortowi. Chyba dzięki tej sprzedaży nawiązaliśmy z nim specjalną więź, popiera nas teraz, dalej obserwuje rozwój Victora Mana i w przyszłym roku pojawimy się, dzięki jego protekcji, na Armory Show w Nowym Jorku. To dla nas wielka rzecz. Chyba będziemy jedyną galerią z Europy Wschodniej.
A jak się dostaliście na ViennaArt Fair?
Po prostu złożyliśmy aplikację i dostaliśmy się. Austriacki bank ERSTE, który sponsorował udział najlepszych galerii z Europy Środkowo-Wschodniej, wybrał nas do 10 galerii, którym sfinansował udział w targach. Na targach o mało nie zdobyliśmy też nagrody za najlepsze stoisko targowe, awansowaliśmy aż do finału (wygrała polska galeria Lokal_30 z Warszawy – przyp. Artbazaar). Myślę, że nasz sukces na tych targach był spowodowany tym, że pracujemy już z dojrzałymi artystami, którzy wiedzą, co chcą przekazać. Czasami są trochę cyniczni, jak Ciprian Muresan, który tu, w Willi Warszawa pokazał napis „Communism never happened” czy wideo z Coca-Colą i PEPSI pod tytułem „Wybór”.
Czy mógłbyś opowiedzieć o „swoich” artystach?
Zacznijmy od Cipriana Muresana, skoro już o nim zacząłem mówić. Ma 29 lat, skończył rzeźbę na Akademii w Kluż. Tworzy obiekty z plastiku, maluje obrazy i produkuje instalacje wideo, takie jak ta prezentowana w Warszawie. Jest również wydawcą fanzinu artystycznego. Mieszka w Kluż. Zaczął już odnosić sukcesy międzynarodowe.
Cristi Pogacean, rocznik 1980 – również skończył wydział rzeźby i w Warszawie był reprezentowany przez wideo, na którym człowiek szedł z flagą. Już w 2003 roku uczestniczył w wiedeńskiej wystawie „Blood and Honey”, organizowanej przez Essl Collection, która była przeglądem sztuki środkowej i wschodniej Europy. Pokazał tam projekcję obrazu Caravaggia „Jezus i Święty Tomasz”, kiedy to Tomasz wkłada palec w bok Chrystusa. Była to komputerowa „projekcja” tego obrazu, kiedy to palec Tomasza w boku Chrystusa ruszał się.
To właśnie Cristi przygotował kilim z zakładnikami porwanymi przez arabskich terrorystów. Kilim pokazaliśmy na targach w Wiedniu i cieszył się dużym powodzeniem. Jest to edycja do trzech sztuk i jedną już kupił francuski kolekcjoner. To bardzo interesujący artysta, bardzo zainteresowany polityką i historią.
Potem Victor Man...
To wasza gwiazda?
No tak, nasza gwiazda i też mój dobry kolega, jeszcze z dzieciństwa. Jest bardzo ciekawą postacią. To bardzo twardy człowiek, mimo młodego wieku doświadczony przez życie. Jako nastolatek uciekł z domu, gdzie miał poważne problemy i żył na ulicy, był nawet notowany przez milicję. Mimo to udało mu się skończyć Akademię. Victor dokładnie wie, czego chce i jest bardzo utalentowany. Miał w tym roku wystawę w niemieckiej galerii Johen+Schoettle.
Miklos Oncusan, to bardziej artysta konceptualny, teraz interesuje się szczególnie zabawami z dzieciństwa. W Willi Warszawa przygotował zabawę, w której uczestnicy „strzelali się” lotkami z papieru. Okazało się, że willa miała mnóstwo zakamarków, w których można się było schować lub prowadzić wojny na niewielką skalę, zdobywać terytorium, jak w naszych dziecięcych zabawach.
Serban Savu, rocznik 1978 – to kolejny malarz z naszej galerii. Mieszka obecnie w Bukareszcie, ale pochodzi z Kluż. Jest zainteresowany kondycją robotników dziś w porównaniu do dawnych czasów komunizmu. Wtedy robotnik był w centrum zainteresowania, a dziś jego rola została zupełnie zmarginalizowana. I Sebastian maluje dziś tych opuszczonych, zmarginalizowanych robotników w centrum swoich płócien, jak dawnych bohaterów komunizmu. To trochę realistyczne, a trochę metafizyczne malarstwo.
Jakie są wasze plany? Zamierzacie dalej brać udział w targach?
Zdecydowanie tak. Chcemy złożyć aplikację na targi LISTE w Bazylei (targi młodej sztuki odbywające się równolegle do Art. Basel w czerwcu – bierze w nich udział Raster). Może też w NADA w Miami. Na pewno znów pojedziemy do Wiednia.
Czy masz „Plan C”?
Może. Mam jeszcze garaż w domu... A tak poważnie, to super doświadczenie – uczestniczyć w rynku sztuki. To chcę robić...
Warszawa 31 sierpnia 2006 roku.
Mihai Pop
Galeria Plan B
Str.Albert Einstein 14
400045 Cluj-Napoca
Romania
Tel +40742504901
gomimo@Yahoo.com
Załączone zdjecia- prace Cipriana Murseana i Victora Mana
07 września, 2006
Nie stary, ale nowy Sasnal
Otrzymaliśmy odpowiedź z domu aukcyjnego Phillips de Pury & Company w sprawie rysunku Wilhelma Sasnala, oferowanego na aukcji Saturday@Phillips. Odpowiedź jest taka: jest to inny rysunek niż ten, który był oferowany na listopadowej aukcji w ubiegłym roku i który ostatecznie wylicytowano na 11,4 tysiąca dolarów.
Przypomnijmy, że obecnie oferowany „Doorpusher” pochodzi z 2002 roku, z kolońskiej galerii Johnen + Schoettle i jest oferowany z estymacją 7-9 tysięcy dolarów. Na stronie internetowej można go już zobaczyć (my też go publikujemy powyżej). Według raportu Phillips de Pury rysunek jest w idealnym stanie, jest sygnowany na odwrociu.
06 września, 2006
Ostatnio kupiony obraz
Od kilku lat kupuję dzieła młodych polskich artystów. Szukam nowych twarzy w malarstwie. Kupuję przede wszystkim to, co mi się podoba. Musi być dla mnie atrakcyjne wizualnie. Wyznaję zasadę, że sztuka jest albo dobra albo zła. I jeśli jest dobra powinna sam się obronić. Powinna wzbudzać emocje, nie pozostawiać obojętnym, cieszyć oko. To oczywiście banały, ale gdy czyta się wypowiedzi najsłynniejszych kolekcjonerów, poza aspektem merkantylnym, o którym niechętnie się napomyka, te właśnie czynniki podają oni jako motywację do nabywania dzieł tych, a nie innych artystów.
Jednym z moich ulubionych obrazów jest „Wstręt” Agaty Bogackiej. W jego przypadku zadziałało wiele czynników właśnie natury emocjonalno-estetycznej: sentyment do filmu Polańskiego (bez wątpienia jednego z jego najlepszych, choć jest to jeden z nielicznych reżyserów światowego formatu, który nie nakręcił złego filmu), wspomnienie olśniewającej urody, 20-letniej wówczas, Catherine Deneuve. Nie bez znaczenia była także wizualna atrakcyjność obrazu. Równie ważny jak temat obrazu był fakt, iż jest świetnie zrobiony. A wyznaje pogląd Oskara Wilde, że forma jest równie ważna jak treść.
Niedawno kupiłem obraz Szymona Kobylarza, młodego artysty, jeszcze studenta katowickiej ASP. Jego „Marriott” nie pozwolił mi przejść obok obojętnie. Poczułem, że muszę mieć ten obraz. Zaskakujące jak w pracach tak młodego człowiek widać już dojrzałą technikę i wcale niebanalne myśli.
Sławomir Grabowski
zdjecie obok - "Marriott" olej na płótnie, Szymon Kobylarz; Kolekcja Sławomira Grabowskiego
zdjecie w tekscie - "Wstręt" akryl na płótnie, Agata Bogacka; Kolekcja Sławomira Grabowskiego
Ciężki tydzień w Nowym Jorku
P.S. Nie wiem czy dorobiliśmy się już czytelników z Nowego Jorku, ale jeśli ktoś był/będzie na jednej z tych czy innych wystaw to czekamy na sugestie odnośnie „emerging artists” abyśmy mogli ująć co ciekawsze propozycje w „naszym radarze”.
05 września, 2006
Tygrys od Uklańskiego, rysunek Sasnala
Trochę dużo tych opisów akcji ostatnio, ale po prostu skończyły się wakacje i domy aukcyjne, wyposzczone po dwóch letnich miesiącach, ostro zabrały się do roboty. Tym razem będzie o dwóch aukcjach w nowojorskim domu aukcyjnym Phillips de Pury & Company, trzecim z wielkiej trójki w dziedzinie sztuki najnowszej.
Phillips de Pury organizuje we wrześniu dwie aukcje drobniejszych przedmiotów, również szykując się na główne aukcje późną jesienią. Te dwie aukcje to: druga część rozpoczętej przed wakacjami aukcji „Under the Influence”, która odbędzie się 12 września, oraz znana już Saturday@Phillips 16 września, która odbywa się co kilka miesięcy i podczas której sprzedaj się wspólnie (to znaczy na jednej aukcji) sztukę (głównie fotografie w większych seriach, prace na papierze i niewielkie obiekty) oraz biżuterię i meble designerskie.
Piszę jednak o tych aukcjach, bo... pojawiły się na nich prace Polaków. Nie będzie to zaskoczeniem, jeśli zaraz dodam, że są to Piotr Uklański i Wilhelm Sasnal.
Praca pierwszego z nich nawet zdobi „internetowy” plakat informujący o aukcji „Under the Influence II”. I nic dziwnego, bo fotografia Uklańskiego, wykonana w edycji do pięciu sztuk, jest wyjątkowo efektowna. Kolorowa, fotografia ryczącego tygrysa, na aluminium pod pleksi, o rozmiarach 50 na 40 cm, mogłaby zawisnąć nad kanapą niejednego azjatyckiego myśliwego, tymczasem pewnie powędruje do jednego z amerykańskich kolekcjonerów. Praca ma bowiem estymację 20-30 tysięcy dolarów i oddaje to wzrastające ceny tego artysty (zobacz: uklanski)
Dużo mniej efektowna jest praca Wilhelma Sasnala, która będzie oferowana między krzesłami Rona Arada, a Arne Jacobsena na aukcji Saturday@Phillips. (zobacz: sasnal). Ten niewielki rysunek tuszem z 2002 roku, zatytułowany „Doorpusher”, o wymiarach 30 na 42 cm jest wystawiony z estymacją 7-9 tysięcy dolarów. Nie ma niestety obrazka w internetowym katalogu aukcji, więc nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy to ten sam obrazek, który Phillips de Pury sprzedał na aukcji 11 listopada ubiegłego roku za 11,4 tysiąca dolarów (wymiary podobne, tytuł praktycznie ten sam). Nie otrzymaliśmy na razie odpowiedzi z domu aukcyjnego. Jak otrzymamy – to przekażemy.
Tymczasem zapraszam do obejrzenia obu katalogów w Phillips, szczególnie wielbicieli fotografii. Jest wiele dobrych zdjęć, których nieszczęściem było być wydanym w większych seriach i dlatego nie „załapały” się na główną aukcję fotografii w październiku. Nam w szczególności podobały się fotolitografie Ebehrada Havekosta – na przykład „Lost City” (zobacz: havekost) czy litografia połowy duetu z Novej Popularnej, czyli Lucy McKenzie (zobacz:mckenzie). Obie z estymacją niższą niż litografie Siudmaka (zobacz poprzedni wpis).
Piotr Uklański, Untitled (Tiger, Bursting), 1998
04 września, 2006
Początek jesieni w Rempeksie, majątek za Siudmaka
W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o rozpoczęciu sezonu za oceanem, teraz zaczynamy jesienny sezon w Polsce. 13 września w warszawskim Rempeksie odbędzie się 8 Aukcja Sztuki Współczesnej. Co się wybija, to brak „gwiazdy” tej aukcji. Organizatorzy chyba chcieliby, aby taką gwiazdą stał się obraz znanego z wielu „omówień” w pismach kobiecych Wojtka Siudmaka, którego średniej obraz „Tajemnice spojrzenia” otrzymał cenę wywoławczą 88 tysięcy PLN (tak, tak, nie pomyliłem się) (zobacz: siudmak ). Jednak jest to nie największa gwiazda, ale największe nieporozumienie tej aukcji, do czego przyczynia się opis artysty, w którym porównuje się Siudmaka do Salvadora Dali (sic!).
Cena za Siudmaka jest szokująca, zwłaszcza jeśli porównamy ją z cenami innych prac, jak choćby z obiektem przestrzennym najdroższej polskiej artystki, Magdaleny Abakanowicz („Motyl przestrzenny” z sizalu z ceną wywoławczą 50 tysięcy PLN – zobacz: . abakanowicz), czy też malutką, ale bardzo uroczą pracą założyciela Grupy Krakowskiej, Mariana Warzechy („Kompozycja z konikiem” z wywoławczą 3 tysiące PLN – zobacz:warzecha ). Na uwagę zwraca też lekko uszkodzona, co prawda (jak wynika z opisu), ale ciekawa kompozycja ucznia Strzemińskiego, Zdzisława Stanka („Światłoformy” z 1970 roku z ceną wywoławczą 18 tysięcy PLN – zobacz: stanek).
Najciekawszą jednak pracą na aukcji w Rempeksie, wydaje się być, naszym zdaniem, znakomity „Termogram” Józefa Robakowskiego, który powstał z fragmentów papieru faksowego i będzie u nowego właściciela dalej „żył” zmieniając kolor pod wpływem światła. Praca znakomita, szkoda tylko, że cena wywoławcza jest już dość wysoka, bo to przecież praca z ubiegłego roku (cena – 6,5 tysiąca PLN – zobacz: robakowski ). Jestem przekonany, że „Termogram” będzie popularny na tej aukcji. Równym powodzeniem może się cieszyć fotografia „vintage” Zdzisława Beksińskiego z Sanoka z lat 50. Jak pisaliśmy w sierpniu przy okazji omawiania edycji muzeum w Sanoku, fotografie Beksińskiego są rzadkością, a nie może się bez nich obejść żadna porządna kolekcja sztuki współczesnej. Gdyby jeszcze cena była inna – 3,8 tysiąca złotych, ale to w końcu fotografia „vintage” (zobacz: beksinski ). Jeśli już jesteśmy przy fotografiach, to warto wspomnieć o dwóch fotografiach Edwarda Hartwiga, z których ciekawszą wydają się malutkie „Wodogrzmoty Mickiewicza”, niestety bez charakterystycznego podpisu w rogu, a jedynie z pieczęcią autorską za 1,6 tysiąca PLN (zobacz: hartwig1 ). Podpis ma już kolejne zdjęcia Hartwiga – portret malarz z Grupy Zwornik Zenona Konowicza, ale zdjęcie jest słabsze i droższe (2,2 tysiąca złotych – zobacz: hartwig2 ).
W sumie aukcja „Rempeksu”, jak na otwarcie, bez rewelacji. Warto przyjść, aby zobaczyć Robakowskiego, no i oczywiści nowego właściciela Siudmaka, jeśli taki będzie.
Józef Robakowski, Termogram z cyklu "Obrazy gorące" 50x60 cm
Aukcja w Domu Aukcyjnym "Rempex" odbędzie się 13 IX o godzinie 19. Wystawa przedaukcyjna od 8 IX.
02 września, 2006
Na naszym radarze – Victor Man
Wiemy z własnego doświadczenia, że ciężko jest się przełamać i kupić pracę artysty z zagranicy. Z jednej strony nie wiadomo, jak taką pracę wpasować do istniejącej już kolekcji sztuki, z drugiej istnieje wrażenie, iż nie ma się takiej kontroli nad tym, co się dzieje z artystą, tak jak w przypadku rodzimego artysty. Jednak śledząc losy najlepszych światowych kolekcji wydaje się, że jest to ruch nie do uniknięcia.
Dla kolekcjonerów z ambicjami budowania uniwersalnej kolekcji, może kolekcji prezentującej młodą sztukę z Europy Centralnej i Wschodniej – mamy bardzo ciekawą propozycję – Victora Mana - jednego z najciekawszych artystów rumuńskich młodego pokolenia. Reprezentowany jest przez galerie plan B z Kluż w Rumunii. Tuż przed międzynarodowym sukcesem, ale już z wystawami w dobrych europejskich galeriach, takimi jak Annet Gelink z Amsterdamu oraz niemiecka Johnen + Schoettle z Kolonii (wystawiają tam też m.in.Michał Budny, Rafał Bujnowski, Wilhelm Sasnal i Robert Kuśmirowski).
Victor Man ma też za sobą udział w praskim Biennale Expanded Painting 2 (Polskę reprezentowali Wilhelm Sasnal i Zbigniew Rogalski), jego obrazy kupił znany nowojorski kolekcjoner Michael Hort (na liście 200 największych kolekcjonerów sztuki w 2006 roku według magazynu ARTNews).
Zainteresowani kolekcjonerzy powinni uzupełnić swoje zbiory o prace Mana jeszcze przed przyszłorocznymi targami LISTE w Bazylei w czerwcu. W tych targach chce uczestniczyć galeria Plan B. Jeśli się jej uda, to można się spodziewać, że prace Victora Mana będą dużo trudniej dostępne.
Więcej prac Victora Mana na stronie galerii Plan B (zobacz:. victorman )
Za kilka dni na ArtBazaar rozmowa z Mihaiem Popem, twórcą galerii Plan B. Galeria ta uczestniczyła w Willi Warszawa pod koniec sierpnia.
01 września, 2006
Rozmowa ze Zbyszkiem Rogalskim - część 2
Następny kamień milowy to chyba sprzedaż Twoich prac do kolekcji Rubellów w Miami. Nie tylko kamień milowy dla Ciebie, ale dla całego rynku sztuki w Polsce...
To wydarzenie obserwowałem z dalekiej perspektywy, czułem się raczej jak obserwator niż uczestnik. Nie wiedziałem nawet kim są Ci mili Państwo, którzy zdecydowali się coś kupić. Później okazało się, że to poważni amerykańscy kolekcjonerzy.
W ubiegłorocznej relacji w Targów Art. Basel Miami przeczytałem taki fragment: „ Czy znacie nazwisko Zbigniew Rogalski? Jeśli nie, to nauczcie się go na pamięć, został właśnie kupiony przez Rubellów”.
To bardzo amerykański styl dziennikarstwa.
No tak... Mówi się, że targi w Basel są na temat sztuki, a targi w Miami są na temat pieniędzy w sztuce...
Ja nie jeżdżę na targi. To dziwna instytucja. Można znaleźć świetne prace dobrych artystów, ale jest to też swoisty fenomen. Można dowiedzieć się, ile może kosztować gówno…
Tak jak w polityce, czy w muzyce...
Dlatego patrzę na to z przymrużeniem oka. Wiadomo, że to wszystko szybko się zmienia i pomimo to, że staram się być w swoich pracach różnorodny, że podejmuję różne tematy i środki techniczne, to mam świadomość, że to się wszystko może skończyć. Ludzie też potrzebują co chwilę kogoś nowszego o zupełnie innym spojrzeniu. To jest naturalne.
I co wtedy?
Wtedy okaże się ile człowiek jest warty dla samego siebie.
Wróćmy do kolekcji Rubellów. Wiesz, jakie obrazy zostały tam sprzedane?
Jeden z cyklu napisów w windzie, jeden z cyklu Private Spring, jeden z napisem na lustrze...
Ile jest tych obrazów?
Cztery na pewno. A jeszcze chyba z portretów trumiennych.
A czy to nie jest śmieszne i smutne zarazem, że najlepsza kolekcja polskiej sztuki najnowszej jest w Miami, a nie w Warszawie?
Tak, brakuje takiego zbioru. W ankiecie, jakie ma być nowe muzeum odpowiedziałem, ze zadaniem takiej instytucji powinno być stworzenie kolekcji polskiej sztuki współczesnej konkurencyjnej do zagranicznych kolekcji polskiej sztuki współczesnej…
Odpowiedź na ankietę była taka, że najlepsze rzeczy zostały już sprzedane i muzeum nie będzie konkurować w tej materii z prywatnymi kolekcjonerami.
No cóż...
Sprzedałbyś obraz do tego muzeum?
Oczywiście.
Wracając do obrazów. „Bjork” był przełomowym obrazem w Twojej karierze?
Nie wiem. Chyba zbyt wielu ludziom się podobał. Z czasem nabrałem podejrzeń. Ale niewątpliwie to ważny dla mnie obraz.
Dla Ciebie, który obraz jest najważniejszy?
Kurcze, nie wiem. Jednego nie potrafie wskazać. Co jakiś czas czuje, że jest jakiś przełom, kiedyś Bjork, czy obrazy z Pollockiem, potem Portrety trumienne, a teraz to, nad czym pracuję obecnie…
To może być wskazówka dla kuratorów Muzeum Sztuki Nowoczesnej?
Ale ważna też jest praca, którą zrobiłem z Michałem Budnym (wystawa „Projekcja” w warszawskiej „Zachęcie” w 2006 roku). Dla mnie było to coś zupełnie nowego, coś super. Nowe doświadczenie. Chcieliśmy razem zrobić nową rzecz, ambitną, niezależnie, czy ją sprzedamy, czy nie. Teraz leży w magazynie Rastra. Z mojej strony uważam, że to jest bardzo dobra praca. Z Michałem super nam się pracowało. Ma niesamowitą intuicję i naprawdę wielki talent. Widzi rzeczy, do których ja nie mam dostępu i pewnie odwrotnie. Fajnie się uzupełnialiśmy...
Nawiązując do tego mam właśnie pytanie odnośnie mediów, w których tworzysz. Teraz to głównie jest malarstwo?
Teraz tak.
Kiedyś robiłeś filmy i zdjęcia z Hubertem Czerepokiem jako Magisters. Czy dużo z tego okresu jest na rynku, poszło w świat?
Dużo rzeczy zostało pokazanych w Polsce i na świecie.
A sprzedanych?
Kilka.
Zrobiliście też fotografię do katalogu „Dobro” wydanego w Rastrze...
Tak, lubię to zdjęcie. Udało nam się zrobić trochę niezłych prac, ale do niektórych najchętniej bym się nie przyznawał…
Były też wasze wspólne obrazy...
Tak, trzy.
Kuroszerszeń, Smok i...
Tak. Walka ze smokiem, Kuroszerszeń i trzeci z przyczajonym w lesie zboczeńcem…
Jak wygląda Twój dzień? Idziesz na ósmą, czy dziewiątą do pracy i malujesz, czy masz inny system pracy?
Staram się mieć system, taki wręcz godzinowy, ale jak każdy system rozpada się. Jednak wciąż próbuję.
A jaką część twojej pracy stanowi rzeczywiste malowanie, a jaką część research i koncepcje?
Nie ma reguły czasem malowanie to 90 procent całej pracy. Teraz pracuję nad obrazami, które wymagają wielu przygotowań. Malowanie to pewnie 20 procent
Jak długo malujesz?
Ostatnio malowałem portret dwa dni, plus dwa dni organizacyjne - dobranie blejtramu, naciągnięcie płótna i zrobienie zdjęć, rysunek.
Ale pomysł tej serii pojawił się wcześniej?
Pomysł ma dwa lata. Często bywa, że czekam na odpowiedni moment, żeby zrealizować projekt.
Jak wygląda twój szkicownik ?
Właściwie nie mam szkicownika. To raczej zeszyty z notatkami, rysunkami, których często nie potrafię odczytać po jakimś czasie. Raczej chodzi o to, aby utrwalić dany pomysł.
Coś jak na twardym dysku?
Właśnie.
Możesz opowiedzieć o swoim najnowszym projekcie?
Teraz zaczynam pracę na wystawę w Galerii Spruth Magers w Monachium (9 listopada). Mam ogólny zarys, ale jest za wcześnie, żeby mówić o szczegółach. Będzie to wystawa o intymności, przynajmniej mam taką nadzieję…
Kiedy ostatni twój obraz został w Polsce, kiedy sprzedałeś polskiemu kolekcjonerowi?
Nie wiem, trzeba by zajrzeć do jakichś papierów. W każdym razie staram się, żeby z każdej wystawy coś zostało, choć nie zawsze się udaje. Jak dotąd jestem posiadaczem jednego swojego obrazu, który z resztą został pożyczony. Ale trzeba będzie o tym pomyśleć poważniej…
Czy był jakiś obraz, który chciałeś wyrzucić, a który ocalał?
Chyba dwukrotnie. Jeden wyciągnął Michał zza drzwi i przy użyciu przemocy psychicznej zdołał go wynieść z pracowni. Drugi przed kasacją ocaliła Karolina - do dziś mam wątpliwości czy słusznie.
Jeszcze ostatnie pytanie: oprócz swojego obrazu, co jeszcze masz na ścianie?
Mam parę ulubionych zdjęć, mały plakat z filmu Hitchcocka, ale z reguły lubię białe ściany.
A chciałbyś kiedyś coś kupić?
Kupiłem kiedyś naprawdę mały obraz Ryszarda Góreckiego. To właściwie rysunek na płótnie. Młody chłopak, bez koszulki, na boso, stojąc w geście oczekiwania, trzyma w ręce piorun. Naprzeciwko, w perspektywicznym skrócie pojawia się kolumna jednakowych panów w krawatach, z walizkami…
---------------------------------------------------------------------------------
Zbigniew Rogalski w kolekcjach publicznych w Internecie
Rubell Family Collection (zobacz: kolekcjarubellow)
Fundacja Sztuki Polskiej ING (zobacz: rogalskiwing)
Kolekcja Galerii Arsenał, Białystok, (zobacz: rogalskiwarsenale)
Burger Collection (zobacz: burgercollection)